Weszłam do sklepu Sephora. Zauważyłam, że w sklepie jest bardzo ciekawa promocja, polegająca na obniżeniu cen wybranych produktów aż do 70%. Przy czym w promocji było naprawdę dużo produktów, chyba wyłącznie z kosmetyki kolorowej (w każdym razie ja innych nie zauważyłam). Oprócz tego były też promocje łączone – przy zakupie na przykład żelu do mycia i kremu do ciała z marki Sephora obowiązywała promocyjna cena. Sklep urządzony był elegancko, dużo było w wystroju czarnego koloru, ale pomimo to nie robił wrażenia ponurego. Całość była dobrze oświetlona. Pracownice miały na sobie firmowe uniformy. W sklepie był ochroniarz, który dyskretnie obserwował klientów, nie miałam poczucia, że patrzy na mnie natarczywie albo podejrzewa mnie o najgorsze zamiary. Przy ścianach był duży wybór perfum, po środku sporo kosmetyków kolorowych, pielęgnacyjnych i do pielęgnacji ciała i włosów. Odniosłam wrażenie, że jest bardzo dużo produktów marki własnej Sephora. Może po prostu były lepiej wyeksponowane niż inne. W sklepie panował przyjemny zapach kosmetyków, nie męczący, ani nie drażniący. Oglądałam produkty bez celu, po prostu patrzyłam co jest ciekawego. Pani z obsługi trzykrotnie zaproponowała mi pomoc, trzykrotnie podziękowałam jej.
Weszliśmy do sklepu Empik, ponieważ chciałam zobaczyć, czy są w ofercie jakieś ciekawe przewodniki po Warmii i Mazurach, gdzie się wybieramy. Oglądałam je niedawno w innym sklepie sieci Empik, ale pomyślałam, że może znajdę jakiś, który wcześniej przeoczyłam. Sklep był niewielki. Od razu od progu zaczął bacznie obserwować nas ochroniarz. Przez jakiś czas chodził za nami i bacznie nas obserwował. Na stanowisku kasowym nie było żadnego pracownika, jeden z klientów stał obok i bezradnie się rozglądał. W sklepie było tylko kilka osób. Ogólnie było czysto. Niezbyt dobrze chodziło się po sklepie, bo było tu ciasno. Miedzy półkami były małe przejścia. Sklep robił wrażenie źle zorganizowanego, urządzonego bez ładu i składu. Na półce z przewodnikami obejrzałam kilka książek dotyczących regionu Warmii i Mazur. Obejrzałam je i zastanowiłam się, czy nie kupić jednego z nich, ponieważ wydał się interesująco napisany. Pomyślałam, że jeszcze się zastanowię i najwyżej później wrócę. Kiedy wychodziłam zauważyłam, że jeden z pracowników tłumaczy ochroniarzowi, jak ma coś układać na stoisku z grami albo filmami, drugi pracownik, stojący przy kasie głośno rozmawiał z jakąś dziewczyną na sklepie o wyjeździe na wakacje.
Weszliśmy z mężem do sklepu, ponieważ chcieliśmy zobaczyć ofertę aparatów fotograficznych. W sklepie panował niezbyt przyjemny zapach. Na pierwszym planie była ekspozycja telewizorów, stały zwrócone frontami do pasażu, zachęcając klientów do wejścia i obejrzenia ich. Z boku stał ekspozytor z gazetką promocyjną. Na szybach oddzielających sklep od pasażu były przylepione fragmenty z gazetki reklamowej. Sklep robił wrażenie dobrze zaopatrzonego i czystego. Oprócz nas w tej części sklepu nie było klientów. Zza regału wyszedł ochroniarz i bacznie nam się przyjrzał. Stanęliśmy przy półce z aparatami i zaczęliśmy oglądać lustrzanki. Był ich dość duży wybór, szkoda, że żadna z interesujących nas nie była włączona, bo chcieliśmy sprawdzić, jak działają. Staliśmy przy półce około 15 minut, nikt się nami nie zainteresował. Jeden z pracowników stał przy komputerze. Ponieważ zastanawialiśmy się nad kupnem samochodowej ładowarki do laptopa mąż zapytał go, czy takie ładowarki są dostępne. Pracownik nie odwracając wzroku od komputera mruknął, że może są na górze. Przeszliśmy do części z kamerami. Tu był znacznie mniejszy wybór i mniejsza dbałość o ekspozycję, sporo miejsc, przygotowanych pod produkty, na których nic nie było. Trudno też było ustalić cenę niektórych kamer, nie było przy nich cen albo było pomieszane.
