Przechodząc koło Yves Rochera w centrum M1 postanowiłam zajrzeć i kupić sobie jeden z używanych przeze mnie kremów. Przed sklepem stał potykacz z ofertą promocyjną, na wystawie też były widoczne oferty promocyjne. W sklepie było jasno i czysto. Towary były poukładane na półkach, półki czyste. Przy kremach stały osobne słoiczki z testerami, chociaż nie do każdego testera był dostępny patyczek. Produktów w większości przypadków były wystawione niewielkie ilości, dwie, trzy sztuki. Zabrałam swoje kremy, obejrzałam kilka innych i zaczęłam oglądać inne produkty. W sklepie były dwie pracownice, jedna obsługiwała na kasie. Druga podeszła zapytać, czy pomóc w czymś. Podziękowałam jej i oglądałam produkty dalej. Zainteresowała mnie oferta kosmetyków przeciw wypadaniu włosów. Postanowiłam kupić szampon i zauważyłam, że obok jest jakaś odżywka w kartonowym pudełku. Zainteresowała mnie i chciałam się o niej dowiedzieć coś więcej. Z produktem udałam się na poszukiwania pracownicy, która w międzyczasie gdzieś zniknęła. Kiedy się pojawiła znowu na sklepie poprosiłam ją o jakieś informacje na temat tego produktu. Dowiedziałam się, że jest to miesięczna kuracja przeciwko wypadaniu włosów, że stosuje się ją codziennie, wewnątrz są ampułki z aplikatorami, należy wmasować porcję w skórę głowy a potem zmyć. Że można, jeżeli chcę myć włosy szamponem przeciw wypadaniu włosów. To, jak długo będę trzymać preparat na włosach zależy ode mnie, ale należy go potem zmyć. Postanowiłam wypróbować. Z kilkoma produktami udałam się do kasy. Była obsługiwana jedna osoba, więc ustawiłam się w kolejce. Kobieta, z którą rozmawiałam podeszła i otwarła nową kasę. Skasowała szybko, zaproponowała mi zakup dodatkowego mleczka do ciała, nabiła pieczątki na kartę stałego klienta, zapytała, czy wybieram teraz produkty czy zbieram dalej. Powiedziałam, że zbieram dalej. W domu zaczęłam studiować instrukcję do miesięcznej kuracji przeciw wypadaniu. Wewnątrz był tekst w różnych językach, ale nie po polsku. Po polsku była tylko malutka karteczka nalepiona z tyłu pudełka. Preparat owszem, jest miesięczną kuracją, ale stosuje się go co drugi dzień, a nie codziennie, jak mówiła pracownica, nakłada się go po umyciu włosów szamponem przeciwłupieżowym, a nie przed. Moim zdaniem jest bardzo duża różnica pomiędzy tym, co powiedziała pracownica, a co napisano na pudełku. Czyli pracownica kompletnie nie wie, co sprzedaje w sklepie i nawet nie chce jej się przeczytać, co napisano dla klientów, nie mówiąc o bardziej skomplikowanych informacjach w rodzaju składu. Kosmetyki Ives Rocher nie są najtańszymi kosmetykami i od osób je sprzedających spodziewałabym się większej wiedzy. Mam również zastrzeżenia co do tłumaczenia nazw. Kupiłam dwa kremy pod prysznic, z francuską nazwą creme, przetłumaczoną na polski jako żel. Ale między żelem a kremem pod prysznic jest duża różnica. Kosmetyki są super, ale pracownicy kiepscy, więc ocena całości niestety niewysoka.
Ponieważ będę zmieniała operatora sieci komórkowej udałam się do salonu Ery w sprawie zdjęcia blokady z telefonu, który dwa lata temu został w Erze kupiony. W salonie były czynne trzy stanowiska obsługi, wszystkie zajęte. Sklep robi w ogóle wrażenie bardzo ciasnego i nieprzyjemnego, wzdłuż pomieszczenia są ustawione stanowiska obsługi, między nimi a ścianą jest niezbyt szerokie przejście dla klienta, jeżeli osoba jest obsługiwana a druga chce przejść już trzeba się przeciskać, co nie sprzyja poczuciu komfortu. Sklep jest utrzymany w firmowych barwach Ery, z szarymi płytkami na podłodze i ciemnymi biurkami, co w połączeniu z ciasnotą pomieszczenia robi ponure i nieprzyjemne wrażenie. W pomieszczeniu był mały kącik do zabawy dla dzieci, ale nie było żadnych miejsc siedzących, gdzie można by poczekać w kolejce. Ponieważ jedna z pań właśnie skończyła obsługiwać podeszłam zapytać, czy w ogóle jest możliwość zdjęcia u nich SIM locka. Dowiedziałam się że tak, ale muszę przynieść fakturę za telefon, aby było wiadomo, że kupiłam go w Erze i zapłacić złotówkę. I muszę poczekać w kolejce do koleżanki, bo ona już kończy pracę. Stanęłam więc przy drzwiach i czekałam cierpliwie na swoją kolejkę. Kiedy inna z pracownic skończyła obsługiwać klientów podeszłam do niej. Pani poprosiła o dokument z numerem IMEI telefonu, następnie usunęła blokadę. Ponieważ telefon kupiłam ponad dwa lata temu nie wymagano ode mnie żadnej opłaty. Obsługa szybka, sprawna i uprzejma.
