Mocak to chyba najmłodsze z krakowskich muzeów. Nazwa została utworzona od angielskiej nazwy Museum of Contemporary Art. Nie specjalnie podoba mi się robienie nazwy od angielskich słów, skoro muzeum funkcjonuje w Polsce. Jak nazwa wskazuje, jest tu prezentowana sztuka współczesna. Muzeum znajduje się około 2 km od centrum, raczej na uboczu, w miejscu, gdzie jeszcze do niedawna funkcjonowały zakłady przemysłowe. Dojście nieciekawe, po drodze nieutwardzonej. Przy budynku znajdują się tablice informujące, gdzie jest główne wejście. Do wejścia prowadzi alejka wysypana żwirem, wkoło ładna trawka, niestety nie było żadnych ławeczek, na których można by sobie usiąść. Weszliśmy do środka. Kasa znajduje się zaraz przy wejściu. We wtorki zwiedzanie ekspozycji jest bezpłatne, dostaliśmy od pracownika karty wejścia. Muzeum jest bardzo przestronne, szukaliśmy toalety i musieliśmy przejść przez cały budynek. Toalety były czyste. Była męska, damska i dla osób niepełnosprawnych. W kompleksie znajduje się kawiarnia i sklepik muzealny. Weszliśmy do środka. Wnętrza muzealne bardzo duże. Wystawa nie podobała mi się zupełnie, ale to rzecz gustu, więc nie będę o wym pisała, tylko o organizacji. Wystawa składała się z różnych instalacji artystycznych przestrzennych, obrazów, instalacji na ścianach, filmów, wyświetlanych na telewizorach na ścianach. Przy telewizorach znajdowały się dwie pary słuchawek, dwie osoby równocześnie mogły oglądać i słuchać. Tutaj mam poważne zastrzeżenie - przed telewizorami nie było miejsca do siedzenia, trzeba było stać. Co powodowało, że odechciewało się oglądania - przed każdym trzeba by długo stać. W ogóle w salach brakowało miejsc siedzących, wystawa była obszerna i ciężko było ją całą przejść. Brakowało też informacji, gdzie znajdują się kolejne sale, nie dam głowy, czy czegoś nie przeoczyłam. Sale, podłoga były czyste. Przy dziełach znajdowały się informacje odnośnie autora i tego, co jest przedstawione. Pracownicy pilnowali dyskretnie. Odwiedzających było dość dużo.
Od dwóch czy trzech dni temperatury w Krakowie biją rekordy ciepła. Wybrałam się więc do Kauflanda po lody. Przy wejściu rzuciła mi się w oczy informacja o zmianie oferty promocyjnej, od teraz oferta promocyjna ma być od czwartku - nie jestem pewna, ale chyba wcześniej była od piątku. Weszłam na salę sprzedaży i wzięłam ze sobą koszyk. Klientów było sporo. Sklep był dobrze utrzymany - podłoga i półki były czyste, nie było widać jakiś wielkich luk w zatowarowaniu sklepu. Udałam się na stoisko z warzywami i owocami, żeby zrobić tam zakupy. Wybór był przyzwoity, z towarami udałam się do wagi. Niestety była zepsuta, musiałam szukać innej, do której była kolejka. Chciałam też kupić coś na stoisku z wędlinami, ale kolejka była bardzo duża i zrezygnowałam. Manewrując koło wysp z proszkami do prania i płynami do płukania ustawionymi w alei zbliżyłam się do kas. Koło kas znajdowały się chłodnie z lodem. Wybór był bardzo skromny, kilka rodzajów i nic do kupienia w popularnych smakach. Podeszłam do kasy. Czynne były prawie wszystkie, oczekiwanie na obsługę trwało krótko, bo w kolejce stało po jednej osobie. Kasjerka średnio uprzejma, nie witała klientów, nie żegnała.