Wchodząc do Centrum Handlowego postanowiłam zajrzeć do sklepu Reserved, który mieści się przy samym wejściu. Sklep kusił obniżkami do 77%. Zaraz przy wejściu leżały na stoliku bluzeczki w cenach od 9,90 złotych. Wprawdzie nie znalazłam tam żadnej w tej cenie, najtańsza kosztowała trochę powyżej 12 złotych, ale może nie zauważyłam. W sklepie nie było zbyt czysto, pod stołami gromadziły się kłębki kurzu. Jeszcze gorzej wyglądała sytuacja w przymierzalniach, które były wyłożone wykładziną, na której zgromadziło się bardzo dużo nitek i innych śmieci. Przymierzalnie były malutkie, ograniczające się do lustra i haczyków do powieszenia. Przed przymierzalniami jedno z luster było pęknięte. Podobnie kilka kafelek leżących na podłodze było popękanych. Zauważyłam w sklepie ładną torebkę. Zdecydowałam się ją obejrzeć dokładnie. Ponieważ spodobała się, postanowiłam ją kupić. Klientów było bardzo mało. Przy kasie stał młody klient. Sprzedawczyni obsługiwała go bardzo uprzejmie. W międzyczasie kilka osób wchodziło i wychodziło ze sklepu, w tym czasie włączał się alarm i pracownice chodziły go wyłączać. Kiedy nadeszła moja kolej pani sprzedająca uśmiechnęła się do mnie i poprosiła koleżankę o przyniesienie z magazynu nowej torebki. W międzyczasie skasowała naszą torebkę i zapłaciliśmy za nią. Kiedy przyniesiono drugą torebkę pani powiedziała mi, bardzo uprzejmie, żebym sobie sprawdziła, czy torebka mi odpowiada i czy nie znajduję w niej żadnych wad. Kiedy powiedziałam, że może być, spakowano mi ją do firmowej reklamówki. Kiedy doszłam do wejścia, odezwał się alarm, okazało się, że kasjerka zapomniała zdjąć zabezpieczenia. Przeprosiła mnie, zdjęła zabezpieczenia i podała mi jeszcze raz. Przeprosiła mnie jeszcze raz i serdecznie pożegnała. Torebka była w korzystnej cenie, przeceniona z 99 złotych na 39.
Ponieważ ukończyłam studia podyplomowe na kierunku Audyt Energetyczny chciałam ubiegać się o wpisanie na listę certyfikatorów energetycznych. Listę taką prowadzi Ministerstwo Infrastruktury. Aby uzyskać wpis, należy wysłać oryginały lub potwierdzone notarialnie kopie odpowiednich dokumentów. Strona internetowa Ministerstwa Infrastruktury jest dobrze zrobiona, przejrzysta i łatwa w nawigacji. Zamieszczone na niej zostały wszystkie ważne informacje odnośnie dokonywania wpisu na listę uprawnionych certyfikatorów. Jest podany dokładny wykaz dokumentów, które mają być wysłane do Ministerstwa. W przypadku wniosków i oświadczeń, które należy wypełnić samodzielnie, są gotowe do pobrania druki, przygotowane do wydrukowania i wypełnienia. Podany jest również adres, pod który należy wysłać komplet dokumentów. Jest to bardzo dobrze, czytelnie podane dla użytkowników. Po wysłaniu dokumentów czekałam około miesiąca. Po miesiącu znalazłam swoje nazwisko w bazie certyfikatorów, prowadzonej przez Ministerstwo. Szkoda, że nie został do mnie wysłany chociaż e – mail z informacją, że zostałam wpisana na listę.
Miałam dokumenty, które musiałam wysłać do Ministerstwa Infrastruktury w oryginale lub potwierdzone notarialnie kopie. Ponieważ nie chciałam się pozbywać cennych dokumentów udałam się do notariusza zapytać o możliwość potwierdzenia. Kancelaria mieści się w starej kamienicy, na pierwszym piętrze. Klatka schodowa była odrapana, brudna i śmierdziała. Kiedy weszłam do przedpokoju wyszła mi na spotkanie kobieta w wieku około 40 lat, ubrana w dres. Zapytała w jakim celu przyszłam. Wyjaśniłam, że chciałam się dowiedzieć o możliwość wykonania potwierdzonej notarialnie kopii dokumentów. Dowiedziałam się, że mogę przejść w każdej chwili, w czasie godzin otwarcia, potwierdzenie kosztuje trochę ponad 7 złotych za stronę (została mi podana dokładna kwota, ale już jej nie pamiętam), ksero mogę zrobić wcześniej, albo zostanie zrobione na miejscu. I całość trwa kilka minut, wykonywana jest od ręki. Podziękowałam i wyszłam. Kilka dni później przyszłam z moimi dokumentami, skserowanymi już. W przedpokoju przyjęła mnie ta sama pani, również ubrana w dres. Podałam jej moje papiery, oryginały i kopię. Porównała je ze sobą, rzucając na nie okiem, oddała mi oryginały, mówiąc, że już sprawdziła i powiedziała mi, że mam poczekać tutaj w przedpokoju. Usiadłam i czekałam. Przedpokój był czysty, ale zaniedbany, dawno nie malowany, ze starymi meblami. W sąsiednim pomieszczeniu trwała narada nad jakimś dokumentem, słyszałam całą rozmowę. Po około 10 minutach zostałam poproszona do pokoju. Tutaj zostałam zaprowadzona do inne kobiety, a wieku około 50 lat, która przyjęła ode mnie opłatę za usługę, pani, z którą rozmawiałam wcześniej oddała mi kopie, opatrzone stosownymi pieczęciami. Podziękowałam i wyszłam
