Merkor to firma zajmująca się regeneracją i sprzedażą zamienników tuszy do drukarek. Jak zauważyłam, mają też w ofercie tonery. Jestem klientką firmy od 9 lat, od chwili jej powstania, a w każdym razie pojawienia się na ulicy Czarnowiejskiej. Próbowałam regenerować tusze w różnych firmach i nigdzie nie byłam tak zadowolona z rezultatu, jak w Merkorze. Ostatnio znów udałam się do sklepu. Wejście jest bardzo niezachęcające. Szyby w oknach i drzwiach są bardzo brudne, dawno nie myte. Sklep z zewnątrz sprawia wrażenie opuszczonego i nieczynnego. Wewnątrz niestety nie wygląda lepiej. Pomieszczenie w którym odbywa się sprzedaż nie jest małe. Znajduje się w nim biurko, przy którym siedziała sprzedawczyni, krzesło dla klienta przy biurku, regały za sprzedawczynią i jeszcze było bardzo dużo wolnego miejsca, zupełnie nie wykorzystanego. Obsługiwała dość młoda dziewczyna. Sprzedająca nie usiłowała nawiązać żadnego kontaktu ze mną. Odpowiedziała na moje powitanie i czekała, co powiem. Podałam jej mój tusz i powiedziałam, że chciałam taki sam. Sprzedająca w czasie kiedy mnie obsługiwała rozmawiała z kimś przez GG (przychodzące wiadomości wydają charakterystyczny dźwięk), co jest wyrazem kompletnego lekceważenia klienta. Stałam przed biurkiem (nie zaproponowała mi, żebym usiadła), słyszałam, jak przychodzi wiadomość, patrzyłam jak dziewczyna odpisuje, wstaje, zdejmuje z półki nowy tusz, przychodzi wiadomość, podaje mi tusz, odpisuje i pyta czy chcę fakturę czy paragon. Super obsługa. Powiedziałam, że wystarczy paragon. Podała mi cenę, 39 złotych. Podałam jej 100 złotych. Niestety sklep nie był przygotowany na wydanie z tak wielkiej kwoty (nie była klientką świeżo po otwarciu punktu). Dziewczyna rozmieniła pieniądze w swojej portmonetce. Wydała mi, podała tusz w ładnym kartoniku, a mój, przyniesiony na wymianę celnym rzutem dołożyła do kartriży leżących w pudle pod ścianą. Ciekawe na ile są odporne na rzucanie... Zabrałam swój, wyszłam, wychodząc powiedziałam "Do widzenia" i nie usłyszałam odpowiedzi. Ponieważ sprzedająca nie dała mi paragonu spodziewałam się, że o nim zapomniała, ale w domu zauważyłam, że dołożyła go do kartonika z tuszem. Miło byłoby, gdyby powiedziała, że go tam wkłada.
Byłam w tym sklepie wielokrotnie, ale z takim zachowaniem spotkałam się pierwszy raz.
Merkor to firma zajmująca się regeneracją i sprzedażą zamienników tuszy do drukarek. Jak zauważyłam, mają też w ofercie tonery. Jestem klientką firmy od 9 lat, od chwili jej powstania, a w każdym razie pojawienia się na ulicy Czarnowiejskiej. Próbowałam regenerować tusze w różnych firmach i nigdzie nie byłam tak zadowolona z rezultatu, jak w Merkorze. Ostatnio znów udałam się do sklepu. Wejście jest bardzo niezachęcające. Szyby w oknach i drzwiach są bardzo brudne, dawno nie myte. Sklep z zewnątrz sprawia wrażenie opuszczonego i nieczynnego. Wewnątrz niestety nie wygląda lepiej. Pomieszczenie w którym odbywa się sprzedaż nie jest małe. Znajduje się w nim biurko, przy którym siedziała sprzedawczyni, krzesło dla klienta przy biurku, regały za sprzedawczynią i jeszcze było bardzo dużo wolnego miejsca, zupełnie nie wykorzystanego. Obsługiwała dość młoda dziewczyna. Sprzedająca nie usiłowała nawiązać żadnego kontaktu ze mną. Odpowiedziała na moje powitanie i czekała, co powiem. Podałam jej mój tusz i powiedziałam, że chciałam taki sam. Sprzedająca w czasie kiedy mnie obsługiwała rozmawiała z kimś przez GG (przychodzące wiadomości wydają charakterystyczny dźwięk), co jest wyrazem kompletnego lekceważenia klienta. Stałam przed biurkiem (nie zaproponowała mi, żebym usiadła), słyszałam, jak przychodzi wiadomość, patrzyłam jak dziewczyna odpisuje, wstaje, zdejmuje z półki nowy tusz, przychodzi wiadomość, podaje mi tusz, odpisuje i pyta czy chcę fakturę czy paragon. Super obsługa. Powiedziałam, że wystarczy paragon. Podała mi cenę, 39 złotych. Podałam jej 100 złotych. Niestety sklep nie był przygotowany na wydanie z tak wielkiej kwoty (nie była klientką świeżo po otwarciu punktu). Dziewczyna rozmieniła pieniądze w swojej portmonetce. Wydała mi, podała tusz w ładnym kartoniku, a mój, przyniesiony na wymianę celnym rzutem dołożyła do kartriży leżących w pudle pod ścianą. Ciekawe na ile są odporne na rzucanie... Zabrałam swój, wyszłam, wychodząc powiedziałam "Do widzenia" i nie usłyszałam odpowiedzi. Ponieważ sprzedająca nie dała mi paragonu spodziewałam się, że o nim zapomniała, ale w domu zauważyłam, że dołożyła go do kartonika z tuszem. Miło byłoby, gdyby powiedziała, że go tam wkłada.
Byłam w tym sklepie wielokrotnie, ale z takim zachowaniem spotkałam się pierwszy raz.
W celu zapewnienia wyższej jakości usług używamy plików cookies. Kontynuując korzystanie z naszej strony internetowej bez zmiany ustawień prywatności przeglądarki, wyrażasz zgodę na wykorzystywanie ich.