Busem tej firmy wracałam do Krakowa. Kiedy szliśmy do przystanku mieliśmy kilkadziesiąt metrów do przejścia, gdy zauważyłam, że z tyłu, za nami nadjeżdża bus. Machnęłam mu ręką, gdy był już prawie koło nas. Nawet nie liczyłam, że się zatrzyma, ale kierowca spostrzegł nas i stanął. Była z nami moja mama, poruszająca się o kuli, więc nie była wstanie biec. Kierowca poczekał cierpliwie, aż wszyscy dobiegliśmy, pozwolił nam zająć miejsca. Zapłaciłam mu za przejazd. Paragonu nie dostałam do ręki, wyrzucił go od razu do kosza. Bus był dość wiekowy, nieco zdezelowany, ale sprawny, nie było obaw, że rozpadnie się w trakcie jazdy. Pasażerów było sporo - około 75% miejsc było zajętych. Wewnątrz busa znajdowały się tablice informacyjne odnośnie trasy przejazdu, nazwy firmy, koszów przejazdów. Kierowca jechał bezpiecznie i spokojnie. Nie podejmował ryzykownych manewrów, nie wyprzedzał, nie jechał na złamanie karku. Końcowy przystanek miał na dworcu PKS w Krakowie. Kiedy wysiadaliśmy z busa, zostaliśmy przez kierowcę pożegnani.
Stał się cud - Kaufland wreszcie wprowadził małe koszyki na zakupy. Nie trzeba już nosić zakupów w rękach albo ciągnąć za sobą wielkiego metalowego kosza. Zaraz za bramkami, po wejściu na salę sprzedaży stały niewielkie, czerwone koszyki, z rączkami, takie, jakie można za sobą ciągnąć, powkładane jeden w drugi. Koszyki były czyściutkie, z przyjemnością wzięłam jeden z nich i udałam się na zakupy. Stoisko z warzywami i owocami było kiepsko zaopatrzone, prawie nic nie można było na nim kupić, warzyw nie było, lub były zgniłe, przebrane resztki. Przeszłam przez sklep, zbierając do koszyka to co potrzebowałam. Podłoga, półki, towary były czyste. Ruch nieco utrudniały wyspy z towarami promocyjnymi poustawiane w alejach komunikacyjnych. Do stosika z produktami sypkimi były mała kolejka - 2 osoby. Podeszłam do kas. Czynna była większość z nich. Wyłożyłam towary na taśmę, nie było oznaczonego miejsca, na które miałam odłożyć koszyk, więc zostawiłam go koło kasy. Taśma przy boksie była czysta. Ekspedientka obsługiwała szybko i sprawnie. Nie witała ani nie żegnała się z klientami.
Sklep - porażka. Byłam w nim pierwszy raz w życiu, zupełnie przez przypadek - chciałam sobie kupić wodę mineralną. Sklep zajmuje narożnik kamienicy. Alejki handlowe są ułożone w kształcie litery L. W sklepie jest raczej ciemno, okna pozasłaniane, światła niewiele. Niedaleko od wejścia dwoje czy troje pracowników porządkowało coś na półkach i przejście było zastawione. Podłoga na sali sprzedaży była czysta, półki produkty też. Poruszanie się po sklepie nie było łatwe, stały co kawałek palety z towarem. Wzięłam buteleczkę z wodą i poszłam do kasy. Przy kasie stanęła jedna kobieta i czekała już z całym koszykiem produktów na kasjerkę. Ja stanęłam za nią. W odległości 2 - 3 metrów od na pracownicy układali coś na półce, przerwali pracę, przyglądali się nam, naradzali się między sobą i nikt nie podszedł do kasy. W końcu podeszła do nich kobieta ubrana w normalne ubranie, nie służbowy uniform i kazała komuś z nich podejść. Kasę otwarła młoda dziewczyna. Mój mąż, czekający wraz ze mną w kolejce, stał obok. Pracownica przystąpiła do kasowania mojej wody. Buteleczkami z wodą przeleciała po skanerze i rzuciła obok. Butelka z wodą gazowaną, wzburzoną, nie jest zbyt przyjemna do otwierania i mąż zwrócił pracownicy uwagę, żeby nie rzucała. Dziewczyna zaczęła na niego krzyczeć, że nie rzuca. Mąż powiedział jej, że owszem, rzuca. Pracownica dalej na niego krzyczała. Podałam jej banknot, bo chciałam zapłacić. Ja stałam z jednej strony kasy, pracownica rzuciła resztą na drugą stronę, nie wiem, czy na blat czy do mojego męża. Zwróciłam jej uwagę, że ja płaciłam, więc jak powinnam dostać resztę. Dziewczyna zaczęła się wydzierać na mnie. Podeszła do niej inna pracownica i zaczęła ją uspokajać i przepraszać nas. Zabraliśmy picie i wyszliśmy ze sklepu.