Tak właśnie powinno być w każdym sklepie. Udałam się do Almy po niezbędne drobiazgi spożywcze, których nie zdążyłam kupić w sobotę, a które były mi niezbędne. Przed wejściem do sklepu czysto, podłoga przed wejściem czyściutka. W budynku znajduje się sklep i kilka małych punktów sprzedających - telefonia komórkowa, kwiaty, kiosk. Weszłam na salę. Nie brałam dużego koszyka. Za bramkami zamierzałam wziąć mały koszyk, niestety nie było ich. Zauważyłam, że stoją przed kasami pozostawione przez klientów. Nie znalazłam jednak ani jednego wolnego wózka na małe koszyki, chociaż widziałam, że inni klienci je mają. Pomimo popołudniowej niedzielnej pory w sklepie było wielu klientów. Udałam się na stoisko z warzywami i owocami. Do pracownika na stoisku, który sprzedawał na wagę niektóre produkty była kolejka. Ponieważ ja chciałam kupić zwykłe warzywa nałożyłam je sobie samodzielnie do woreczków. Nad stoiskiem wisiały kartki z cenami za kilogram lub za paczkę, dotyczące poszczególnych produktów. Na stoisku była jedna samoobsługowa waga, do której w kolejce stało około 10 klientów. Na szczęście po chwili przyszła pracownice i uruchomiła drugą wagę, o czym poinformowała wszystkich głośno i wyraźnie "Proszę Państwa, druga waga już jest czynna". Kolejka przyspieszyła i rozładowała się. Pracownica dołożyła nowe produkty. Trzeba zaznaczyć, że warzywa i owoce były świeże, nie zgniłe i podobnych cenach jak w innych sklepach. Następnie chciałam kupić trochę wędliny, więc stanęłam w kolejce do stoiska. To stoisko jest słabym punktem sklepu, zawsze jest do niego kolejka. Tym razem też była, na szczęście niewielka, 3 - 4 osoby. Obsługiwały 3 osoby, bardzo cierpliwe, podające po kawałeczku różnych rodzajów wędlin. Wybór wędlin był oszałamiający. W sklepie pojawiło się bardzo wysp na środku głównej alei i trochę ciężko jest się poruszać, jeżeli w jednej części sklepu znajdzie się więcej klientów. Udałam się do kas. Pomimo niedzieli czynne były prawie wszystkie, dzięki czemu kolejki były minimalne, po 1, 2 osoby do kasy. Kasjerka przywitała się spokojnie, naturalnie, nie mechanicznie. Skasowała moje towary, dała mi reklamówki na zakupy, w ilości dopasowanej do wielkości moich zakupów.
Ponieważ miałam sprawę do załatwienia w centrum handlowym Tesco przechodziłam przez pasaż. W tym sklepie stoisko z kurczakami z rożna, frytkami, cukiernia, lody, napoje w kubkach i tego rodzaju jedzenie są umieszczone w pasażu, chociaż jest to część sklepu Tesco. Kiedy tam się znalazłam była godzina popołudniowa, nic nie jadłam od rana i poczułam się bardzo głodna, gdy zapachniało mi jedzeniem. Po załatwieniu swoich spraw spotkałam się z mężem i postanowiliśmy coś na szybko zjeść. Wzdłuż ściany stały stoisko z ciepłymi potrawami, głównie kurczaki, kiełbaski, kotlety i frytki, potem lody i ciastka. Całość wyglądała na czystą, zadbaną i zachęcała do skorzystania. Przed stoiskami stało kilka stolików i krzesełek. Stanęliśmy w kolejce, w której czekało na obsługę kilka osób. Obsługiwali sprzedawca i sprzedawczyni. Sprzedawca był spokojny i uprzejmy, kobieta była bardzo nieprzyjemna, warczała na klientów, krzyczała, zachęta do zakupów w jej wykonaniu brzmiała "Czego?". Przy bliższym przyjrzeniu się potrawy wyglądały na zrobione dość dawno temu, suche i spieczone. Jedna z kobiet stojących przede mną w kolejce musiała być znajomą sprzedawczyni, bo bardzo serdecznie się przywitały. Kobieta z kolejki kupowała frytki i dostała ich ogromną porcję. Naiwnie pomyśleliśmy z mężem, że widać takie porcje tu są. Niestety naiwnie, bo nasze frytki było o połowę mniejsze. Widocznie dla znajomych są porcje ekstra, a potem zwykłym śmiertelnikom trzeba zmieszać..... Sprzedawczyni podała nam frytki i udko z kurczaka, miała trochę problemu ze zrozumieniem, że życzymy sobie to na dwóch różnych talerzach. Zamiast talerzyków jedzenie dostaliśmy na tekturowych tackach z plastikowymi widelczykami. Sprzedająca nie zaproponowała niczego do picia. Warknęła kwotę do zapłaty, a ponieważ do wydania miała dwa lub trzy grosze więc już nie pofatygowała się z wydaniem. Nawet nie rzuciła oklepanego, że będzie winna grosik. Paragonu też nam nie wydała. Udaliśmy się na poszukiwanie miejsca. Na szczęście wolny był jeden stolik i przy nim siedliśmy. Stoliki były brudne, nieprzecierane po poprzednich klientach. Frytki były strasznie tłuste a kurczak spieczony i wysuszony. Właściwie jedyna zaleta jedzenia to taka, że nie było drogie (frytki 1,99, kurczak chyba 3,49). Kiedy zjedliśmy ciężko było znaleźć kosz, do którego można by wyrzucić tacki i sztućce. Był jeden, dość oddalony. W końcu wrzuciliśmy tacki do kosza kobiecie z serwisu sprzątającego. Nie polecam jedzenia tutaj, niesmacznie, ciasno, brudno i obsługa gburowata.
Chciałam się odnieść do jednego konkretnego elementu w sklepie Auchan, który niestety jest moim zdaniem bardzo irytujący. Chodzi o produkty z innych sklepów wnoszone przez klientów na sale sprzedaży. Problem pojawia się właściwie podczas każdych zakupów. Zawsze najpierw robię zakupy w sklepach w galerii a dopiero później wchodzę na salę hipermarketu. Robię tak głównie dlatego, że trudno jest wejść z wózkiem z towarami do małego sklepiku (zresztą na większości są umieszczone napisy, żeby nie wchodzić z wózkami), podczas gdy łatwo jest zostawić buty czy ubranie w Punkcie Obsługi Klienta, przechowani bagażu albo szafce depozytowej i wejść na salę. Wszędzie, tylko nie w Auchanie. Ponieważ w jednym ze sklepów kupiłam buty podeszłam do Punktu, żeby je zostawić. Pracownice (3) stojące koło siebie i zajęte rozmową ze śmiertelnym oburzeniem powiedziały, że u nich się nie zostawia i że mam iść do ochroniarza, on mi zafoliuje. Że się nie zostawia, mogę jeszcze zrozumieć, ale nie wiem dlaczego zostałam potraktowana, jakbym z nie wiem jak nieprzyzwoitą propozycją się do pań zwróciła. Podeszłam do ochroniarza. Ochroniarz wziął ode mnie reklamówkę z butami, włożył do worka i zafoliował. Włożyłam to cudo do koszyka i pojechałam na zakupy. Pakunek był dla mnie bardzo niewygodny, reklamówkę mogłam trzymać w ręce, teraz nie miałam już uszy do trzymania, musiałam go wozić w koszyku, nie spuszczać z oka, żeby mi nie wyciągnął ktoś. Zakupy stały się mało komfortowe, szybko je zakończyłam. Dla mnie lepiej, kupiłam to co niezbędne, dla sklepu nie koniecznie, pewnie bym wydała znacznie więcej. Dla mnie system pakowania w worki jest beznadziejny. Jeszcze gorzej mają klienci, którzy robią zakupy z małym koszyczkiem.
