IRSA to stoisko z pamiątkami, które znajduje się w głównym budynku administracyjnym na Wzgórzu Wawelskim. Zajmuje dużą powierzchnie, małe i duże pomieszczenie. Można tu kupić sporo różnych pamiątek, od przedmiotów za parę złotych po drogie łyżeczki srebrne albo jedwab ręcznie malowany. Przedmioty w większości przypadków są bardzo ładne, powiązane tematycznie z Krakowem i Wawelem (reprodukcje arrasów czy Głów Wawelskich). Ekspozycja ładna, przedmioty nie są ściśnięte jeden na drugim, nie ma obawy, że oglądając jeden zrzuci się kilka innych. Oświetlenie dobre, sala oświetlone światłem dziennym wpadającym przez duże okna. Przy problemie ze znalezieniem czegoś pracownicy pomagają, udzielają informacji, rady, pomagają wyszukiwać pamiątki. W sklepie jest też dobrze zaopatrzony dział z książkami. Przyjechałam tutaj właśnie w tym celu. Można kupić i przewodniki, i książki związane z Wawelem, albumy z reprodukcjami arrasów i obrazów i książki związane z historią Polski, biografie królów czy innych ważnych osób. Minus - ceny wyższe niż w księgarniach, szczególnie w księgarniach wysyłkowych. Ale płaci się za lokalizację i dostępność. Sporo książek można nabyć w kilku wersjach językowych. Obsługa sympatyczna i uprzejma. Umieją obsługiwać po angielsku.
Cukiernia i lodziarnia na ulicy św. Jana. Ponoć jedne z najlepszych lodów w Krakowie. Na pewno w tym momencie jedna z największych kolejek w Krakowie. Długi weekend, ciepło, tłumy Krakowian i turystów. Przed wejściem do lodziarni stoi kolejka co najmniej 25 osób. Posuwa się powoli. W końcu udaje mi dostać się do lady i zamówić lody. Najpierw trzeba zapłacić. Cennik firmy może i dość przejrzysty, ale inny niż w lodziarniach więc w pierwszej chwili niejasne dla konsumentów. Płaci się 2,5 lub 5 zł, lub więcej w zależności od tego, jaką porcję chce się dostać. Z klientów mało kto wie, jakie jest przełożenie na gałki i jak duża porcja jest oferowana za 5 zł. Pracownica przy kasie wyraźnie zmęczona, ale z anielską cierpliwością każdemu tłumaczy. Po zapłaceniu trzeba podejść dalej i wybrać smaki. Pracownica nakłada lody do wafelka, każdy lód jest ważony. Z jednej strony uczciwie wobec klienta, z drugiej strony strasznie wydłuża czas obsługi. Jeżeli lód waży mniej, pracownica uczciwie dokłada. Odbieram swój deser. Na ladzie są małe, plastikowe łyżeczki, można a niej skorzystać, można lizać konwencjonalnie. Wnętrze przyjemne, ale pełne klientów, nie ma co marzyć o tym, żeby sobie usiąść i zjeść. Wychodzę na ulicę, kolejka zajmuje całą szerokość ulicy (strefa zamknięta dla ruchu samochodowego), nawet większa, niż gdy w niej stawałam.
Udałam się do punktu w celu przedłużenia ważności mojej karty miejskiej. Punkt jest zlokalizowany przy pętli tramwajowej i autobusowej, więc w dobrym miejscu. W punkcie stała przede mną jedna osoba, więc nie czekałam długo. Wnętrze placówki niewielkie, ale jest dość miejsca na kilka osób, krzesełko, na którym można usiąść. Na ścianach wiszą cenniki za przejazd komunikacją miejską i informacje odnośnie remontów, zmian tras itp. Okienka obsługi są dwa. Pracownica uprzejma. Wita, pyta w czym może pomóc, upewnia się jak ma być przedłużona karta i od kiedy. Mam też przy sobie kilka starych biletów, sprzed zmiany cennika i chcę je wymienić na obecnie obowiązujące. Początkowo miałam informacje, że wymiana jest dokonywana tylko w jednym miejscu w Krakowie, na szczęście okazało się, ze można jej dokonać we wszystkich punktach sprzedaży biletów. Bilety, które chcę wymienić to bilety 15minutowe z ulgą dla emeryta. Okazuje się, że ich cena nie zmieniła się po podwyżce, ale i tak muszę wymienić na nowe, z nową szatą graficzną. Bilety wymieniłam, zapłaciłam za doładowanie karty i wyszłam. Pracownica nie pożegnała mnie, tylko w chwili gdy stałam koło niej i zbierałam resztę zaczęła już obsługiwać następnego klienta.