Dzień wcześniej w tym sklepie oglądałam śliczną torebkę i poprosiłam pracownicę o zarezerwowanie jej dla mnie. Ponieważ następnego dnia przed południem byliśmy razem z mężem w okolicy sklepu weszliśmy po torebkę. Zależało mi na tym, żeby ktoś obiektywnie ocenił, czy torebka jest ładna i czy ładnie wygląda na moim ramieniu. Nie do końca wierzę pracownikom sklepów. W sklepie nie było nikogo, był zamknięty. Na drzwiach wisiała kartka z informacją, że jeżeli nie ma pracownika, to jest w sąsiednim sklepie. Podeszłam tam, pracownica, ta sama co wczoraj była, poznała mnie i od razu przeszłyśmy do drugiego sklep. Wyjęła torebkę i zaprezentowała ją jeszcze raz. Ponieważ dzień wcześniej powiedziałam, że potrzebuję naradzić się z mężem sprzedawczyni widać uznała, że mąż ma tutaj głos decyzyjny i jemu właśnie gorliwie zaprezentowała torebkę. Zdecydowaliśmy się na zakup. Pracownica obliczyła rabat, mąż zapłacił kartą. Pracownica poinformowała nas, że na torebkę jest dwa lata gwarancji, ale że jeszcze nie miała żadnej reklamacji z tej firmy. Zapewniła nas również, że firma jest bardzo prokliencka, jeśli chodzi o reklamacje, nie ma możliwości odmówienia reklamacji dlatego na przykład, że wyblakł paragon - w takiej sytuacji oni szukają w swoich dokumentach księgowych. Torebka została spakowana do reklamówki firmowej, pracownica pożegnała nas. Polecam ten sklep.
Przez okno wystawowe sklepu zauważyłam, że jest w nim całkiem ładna kolekcja torebek damskich. Weszłam obejrzeć. Sklep jest dość dziwnie zorganizowany, składa się z dwóch niepołączonych ze sobą sklepów, przy wejściu zauważyłam informację, że jeżeli nie ma pracownica w sklepie, to jest w drugim. Weszłam. Sklep jest mały, długi i wąski. Przez całą jego długość ciągnęła się lada, przy ścianie stały poustawiane walizki, za ladą na półkach leżały torebki. W sklepie była pracownica. Przywitała mnie, zapytała czego szukam. Opisałam mniej więcej, jaka torebka mnie interesuje. Błyskawicznie zaproponowano mi kilka modeli. Torebki były śliczne. Pracownica znała się na sprzedawanym asortymencie, umiała wyeksponować detale, pokazać zalety torebek i ich mocne strony. O produktach mówiła w samych superlatywach. Zachęciła mnie do obejrzenia torebki z bliska, przymierzenia jej. Zachęciła mnie też informacją o rabacie 7%, jaki jest udzielany do końca wakacji, ze względu na to, że w wakacje jest mniejszy ruch. Ponieważ postanowiłam nie kupować pod wpływem impulsu powiedziałam, że muszę przyjść z mężem i razem kupimy. Poprosiłam pracownicę o odłożenie torebki. Pracownica zapytała o możliwość zostawienia zadatku. Wyjaśniłam, że nie jestem zdecydowana na tą torebkę, ale prosiłabym o zarezerwowanie jej dla mnie. Pracownica powiedziała, że dobrze zarezerwuje. Upewniła się do kiedy i do której godziny. Pożegnałyśmy się bardzo serdecznie.
