Restauracja "...Na Mariackiej" mieści się na ulicy o tej samej nazwie, blisko Zamku Książąt Pomorskich, ale jednak w zacisznym miejscu, jest nieco oddalona od głównej trasy łączącej lewo - i prawobrzeżną część Szczecina. W restauracji panuje miły, intymny klimat. Na ścianach prezentowane są dzieła różnych malarzy, które można i obejrzeć, i kupić. W lokalu czas umila niezbyt głośna muzyka, która tworzy niepowtarzalny klimat. Jest to również muzyka polska, co uważam za jeden z atutów tego miejsca. W karcie dań znajdują się różne potrawy, które noszą "artystyczne", wyszukane nazwy. Restauracja oferuje szeroki wybór dań, w tym pyszne zupy. Po wejściu do lokalu od razu zostaliśmy zauważeni przez pracownicę. Pani powitała nas werbalnie mówiąc: "Dzień dobry" i niewerbalnie - skinieniem głowy. Pani podczas powitania nawiązała kontakt wzrokowy, a także uśmiechnęła się. Kiedy zdjęliśmy okrycia wierzchnie i zajęliśmy miejsca, pani podeszła do nas i wręczyła nam menu. Pani zapaliła świeczkę oraz lampkę oświetlającą stolik, przy którym usiedliśmy. Po chwili pani podeszła z zapytaniem, czy dokonaliśmy już wyboru. Zamówiliśmy grzane wino i poprosiliśmy o jeszcze chwilę na zastanowienie się. Wkrótce pani podała grzane wino. Jakież było nasze zdziwienie, gdy okazało się, że grzane wino, oprócz goździków i innych przypraw korzennych, i oczywiście, pomarańczy zawiera jeszcze inne owoce. Dodam, że wino było gorące, czyli takie, jakie powinno być. Pani przyjęła jedno zamówienie, ja się wahałam między dwoma daniami i poprosiłam panią o pomoc w wyborze. Pani ogólnie zarysowała oba wybrane przeze mnie dania, zapytała o moje preferencje i podkreśliła walory poszczególnych dań odnosząc się do uzyskanych ode mnie informacji. Pani kelnerka pozostawiła jednak wybór mnie. Pani nie naciskała, nie "wciskała" dania, tylko opowiedziała o nich. Decyzję musiałam podjąć sama. Na zamówione potrawy czekaliśmy ok. 12 minut, zatem całkiem normalnie. Dania serwowane w tej restauracji podane są z finezją i wyglądają nie tylko apetycznie, ale są małymi dziełami sztuki. Każda potrwa jest udekorowana i ładnie, estetycznie wyeksponowana na talerzu. Dodam, że smaczna:) Pani kelnerka po podaniu potraw i czasie, w którym dokonaliśmy swoistej degustacji, podeszła z zapytaniem, czy wszystko jest w porządku. Pani dba o klientów, wykazuje zainteresowanie, dba o to, czy podać coś jeszcze. Po skończonym posiłku pani od razu podeszła i sprzątnęła talerze.
Pani jest miła i życzliwie nastawiona do klientów. Pani życzliwie podziękowała za wizytę, pożegnała nas i zaprosiła do ponownego odwiedzenia lokalu. Z uwagi na miła atmosferę, miłą obsługę i pyszne dania -POLECAM.