Moja mama przebywa obecnie na leczeniu poszpitalnym w Górnośląskim Centrum Rehabilitacji „Repty”. Jest to jeden z najlepszych ośrodków rehabilitacyjnych na Śląsku. Opinia ta jest w pełni zasłużona. Ośrodek jest bardzo starannie zaprojektowany, przemyślany pod kątem potrzeb osób niepełnosprawnych, wszystkie piętra i poziomy są połączone za pośrednictwem wind, ewentualnie pochylni, umożliwiający samodzielne poruszanie się osobom na wózkach. Klatki schodowe są dobrze zaprojektowane, z szerokimi, niezbyt wysokimi schodami, po których łatwo się wchodzi. Pomieszczenia dla pacjentów są niewielki. Pokój, w którym przebywa moja mama mieści w sobie dwa łóżka (z możliwością regulacji wysokości łóżka), dwie szafki nocne, stolik i dwa krzesła. Środkiem pozostaje wąskie przejście do okna. Pokoiki takie łączone są po dwa, ze wspólnym przedpokoikiem i łazienką. Pozwala to na zachowanie poczucia kameralności i intymności. Ośrodek dwa też o rozrywki dla pacjentów. Dostępna jest kawiarnia, sklepik, biblioteka, księgarnia, kaplica i kino. Co jakiś czas organizowane są inne rozrywki, na przykład koncert fortepianowy. Cały kompleks znajduje się w pewnym oddaleniu od miasta, otoczony dużym parkiem, w którym wyznaczone są ścieżki, ścieżka edukacyjna i ustawione co kawałek ławki, na których można odpoczywać. Jedzenie jest smaczne i obfite. Lekarze i rehabilitanci opiekujący się pacjentami uważają, że najlepszą metodą przywracania sprawności organizmu jest ruch i ćwiczenia, a także stymulowanie organizmu w kierunku uruchomienia jego możliwości samoleczenia. Ćwiczenia i zabiegi zostały dobrane indywidualnie do potrzeb i możliwości pacjentów. Ćwiczenia zostały dobrane bardzo dobrze, widzę jak w przypadku mojej mamy bardzo szybko wzrasta sprawność organizmu. Jedynym minusem jest bardzo zagmatwany rozkład pomieszczeń i oddziałów w kompleksie, w którym pacjenci starsi, ze słabszą orientacją mają problem się odnaleźć i trafić na odpowiedni gabinet rehabilitacji lub wrócić na swój oddział.
Przechodziłam pasażem Galerii Krakowskiej i na sklepie Vobis zauważyłam reklamę oferującą telewizor gratis przy zakupie notebooka. Promocja wydała się ciekawa, wiec weszłam do sklepu aby poznać szczegóły. Sklep nie specjalnie przypadł mi do gustu. Wnętrze było przesadnie puste i ascetyczne. Podłoga w sklepie była wyłożona szarymi płytkami, pusta, bez żadnych sprzętów i dekoracji. Przy ścianach stały oszklone szafki ze sprzętami. Przy jednej ze ścian stały stanowiska obsługi. Nie było wewnątrz ani jednego pracownika. Jeden z nich stał przy drzwiach na zaplecze, oparty o futrynę, w bardzo zblazowanej i niedbałej pozie. Kiedy weszłam do sklepu zerknął na mnie i stał dalej, rozmawiając z kimś będącym na zapleczu. Wewnątrz w sklepie był ten sam plakat reklamujący promocję, ale nigdzie na półce nie było oznaczonego promocyjnego sprzętu. Obejrzałam sobie, to co było wystawione na półkach. Spędziłam w sklepie dość dużo czasu, pracownik od czasu do czasu zerkał na mnie i dalej wracał do rozmowy. W końcu oderwał się od tej rozmowy i zapytał, czy może mi w czymś pomóc. Zapytałam o tą promocję. Powiedział mi, że „jest prosta. Pani kupuje notebooka a ja pani daję do tego telewizor za złotówkę”. Zapytałam o szczegóły. Dowiedziałam, się że tego laptopa aktualnie w ogóle nie ma w sprzedaży. Ale pracownik pokazał mi drugi, bardzo podobny. Kosztował około 3300 zł. Powiedział mi, że wszystkie parametry i tam mam podane na plakacie. Zapytałam o telewizor. Pan zabrał mnie do półki i pokazał urządzenie. Poinformował mnie, że to jest właściwie monitor, z możliwością podłączenia telewizji. Ponieważ tego rodzaju sprzęt mam już w domu poczułam się rozczarowana. Ogólnie promocja nie przygotowana, a pracownik nie zainteresowany klientem, odpowiada tylko tak, aby zbyć klienta.
Sklep mieści się w Centrum Handlowym M1. Nie wchodziłam do niego nigdy, bo sprzedaje zabawki, a ten rodzaj towarów nie jest mi potrzebny. W każdym razie sklep zwraca na siebie uwagę zrobioną z klocków lego figurą jakiejś postaci jakiegoś robota bądź żołnierza. Kiedy tego dnia przechodziłam koło sklepu zauważyłam jedną z pań z obsługi stojącą koło niego i rozmawiającą przez telefon. Po chwili weszła do sklepu. Zainteresowała nas figura z klocków i podeszliśmy do niej. Była śliczna i bardzo precyzyjnie zrobiona. Niestety stoi tam już kilka lat i nie jest zbyt starannie czyszczona. Pomiędzy poszczególnymi wypukłymi częściami kostek była bardzo duża ilość kurzu. Zaskoczyło mnie to. Uważam, że element reklamujący produkty dla dzieci i wzbudzający zainteresowanie dzieci, oglądany przez nie, dotykany, powinien być bardziej czysty.