Do restauracji udaliśmy się w celu zjedzenia szybkiego posiłku. W zasadzie lubię restauracje tej sieci. Wystrój nawiązuje do wystroju lokalu z XIX wieku, malunki, kolumienki, logo. Nawiązuje też do kuchni tradycyjnej, domowej, wnętrze jest udekorowane słoikami z przetworami, dyniami, kapustami. Bardzo mi to odpowiadało. W dniu dzisiejszym zauważyłam przed lokalem wystawione trzy stoliki. Ale upał był niemiłosierny, i ciężko było wytrzymać, więc uznaliśmy, że jemy w środku. Lokal niby był klimatyzowany, ale klimatyzacja działała bardzo niewydolnie, w lokalu było gorąco. Stoliki były pozajmowane, jakoś usiedliśmy i zajęliśmy sobie miejsce. Obejrzeliśmy karty i wybraliśmy gołąbki. Według opisu miały być dwa, duże, mięsno-ryżowe. Przy ladzie było kilka osób, kolejka, pracownicy jakoś nie panowali nad kolejką i nie czułam się komfortowo. Pracownice, w liczbie trzech, które znajdowały się za ladą, nie witały klientów, tylko od razu pytały co będzie. Do dań z karty trzeba też doliczyć cenę dodatków. Nie mam nic przeciwko, ale powinno to być napisane w menu, w końcu nie wiem, jakie dodatki są przypisane do potrawy. Zapłaciliśmy, można było płacić kartą. Danie dostaliśmy od razu. Zabraliśmy je do stolika, bo restauracja była samoobsługowa. Gołąbki były ogromne, nie dałam rady zjeść mojej porcji. Niestety były jednak znacznie bardziej ryżowe niż mięsne, wręcz mięsa trzeba było szukać. Ogólnie smaczne. Po posiłku chciałam skorzystać z toalety. Zawsze w tym lokalu trzeba było udać się do obsługi, dostawało się kluczyk. Podeszłam do lady, powiedziałam, ze chciałam skorzystać z toalety i dowiedziałam się, że muszę wrzucić złotówkę. Zaprotestowałam, że przecież korzystałam z posiłku. Pracownica powiedziała, że nie ma to znaczenia, mam zapłacić złotówkę. Baaaardzo rzadko zdarza się, że w restauracji, w której zapłaciłam za posiłek nie mogę normalnie skorzystać z toalety i uważam taką sytuację za chorą. Zaprotestowałam i powiedziałam pracownicy jeszcze raz, że przecież u nich jadłam. Pracownica odpowiedziała mi bardzo nieuprzejmie. Jestem bardzo niezadowolona z takiego traktowania klientów.
W zeszłym roku kupiliśmy dla męża sandały w sklepie Bergson w M1. Ładnie mu przez rok służyły, były wygodne i był z nich zadowolony. Nagle jednak pękła w nich zelówka. Ponieważ nie były tanie i zostały kupione w było nie było nie najgorszym sklepie postanowiliśmy je reklamować. Znalazłam paragon, spakowaliśmy buty i przejeżdżając w pobliżu weszliśmy złożyć reklamację. Paragon nieco już spłowiał, chociaż był przechowywany w ciemnym miejscu, ale nazwę sklepu, datę i kwotę dało się odczytać bez problemu. W sklepie trafiliśmy na młodego mężczyznę z bródką. Wyjaśniliśmy w czym problem. Pracownik obejrzał paragon, powiedział, że nie da się przeczytać jaki towar kupowaliśmy więc nic nie będzie z naszej reklamacji. Powiedział to w bardzo nieprzyjemny, drwiący sposób. Na jakieś próby porozumienia się reagował tak samo, nieczytelny paragon, nic z reklamacji. Po powrocie do domu sprawdziłam, ze paragon wcale nie jest konieczny do reklamacji, wystarczy jakieś inne potwierdzenie (na przykład z karty) lub nawet oświadczenie klienta. Czy sprzedawca nawet nie zna praw przysługujących klientowi. Skoro w sklepie nie potrafią respektować praw klienta, to nie zamierzam więcej tu zaglądać.