Podczas ostatniej wizyty w Barze - Restauracji - Pizzerii Santorini spotkała mnie niemiła niespodzianka w postaci niskiego poziomu obsługi. Po wejściu do lokalu zauważyłam dwoje ludzi przy jednym ze stolików. Osoby te były obsłużone, tzn. były w trakcie posiłku. W dolnej części lokalu przebywała większa grupka ludzi, tj. ok. 5-6 osób. Pani kelnerka, pani Ela, nie podeszła z kartami, więc po dłuższej chwili sami wzięliśmy je ze stolika, na którym znajdują się między innymi serwetki i karty. Dodam, iż zajęliśmy stolik na wprost lady z kasą i mini-barem. Zamówiliśmy dwa grzane wina, na które przyszło nam czekać aż 20 minut! oraz makaron i sałatkę. Na dania czekaliśmy 35 minut przy tak małym obłożeniu lokalu. Po upływie 30 minut zapytałam panią kelnerkę, czy długo jeszcze będziemy czekali na potrawy. Pani odburknęła, że jeszcze trzeba poczekać. Pani nie była specjalnie uprzejma. Bardziej skupiała się na radosnych pogawędkach z drugą pracownicą oraz pizzermanem. Ponadto, podczas wizyty w lokalu, i oczywiście podczas dłuuuugiego oczekiwania na zamówione potrawy, do lokalu weszło dwóch pracowników, którzy rozwozili pizzę oferowaną przez Santorini. Od tego momentu w lokalu zrobiło się gwarnie. Pracownicy głośno komentowali różne sytuacje związane z ich służbowymi obowiązkami. Ponadto z ust jednego z panów, który dowozi pizzę padały niecenzuralne słowa. Sytuacja ta nie była miła dla klienta. W związku z tą sielankową atmosferą panującą wśród pracowników dostaliśmy letnie grzane wino, przypomnę po 20 minutach oczekiwania na nie oraz długo czekaliśmy na dania. W sałatce z kurczakiem w słonecznikowo - migdałowej panierce brakowało słodkich koktajlowych wisienek. Zapytałam o to kelnerkę, panią Elę. Ta odburknęła "były, ale teraz nie ma" i poszła do współpracowników, by kontynuować prywatne opowieści. Bardzo byłam zaskoczona taką obsługą, a raczej jej brakiem. Relatywnie często bywam w Santorini i ogólnie byłam zadowolona. Zazwyczaj też wybieram sałatkę z kurczakiem w słonecznikowo - migdałowej panierce, więc doskonale znam jej skład. O tym, jak radosna i beztroska była atmosfera wśród pracowników, niech świadczy fakt, iż podczas wizyty klienci zareklamowali pizzę, gdyż dostali inną, niż zamawiali. Reklamacji dokonały dwie panie, które wraz z innymi były w dolnej części lokalu. Panie te nie zostały przeproszone, dostały jednak inną pizzę. Komentarz pracowników w związku z zaistniałą sytuacją była taki, że panie te powinny zjeść, co dostały. Te wszystkie rozmowy prowadzone były podczas obecności klientów! Podczas wizyty do lokalu przyszła kobieta z prośbą o korektę faktury vat. Pani ta została poinformowana przez pracownicę, że "szefa nie ma i nie wiadomo, kiedy będzie i niech pani przyjdzie po 20-tej". Pani ta również nie usłyszała słowa przepraszam, nie usłyszała zapewnienia, że błędy zostaną naprawione. Na uwagę zasługuje także postać pana pizzermana. Jest to młody mężczyzna o dłuższych włosach, które nie są niczym osłonięte, nie związane, a przecież pan ten ma bezpośredni kontakt z żywnością - przygotowuje pizzę. Niewłaściwe jest też, w moim odczuciu, wchodzenie na kuchnię w obuwiu, w którym chodzi się po ulicy. To panowie rozwożący pizzę wchodzili na kuchnię bez zmiany obuwia. Podczas tej wizyty w barze-restauracji Santorini czułam się niekomfortowo, a ponadto odniosłam wrażenie, że klienci są ignorowani, są "złem koniecznym", gdyż przeszkadzają pracownikom w osobliwym spotkaniu towarzyskim. Na rachunek czekaliśmy dłuższą chwilę, ostatecznie sami podeszliśmy do kasy. Pani znudzonym głosem podała kwotę do zapłaty. Pani nie podziękowała za wizytę i nie zaprosiła ponownie. Dodam, iż w toalecie panował względny porządek, wokół kosza na śmieci znajdowały się papierki. Na parapecie okna wystawowego dało się zauważyć warstwę kurzu. Na szybie drzwi wejściowych widoczne były ślady palców.