Chciałam sobie kupić ziółka do zaparzania. Weszłam do sklepu Herbapolu, bo wiem że jest dobrze zaopatrzony. Wewnątrz nie było klientów, tylko jedna pani z obsługi. Część sklepu dla klientów zajmuje malutkie pomieszczenie, zastawione z dwóch stron regałami z preparatami, szklaną gablotką z różnymi specyfikami i stolikiem z ulotkami dla klientów. Było czysto, chociaż sklep nie był dawno odnawiany. Sprzedająca zapytała, co będzie dla mnie. Poprosiłam o dziurawiec. Zapytała, czy w torebkach ekspresowych. Odpowiedziałam że tak. Podała mi, zapłaciłam. Zatrzymałam się jeszcze, bo na ladzie stał koszyk z napisem promocja i było w nim kilka interesujących produktów. W między czasie przyszedł kolejny klient. Chciał kupić zioła. Sprzedająca zaproponowała mu skorzystanie z ziół w promocji, ale klient wolał kupić zioła w torebce na wagę. Kiedy klient wyszedł poprosiłam o jeszcze jeden preparat z promocyjnych. Pani zapytała, czy chcę opakowanie 30 czy 60 kapsułek. Po czym sama stwierdziła, że ponieważ aktualnie jest promocja na małe opakowanie to wychodzi ono znacznie taniej. Zauważyłam, że w sklepie jest bardzo dużo różnego rodzaju nowych preparatów ziołowych w kapsułkach. Chciałam się z nimi w spokoju zapoznać i zapytałam, czy nie jest dostępna jakaś ulotka na ich temat. Sprzedająca powiedziała, że ma ulotkę, ale nie zawiera ona wszystkich preparatów, natomiast z opisami wszystkich mogę się zapoznać za pośrednictwem strony www. Przyniosła mi ulotkę z opisaną częścią preparatów. Podziękowałam i pożegnałyśmy się.
Ponieważ niedługo wyjeżdżamy i w czasie wyjazdu kończy nam się ubezpieczenie na samochód poszliśmy do firmy ubezpieczeniowej przedłużyć polisę. Około dwa tygodnie wcześniej dostaliśmy od firmy list z przypomnieniem o kończeniu się naszej polisy i informacją o oddziale, który prowadzi nasze ubezpieczenie. Udaliśmy się do ubezpieczyciela. Firma mieści się w małym lokalu na parterze kamienicy, niedaleko nas. Pokój jest mały, wyposażony w dwa biurka, dwa komputery i sprzęt biurowy, krzesła, kanapkę na której klienci mogą poczekać i stolik przy kanapce. Trafiliśmy akurat na chwilę, gdy nie było klientów. W pracy były dwie panie. Jedna z nich od razu zajęła się nami, zaprosiła nas do stanowiska. Wyjaśniliśmy, że chcemy przedłużyć ubezpieczenie. Pani poprosiła o starą polisę. Na jej podstawie ubezpieczycielka znalazła naszą starą polisę. Mieliśmy wykupione razem ubezpieczenie na samochód i mieszkanie. Ponieważ nie dawno okradziono moją koleżankę uczuliła mnie na to, co może być ważne w umowie chciałam dowiedzieć, co obejmuje nasza polisa. Pani cierpliwie i dokładnie wytłumaczyła mi, na jaką kwotę mamy ubezpieczenie od kradzieży, od ognia i odpowiedzialności cywilnej. Wyjaśniła, na czym polegają te ubezpieczenia, co obejmują. Następnie policzyła nam, ile kosztowałoby ubezpieczenie mieszkania i samochodu na poprzednich warunkach. Ponieważ nie mieliśmy wystarczającej kwoty pieniędzy przy sobie a nie byliśmy pewni, czy z bankomatu będzie jeszcze możliwość wypłacenia pieniędzy (już robiliśmy w tym dniu wypłatę) pani zaproponowała nam rozłożenie na raty ubezpieczenia mieszkania, ponieważ nie jest to obarczone żadną opłatą, w przeciwieństwie do ubezpieczenia samochodu. W czasie ubezpieczania samochodu wyjaśniła nam również, co obejmuje polisa i do jakiej kwoty. Ponieważ zamierzamy wyjechać na Litwę podczas wakacji zapytaliśmy, czy normalna polisa jest wystarczająca. Pani powiedziała, że na Litwie akurat potrzebna zielona karta. Zapytaliśmy, czy jest dodatkowo płatna. Pani powiedziała, że nie. Druga pani od razu wypisała ją. Zapłaciliśmy należną dzisiaj część. Zostaliśmy poinformowani, że termin zapłaty drugiej raty będzie w styczniu i zostaniemy wcześniej poinformowani o tym listem. Mamy się nie bać, bo to nie będzie wezwanie, tylko przypomnienie. Wyszliśmy z firmy bardzo zadowoleni i z poczuciem, że zostaliśmy dobrze obsłużeni.