Uzbierało się mi kart lojalnościowych z Tchibo. Ponieważ raczej nie pamiętam o noszeniu przy sobie różnych wypychaczy portfela więc prawie za każdym razem gdy kupowałam w Tchibo kawę miałam zakładaną nową kartę. Trzeba był karty wymienić na coś rzeczowego. Udałam się do sklepu w Centrum Handlowym M1. W sklepie było mało klientów, dwie - trzy osoby. Sala sprzedaży była czysta, uporządkowana - nie mam zastrzeżeń. Podeszłam do lady, stały przy niej dwie pracownice o czymś rozmawiające. Rozmawiały cicho, więc nie wiem czy rozmawiały na tematy służbowe czy prywatne. Widząc mnie przerwały rozmowę i jedna z nich zwróciła się do mnie z pytaniem z czym może mi pomóc. Dałam jej kilka brązowych kartek z pieczątkami za zakup kawy. Pracownica zapytała, na co chcę je wymienić. Zapytałam, co mogę dostać. Pracownica wymieniła mi jednym tchem i bardzo szybko. Zdecydowałam się na kawę ziarnistą. Dostałam paczuszkę, zapakowaną w reklamówkę firmową. Wszystko bardzo miło i sympatycznie. Dostałam kawę, zostałam pożegnana i wyszłam ze sklepu.
Witam i w imieniu firmy Tchibo dziękuję za przesłany komentarz. Karty Eksperta Kawy może Pani wymienić w dowolnym sklepie Tchibo, na dowolną kawę ziarnistą o gramaturze 250 gr, kawę Instant o gramaturze 100 gr oraz kawę mieloną również 250 gr. Zapełniona Karta Eksperta Kawy, to równiez znakomita okazja, aby skorzytać z oferty baru kawowego i wymienić ją na dowolny napój kawowy. Pozdrawiamy. Tchibo Warszawa Sp. z o.o.
Sklep znajduje się...
Sklep znajduje się w Centrum Handlowym Plaza, w pasażu, na dolnym poziomie. Na szybie znajdowała się zachęcająca informacja o promocji - że wszystko co jest wewnątrz jest w promocji od 5 zł do 35 zł. Weszłam do sklepu. Musiała być końcówka wyprzedaży, bo wieszaki w większości przypadków były puste, tylko na niektórych wisiały rzędy ubrań. Ceny były zgodne z plakatem na szybie. No prawie zgodne, nie znalazłam wprawdzie niczego poniżej 20 zł, ale też niczego droższego niż 30. Ubrania w nieładzie, pomięte, pomieszane ze sobą, spodnie, ze spódnicami, z bluzkami, zupełnie przypadkowo. Nie ma możliwości dowiedzenia się, czy coś jest w innym rozmiarze, pracownice nie wiedzą, jest to co jest. Jedna z pracownic stała za kasą, druga mocowała się z pudłem kartonowym, do którego były powpychane wieszaki, pracownica usiłowała zakleić je taśmą klejącą, ale nie miały nożyczek do przecięcia jej i w końcu ustaliły, że jak klienci pójdą, to jakoś to zrobią. Na podłodze, koło pudła, leżało jeszcze kilkanaście plastikowych wieszaków.
Zakupy robiłam rano. Wybrałam Auchan, bo chciałam kupić kilka produktów, które tam są dostępne. Zakupy robiło się bardzo przyjemnie. Na sali nie było zbyt wielu klientów, można się było łatwo poruszać. Do stoisk z obsługą nie było kolejek, nawet do stoiska z wędlinami, do którego zawsze są kolejki. Na półkach było mnóstwo towarów, ułożonych, eksponowanych. Nie było w zasadzie pracowników dokładających towar, półki były już zatowarowane. Podłoga była czysta, półki też. Był problem ze znalezieniem pracownika, jeżeli potrzebowało się jego pomocy. Do kas nie było w ogóle kolejek, czynnych było kilkanaście kas, przy których nie było klientów. Obsługiwała mnie kasjerka, bardzo sympatyczna, obsługiwała szybko i sprawnie, moje zakupy pakowała do reklamówek. Zapłaciłam. W pasażu przypomniałam sobie, że brakuje mi jeszcze jednego drobiazgu. Zostawiłam męża w pasażu, razem z zakupami i udałam się jeszcze raz na salę sprzedaży. Wybrałam drobiazgi na łączną kwotę niecałe 2 zł. Stanęłam w kolejce do kasy. Kasjerka w bardzo nieprzyjemny sposób skrytykowała mnie za to, że nie wybrałam kasy "Miłej", tylko czekałam do jej kasy. Nie zostałam powitana ani pożegnana, tylko zganiona. Gdyby nie ten incydent przy kasie zakupy uważałabym za bardzo udane.