Ponieważ na jednym z telefonów, które są zarejestrowane na mnie kończy się abonament udałam się do różnych firm telekomunikacyjnych sprawdzić, co oferują. Weszłam też do Plusa. Wybrałam salonik, który znajduje się w Bonarka City Center, bo akurat w tym momencie byłam w Bonarce. Salonik znajduje się na parterze. Ma postać długiego, prostokątnego pomieszczenia, na którego jednej z krótszych ścian znajduje się wejście, a na drugiej są stanowiska obsługi. Przejść trzeba całość. Kolorystyka wnętrza bardzo ascetyczna, płytki i oświetlenie robią nieprzyjemne wrażenie szarości i ponurości. Podeszłam do stanowisk obsługi. Pracownica, młoda dziewczyna, przywitała mnie i zapytała w czym może mi pomóc. Wyjaśniłam jej, że interesuje mnie oferta umowy na abonament. Pracownica zapytała jedynie, jakiej wysokości abonament płacę do tej pory i nie zadawała już żadnych innych pytań, tylko wyciągnęłam firmową ulotkę i zaczęła mi na niej zaznaczać, jakie oferty może mi zaproponować. Wcześniej komuś innemu tłumaczyła na przykładzie tej samej ulotki, bo były inne abonenty już popodkreślane. Tłumaczyła mi zawiłości korzystania z jakiś ofert specjalnych, w ogóle nie zapytawszy się wcześniej, czy będą mi potrzebne albo czy mnie interesują. W końcu podziękowałam jej, zapytałam, czy mogę dostać tą ofertę, przemyśleć w domu. Pracownica podała mi pokreśloną ulotkę (chociaż wcześniej już zabrała ze stołu). Podziękowałam, ona mnie pożegnała i wyszłam.
Sklep znajduje się w centrum handlowym Bonarka, na parterze. Jest to sklep z biżuterią i torebkami i szalami. Zauważyłam, że sprzedaje filcową biżuterię i weszłam obejrzeć. Interesują mnie filcowe torebki. W sklepie znalazłam kilka ładnych modeli w niewygórowanych cenach - po około 100 zł. Różne fasony i kolory. Oprócz torebek była też biżuteria, kolorowa, wesoła. Ekspozycja ładna, wszystko zachęcało do kupowania. Sklep i produkty czyste, nie zauważyłam plam ani śmieci. Zapach neutralny. Wszystko jasno oświetlone. Obejrzałam kilka torebek. Zauważyłam niedaleko mnie pracownicę, która widziała mnie, ale nie zaoferowała mi pomocy. Podeszłam do niej i zaczęłam wypytywać o materiał z jakiego zrobione są torebki i jego własności. Najbardziej interesowało mnie, czy torebka nie zmechaci się, bo to typowe dla filcu i często problem. Pracownica w torebce odnalazła metkę ze składem, przeczytała mi. Co do filcowania, to powiedziała, że na torebkę jest dwa lata gwarancji, jakby się zaczęło filcować. I że sprzedawali je już w zeszłym roku, a nie mieli żadnej reklamacji. Wszystko to mówiła z zaangażowaniem i przejęciem.
Z firmą spotkałam się przez przypadek. Z okazji organizowanej po raz kolejny imprezy Cracovia Sacra postanowiłam zwiedzić kilka wystaw w kościołach organizowanych z tej okazji. Weszłam do krużganków przy kościele Franciszkanów. W krużgankach znajdowało się stoisko, przy którym siedział mężczyzna. Znajdowała się tam też mała sztaluga, z napisem "Kaligraph" i informacją, że można tutaj mieć wykaligrafowane swoje imię. Informacja była zamieszczona w dwóch językach, po polsku i po angielsku. Kiedy przechodziłam obok mężczyzna uśmiechnął się do mnie, zaprosił mnie do siebie, zaoferował napisanie na kartce mojego imienia, lub imienia kogoś innego. Zapytałam go, czy mógłby napisać mi dedykację w książkę. Miałam przy sobie książkę, którą chciałam dać mężowi w prezencie. Mężczyzna powiedział, że oczywiście. Zrobił to bardzo profesjonalnie. Napisał dedykację ślicznymi literkami, powiedział, że musi poczekać aż wyschnie. Zapytałam, ile to kosztuje. Powiedział, że nic, że to prezent od klasztoru z okazji Cracovia Sacra. Powiedział, że jeżeli korzystam z Facebooka, to mogę polubić ich stronę. Oprócz dedykacji na kartce papieru napisał mi też moje imię i przybił pieczątkę z nazwą firmy. Wszystko to było zrobione z uśmiechem i życzliwością. Na stoliku miał różne rodzaje stalówek. Obok miał też drugi stolik, przy którym dzieci bawiły się kaligrafowaniem.