Robiąc dzisiaj zakupy spotkałam się z bardzo nieprzytomną kasjerką. Przede wszystkim wyglądała, jakby miała rozcięty łuk brwiowy, albo zdartą z niego skórę. Nie wyglądało to zbyt miło i zachęcająco do korzystania z jej usług. Jeżeli miała jakaś ranę, to powinna ją chociaż przysłonić opatrunkiem. Kiedy podeszliśmy nie odezwała się ani słowem, zaczęła kasować nasze towary. Ponieważ kupowaliśmy dużo drobnych przedmiotów, a nie mieliśmy siatek, bo nie spodziewaliśmy się, że wejdziemy do tego sklepu, poprosiłam ją o reklamówkę. Kasjerka schyliła się pod blat, wyjęłam jedną reklamówkę, podała mi i dalej kasowała. Zapełniłam reklamówkę i poprosiłam o kolejną. Kasjerka ponownie schyliła się i podała mi jedną reklamówkę. Napełniłam ją też, ale uznałam, że resztę schowam do torebki, nie będę już prosić o reklamówki. Kasjerka w czasie kasowania pomyliła się i nabiła jeden z towarów podwójnie. Zawołała stojącą obok menadżerkę, aby jej pomogła wycofać produkt. Zawołała ją dwukrotnie, ale tak cicho, że menadżerka nie usłyszała. Dopiero mój mąż zwrócił się do niej, że tu pani panią prosi. Produkt został wycofany, zapłaciliśmy i poszliśmy do punktu obsługi klienta. W kolejce do kasy spędziliśmy ponad 10 minut a Kaufland wydaje bony na zakupy za 5 złotych, jeżeli czeka się w kolejce dłużej niż 5 minut. Przy informacji czekałam jedna klientka. Dziewczyna pracująca w informacji miała straszne urwanie głowy. Cały czas dzwoniono do niej z sali, żeby wywoływała jakieś osoby, wygłaszała komunikaty, oddawała rzeczy z depozytu, przyjmowała rzeczy do depozytu, wypuszczała ludzi z sali, oklejała produkty wnoszone na sklep, rozmawiała z klientką przed nami (której omyłkowo nabito produkt, którego nie kupowała i odesłano ją do informacji, aby to wyjaśniła) i nami. Podziwiam dziewczynę, że w ogóle wiedziała co ma zrobić, co gdzie powiedzieć. Uwijała się bardzo i starała się, żeby nikt nie musiał czekać długo. W takim momencie, w tym miejscu powinny pracować co najmniej dwie osoby i i tak miałyby co robić. Bez problemu uznano, że faktycznie należy nam się rekompensata i dostaliśmy bon, chociaż wymagało to od pracownicy trzech telefonów, ponieważ za pierwszym razem nie udało jej się uzyskać informacji na temat kolejek przy kasach.
Poszliśmy z mężem zrobić małe zakupy w Kauflandzie, już częściowo pod kątem naszego wyjazdu na wakacje. Ponieważ przechodziliśmy koło sklepu postanowiliśmy zajrzeć do środka. Przed sklepem, w pasażu, stały dwa sprzęty agd opakowane do transportu. Ponieważ zastanawiam się nad zakupem netbooka podeszliśmy do półki z nimi i zaczęliśmy je oglądać. Oczywiście były zamknięte w szklanej szafce. Po jakiś czasie podeszła do nas pani z obsługi. Zapytaliśmy ją czy na tych urządzeniach zainstalowane są jakieś systemy operacyjne. Powiedziała, że tak, że na każdym jest nalepka informująca, jaki jest. Ponieważ netbooki były 4 przeczytałam nam jaki jest system na 3 i powiedziała, że na 4 chyba nie ma. Zauważyłam, że jest na nim naklejka z Windows XP. Pani stwierdziła, że w takim razie pewnie jest XP. Zapytałam o długość pracy baterii. Sprzedawczyni podała, że jeden z nich ma około 3 godziny, dwa mają 4 – 5 godzin a ostatni też tak mniej więcej. Zapytałam, czy taka trwałość jest w czasie normalnej pracy. Pracownica nie wiedziała, o co mi chodzi. Wyjaśniłam jej na przykładzie mojego laptopa, że według specyfikacji, czas pracy miał wynosić 3 godziny, ale tyle wynosiłby może przy jakimś bardzo oszczędnym trybie, a normalnie pracował połowę z tego. Pani stwierdziła, że tu pewnie jest podobnie. Zapytaliśmy w takim razie o możliwość ładowania go w samochodzie i ładowarkę samochodową. Pani powiedziała, że nie ma. Dopiero po chwili rozmowy ustaliliśmy, że nie ma w zestawie, a nie w ogóle w sprzedaży. Mąż zapytał, ile taka ładowarka by kosztowała. Pracownica również tego nie wiedziała. Powiedziała, że zobaczy. Poszła gdzieś i przyszła po chwili. Okazało się, że przyniosła klucze do szafki, wyjęła dwa urządzenia, żebyśmy sobie zobaczyli. Obejrzeliśmy, powiedzieliśmy, że musimy się zastanowić, podziękowaliśmy i poszliśmy. Sprzedająca nie była zupełnie zorientowana w temacie.
Szanowna Klientko.
Dziękujemy za cenne uwagi i spostrzeżenia.
Zapewniamy, że nieustannie podnosimy swoje kwalifikacje, aby zapewnić naszym Klientom obsługę na najwyższym poziomie.
Zachęcamy do kolejnych odwiedzin w naszym krakowskim salonie.
Zespół Mix electronics
Kolejnym sklepem do...