Lubię tą pocztę, bo mało kto na nią przychodzi i można wysyłać listy bez kolejek. Pracownica pracująca tu nie jest zmęczona ani zestresowana tłumem klientów wrzeszczących i poganiających, ma z reguły czas uśmiechnąć się do klienta. Placówka jest mała, jednostanowiskowa, nie można wysyłać paczek i jest dość krótko czynna, do 16 czy 17:00. Podczas tej wizyty w placówce zostałam dość nieprzyjemnie zaskoczona. Kiedy podchodziłam pracownica rozmawiała przez telefon. Nie przerywając rozmowy odebrała ode mnie list, potwierdzenie nadania, wypisała numer przesyłki, podała mi kwotę do zapłaty i oddała papierek. W tym czasie cały czas prowadziła rozmowę z kimś po drugiej stronie linii i z treści rozmowy wywnioskowałam, że jest to sprawa całkowicie prywatna. Ponieważ pracownica zajęta była rozmową, nie zostałam ani powitana, ani pożegnana, jedyne co do mnie powiedziała, to podanie kosztu listu.
Jestem zapisana do tej biblioteki. Co sobie tu cenię? Bezproblemowy dostęp do katalogu on-line dla tej biblioteki i kilkunastu filii. Możliwość zarezerwowania sobie książek, możliwość zamówienia książek z katalogu internetowego i odebrania ich przy okazji. O dostępności zarezerwowanej książki jestem powiadamiana e-mailem. Książki wypożycza się na miesiąc, z możliwością przedłużenia. Biblioteka czynna jest też w wakacje, co jest wyjątkiem w Krakowie, w którym takie instytucje są w lecie zamykane. Ponieważ miałam dość sporo zajęć przeoczyłam termin zwrotu książek. W sobotę dostałam e-mail z informacją, że minął termin zwrotu książek i będzie mi naliczana kara 0,1 zł za każdy dzień, za każdy tom. Taki sam e-mail dostałam w niedzielę. I jeszcze raz w poniedziałek. Maile są generowane automatycznie. Jeżeli są wysyłane w ten sposób, szkoda, że nie zostały wysłane trochę wcześniej, kilka dni przed upływem terminu. Dzisiaj pojechałam do biblioteki, oddać książki. Pracownica, która mnie obsługiwała była uprzejma, okazało się, że nie muszę płacić żadnej kary. Pani przypomniała mi również o książkach, które miałam zarezerwowane. Bardzo miło i profesjonalnie.
Zajrzałam w poszukiwaniu butów. Sklep nie duży. Jasno oświetlony, po bokach dwie witryny, czyste, oświetlone. Wewnątrz dość czysto. Pracownice były zajęte przebudową strefy promocyjnej. W czasie gdy byłam w sklepie przekładały pudełka i przesuwały wyspy. Butów letnich, wyprzedawanych był bardzo dużo, o wiele więcej niż kolekcji jesiennej. Na wszystkich butach, które oglądałam były widoczne ich ceny. Wszystkie modele wyglądały estetycznie i ładnie, nie było butów brudnych ani zniszczonych. W sklepie nie było czuć żadnego zapachu, nieprzyjemnego ani przyjemnego. Muzyka była przyjemna, nie natrętna. Na podłodze leżało trochę śmieci, głównie pozostałości po przebudowie stoisk. Pracownice sprzątały to na bieżąco. Jeżeli do kasy podchodził klient, jedna z pracownic odchodziła od przebudowy, szła do kasy i obsługiwała.