Do piekarni zajrzałam wracając z pracy do domu. Chciałam kupić ciastka, ponieważ spodziewałam się tego dnia wieczorem gości i chciałam sobie kupić chleb. Wnętrze piekarni było czyste. Sala była spora, część ze stolikami dla klientów, przy których można sobie było usiąść, zjeść, napić się kawy i dużą oszkloną ladą z ciastkami. Szyba lady była czysta. Wewnątrz lady też wszystko wyglądało ładnie, półki były czyste, ciastka dobrze wyglądały, przy każdym znajdowała się plakietka z nazwą i ceną. Obsługiwały dwie pracownice. Zauważyłam na półce mały kawałek chleba zapakowany w worek i poprosiłam o niego. Zapytałam też, czy jest krojony. Pracownica potwierdziła. Poprosiłam też o ciastka. Zapytałam o dwa czy trzy rodzaje, czy są smaczne. Pracownica tylko się uśmiechnęła. Nie wiem jak to interpretować. Poprosiłam o kawałki torcika, zostały zapakowane w tekturki i papier. Pakowanie idealne, kiedy rozpakowywałam je w domu wyglądały dokładnie tak samo, jak gdy były pakowane, nic się nie uszkodziły. Pracownica podała kwotę do zapłaty, przyjęła pieniądze, zapytała czy nie mam drobnych. Wydała resztę i paragon. Podziękowała mi i pożegnała mnie.
Do sklepu zajrzałam, sprawdzić, czy nie ma czegoś ciekawego. Sklep duży, sala ciemna, rozświetlana lampami. Ubrania w dużym wyborze, wiszące na wieszakach (w większości). Podłoga czysta, ubrania czyste i wyprasowane. Obejrzałam sobie kilka modeli i zainteresowały mnie torebki. Znalazłam torebkę, która bardzo mi się spodobała. Czerwona, dość prosta, niewielka, na ramię, w cenie około 100 zł. Zrobiona była ze jakiegoś syntetyku, ale zainteresowało mnie, co to za materiał. Pomyślałam też, że dobrze by było, gdyby torebka była w innym kolorze. Wzięłam jedną z nich i udałam się na poszukiwanie pracownika. Ponieważ pracownicy nosili ubrania nie wyróżniające ich spośród klientów chwilę zajęło mi znalezienie pracownicy. Znalazłam jedną przy przymierzalniach. Zapytałam ją o materiał, z którego zrobiona była torebka. Powiedziała, że to jakiś rodzaj sztucznej skóry. Zapytałam ją też o inne kolory torebek, powiedziała, ze ten model jest jeszcze czarny. Nie zaproponowała mi jednak pokazania tego drugiego modelu, a sama nie umiałam go znaleźć.
Sklep z modą młodzieżową, mieszczący się w Bonarka City Center. Nie specjalnie mi odpowiada formuła tego sklepu. Muzyka była bardzo głośna, ubrania opisane metkami z krzykliwych kolorach. Ale rozumiem, że gust młodzieżowy może być inny od mojego, więc z tego powodu nie obniżam oceny. Nie pasował mi jednak zapach jaki czuć było w sklepie, ohydny zapach sztucznych tworzyw. Obejrzałam kilka modeli ubrań. W sklepie można było kupić i ubrania, i buty i dodatki takie jak torebki. Ceny umiarkowane. Pracownicy nie nosili służbowych strojów, więc słabo wyróżniali się spośród klientów. Ubrania poukładane były w stosach na stołach i powieszone na wieszakach. Były uporządkowane, poskładane. W sklepie była też góra ubrań zwalona jeden stos, z informacją, że bluzki od 19 zł i można sobie było wygrzebywać w niej. Podłoga, wieszaki, stoły - czyste. Wnętrze raczej mroczne, ciemne, rozświetlane reflektorami.