Przeglądając wczoraj strony w internecie trafiłam przez przypadek na stronę firmy webowiec.pl, występującą też pod adresem www-job.pl (w czasie przeglądania zakładek na stronie przerzucało mnie to na jedną to na drugą domenę). Na stronę trafiłam poprzez płatne ogłoszenie na jakiejś innej stronie. Firma webowiec.pl poszukiwała pracowników. Zdziwiło mnie to, bo chyba nigdy nie wiedziałam, żeby jakaś firma szukała pracowników przez wykupowanie na przykład Ad sense. Zajrzałam. Strona prosta, utrzymana w granatowej tonacji, stara się robić wrażenie strony poważnej firmy. Nawigacja na stronie jest bardzo łatwa. Według informacji na stronie praca miałby polegać na pisaniu tekstów na strony www. Wynagrodzenie do 20 złotych za tekściki po 100 słów. Sam wybierasz co chcesz pisać. Możesz zarobić miesięcznie nawet kilka tysięcy. Po prostu bajka. Zbyt piękne, żeby było prawdziwe, czyli ...... jakiś kit. Zaczęłam zastanawiać się, na czym polega tutaj ten kit. Ponieważ stawki za pisanie na przykład precli są około 10 razy niższe niż oferowane na tej stronie, a webowiec nie szukał ekspertów do pisania artykułów tylko każdego, kto umie pisać po polsku, więc od razu uznałam, że tu nie chodzi o szukanie ludzi do pracy, tylko o coś innego. Na stronie opisane są w ograniczonym stopniu zasady współpracy. Należy napisać na próbę tekst na jeden z zadanych tematów, wysłać, do 24 ci go sprawdzą i jak będzie pasował to możesz zacząć współpracę. Na stronie nie ma podanego żadnego telefonu kontaktowego, tylko trzy adresy e-mail i adres stacjonarny w Warszawie. Nie ma żadnej informacji, w jaki sposób firma zamierza się rozliczać ze mną z tych gigantycznych kwot, które sobie będę mogła dorobić, na przykład umowa zlecenie, o dzieło. Widzę, że jedynym sposobem, żeby się czegoś dowiedzieć, jest napisanie tego magicznego tekstu testowego. Żebym nie musiała się za bardzo wysilać podanych jest kilkanaście tematów do wyboru i przykładowy tekst. Napisałam krótki artykulik (według informacji na stronie wart 30 złotych!), wkleiłam do formularza, za pomocą którego miałam go wysłać i wysłałam. Wyświetliła się strona, z informacją że teraz jestem na drugim kroku weryfikacji. Wysłanie tekstu to był krok pierwszy, teraz jest drugi, który polega na wysłaniu SMSa o określonej treści na podany numer. Rzekomo w celu wyeliminowania spamerów i potwierdzeniu moich danych. I na ten numer ma się później ze mną kontaktować przedstawiciel firmy. Trochę trwało, zanim znalazłam na stronce informację, że SMS kosztuje 9 zł netto. Oczywiście bez wymaganej prawem polskim podanej kwoty brutto, bez formułki polegającej na wymienieniu różnych operatorów. Zamknęłam stronę, już wiem na czym zarabia firma. Chociaż jej potencjalni współpracownicy raczej zleceń nie zobaczą.
Około dwa miesiące temu odwiedzając hipermarket Auchan w Krakowie dałam się kasjerce przekonać do założenia karty Skarbonka, na której miało się zbierać pieniądze za zakup określonych produktów. Na moje konto przy karcie miało wpływać do 30% zakupionych produktów. Niestety nie znalazłam nigdzie na sali sprzedaży produktów z większym zwrotem niż 5%, promocji podlega zresztą niezbyt wiele produktów. W każdym razie za każdym razem, kiedy kupowałam coś w sklepie okazywałam kartę. Podczas wyrabiania karty zastrzegłam sobie, że nie wyrażam zgody na otrzymywanie wiadomości reklamowych i przetwarzanie danych w celach marketingowych. I niestety dzisiaj dostałam SMS o treści "Przypominamy, płać wszędzie za zakupy kartą Skarbonka Mastercard i odbierz nagrodę. Odtwarzacze mp3, pendrive, parasole, kubki czekają w Punkcie Karty Auchan". Żeby było ciekawiej, nie wyrabiałam w ogóle karty płatniczej Mastercard, tylko kartę do zbierania z programu Skarbonka. Bardzo jestem niezadowolona, że firma nie szanuje mojej decyzji odnośnie nie otrzymywania reklam i zawraca mi głowę korzystaniem z usług, których nawet nie posiadam i nie chcę posiadać. Naprawdę, po Auchanie spodziewałam się więcej klasy.
Wracając do Krakowa musiałam zatankować gaz. Ponieważ nie znam miasta pilnie wypatrywałam stacji. Stacja Lotosu jest dobrze oznaczona, już 2,5 albo 3 km wcześniej były znaki oznaczające zbliżanie się do stacji. Sama stacja robi niezbyt przyjemne wrażenie. Budynki, dystrybutory były ciasno ustawione koło siebie i całość robiła wrażenie malutkiej przestrzeni na której ciężko się zmieścić i coś znaleźć. Koło stacji stała jeszcze myjnia, firmy związane z naprawą samochodów, należące do tej samej firmy co stacja paliw. Między sobą miały łączone promocje, w rodzaju - jakaś usługa przy samochodzie - kilka litrów paliwa na stacji gratis. Fragment jezdni na terenie stacji był w remoncie.Całość była czysta (nie było widocznych śmieci), ale utrzymana w kolorystyce szarej i robiła ponure wrażenie. Zaraz za wjazdem znajdował się dystrybutor LPG. Nie zdążyłam nawet zadzwonić po pracownika a już przyszła młoda dziewczyna. Przywitała się z uśmiechem, poczekała aż wygodnie ustawię samochód i zaczęła tankować. Oczywiście zapytała ile litrów ma nalać. Po zatankowaniu udałam się do budynku zapłacić. Wewnątrz były dwie kasy, z czego czynna była jedna. Wnętrze budynku było dość mroczne, powierzchnia sprzedażowa była niewielka. Na stacji można było kupić trochę produktów spożywczych, środków przeciwbólowych i całkiem sporo produktów związanych z samochodem (oleje, płyny), o wiele więcej niż na innych stacjach - porównuję głównie z BP, bo tam najczęściej tankuję. Kasjer obsługiwał bez pośpiechu. Przywitał mnie, zapytał czy życzę sobie fakturę czy paragon, zapytał czy mam kartę Navigator. Podałam mu kartę, skasował, zapłaciłam. Ze stacji miałam problem wyjechać, ponieważ częściowo drogi były w remoncie a częściowo drogi zastawiły dwa większe pojazdy (autobus i ciężarówka), które tankowały. Niestety nie było przewidzianego żadnego alternatywnego wyjazdu, co stwierdziłam po objechaniu budynków technicznych i musiałam poczekać jak ciężarówka opuści stację. Obsługa była bardzo uprzejma. Cena paliwa dość wysoka, wyższa nawet niż kupuję przeważnie na BP (które ma opinię drogiego).