Do sklepu zajrzałam z ciekawości. Przechodziłam obok pasażem. Sklep ma powierzchnię może nie większą od innych sklepów sieci, ale jest bardziej położony wzdłuż pasażu, a nie w głąb, więc robi wrażenie dużego i dostępnego. Przy wyjściu stały stojaki z ubraniami jesiennymi, nad nimi wisiały plakaty informujące o upuście 20% dla członków klubu. Klientek było dość dużo, pracowników nie widziałam poza kasami. Ale być może nie rzucali się w oczy, bo nie mieli służbowych ubrań. Podłoga była czysta, ubrania, te z nowej kolekcji wyprasowane i czyste, te z wyprzedaży już raczej pomięte. Przejrzawszy zawartość wieszaków trafiłam na letnie spodnie, w moim rozmiarze, lniane, bardzo przyjemne w dotyku. Udałam się do przymierzalni. W jednej z kabin na wieszaku wisiały ubrania, kilka sztuk, chociaż nie było przy nich nikogo, kto by je mierzył. Znalazłam pustą kabinę. Oświetlenie dość mroczne, nastrojowe, ale nie sprzyjające ocenie mierzonego ubrania. Miejsca niewiele, miałam wrażenie, że w innych sklepach sieci jest więcej miejsca w przymierzalni. Uznałam, że spodnie mogą być, wyszłam i podeszłam do kasy. Musiałam poczekać chwilę w kolejce. Słuchałam, jak obok sprzedawca, mężczyzna, przyjmuje reklamacje i oferuje dwóm kobietom rabat na jakiś element garderoby. Nadeszła moja kolej, podałam spodnie. Pracownica skasowała, zapytała o kartę, powiedziałam, że nie mam przy sobie. Pracownica powiedziała, że to moja strata. Zapytałam, czy spodnie miałabym taniej. Odpowiedziała, że nie, ale transakcja nie zostanie nabita na kartę. Chyba jakoś to przeżyję. Spodnie zostały spakowane do firmowego woreczka, zapłaciłam i wyszłam, pożegnana przez sprzedawczynię.
Ponieważ byłam głodna i nie chciało mi się gotować padł projekt pójścia i zjedzenia czegoś na mieście. Ponieważ byliśmy w pobliżu domu alternatywy były dwie - pizza abo KFC. Wybraliśmy to drugie, ze względu na możliwość napicia się do woli. Weszliśmy do lokalu. Szyba w drzwiach prowadzących do sklepu była czysta. Podłoga była czysta. Jedna z pracownic porządkowała okolice kosza na śmieci. Przed kasami stało około 10 osób - całkiem spora kolejka. Obsługiwało troje pracowników. Stanęliśmy w kolejce. Kiedy nadeszła nasza kolej jedna z pracownic zarosiła nas do siebie. Podczas rozmowy upewniała się, czy chcemy zestawy, czy nie chcemy powiększonych. Odnośnie kanapek zdziwiłam się, ponieważ chciałam zamówić sobie Grandera, na menu była tylko informacja o Granderze Texas, podczas rozmowy okazało się, że normalny Grander jest też dostępny. Mąż zastanawiał się nad Tortillą. Pracownica zaczęła omawiać różne rodzaje Tortilli, w końcu zdecydowaliśmy się na jedną. Kubki na napój, kanapki i frytki zostały podane bardzo szybko. Okazało się, ze zamiast normalnej Tortilli dostaliśmy kanapkę z nowej kolekcji, której nie chcieliśmy. Kiedy zaprotestowaliśmy pracownica najpierw powiedziała, że przecież tak chcieliśmy, a potem wymieniła na normalną kanapkę. Do reszty obsługi nie mam zastrzeżeń. Do czystości lokalu również.
Nie wiem czy ten sklep Carrefoura można nazwać hipermarketem, czy to jest raczej supermarket, nie znam się na tym. Sklep mieści się w centrum handlowym Plaza na parterze. Powierzchnię zajmuje niewielką. Sala sprzedaży jest ciasno zabudowana, z bardzo wąskimi alejkami, wysokimi regałami, co sprawia, że w alejkach jest ciemno. Przy wejściu na sklep jest bardzo duży stos niebieskich małych koszyków na zakupy, równo ustawionych i stoją wózki pod koszyki. Sala sprzedaży idealnie czysta, podłoga, półki. Klientów niewielu. Stoisko z warzywami i owocami zaopatrzone raczej przeciętnie, kilkanaście podstawowych produktów, ceny rozsądne, nie odbiegające od innych marketów. Waga dobrze zorganizowana, z podziałem na owoce i warzywa i dużymi symbolami, więc odszukiwanie odpowiedniego symbolu nie trwa długo. W alejkach z nabiałem chyba jest jakiś problem z cieknącą wodą, bo chociaż alejki są suche, to pod chłodniami leżały mopy poukładane jeden koło drugiego. Czynne były dwie czy trzy kasy, kolejka 2 - 3 osoby. Kasjerka uprzejma, witała się, żegnała, w czasie obsługi stosowała zwroty grzecznościowe.