Do sklepu weszłam obejrzeć, czy jest coś ciekawego. Sklep jest duży, przestronny. Sala jest podzielona na różne części, ubrania damskie, męskie, ubrania w większym rozmiarze, kasy, biżuteria, drobiazgi zlokalizowane przy kasach. Na sali nie widać było pracowników, oprócz ochroniarza. Jedna pracownica stała przy kasie. Ochroniarz obserwował klientów bardzo dyskretnie, nie czułam jego natarczywego wzroku, nie miałam wrażenia, że przygląda się namolnie. Podłoga była czysta. Na wieszakach znajdowały się ubrania, niektóre były też poukładane na stołach. Na każdej sztuce ubrania znajdowała się cena produktu. Nad wieszakami umieszczone były ceny produktów. Ubrania były czyste, wyprasowane, nie widziałam żadnych uszkodzonych czy zniszczonych. Z kilkoma sztukami udałam się do przymierzalni. Była duża, składała się z ponad 10 kabin. Kabiny były oddzielane od korytarzyka zasłonami materiałowymi. Kabiny były duże, przyjemnie się w nich mierzyło ubrania. Oświetlenie było jasne, lustra duże.
Sklep firmowy Wawelu mieści się przy Rynku Głównym w Krakowie. Wnętrze sklepu jest duże, przestronne. Umeblowanie przyjemne, meble drewniane lub robią wrażenie drewnianych, w oszklonych gablotkach prezentowane są wyroby cukiernicze. Zapach w sklepie był cudowny, zachęcający do zakupu. Pachniało czekoladą i słodyczami. Sala sklepu była czyściutka, na podłodze nie było śmieci, plam. Szybki w drzwiach, oknach były czyste, szybki w witrynach zamykających słodycze też. Wybór produktów był duży, można było kupować słodycze w małych ilościach, po kilka cukierków, można też było kupić czekolady, dekorowane bombonierki, metalowe pudełka ze słodyczami. Obsługiwała jedna dziewczyna, ubrana w firmowe ubranko. Była uprzejma, udzielała informacji odnośnie rodzaju cukierków, różnic między nimi. Cierpliwie pakowała zamówienia po kilka sztuk cukierków. Witała się z klientami, żegnała, mówiła głośno i wyraźnie.
Do restauracji zajrzałam skuszona nową ofertą kanapek. Kanapki były prezentowane na menuboardzie nad głowami pracowników. Podeszłam do lady lokalu. Przy ladzie nie było kolejki, od razu jedna z pracownic zaczęła mnie obsługiwać. Ponieważ nowe potrawy były w trzech rodzajach, jako kanapka, sałatka i tortilla zapytałam się pracownicy czym się różnią od siebie. Dowiedziałam się, że to jest sałaka, kanapka i tortilla. Tyle to wiedziałam na podstawie zdjęcia. Zdecydowałam się na kanapkę w zestawie. Pracownica zaproponowała mi dodatek, frytki lub kawałek kurczaka. Przyjęła pieniądze, wydała paragon. Zauważyłam, że na ladzie leży sporo takich paragonów. Kubek na picie dostałam od razu, po otrzymaniu rachunku dostałam też kanapkę i frytki. Picie można sobie było samemu dolewać ile się chciało. Do kubka można sobie było dołożyć lodu, maszyna produkująca lód wyrzucała go nieregularnie i trudno było dołożyć sobie żądaną ilość. Usiadłam przy stoliku z jedzeniem. Kanapka była zapakowana w pudełko kartonowe, bardzo niewygodne było jej jedzenie. Wolę kanapki zapakowane z papier, te z pudełka rozlatują się w trakcie jedzenia, zapakowane w papier można sobie owinąć papierem. Kanapka nie wyglądała jak na zdjęciu, sałaty były minimalna ilość. Smak taki sobie.