Badana stacja paliw BP mieści się na ulicy Mieszka I 79 w Szczecinie, w pobliżu Centrum Handlowego „Molo” oraz Centrum Handlowego „Akwa”. Przy dystrybutorach paliw panował względny porządek, jednak przed wejściem do obiektu kasowo – sklepowego panował nieporządek – na ziemi rzucone były papierki i były tam niezamiecione liście. Szyba drzwi wejściowych nosiła ślady palców. Po wejściu do placówki, tuż przy lodówce z lodami, na podłodze widniała duża ciemna plama po jakiejś rozlanej cieczy. Plama ta była „rozdeptana” przez wchodzących i wychodzących klientów. Podczas wizyty w punkcie kasowo – sklepowym znajdowały się dwie panie ekspedientki. Mimo przybierającej na liczbie oczekujących osób kolejki, tylko jedna z pań prowadziła obsługę kasową. Druga z pań pojawiła się przy kasie dopiero po prośbach klientów. Mnie obsługiwała pani Monika. Jest to pani o długich ciemnych włosach i szczupłej budowie ciała. Pani ta nie była miło nastawiona do klienta. Poprosiłam o dwa hot-dogi. Pani zapytała: „Kabanos, parówka czy kiełbasa?”. Poprosiłam o dwa kabanosy. Pani fuknęła na mnie, że nie ma dwóch takich samych hot-dogów i jeden może być z kabanosem, natomiast drugi musi być z parówką lub kiełbasą. Zdziwiłam się, ale dobrze, niech będzie parówka. Pani nie zaproponowała do tego napoju – kawy, herbaty, coli…Pani ekspedientka rozpoczęła przygotowywanie hot-dogów od oczyszczenia urządzenia do podgrzania kiełbasek. Pani ubrała foliowe rękawiczki, wzięła do ręki coś na kształt małej szczotki/zmiotki i wymiotła resztki z tego urządzenia. Następnie pani wzięła kabanosa, a później parówkę i umieściła w tym urządzeniu. Zauważywszy co się święci, od razu uprzedziłam panią, że jeżeli nie zmienia rękawiczek, to proszę, by nie brała produktów spożywczych prawą ręką, którą dotykała wcześniej szeregu innych rzeczy, w tym szczotki do sprzątnięcia urządzenia. Pani mruknęła coś pod nosem. Dodam, iż pani miała pomalowane na ciemny kolor paznokcie i gdzieniegdzie dało się dostrzec ubytki lakieru. W końcu udało się i dostaliśmy zamówione produkty. Usiedliśmy na chwilę przy stolikach przygotowanych dla klientów. Pragnę zaznaczyć, iż nie grzeszyły one czystością. Widoczne były okruchy, ślady po rozlanej kawie. Na podłodze, przy miejscu odbierania zamówień typu jedzenie/kawa również widniała duża, widoczna plama po rozlanej kawie. Podczas „konsumpcji” zaobserwowałam, że obie pracownice spożywają pokarmy (kanapki) podczas, gdy na sali sprzedaży i przy kasach znajdują się klienci. Panie ekspedientki prowadziły również rozmowy na osobiste tematy oraz rozmawiały przez telefony komórkowe. Panie nieszczególnie skłaniały się ku czynnościom służbowym – mam tu na myśli brudną podłogę, braki w towarze na półkach, „dziury”. Specjalnie odwiedziłam toaletę, by móc ocenić jej czystość. Panował tam umiarkowany porządek. Papier toaletowy był dostępny, ale kosz na śmieci można było już opróżnić. Nad zlewem zauważyłam kartkę z informacją, że nie ma ciepłej wody. Panie ekspedientki nie witały klientów, nie zachęcały do zakupu produktów dodatkowych, nie pytały o karty lojalnościowe. Panie ekspedientki były raczej oschłe w stosunku do klientów, nie wykazywały większego zaangażowania w obsługę klientów odwiedzających tę stację paliw.
Opisywany sklep sieci „Freshmarket” mieści się przy ulicy Pocztowej w Szczecinie. Znajduje się on w dogodnej lokalizacji, blisko jednego z wydziałów Uniwersytetu Szczecińskiego oraz szkoły podstawowej. W dniu wizyty w sklepie były dwie panie ekspedientki – jedna z pań znajdowała się przy stanowisku kasowym, a druga uzupełniała towar na sali sprzedaży. Przy stanowisku kasowym znajdował się jeden mężczyzna. Pan ten, wraz ze swoim psem, oczekiwał na hot-dogi przygotowywane przez panią kasjerkę. Pani ta kilkakrotnie dopytywała o rodzaj sosu, co nieco irytowało oczekującego pana. Klient ten wyraził w pewnym momencie swoje niezadowolenie z powodu opieszałej obsługi i konieczności ciągłego powtarzania zamówienia. Co do obecności psa w sklepie spożywczym, mocno mnie to zdziwiło, ale żadna z pań