Udałam się do drogerii Yves Rocher w celu zakupu kremu do twarzy. Z zewnątrz sklep wygląda ślicznie. Jasny, przestronny, czyściutki. Na wystawie była ekspozycja promocyjnych środków do pielęgnacji włosów (szampony i odżywki), ładnie zaaranżowana, oświetlona, z cenami i nazwami produktów. Weszłam do sklepu. W środku znajdowały się co najmniej trzy pracownice i dwie klientki. Na środku stała wyspa z kosmetykami kolorowymi, pod ścianami stały regały z produktami, pomiędzy wyspą i regałami było bardzo dużo pustej przestrzeni. Zaczęłam rozglądać się, w poszukiwaniu mojego kremu. Zajęło mi t bardzo dużo czasu, bo krem był wystawiony w ilości kilku pudełeczek, dość schowany i mało eksponowany. Nikt z pracowników nie przyszedł zaproponować mi pomocy. Zauważyłam jeszcze jeden krem, który mnie zainteresował. Obok stał podobny, w tubkach, wraz z testerem. Trudno jest testować krem do twarzy w sklepie, kiedy ma się na sobie makijaż. Pomyślałam, że najwyżej kupię ten krem i wypróbuję w domu, najwyżej będę wiedziała, żeby więcej go nie kupować. Miałam przy sobie kartkę upoważniającą do 35 % rabatu na niektóre kosmetyki, ale nie byłam pewna, czy to dotyczy wszystkich sklepów, czy tylko tego, w którym ją otrzymałam. Podeszłam do kasy (przy której stała jedna klientka i trzy pracownice) i zapytałam. Pracownica powiedziała, że rabat obowiązuje u nich też. Podeszłam z więc do półki i wzięłam swój krem i ten drugi do spróbowania. Ponieważ chciałam jeszcze kupić jakiś balsam do ciała, zaczęłam się rozglądać za takimi produktami. Miałam z spory problem, ponieważ napisy na kosmetykach są po francusku (nie znam), a jedyny opis po polsku znajduje się na malutkiej karteczce z tyłu, malutkimi literkami. Ponieważ nikt się mną nie zainteresował a sama nie umiałam szybko nic znaleźć zrezygnowałam z zakupów i podeszłam do kasy. Przy kasie stały dwie ekspedientki, a trzecia podpierała drzwi prowadzące na zaplecze. Podałam produkty, kartę rabatową i kartę stałego klienta. Sprzedawczyni zaproponowała mi stojące przy kasie produkty do włosów. Zrobiła to bez entuzjazmu, tak jakoś bez zainteresowania, tak, żeby tylko zaproponować. Ponieważ szampon nie był mi potrzebny podziękowałam. Dostałam też ulotkę z próbką kremu. Ulotka dotyczy silnego eliksiru przeciwzmarszczkowego. Według napisanych informacji produkt będzie po 11 października w promocyjnej cenie 69 zł (zamiast 99 zł). Z drugiej strony ulotki zamieszczono zdjęcia produktów do codziennej pielęgnacji, z promocyjnymi cenami. Dowiedziałam się również, że oferty nie łączą się ze sobą. Z ulotki nie wynika, jakie oferty. Czy nie mogę zakupić różnych produktów w promocyjnej cenie? Czy tylko jeden z nich? Coś w ulotce jest nieprzemyślane i niedopracowane. A co do Yves Rochera, to o wiele bardziej polecam korzystanie z oferty wysyłkowej, opisy są o wiele bardziej przejrzyste, zrozumiałe a konsultanci dostępni na telefon są o wiele bardziej zainteresowani klientem.
Do KFC udałam się w trochę nietypowym celu, a mianowicie aby skorzystać z internetu. Z powodu jakiś problemów technicznych nie miałam internetu, a musiałam z niego bardzo pilnie skorzystać. W KFC było sporo ludzi, około połowa stolików była zajęta. Zaraz po wejściu zauważyłam wiszący na słupie duży plakat z wyszczególnieniem produktów wraz z cenami. Ponieważ nie miałam ochoty na jedzenie postanowiłam wziąć kawę. Stanęłam w kolejce. Obsługiwało dwoje pracowników, dziewczyna i chłopak. W kolejce stało 6 czy 7 osób, sporo jak na fast food. Nad głowami pracowników znajdowały się zdjęcia różnych produktów, w tym kawa latte. Na zdjęciu wyglądała pięknie, warstwowa, w pięknej szklance. Po podejściu do kasy powiedziałam pracownikowi, że właśnie taką kawę proszę. Zapytał czy małą czy dużą, odpowiedziałam, że wystarczy mała. Do kawy zaproponował mi deser, za który podziękowałam. Kawę oczywiście dostałam w papierowym kubeczku i nie wyglądała ani w połowie tak pięknie i zachęcająco jak na zdjęciu. Udałam się na poszukiwanie stolika. Ponieważ miałam słabą baterię w laptopie musiałam poszukać gniazdka. Okazało się, że gniazdka są jakoś dziwnie poukrywane, znalazłam dwa, oba już zajęte przez innych klientów. Na szczęście dla mnie jedna z pań zaczęła się pakować. Uprzedziła mnie, że gniazdko trochę źle kontaktuje, musiała kilkakrotnie się do niego włączać. Po jej odejściu podłączyłam komputer do prądu, z czym nie miałam żadnego problemu, połączyłam się z siecią. Posłodziłam kawę (cukier był wydawany przez pracownika, który pytał ile saszetek klient sobie życzy). Była dobra, ale taka sobie. Niestety sporo uroku straciła przez wlanie jej do kubka. W restauracji było czysto. Po lokalu krzątała się sprzątając jedna z pracownic, pani w średnim wieku, bardzo miło uśmiechająca się do klientów. Wewnątrz było ciepło, pomimo że siedziałam blisko drzwi a dzień był chłodny.