Fast-food zlokalizowany w pasażu handlowym Bonarka City Center. Korzysta się z niego w sposób bardzo prosty - należy wziąć sobie tacę, przejść z tacą wzdłuż lady ogrzewanej i nabrać sobie potraw dostępnych w ladzie. Następnie płaci się za posiłek w zależności od tego, ile waży - nie całe 30 złoty za kilogram. Lubię to rozwiązanie, ponieważ jedzenie jest dostępne szybko, klientów jest sporo i potrawy są cały czas na bieżąco dokładane więc są ciepłe. I mogę sobie wziąć to, na co mam ochotę, mogę sobie stworzyć mieszankę może dziwną, ale dopasowaną do mojego gustu i smaku. Można też dokupić picie, już na wagę, ale w butelkach i puszkach. Stoisko wygląda estetycznie, pojemniki z potrawami są czyste, lada jest umyta i błyszcząca, potrawy są oświetlone. Brakuje mi jakiejś informacji co znajduje się w którym pojemniku, czasem trudno się zorientować po wyglądzie. Powinny być zamieszczone jakieś karteczki z informacjami o potrawach, składzie surówek. Obecnie trzeba brać na chybił trafił lub wypytywać pracowników. Pracownicy takie informacje udzielają chętnie. Wybór potraw skromny, można sobie oczywiście coś wybrać, ale jednak wybór niewielki. Z reguły trzeba czekać w kolejce. Dużym mankamentem jest to, że trzeba jeść z papierowych talerzy plastikowymi sztućcami. No cóż, fast-food to fast-food. Jest to jednak doskonałe rozwiązanie dla mnie w chwili, gdy chcę coś na szybko zjeść, cena zbliżona do frytek i kanapki z KFC, a o wiele smaczniejsze.
Placówka ze wszech miar godna polecenia. Lokal niewielki, ale bardzo przytulny. Wnętrze robi bardzo ciepłe wrażenie, kiedy weszłam poczułam się zrelaksowana i spokojna. W sklepie było niewielu klientów, kiedy weszłam, była tam tylko jedna klientka, jednak po chwili pojawiło się więcej osób. Na sali sprzedaży były trzy pracownice, ubrane w firmowe uniformy, granatowe, z niebieskimi koszulami. Włosy miały spięte. Na półkach panował idealny porządek. Pudełka z produktami były czyste, ustawione w równych rządkach jeden koło drugiego, z cenami symetrycznie ustawionymi. Zapytałam pracownicę o bieliznę, która była w pudełku. Pracownica rozpakowała ją dla mnie, zaprezentowała mi, zachęciła do mierzenia. Ponieważ nie miałam w planach kupować tego w dniu dzisiejszym zapytałam pracownicę, do kiedy ta kolekcja jest dostępna. Dowiedziałam się, że to dopiero pierwszy dzień jej obowiązywania i będzie dostępna przez tydzień. Następnie udałam się do kasy, gdzie kupiłam kawę. Pracownica zapytała jaki rodzaj kawy lubię, w jaki sposób ją parzę i na podstawie tego zaproponowała mi dwa rodzaje. Zaproponowała mi dodatkowo kawę do picia, zapytała, czy mam kartę lojalnościową. Ponieważ nie miałam przy sobie zaproponowała mi wyrobienie. Otrzymawszy kartonik z pieczątką powiedziałam, że mam ich już dużo i na każdym po jednej kawie, bo zawsze zapominam. Pracownica powiedziała, że to żaden problem, osiem mogę wymienić na kawę. Na koniec pożegnała mnie i wyszłam.
Witam i dziękuję, że znalazła Pani chwilkę, aby podzielić się z nami swoją opinią. Staramy się, aby atmosfera wnętrz naszych sklepów, sprzyjała dobremu samopoczuciu naszych Klientów.
Co tydzień, wprowadzamy nową kolekcje, która pozostaje w sklepie przez osiem tygodni lub do wyprzedaży artykułów. Co tydzień dostępny jest również w naszych sklepach katalog, dzięku któremu może się Pani zapoznać z ofertą na kolejny tydzień. Pozdrawiamy. Tchibo Warszawa Sp. z o.o.
Podręczne zakupy w...