ekspedientek nie zwróciła uwagi właścicielowi czworonoga, że sklep spożywczy nie jest właściwym dla niego miejscem. W sklepie panował umiarkowany porządek. Podłoga była czysta, jednak wiele półek było niedotowarowanych, powstały tam tzw. „dziury”. Na sali sprzedaży porozstawiane były pudła z produktami, które miały trafić na półki. Na dziale „Alkohol” z obsługą sprzedawcy, tuż za kasami, na podłodze stały butelki z alkoholem, w szczególności te o pojemności poniżej 0,5 l. Na dziale z pieczywem panował nieporządek. Na podłodze były okruchy z pieczywa, bułki były brzydko rzucone do pojemnika. Wchodząc do sklepu zauważyłam plakat informujący o tym, że dostępne są ciastka typu „Muffinki”. Ponieważ byłam w tym sklepie po raz pierwszy i nie wiedziałam, gdzie ich szukać, zwróciłam się o pomoc do wykładającej towar pracownicy. Pani ta podeszła ze mną do działu pieczywo i wskazała, gdzie znajduje się poszukiwany przeze mnie produkt. Wzięłam ciastka i udałam się do kasy. Tam pani nadal przyrządzała zamówione prze klienta dwa hot-dogi. Przede mną w kolejce stał jeszcze jeden mężczyzna. Pani ekspedientka znajdująca się przy stanowisku kasowym, krzyknęła na cały sklep do drugiej pani, by ta podeszła i obsłużyła oczekujących klientów. Kiedy pani ta podeszła do stanowiska, najpierw „skasowała” pana za hot-dogi. Dopiero później przystąpiła do obsługi pozostałych klientów. W tym momencie nasunęło mi się pytanie, czy pani przygotowująca hot-dogi jest aż tak zaabsorbowana nimi, że nie mogła sobie poradzić przynajmniej w kwestii „skasowania” tych hot-dogów? Otóż nie! Ta pani była raczej mocno nieporadna. W każdym razie, nadeszła moja kolej. Pani przystąpiła do kasowania muffinek. Nabiła kwotę na kasę, podała, ile mam zapłacić. Zakupione przeze mnie ciastka były ułożone na papierowej tacce, takiej tekturce. Pani nie wykazała żadnego zainteresowania, czy zapakować te ciastka. Zatem poprosiłam o ich zapakowanie. Pani powtórzyła kwotę do zapłaty i dopiero, gdy zapłaciłam, pani zawinęła produkt w papier. Pani nie podała żadnej reklamówki, nawet nie zaproponowała. Zakupione ciastka musiałam wziąć „do ręki”, co było niewygodne. Pani nie wydała paragonu, a na moją prośbę o paragon zareagowała zdziwioną miną. Na moje żądanie jednak paragon wydała. Stojąc w kolejce nie zauważyłam, by wcześniej obsługiwani klienci otrzymali paragon za dokonane transakcje.
Tego dnia odwiedzając centrum handlowe "Gryf" w prawobrzeżnej części Szczecina zajrzałam do sieciowego sklepu Orsay. Po wejściu powiedziałam: "Dzień dobry", jednak pani nie odpowiedziała mi. Pani stała przy stanowisku kasowym, nie zwracała uwagi na znajdujące się na sali sprzedaży klientki i czytała coś. W sklepie było kilka pań, które spoglądały w stronę pani ekspedientki, ale ona nie zwracała na nie uwagi. Zainteresowałam się szalikiem. Niestety, nie odpowiadał mi jego kolor. Rozglądałam się po sklepie w poszukiwaniu innego, ale zauważyła jedynie na manekinie. Wystarczająco głośno i spokojnym tonem powiedziałam w stronę stojącej przy kasie ekspedientki, "Przepraszam...". Chciałam zapytać, czy pani ma szalik w innym miejscu, czy jest tylko ten egzemplarz eksponowany na manekinie. I w razie czego oczekiwałam od pani pomocy. Niestety, pani nie zwróciła na mnie uwagi. Zauważyłam za to spojrzenie innej klientki. Jej spojrzenie wyrażało głęboką dezaprobatę dla takiego traktowania klienta i pani ta opuściła sklep głośno mówiąc: "Do widzenia". Pani ekspedientka podniosła pochyloną głowę i wzrokiem odprowadziła tę klientkę do wyjścia. Nie słyszałam, żeby pracownica pożegnała klientkę. Ja, w związku z brakiem reakcji ze strony sprzedawcy i jakiejkolwiek chęci pomocy, czy zainteresowania, również opuściłam sklep. Przyznam, że trudno tu oceniać jakość obsługi, bowiem tej "obsługi", właśnie obsługi zabrakło. W sklepie podczas wizyty panował porządek. Podłoga była czysta, nie zakurzona. Szyby wystawowe były czyste, bez śladów palców. Wnętrze sklepu zachęcało do jego odwiedzenia. Niestety, postawa ekspedientki nie zachęca do ponownego odwiedzenia placówki.