Po pracy skoczyłam jeszcze do Auchana na zakupy. Pora dość późna, mniej więcej za godzinę sklep będzie się zamykał, ale klientów cały czas dużo. Weszłam na salę sprzedaży. Przy wejściu nie ma w ogóle wolnych czerwonych koszyków ani wózków do nich. Idąc wzdłuż linii kas udaje mi się w końcu wypatrzyć jakiś pozostawiony przez klienta. Sala sprzedaży nadspodziewanie czysta. Na podłodze nie ma śmieci ani plam. Na półkach duża różnorodność towaru. Przed stoiskiem z wędlinami koszmarna kolejka, a obsługuje tylko jedna pracownica. Po odczekaniu kilkunastu minut udało mi się kupić szynkę. Udałam się na stoisko z warzywami i owocami. Kiedy przechodziłam koło stoiska dotarł do mnie niezbyt miły zapach przejrzałych bananów. Zauważyłam ich promocyjną cenę 1,99 i podeszłam bliżej. Niestety owoce były już bardzo mocno przejrzałe, pokryte ciemnymi plamami i w ogóle chyba musiały być jakoś dziwnie przechowywane, bo były gorące. To nie była normalna temperatura otoczenia, były o wiele cieplejsze. Następnie przeszłam przez nabiał, gdzie nie zauważyłam żadnych uchybień i udałam się do kasy. Ogólnie sklep był dobrze zatowarowany, na półkach były puste foliowe worki i opakowania zbiorcze, ale godzina też była już późna. Przy kasach czekały kolejki po kilka osób, obsługa szła sprawnie. Taśma przy boksie kasowym była poplamiona. Moje zakupy zostały spakowane do reklamówek. Kasjer bardzo uprzejmy.
Niech żyje Żabka. Rano okazało się, że zabrakło mleka do kawy. Ponieważ dla mnie napicie się kawy z mlekiem przed wyjściem z domu jest bardzo ważne pobiegłam do sklepu. Osiedlowy supermarket w soboty był czynny od 8:00. Na szczęście kilka bloków dalej otwarto Żabkę. Idę, patrzę, drzwi otwarte, przed sklepem stoi kobieta w firmowej, zielonej bluzeczce Żabki i pali papierosa. Pytam jej, czy otwarte. Potwierdziła. Wchodzę do środka. Sklep czyściutki, oświetlony, na półkach dość duży wybór. Zauważyłam, że jest i pieczywo, wyglądające na świeże, dzisiejsze. Podeszłam do chłodni z nabiałem. Zaopatrzenie takie sobie, kilka najpopularniejszych marek, ceny niektórych kosmiczne, serek Allmentte o ponad złotówkę droższy niż w marketach. Ale to w końcu sklep ostatniej szansy, nie kupuje się tu codziennie, więc może być. Wzięłam mleko, serek do chleba. Przy wszystkich produktach były ich ceny. Pudełeczka z produktami czyste. Podeszłam do kasy, podałam pracownicy produkty. Wyjęła reklamówkę, spakowała mi zakupy do reklamówki, podała cenę, ja dałam jej pieniądze. Pracownica zapytała, czy nie mam końcówki drobnymi groszami, podałam jej, dostałam resztę, zakupy i zostałam pożegnana.
W celu zapewnienia wyższej jakości usług używamy plików cookies. Kontynuując korzystanie z naszej strony internetowej bez zmiany ustawień prywatności przeglądarki, wyrażasz zgodę na wykorzystywanie ich.