Podręczne zakupy w sklepie Kaufland. Klientów dużo. Przed wejściem do sklepu nie ma małych koszyczków, można było brać wielki metalowy kosz albo nosić zakupy w rękach. Bardzo dużo klientów radzi sobie w ten sposób, ze noszą zakupy w swoich siatkach lub kartonikach wziętych z innego produktu. Zaraz za wejściem znajduje się stoisko z warzywami i owocami. Wyglądało dobrze, produkty były świeże i wyglądały apetycznie. Niektóre produkty, których ceny widniały na stoisku nie było w sprzedaży. Na stoisku były w wielu miejscach dostępne foliowe woreczki. Wagi były czyste. Zrobiłam sobie małe zakupy. Następnie przeszłam na stoisko z nabiałem. Tutaj był problem ze znalezieniem cen produktów, które były na półkach. Podłoga, półki były czyste. Pracownicy porządkowali salę sprzedaży. Idąc do kas pomyślałam, że kupię lody. Bonet z lodami było kilka. Jedna była pusta, koszmarnie brudna w środku, pobrudzona pozostałościami roztopionych lodów. Podeszłam do kasy. Czynna była mniej więcej co trzecia kasa. Kolejki były po kilka osób do kasy. Stanęłam do kasy, w której obsługiwał młody chłopak, z plakietką działu napoje. Był wyraźnie niedoświadczony i dopiero się uczył. Prawie przy każdym kliencie szedł do jakiegoś innego pracownica z pytaniem o coś. Skasował moje zakupy, przyjął pieniądze. Nie powitał mnie przed rozpoczęciem kasowania, ale za to pożegnał mnie i podziękował za zakupy. Boks kasowy, jego stanowisko pracy, było czyste.
Jestem od jakiegoś czasu abonentką tej sieci. Ponieważ chciałam mieć możliwość rozmawiania bez ograniczeń z rodzicami zakupiłam im kartę prepaid w sieci. Po około pół roku użytkowania tej karty zadzwoniła na jej numer konsultantka z Play. W pięknych i bardzo zachęcających słowach przekonała moją mamę do zmienienia numeru z prepaid na abonament. Nie odpowiada mi takie działanie, jeżeli biorę telefon na kartę to widocznie chcę telefon na kartę i chciałabym, żeby sieć to szanowała. Ale stało się, po dwóch rozmowach telefonicznych moja mama została przekonana, że przejście na abonament to świetne rozwiązanie. Uczuliłam ją na możliwość pojawienia się dodatkowych kosztów i w związku z tym dopytywała się kilkukrotnie o wysokość opłata, wysokość abonamentu, ilość minut w abonamencie i wysokość opłaty za aktywację. Ta ostatnia miała wynosić 1 zł. Umowę miał dostarczyć w terminie do kilku dni kurier. Po podpisaniu umowy w ciągu 4 dni telefon miał zostać przełączony na abonament, o czym mama miała być poinformowana SMSem. Podpisanie umowy miało miejsce kilka tygodni temu, telefon w abonamencie już działa. SMS nie doszedł do dziś. Kurier przyjechał zgodnie z umową, umowa została podpisana. Kilka dni temu przyszedł pierwszy rachunek. Ku zdziwienie nas wszystkich okazało się, że znajdowała się na nim kwota 48 zł, za nie wiadomo co. Podczas rozmowy z infolinią okazało się, że bardzo trudno jest czegoś się dowiedzieć. Pani na infolinii najpierw twierdziła, że to opłata aktywacyjna, potem, że przyłączenie do sieci. W końcu okazało się, że to jednorazowa opłata za internet 3G. Po prostu świetnie, można wciskać człowiekowi, co się chce, bo w końcu i tak nie o wszystko można się dopytać, następnym razem możemy dostać opłatę za przyłączenie do sieci międzygalaktycznej, w końcu też nikomu nie przyjdzie do głowy pytać, czy nie jest naliczana. Jestem bardzo rozczarowana zagrywkami firmy.
Do Auchan udałam się zrobić zakupy przed wolnym poniedziałkiem. Na taki sam pomysł wpadło wielu mieszkańców Krakowa. W sklepie alejki były pełne klientów, przy wejściu brakowało koszyków. Do stoiska w wędlinami była kolejka. Jak na tą ilość klientów sklep był uporządkowany. Podłoga była czysta, nie było na niej śmieci i plam. Na półkach było sporo towarów, chociaż dużo też było pustych opakowań zbiorczych. Najgorzej wyglądało stoisko z warzywami i owocami. Reklamówki były praktycznie niedostępne, po długich poszukiwaniach znalazłam jedną rolkę. Pod regałami z warzywami leżały pieczarki, ogórki i inne jarzyny. Na środku stoika, na podłodze była plama cieczy. Na półkach było już niewiele produktów, stały puste skrzynki po warzywach. Najgorzej jednak było przy kasach. Czynna była około 1/3 - 1/4 kas w sklepie. Do każdej z nich była wielka kolejka, po 10 osób z metalowymi koszykami pełnymi towaru, co wydłużało czas obsługi w nieskończoność. Trafiłam do kasy, w której obsługiwał mężczyzna. Był wyraźnie zmęczony, ale miał jeszcze siłę nawiązywać kontakt wzrokowy z klientem i uśmiechać się. Podobnie wyglądały inne kasy. Zarządzający sklepem widać nie przywidzieli, że przed wolnym dniem ludzie będą chcieli zrobić zakupy.