Kolejnym sklepem do którego poszłam rozejrzeć się za czymś ciekawym do ubrania była Beshka. Na wystawie były wielkie slogany reklamujące, że to już druga przecena w sklepie. Sklep był duży, z dużą ilością klientek. Całość była jasno oświetlona. Muzyka była głośna, nie ogłuszająca ale i tak przeszkadzająca w skupieniu się. W sklepie stało pełno stojaków z ubraniami i wielkimi etykietami, informującymi o przecenach – głównie dominowała nowa, wyprzedażowa cena 29,99 zł. Podeszłam do jednego ze stojaków, wisiały na nim bluzeczki, oczywiście po 29,99. Na stojaku była upchana taka ilość wieszaków, że nie było w ogóle możliwości obejrzenia pojedynczego modelu, a kiedy usiłowałam wyjąć jeden, to pociągnął za sobą kilka kolejnych, zaczepionych wieszaków. Ciężko było je od siebie poodczepiać. Bluzeczki były źle pozawieszane na wieszakach, albo źle dobrane były wielkości wieszaków, bo ubrania zsuwały się w trakcie próby wyjęcia wieszaka. W końcu dałam sobie z tym spokój, nie chciało mi się kombinować, jak to zdjąć, żeby nie pospadało, nie pozaczepiało się. Po prostu było ich o wiele za dużo na jednym stojaku. Pod stojakami leżały buty, głęboko upchnięte. Wyjęcie ich wymagało schylania się i wchodzenia pod stojak, szukanie odpowiedniego rozmiaru to już w ogóle koszmar, prawdopodobnie trzeba by wchodzić na kolanach pod wieszak. Weszłam dalej w głąb sklepu. Pod jednym ze słupów zauważyłam dużą ilość butów. Leżały w nieładzie, jeden na drugim, na niektórych były podobijane ślady czyiś podeszew, tak jakby były tu nie ułożone, ale wkopane, ewentualnie klienci po nich deptali. Niektóre z nich kosztowały po 99 złotych za parę Ponieważ czegoś tak niechlujnego i nieuporządkowanego dawno nie wiedziałam wyszłam ze sklepu. Nie mam ochoty na robienie zakupów w miejscu, gdzie towar jest gorzej ułożony, przechowywany i traktowany niż w nie jednym second handzie.
Weszłam do sklepu Stradivarius żeby rozejrzeć, czy nie ma czegoś ciekawego. W sklepie brzmiała bardzo głośna muzyka, stanowczo zbyt głośna i przeszkadzająca. Sklep był ciemny, oświetlony punktowo, nie najlepiej. W tym świetle nie do końca można było ocenić, co się ogląda. Klientek było dużo. W sklepie były bardzo duże wyprzedaże. Zauważyłam na wystawie bardzo ładną torebkę, taki pleciony koszyczek, z podszewką w kolorze czerwonym. Pomyślałam, że poszukam takiej w sklepie i obejrzę ją. Ubrań było sporo, niestety niektóre upchane na wieszakach a bardzo rzuconych w nieładzie na kilka stołów. Znalazłam kilka torebek, ale żadnej takiej jak na wystawie. Chciałam zapytać kogoś z pracowników o nią, ale pracownicy byli ubrani mniej więcej tak jak klienci więc trudno było ich odróżnić. Potem zauważyłam, że panie pracujące tu mają czarne koszulki w logo firmy, ale niektóre miały na nie zarzucone jeszcze inne bluzy. Nie nosiły żadnych plakietek. Zauważyłam w leżącym na stosie ubrań bardzo ładny sweter. Występował w kilku odcieniach kolorystycznych, przeceniony z ponad 100 złotych (chyba 119 zł), na 29,99. Niestety w rozmiarze M był troszkę opięty. Może to zresztą był taki model, mający tak się układać, trudno mi było w tym świetle i ścisku ocenić. W każdym razie zaczęłam szukać, czy nie ma L. Przejrzałam sporą ilość stosu i znajdowałam tylko M. W końcu pomyślałam, że może tu są tylko M, ale chciałam się upewnić u pracownika. Wzięłam jeden ze swetrów i zaczęłam rozglądać się po sklepie. Zauważyłam panią obsługującą przymierzalnię, ale nie chciałam jej przeszkadzać, bo miała przy przymierzalni już urwanie głowy. Zauważyłam jeszcze jedną panią, która przyniosła jakieś ubrania i dokładała je do wieszaka. Zanim do niej doszłam przeszła w inne miejsce. Poszłam za nią. W końcu udało mi się zadać jej pytanie, czy te swetry są w innych rozmiarach. Pracownica (młoda blondynka) rzuciła na mnie okiem jak na natrętną muchę i odwróciła głowę, patrząc zupełnie gdzie indziej powiedziała, że jest tylko to co na stoisku. Chciałam się dowiedzieć, czy coś takiego jest w ogóle dostępne i czy jest sens przeszukiwać stół ze swetrami, ale na taką reakcję pracownika odechciało mi się robić zakupów, odłożyłam sweter na stół i wyszłam.