Ponieważ była już pora obiadu postanowiliśmy z mężem zajrzeć do restauracji w sklepie Ikea. Pierwsze wrażenie było bardzo dobre. Sklep znajduje się w rejonie jednego z największych rond w Krakowie, ostatnio przebudowywanego, przez co dojazd do sklepu jest mocno utrudniony. Sam sklep też aktualnie się przebudowuje, przez co są spore zmiany w dojeździe, na parkingu i w sklepie. Na plus Ikei trzeba zapisać bardzo dobre oznaczenie. Nie ma żadnego problemu ze znalezieniem wjazdu, świetnie są oznaczone drogi dojazdowe a wewnątrz też jest ładnie opisane gdzie znajduje się jaki dział. Tak więc bez problemów trafiliśmy do restauracji. Jej powierzchnia nie zmieniła się w znaczący sposób, chociaż część pomieszczenia jest właśnie przebudowywana. Trochę przeszkadzały nieprzyjemne zapachy z budowy (spalenizna towarzysząca spawaniu itp), szukaliśmy miejsca, w którym nie było ich czuć. Klientów było znacznie mniej niż zazwyczaj, wydawanie potraw i kasowanie odbywało się na bieżąco. Mąż wziął sobie tradycyjnie klopsiki szwedzkie. Mnie zainteresowała nowa potrawa, filet z kurczaka z warzywami i makaronem. Kucharz wydający posiłki bardzo chętnie i z uśmiechem odpowiedział na moje pytania o skład i ostrość potrawy, chociaż jego odpowiedzi były stanowczo za mało rzeczowe i konkretne, w rodzaju: "no nie jest ostra, no jest tam makaron...... i ..... rzepa ..... i ....". Wzięłam potrawę i udaliśmy się do kasy. W Ikea można sobie samemu nałożyć sosu do potrawy, co oceniam bardzo pozytywnie, bo można sobie skomponować ulubią mieszankę sosów. Frytki nie są solone, co też mi odpowiada, bo nie solę ich i wszędzie muszę prosić o niesolone. Za kasami są dostępne sól, cukier, słodzik i pieprz. Do kasy stały trzy osoby. Wcześniej w Ikea były wózki na kółkach do przewożenia tac z potrawami, tym razem zniknęły, nie było na sali ani jednego, a szkoda, bo bardzo ułatwiały przenoszenie jedzenia. Kasjer skasował. Ponieważ mamy karty Ikea Family dostaliśmy kawę gratis. Trochę niejasna jest dla mnie sytuacja z kartami. Wcześniej byłam informowana, że kartę mam podawać, kasjer ją skanuje i na tej podstawie jest określane, czy jestem aktywnym korzystającym czy nie i na przykład od tego zależy, czy będzie do mnie wysyłana gazetka Ikea Family. Tym razem kasjer tylko spojrzał, że karty są. Zapłaciliśmy i usiedliśmy. Nalaliśmy sobie kawy. Automat nalewa bardzo niewielką ilość kawy, około 3/4 małej filiżanki, na szczęście można z niego korzystać wielokrotnie. Jedzenie było wyjątkowo smaczne.
W sobotę po południu zrobiłam zakupy i w domu okazało się, że zapomniałam kupić słoninę, która była niezbędnym składnikiem dania zaplanowanego na niedzielę. Udałam się więc do najbliższego większego sklepu, czyli Kauflanda. W sklepie było sporo klientów. Parking przed sklepem był pełny i większość koszyków sprzed wejścia była zabrana przez klientów. Weszłam do środka. Na stoisku z warzywami i owocami znajdowało się bardzo dużo ludzi. Produkty były w dość niskich cenach. Zaciekawiły mnie białe winogrona, które były w postaci odpadków, pojedynczych, brązowych, gnijących sztuk w cenie 10 gr za kilogram. Z informacją, że to promocja. Jak już to wyprzedaż, a nie promocja, a poza tym, przesadą chyba była sprzedaż czegoś takiego, nawet za 10 gr. Przeszłam koło stoiska i udałam się na koniec hali, do stoiska z mięsem. Znalazłam pakowaną słoninę, wybrałam sobie jedno z pudełeczek. Nad produktem była cena za kilogram. Na pudełeczku znajdowała się cena za kilogram i cena tej konkretnej paczki. Nawet nie zauważyłam, że cena z półki i cena z pudełka się różnią. Do kas były kolejki po dwie, trzy osoby. Stojąc w kolejce naszykowałam drobne w takiej kwocie, jak było na pudełku. Ku mojemu zaskoczeniu kasjerka po skasowaniu towaru wydała mi resztę. Po spojrzeniu na paragon przekonałam się, że policzyła mi cenę z półki a nie z pudełka. Miło, że Kaufland pilnuje cen w systemie, szkoda, że na pudełkach są nieaktualne.
Chciałam sobie gdzieś w pobliżu dworca usiąść na kawie i porozmawiać. Usiedliśmy w kawiarni Segafredo, mieszczącej się w Galerii Krakowskiej. Kawiarnia jest malutka i przytulna. Wewnątrz znajdowały się wygodne czerwone foteliki. Wnętrze kawiarni było bardzo ciasne, stoliki i foteliki były bardzo blisko siebie i trzeba było je przesuwać, żeby przejść. Usiedliśmy. Udałam się do baru zakupić kawy. Obsługiwały dwie młode dziewczyny, jedna przyjmowała zamówienia i zapłaty, druga zanosiła klientom. Menu było wywieszone na ścianie, dwa, trzy metry od kasy. Zamówiłam kawy i zapłaciłam. Kasjerka nie próbowała powiększyć zamówienia, nie zaproponowała mi większych kaw ani ciastka do kawy. Usiadłam przy stoliku. Kawiarnia znajduje się niedaleko wejścia do Galerii i ma dwie ściany prawie zupełnie otwarte, tak więc wewnątrz było chłodno i musieliśmy siedzieć w płaszczach. W kawiarni było kilka osób, nie więcej niż 10. Kelnerka przyniosła nasze kawy na salę i zaczęła szukać klientów, którzy je zamawiali. Podchodziła od stolika do stolika i pytała, czy państwo zamawiali kawę. W końcu powiedziałam jej, że to chyba dla nas. Trochę śmiesznie to wyglądało, bo w kawiarni było bardzo mało osób i tylko przy dwóch stolikach siedziały po dwie osoby, więc spodziewałabym się, że dziewczyny zapamiętają klientów. Kawa była smaczna. Kelnerka niespecjalnie przejmowała się sprzątaniem sali, na stolikach po kilkanaście minut stały filiżanki i talerzyki pozostawione przez klientów, nikt nie wychodził ich zbierać. Podłoga i fotele były czyste.