Skład Tanich Książek mieści się przy jednej z głównych ulic starego Krakowa. Można tutaj kupić książki, które już zostały wycofane ze sprzedaży w księgarniach. Książki są odpowiednio tańsze, dostępne w cenie około 50% ceny sklepowej. Witryna sklepu jest wąska, w oknie są wystawione głównie książki związane z Krakowem i niewielka ilość innych pozycji. Szklane witryny są czyste, szyba w drzwiach też. Weszłam do sklepu. Książki są ułożone na stołach i regałach. Ułożone logicznie i tematycznie. Wybór bardzo wielu różnych tytułów. Podłoga i książki czyste. Na poszczególnych produktach zamieszczone były ich ceny. Zainteresowała mnie jedna z książek, którą widziałam na wystawie. Nie umiałam jej znaleźć, więc zapytałam jednego z pracowników o nią. Pracownik nie zaprowadził mnie, ale dokładnie wytłumaczył mi, gdzie mogę je znaleźć. Wybrałam sobie dwie pozycje i podeszłam do kasy. Koło niej widać było pewien nieład, nieuporządkowane papiery. Pracownik był uprzejmy, nawiązywał kontakt wzrokowy i uśmiechał się. Zaproponował mi zapakowanie książek w reklamówkę.
Przechodząc pasażem Galerii Krakowskiej zauważyłam nowe stoisko z ciasteczkami i innymi cudami. Stoisko miało postać wyspy. Całość była utrzymana w pastelowych kolorach. Blaty i szyby były czyste. Na ladzie były rozłożone ulotki reklamowe. Na boku stoiska znajdowała się informacja o produkcie, o możliwości wybrania sobie jego poszczególnych składników. Kiedy czytałam te informacje zwrócił się do mnie chłopak z obsługi i zachęcił mnie do zakupy. Zwracał się w sposób bardzo miły i uprzejmy. Zaproponował mi babeczki. Stały stawione w szklanym pojemniku w innej części stoiska. Były w różnych smakach. Pracownik omówił mi te smaki. Cena babeczki wynosiła 6,90 i była podana przy pojemniku. Zapytałam o produkty, o których wcześniej czytałam. Okazało się, że są to mrożone jogurty, które można sobie samemu dowolnie komponować. Pożegnałam się z pracownikiem.
Do sklepu weszłam rozejrzeć się. Witryna była czysta, szyby bez plam. Wchodziło się przez bramki. Sklep był bardzo jasno oświetlony. Podłoga była czysta. Na wieszakach było bardzo dużo ubrań, zarówno resztki kolekcji letniej jak i jesienna. Spodnie, które mnie zainteresowały, znajdowały się w tylnej części sklepu. Niektóre modele spodobały mi się, ale ciężko wyszukiwało się. Ułożone były chaotycznie, przypadkowo, różne rodzaje i wymiary pomieszane między sobą, więc żeby sprawdzić, czy jest interesujący rozmiar trzeba było przeszukać cały wieszak. Ubrań było bardzo dużo, ściśnięte do granic możliwości, więc ciężko było dostać się do metek i oglądać wymiary. Znalazłam dwie pary, z którymi udałam się do przymierzalni. Kabin było dużo. Światło nie takie jasne jak na sali. Kabiny malutkie, żeby zobaczyć jak się wygląda w ubraniu trzeba było z kabiny wychodzić na zewnątrz. Podłoga czysta. Na ścianie powieszona reklama bonów podarunkowych firmy. Wróciłam na salę i odwiesiłam spodnie. Pojawiła się jedna z pracownic, ubrana jak klienci, bez firmowego stroju, z plakietką z imieniem i oferowała pomoc w znajdowaniu ubrań. Przechodząc koło mnie przywitała się.
W celu zapewnienia wyższej jakości usług używamy plików cookies. Kontynuując korzystanie z naszej strony internetowej bez zmiany ustawień prywatności przeglądarki, wyrażasz zgodę na wykorzystywanie ich.