Przechodząc obok weszłam do niedawno otwartego sklepu Biedronka. Przed sklepem na chodniku było sporo papierków, opakowań po produktach i śmieci. Ponieważ sklep znajduje się w płatnej strefie parkowania, a obok sklepu znajduje się zamknięty parking, na drzwiach, w kilku miejscach były wywieszone informacje, że przy wyjeździe z parkingu, przy szlabanie należy pokazać paragon z Biedronki. Bardzo dobre rozwiązanie i ważne, że klienci są o tym poinformowani. Szkoda tylko, że kartka jest naddarta, przyklejona taśmą chyba któryś kolejny raz, bo na szybach są ślady po poprzednich przylepianiach. Sklep jest czyściutki, wysprzątany. Nie było łatwo poruszać się po sklepie, ponieważ na środku alejek stały ustawione słupy nośne budynku i blokowały przejście przez alejkę, zwłaszcza z metalowymi wózkami. Kiedy byłam na sklepie dwoje lub troje pracowników krzątało się przy dokładaniu towaru i sprzątaniu. Ciekawy był wybór mięs, bardzo duży jak na sklep tego typu i produkty te były poukładane nie w głębokiej chłodni zasuwanej od góry, ale w stojącym regale chłodniczym. Świetne rozwiązanie, można łatwo i dokładnie obejrzeć, co jest w sprzedaży. Ponieważ dzień był upalny chciałam sobie przede wszystkim kupić coś do picia. Znalazłam tylko duże, półtoralitrowe butelki wody przy wejściu i piwo, nie umiałam znaleźć soków ani małych wód (zawsze są przy wejściu). Po obejrzeniu całego sklepu poddałam się i zapytałam przechodzących pracowników, gdzie mogę je znaleźć. Pani z obsługi podeszła ze mną do półki i pokazał mi, gdzie stoją. Wzięłam sobie jeden z soczków. Były niezbyt dobrze ułożone, na kartonowym pudełku, w którym stały leżało kilka butelek położonych na wierzchu. Całość była umieszczona dość wysoko, ponad moją głową i musiałam się nagimnastykować, żeby wyjąć butelkę z pudełka, wcześniej przełożyć inne butelki obok, żeby nic nie rozbić. Szkoda, że sklep nie prowadzi sprzedaży produktów sezonowych, chciałam kupić bób, ale nie widziałam go nigdzie na stoisku z warzywami i owocami. Udałam się do kasy. Były czynne dwie, ale było przy nich zamieszanie. W jednej z kas zmieniały się kasjerki i był jakiś problem z wyjęciem kasetki z pieniędzmi, trwało to kilka minut. W międzyczasie drugi kasjer nie umiał sobie poradzić z rosnącą kolejką i klientką długo pakującą zakupy. Nie miał gdzie przekładać po skasowaniu zakupów następnego klienta i myliło mu się, co już skasował a co nie. W końcu szczęśliwie udało się zapłacić za sok i wyszłam ze sklepu. Za kasami, na ladzie leżały foldery, niektóre rozrzucone i pomięte.
Szukałam szkicownika na wakacje. Dawno nic nie rysowałam i pomyślałam, że może w wakacje pojawi się trochę czasu na rozwijanie hobby. Sklep jest ukryty w głębi budynku i nie jest łatwo go znaleźć. Przy bramie jest szyld sklepu, kierujący w głąb budynku. Potem nie ma już żadnej informacji, a przydałaby się, bo niektóre firmy mieszczą się na dziedzińcu a inne na górze w budynku. Pomyślałam, że najpierw sprawdzę dziedziniec. Sklep tam był. Na zewnątrz czuć już było zapach terpentyny i farb olejnych. Weszłam do sklepu. Składał się przedsionka i sklepu w głębi. Kiedy weszłam stały tam dwie pracownice i rozmawiały na prywatne tematy. Stanęłam przy półce ze szkicownikami i zaczęłam je oglądać. Był ich spory wybór, cienkie, grubsze, w różnych formatach, z różnymi rodzajami papieru. Pomyślałam, że może poradzę się w sprawie wyboru kogoś z pracowników, ale chociaż stałam przy półce przez 10 minut, a one stały może dwa metry ode mnie nie zainteresowały się mną. Zresztą nie odezwały się również, kiedy wchodziłam do sklepu. Byłam jedyną klientką. Towarów dużo, chociaż moim zdaniem lepszy wybór jest w innych sklepach dla plastyków. Ceny dość wysokie.
Przechodziłam koło sklepu firmowego porcelany krośnieńskiej. Sklepik jest niewielki, ale dobrze zaopatrzony. Weszłam do środka. Wewnątrz była jedna klientka i sprzedawczyni. Trochę produktów stało na ladzie, niektóre serwisy na regale. Regał miał około trzech metrów długości i sięgał prawie do samego sufitu. Serwis wyglądający na ciekawy stał bardzo wysoko, ponad moją głową. Z wysiłkiem zdjęłam jeden z elementów, żeby go obejrzeć. Inne serwisy stały niżej, mogłam je obejrzeć. Ale takich rzeczy nie można ocenić, jeżeli cały serwis leży ściśnięty jeden element koło drugiego. Tutaj tak właśnie było, wszystko ciasno ułożone. Szkoda, że żadne z nich nie były wyeksponowane w sposób pozwalający obejrzeć w całości. Wzięłam do ręki kilka produktów. Klientka skończyła zakupy i wyszła ze sklepu. Sprzedawczyni podeszła i zapytała czy pomóc mi w czymś. Powiedziałam, że szukam serwisu na 12 osób do kawy lub herbaty. Sprzedawczyni omówiła mi asortyment, mówiąc, że tu jest taki za tyle, taki za tyle i tak dalej. Ten, który podobał mi się kosztował 480 złotych. Zapytałam o niego, licząc, że dowiem się czegoś więcej, o rodzaju porcelany, producencie (nie byłam pewna, czy wszystkie są wyprodukowane przez Krosno), rodzaju zdobienia. Sprzedająca powiedziała mi jedynie, że jest to serwis na 12 osób, do kawy, z filiżankami, talerzykami, talerzykami deserowymi, dzbankiem, cukierniczką i dzbankiem na mleko. Zapytałam jeszcze, czy można zapłacić kartą. Sprzedawczyni z oburzeniem powiedziała że nie, tylko gotówka. Podziękowałam i wyszłam ze sklepu.