Tak powinno być w każdym sklepie internetowym. W sobotę strona działała wadliwie i zamiast modeli butów wyświetlały się linijki tekstu. W niedzielę błąd był już usunięty. Strona była przejrzysta, łatwa do nawigacji i intuicyjna. Za pomocą wyszukiwarki znalazłam interesujący mnie model butów. Przy modelu można wybrać sobie rozmiar. Zdjęcia produktów były duże, wyraźne i dobrze przedstawiały model. Przeczytałam regulamin sklepu i znalazłam koszt dostawy. Okazało się, że przesyłka kurierska jest w cenie towaru. Na stronie nie znalazłam informacji o procedurze reklamacji. Szkoda, bo dobrze jest od razu wiedzieć jak postępować w razie problemów i przeczytanie takiego regulaminu pozwala w przybliżeniu zorientować się jaka jest polityka firmy w tym zakresie i czy firma wychodzi klientowi naprzeciw. Buty zamówiłam. Cena była taka sama jak w sklepie stacjonarnym, z przesyłką kurierska gratis, więc uznałam, że szkoda czasu na szukanie po sklepach. Dowiedziałam się, że zamówienie zostanie zrealizowane w ciągu 14 dni. Przeczytałam też, że zarejestrowani użytkownicy mogą sprawdzić status przesyłki na stronie www, a niezarejestrowani za pomocą linka podawanego w e-mailu. Niestety link odsyłał do strony logowania. E-mail nie był do końca spójny, na przykład przy zamawianiu wybrałam opcję "płatne przy odbiorze" a w e-mailu przyszła mi informacja o numerze konta i prośba, żeby wpłacić na to konto.
Następnego dnia po zamówieniu dostałam e-mail, że zamówienie zostało zrealizowane. Otrzymałam znów link, pod którym miałam sprawdzić stan zamówienia, który znowu odsyłał do logowania. Następnego dnia dostałam paczkę. Buty były dokładnie takie jak miały być, do paczki była dołączona książeczka rabatowa, katalog z nową kolekcją i paragon. Pudełko było zapakowane w firmową torbę firmy kurierskiej. Przy okazji zauważyłam, że pudełko jest na tyle dobrze dopasowane do siebie, że nie ma potrzeby oklejania go taśmą, dekielek sam trzyma się na pudełku. Termin realizacji super, informowanie klienta o realizacji zamówienia bardzo dobre, strona sklepu przejrzysta. Jedyne mankamenty są drobne i natury technicznej, takie jak głupie formułowanie nagłówków w e-mailach "Witaj (i tu imię i nazwisko w mianowniku), co po prostu nie brzmi dobrze w języku polskim, niejasny link odsyłający do sprawdzenia stanu przesyłki, a odsyłający do logowania i żądanie wpłaty w e-mailu po zakupie, kiedy wybrana została płatność przy odbiorze. Ale generalnie uważam, że to jeden z najlepszych sklepów internetowych w jakich miałam możliwość robić zakupy.
Z przykrością muszę skrytykować obsługę przy kasie w hipermarkecie Real. Robiłam dzisiaj w sklepie niewielkie zakupy. Ustawiliśmy się w jednej z kolejek. Kolejki były znaczne, po 4, 5 osób, a ponieważ ludzie mieli pełne wózki i kasowanie zakupów jednej osoby trwało ładnych kilka minut, więc w kolejce trzeba było czekać dość długo. Przed nami obsługiwane było małżeństwo z dużymi zakupami. Klientka pakowała zakupy w różne torby na przeznaczonej do tego części boksu kasowego. Mąż podawał jej zakupy. Obok siebie, na boksie kasowym postawili swojego małego synka. Moim zdaniem jest to niedopuszczalne, raz ze względów higienicznych - dziecko chodzi przecież butami po ziemi a potem tam, gdzie leżą zakupy spożywcze, a dwa boks jest metalowy, dość śliski i nie potrzeba wiele, żeby dziecko się na nim poślizgnęło. Nie mówiąc już o tym, że chłopczyk chodził też po ruchomej taśmie, którą niechcący kasjerka może uruchomić. Kasjerka (młoda dziewczyna z firmy zewnętrznej) nie reagowała na to zupełnie. W końcu mój mąż nie wytrzymał i zwrócił uwagę matce, czy może zabrać dziecko z kasy. Kobieta oburzyła się, że śmiemy jej zwracać uwagę. Mąż powiedział, że przecież tam kładzione jest jedzenie. Kobieta powiedziała wówczas, że przecież to jedzenie jest i tak macane przez nie wiadomo kogo. Kasjerka nie zareagowała zupełnie, widocznie nie interesują jej procedury czystości w sklepie, w którym pracuje. Klientka zabrała dziecko, zakupy i mrucząc coś gniewnie pod nosem odeszła. Zwróciłam uwagę kasjerce, że powinna zareagować w takiej sytuacji. Kasjerka powiedziała, że przecież i tak jedzenie jest zapakowane. Nie wytarła boksu.
Wniosek prosty - w Realu raczej kiepsko jest z dbaniem o higienę i produkty mogą być przechowywane na podłodze, obsłudze jest to obojętne. Mnie się odechciewa zakupów i jedzenia z tego sklepu.
Do sklepu zajrzeliśmy w poszukiwaniu butów dla męża. Przeszliśmy przez sklep. Pracowały w nim dwie dziewczyny, obie ubrane w zwykłe ubrania ale eleganckie. Kiedy tylko stanęliśmy przy półce i mąż stwierdził, że podoba mu się konkretny model butów zjawiła się obok jedna z pracownic i zaproponowała przymierzenie. Okazało się, że nie ma już w sklepie butów w tym rozmiarze. Pracownica zupełnie nie umiała udzielić odpowiedzi na pytanie kiedy przewidywana jest następna dostawa butów i czy takie buty w tym rozmiarze będą jeszcze dostępne. Natomiast sama zaproponowała, że może dla nas sprawdzić w innych sklepach w Krakowie czy ten rozmiar jest jeszcze dostępny. Udzieliła nam informacji o trzech innych sklepach, że zostały w nich jeszcze po jednej parze (w Galerii Krakowskiej i Bonarce) i dwie pary (w Czyżynach). Na moją prośbę pracownica zapisała na karteczce oznaczenie buta. Jestem bardzo zadowolona z obsługi, po raz pierwszy zdarzyło się w sklepie tej sieci, żeby pracownica sama zaproponowała pomoc w znalezieniu towaru w innym sklepie.
Sklep był urządzony elegancko, utrzymany w tonacji brązowo - beżowej. Ekspozycja była ciekawa, modele były ładnie wyeksponowane. Towary, półki i podłoga były czyste. Polecam.
Do sklepu weszłam w poszukiwaniu butów na jesień, wygodnych, na niewielkim obcasie lub bez, sportowy model. Sklep wyglądał zachęcająco. Na wystawie była ładna i ciekawa ekspozycja butów i torebek. Wnętrze było utrzymane z ciepłych, beżowo - brązowych barwach, oświetlone ciepłym światłem. Buty stały powystawiane na regałach i półkach. Pod regałami i na półkach stały pudełeczka z butami. Pudełka były w kolorze ciemno-żółty/glina, więc harmonizowały się z wystrojem sklepu. Po środku półki, po prawej stronie znajdowała się kasa. Sklep był raczej ciasny i ciężko było się poruszać pomiędzy wystawionymi półeczkami. W środku znajdowały się dwie pracownice, jedna z nich ubrana w niebieski podkoszulek, kojarzący mi się raczej z CCC niż lepszymi butami w Wojasie. W chwili gdy weszłam nie było klientów w ogóle, potem pojedyncze osoby zaglądały do środka.
Weszłam i rozejrzałam się po półkach. Nikt mnie nie przywitał ani nie zareagował na moje wejście. Znalazłam miejsce, gdzie były wystawione buty jakich szukałam. Zaczęłam je oglądać. Był ze mną na zakupach mąż. Braliśmy buty, głośno o nich rozmawialiśmy, oglądaliśmy. Żadna z pracownic nie zaproponowała nam pomocy. Zaczęłam mierzyć modele, jeżeli na półce znajdował się mój rozmiar. W ten sposób stwierdziłam, że jeden z butów jest niewygodny. Inny model był wygodny i chciałam zobaczyć, jak wygląda. W sklepie ciężko było znaleźć lustro, zastawione taboretem, chyba było tylko jedno (nie znalazłam drugiego). Ciężko również było znaleźć łyżkę do butów. Dopiero kiedy podeszłam do lustra jedna ze sprzedawczyń zaproponowała mi pomoc. Pokazałam jej które buty chciałabym przymierzyć i w jakim rozmiarze. Sprawdziła w komputerze i udała się do innej części sklepu na poszukiwanie rozmiaru. Podała mi buty, przymierzyłam, ale uznałam, że nie pasują. Sprzedawczyni nie zaproponowała mi innego rozmiaru, ani modelu. Po prostu stała i patrzyła gdzieś w przestrzeń. Pokazałam jej jeszcze jeden model, który chciałam przymierzyć. Wszystko odbyło się dokładnie tak samo, żadnej pomocy, porady, wykazania zaangażowania, nawet wyjęcia materiałów wypychających za środka buta. Sprzedająca zostawiła mnie i poszła. Zdjęłam buty, ubrałam moje stare (też Wojasy), mierzone zostawiłam na półce i wyszłam. Nie usłyszałam ani słowa na pożegnanie.
Buty niespecjalnie ładne, widziałam w tej firmie o wiele ciekawsze buty. Te które mierzyłam niezbyt wygodne, obawiam się, że długo trwałby proces rozchodzenia ich. Wystój ciekawy i ładny. Ekspedientki ubrane nieadekwatnie do wystroju (nie mówię, że to ich wina, ale ktoś uznał, że mają być w podkoszulkach, co zupełnie nie pasuje). Sprzedawczynie uprzejme, ale zupełnie nie interesujące się klientem, ograniczające kontakt do minimum. Nic nie kupiłam. Uważam, że kiedyś w sklepach tej sieci było o wiele lepiej.
Do apteki udałam się celem zrealizowania recept. Okna były czyste, zasłonięte firankami, nie było możliwości podejrzenia co dzieje się na zapleczu. Wnętrze samego pomieszczenia aptecznego było z zewnątrz widoczne. Do apteki prowadziły dwa schodki wyłożone płytkami i podjazd z poręczą. Podjazd był metalowy, zardzewiały, pomalowany na żółto. Schodki wyłożone kafelkami, obawiam się, że mogą w zimie być śliskie. Drzwi nie były domknięte. Pomieszczenia apteczne było niewielkie, znajdował się z nim stolik, na nim ulotki, dwa stanowiska obsługi, z czego czynne było jedno i kosz na śmieci w formie reklamy jakiegoś środka na wątrobę. Wokół stały przeszklone półki z produktami kosmetycznymi i suplementami. Wnętrze było utrzymane w kolorystyce ciepłych beżów i brązów, oświetlone ciepłym światłem. W kolejce czekały trzy osoby a farmaceutka prowadziła rozmowę przez telefon. Podczas rozmowy była mało uprzejma. Rozmowa dotyczyła prawdopodobnie jakiegoś rodzaju szczepionki, który klientka chciała kupić. Farmaceutka mówiła, że nie będzie dla jej widzimisię dzwoniła teraz po hurtowniach, żeby sobie zadzwoniła później albo rano. Zauważyła również, że jest sama w aptece i ma klientów. Okazało się to nieprawdą, gdyż po chwili z zaplecza wyszła inna kobieta i zaczęła coś dokładać na półki. Po chwili rozmowa została zakończona i farmaceutka zaczęła obsługiwać. Rozmowę skomentowała uwagą, że jej głowę zawracają. Pierwsza klienta podała swoje recepty. Po zrealizowaniu ich i podsumowaniu okazało się, że farmaceutka nie ma możliwości wydania 10 złotych reszty (była godzina 16:00). Klientka dowiedziała się, że ma sobie iść rozmienić. Posłusznie poszła i przyszła po chwili. Kiedy nadszedł czas realizacji moich recept nie zostałam zapytana o kartę rabatową, nie zaproponowano mi faktury - kupowałam leki za dość wysoką kwotę, na choroby przewlekłe. Na moją prośbę farmaceutka napisała na opakowaniach leków sposób dawkowania z recepty. Była miła i uczynna, wyjaśniała, proponowała zmianę dwóch opakowań leków mniejszych na jedno większe (taka sama ilość tabletek w nieco korzystniejszej cenie). Ceny leków dość wysokie.