Przechodziłam obok i postanowiłam zajrzeć do sklepu w poszukiwaniu kremu do twarzy. Sklep z zewnątrz nie był zachęcający, nie miał żadnej ciekawej aranżacji wystawy, tylko zwyczajnie powypisywane ręcznie na kartkach informacje dotyczące promocyjnych cen produktów. Weszłam do środka. Pomieszczenie jest duże, o wystroju nie modernizowanym przez co najmniej kilkanaście lat, może nawet dłużej. Oświetlenie słabe, podłoga szara, ogólne wrażenie ponurości i przygnębienia. W sklepie stało sporo regałów, luźno ustawionych, z wygodnymi przejściami pomiędzy. Kiedy przyjrzałam się asortymentowi na półkach odkryłam, że sklep jest nadspodziewanie dobrze zaopatrzony i ma dość umiarkowane ceny – kremy były po dwa, trzy złote tańsze niż drogerie, w których zakupy robiłam do tej pory. Byłam w sklepie około pół godziny przed zamknięciem. Jedna z pań z obsługi myła już podłogę, używając dość dużo wody. Takie mycie było bardzo nieefektywne, bo w sklepie było kilka klientek, chodzących po mokrej posadzce i mieszających wodę z kurzem z butów i robiących błoto. Stanęłam przed jedną z półek i oglądałam kremy. Pracownica przejechał miotłą ze szmatą przede mną, między mną a półką. Po chwili spojrzała i zauważyła, że właśnie tą półkę oglądam. Zaprosiła mnie, abym podeszła bliżej. Obejrzałam półkę i zauważyłam jedną z maseczek. Zapytałam pracownicy, czy jest może krem z tej serii. Dziewczyna znała się bardzo dobrze na rozkładzie produktów na półkach, pokazała mi, momentalnie, gdzie stoi krem. Podziękowałam. Zapytałam jeszcze, czy można płacić kartą. Powiedziała, ze tak, powyżej 15 złotych. Zabrałam krem i jedną z maseczek i udałam się do kasy. Nie było kolejki, kasjerka była uprzejma, powiedziała „dzień dobry”, wyraźnie kwotę do zapłaty, podziękowała mi za zakupy i pożegnała mnie. Sklep przy bliższym poznaniu okazał się o wiele sympatyczniejszy niż wyglądał na to w pierwszej chwili.
Otrzymałam paczkę za pośrednictwem DHL. Zawierała zamówione przeze mnie produkty. Do obsługi przez firmę nie mam żadnych zastrzeżeń. Został mi udostępniony numer listu przewozowego i na stronie firmy DHL miałam dokładny podgląd o której godzinie i gdzie znajdowała się moja paczka począwszy od centrali w Warszawie, poprzez punkt w Zabrzu i informację, że przed 7 – dmą rano została przekazana kurierowi. Na wypadek, gdybym nie sprawdzała tych informacji on - line dostałam też rano SMSa, ze paczka będzie dostarczona w dniu dzisiejszym. Wszystko profesjonalnie i na wysokim poziomie. Szkoda tylko, że firma nie jest w stanie sprecyzować godzin dostarczenia i jeżeli komuś zależy na odebraniu paczki musi zorganizować osobę czekającą cały dzień w domu. Na stronie internetowej był podany kontakt do ogólnego Contact Center, szkoda, że nie było numeru bezpośrednio do kuriera. Koło 15 – tej przyjechał kurier. Starszy mężczyzna, z brodą, ubrany w firmową koszulkę DHL. Zadzwonił domofonem, na klatce nie powiedział mi „dzień dobry”, ani nie odpowiedział na moje powitanie tylko od razu podał mi kartkę do podpisania, że potwierdzam odbiór i paczkę. Podpisałam się na kartce, na co pan skwitował z wyraźną ironią, że „piękny podpis”. Mój podpis jest nieczytelny i jeżeli nie muszę podpisywać czytelnie, to tak się właśnie podpisuję. Uważam jego komentarz za co najmniej nie na miejscu. Zapytałam, czy mam się w takim razie podpisać czytelnie. Powiedział, że nie trzeba i wyszedł z klatki. Firma się stara, ale kurierzy jeśli chodzi o jakość obsługi przeciętni.
W celu zapewnienia wyższej jakości usług używamy plików cookies. Kontynuując korzystanie z naszej strony internetowej bez zmiany ustawień prywatności przeglądarki, wyrażasz zgodę na wykorzystywanie ich.