Wracaliśmy do domu i byliśmy dość głodni i wiedzieliśmy, że nie będziemy mieć czasu na gotowanie, bo za chwilę musimy jeszcze wyjść. Uznaliśmy, że pizza po drodze będzie świetnym rozwiązaniem. Weszliśmy do środka. Przed lokalem znajdowały się stoliki dla klientów, przy których siedziało kilka osób palących papierosy. Usiedliśmy wewnątrz przy oknie. Lokal był czysty. Zajętych była około połowa stolików. Mąż przyniósł kartkę z pizzami i wybraliśmy, na którą mamy ochotę. Mąż zamówił pizzę. Po chwili kasjerka (młoda, szczupła dziewczyna, blondynka) przyniosła talerze, sztućce i sosy. Logo na talerzach było częściowo starte, dzbanki poobijane. Jeden był prawie pełen sosu, w drugim była połowa. Mąż wrócił do kasjerki i zareklamował produkt. Dziewczyna zgryźliwie zauważyła, że może przelać z jednego do drugiego i będzie po równo. Ale zabrała dzbanki. Po chwili przyniosła dwa pełne i z wyraźną pretensją w głosie powiedziała "Teraz może być?" Po kilku minutach przyniosła pizzę i postawiła ją na drugim końcu stołu, w stosunku do tego jak siedzieliśmy. Nie miało to żadnego uzasadnienia, stół był pusty. Pizza była podana na bardzo małym talerzu, zwisała z niego dookoła, wręcz dotykając stołu. Nie była smaczna, twarda, przypalona, z za dużą ilością cebuli. Lubie jedzenie w tej sieci i w innych pizzeriach da Grasso w Krakowie naprawdę podają lepsze pizze. Sos był bardzo octowy, niesmaczny. Nie polecam, obsługa nieprzyjemna, jedzenie niesmaczne, brak troski o komfort podczas pobytu.
Weszłam do środka skuszona wywieszoną reklamą, zachęcającą do wypróbowania kremu nagietkowego. Wcześniej robiłam w Yves Rocher zakupy wyłącznie za pośrednictwem przysyłanych mi do domu katalogów. Sklep robi przyjemne wrażenie. Jest niewielki, ale produkty są ciekawie ułożone, dobrze wyeksponowane na półkach. Po środku znajdują się dwie wyspy, jedna z kosmetykami pielęgnacyjnymi, druga kolorowymi. Kosmetyków kolorowych było niewiele, znacznie ciekawszy wybór było oferowany w przysyłanych katalogach. Przy wejściu di sklepu znajdowały się jakieś dziwne siateczki na zakupy, nie korzystałam z nich. Rozglądałam się po wnętrzu szukając kremu nagietkowego. W sklepie były trzy pracownice. Bardzo szybko jedna z nich zainteresowała się mną i zaoferowała swoją pomoc. Zapytałam o krem z plakatu. Pani zaprowadziła mnie do wyspy i pokazała kremy. Zapytałam, czy ten krem ma własności nawilżające. Odpowiedziała, że tak. Niestety nie zrobiła nic więcej, żeby zachęcić mnie do zakupu ani sama z siebie nie udzieliła żadnej inne informacji. Zdecydowałam się na zakup. Sprzedawczyni zaprosiła mnie do kasy. Zapytała, czy mam kartę stałego klienta. Nie miałam, więc zaproponowała mi założenie. Poinformowała mnie o możliwych rabatach za zakupy, możliwości zbierania pieczątek za każde 10 złotych, przy uzyskaniu pełnej karty pieczątek wybranie produktu za 15 złotych lub zbieranie drugiej karty, co pozwoli mi na otrzymanie kosmetyku o wartości 40 złotych. Nie poinformowała mnie natomiast, że mogę zebrać trzecią kartę, otrzymam wtedy kosmetyk wart 70 złotych, o czym dowiedziałam się z materiałów dołączonych do karty. Nie dowiedziałam się również o czasie obowiązywania promocji. Otrzymałam gratis do zakupów malutką saszetkę, która wyglądała jak kosmetyczka, a okazała się być tekstylną siatką na zakupy, składaną w małą saszetkę. Myślę, że lepiej byłoby, gdyby sprzedawczyni wyjaśniła mi, co to jest. Zresztą torba jest bardzo kiepskiej jakości, przy drugim rozłożeniu zaczęła się pruć. Dostałam też kilka próbek kosmetyków, o czym zostałam poinformowana. Tutaj muszę skrytykować działanie firmy. Moim zdaniem próbki powinny być nieco bardziej dopasowane do wieku klientki, bez sensu jest trzydziestoletniej kobiecie dawać kremy dla cery bardzo dojrzałej (takie próbki dostałam dwie). Kolejny minus - nie każdy zna francuski, a niestety na niektórych próbkach nie było żadnych napisów po angielsku lub niemiecku (zresztą robiąc zakupy w Polsce nie mam obowiązku czytać w jakimkolwiek obcym języku), więc właściwie nie wiem jakie działanie mają te kosmetyki. Czyli próbka dana, a że pożytku z tego nie będzie to już nie ważne.
Zdecydowałam się na zakup jeszcze jednego produktu, dezodorantu z wystawionych przy kasie, kasjerka zaproponowała dokupienie jakiegoś drobiazgu, aby otrzymać kolejną pieczątek. Dokupiłam kulkę do kąpieli. Odnośnie dezodorantu kasjerka nie umiała powiedzieć nic oprócz tego, że to nowość. Cała rozmowa przebiegała w miłej atmosferze.
W celu zapewnienia wyższej jakości usług używamy plików cookies. Kontynuując korzystanie z naszej strony internetowej bez zmiany ustawień prywatności przeglądarki, wyrażasz zgodę na wykorzystywanie ich.