Opisywany "sklep" to zielony kiosk z warzywami i owocami stający na jednej z ulic. Przed kioskiem wystawione są skrzynki z wybranymi warzywami oraz owocami. W oczy rzucało się, że nie wszystkie wystawione tam produkty są świeże. Wątpliwość budziła między innymi cebula, która wyglądała na miękką (i taka była, gdy sprawdziłam), przywiędła sałata oraz brzydko, niesmacznie wyglądające pomidory. Ponadto te ostatnie miały brzydkie plamy. Szyby kiosku od zewnątrz były relatywnie czyste, natomiast od wewnątrz były gdzieniegdzie ubrudzone poszczególnymi produktami, co z pewnością wynika z faktu bezpośredniego ich ułożenia przy samej szybie. W kiosku podczas wizyty pracował pan i pani. Obsługi klientów dokonywali naprzemiennie - raz pani, raz pan. Przy okienku stała już kilkuosobowa kolejka i na pytanie jednej z klientek, czy nie mogą, ci państwo, obsługiwać w miarę możliwości, jednocześnie, pani ekspedientka odpowiedziała, że jest to niemożliwe, gdyż mają tylko jedną kasę fiskalną. I na tym pani powinna poprzestać. Niestety, dalej tłumaczyła klientom, że teraz urzędnicy skarbowi przeprowadzają kontrole i oni nie mogą, bo boją się kary. Uważam, że takie tłumaczenia są zbędne, a poza tym niekoniecznie dobrze świadczą o pani ekspedientce. Czy należy przyjąć, że klient nie zawsze dostanie paragon? Kiedy przyszła moja kolej, usłyszałam: "Co dać?". Pan, który mnie obsługiwał nie przywitał się ze mną, nie nawiązał kontaktu wzrokowego. Kiedy mówiłam, co potrzebuję, pan ten akurat stał bokiem do mnie i rozmawiał z ekspedientką. Oczywiście, nie słyszał i poprosił o powtórzenie używając zwrotu: "To co ma być?". Powtórzyłam. Moje zamówienie to kapusta kiszona i natka pietruszki. Pan włożył kapustę do foliowego worka, zważył, nie poprosił o akceptację wagi - było więcej niż prosiłam - i podał mi ten worek. Kiedy poprosiłam o reklamówkę (akurat nie miałam przy sobie żadnej torby), pan udał, że nie słyszy. Pietruszkę też dostałam "do ręki" i nieważne, że był mokra. Paragon oraz resztę otrzymałam. Obsługa w tym kiosku nie jest na wysokim poziomie, co wynika najpewniej z braku konkurencji w najbliższym otoczeniu. I nawet sklep "Społem" jej nie stanowi z uwagi na relatywnie skromny asortyment warzywno - owocowy.
Tego dnia korzystałam z komunikacji miejskiej. Opisywana sytuacja dotyczy autobusu linii 60, kierunek Cukrowa - Stocznia Szczecińska. Czekałam na przystanku Płocka. Autobus podjechał na przystanek, zatrzymał się. Najbliżej miałam do pierwszych drzwi, tuż przy kierowcy. Jakież było moje zdziwienie, kiedy kierowca ich nie otworzył. Wraz ze mną przy tych drzwiach stał mężczyzna. Był on niemniej zdziwiony niż ja, ale nie stracił rezonu i zapukał w szybę. Pan kierowca ( w zaawansowanym wieku, mężczyzna o siwych włosach) popatrzył na nas jak, nie przymierzając, kosmitów z niewyraźną miną. Ponieważ drzwi nadal się nie otworzyły, podbiegliśmy do kolejnych. I tu - ledwo zdążyliśmy. Pan kierowca był gotów zamknąć nam je przed nosem! Podeszłam do kierowcy, powiedziałam: "Dzień dobry" i uprzejmie zapytałam, czy drzwi się zepsuły. Pan odburknął: "Pisze na drzwiach" i głową wskazał na drzwi. No tak, była tam informacja: "Drzwi otwierane przez pasażera" i nawet był właściwy guzik/ przycisk służący temu. Jednak z drugiej strony drzwi, od zewnątrz, takiej informacji nie ma, nie ma przycisku i nie ma też klamki! Więc jak miałam sama otworzyć drzwi?! Do kierowcy udał się z zapytaniem o zaistniałą sytuację również wsiadający ze mną mężczyzna. Pan kierowca i jego potraktował niemiło i nieżyczliwie. Jemu również pokazał informację na drzwiach. I na nic tłumaczenia, że tylko kierowca może otworzyć te drzwi. Na kolejnym przystanku pan kierowca otworzył drzwi. Może dlatego, że czekało tam dużo pasażerów? Na na jednym z kolejnych do drzwi podbiegł chłopiec i znów pan kierowca krzyknął: "pisze" i nie otworzył tych drzwi. Przejechałam niemal całą trasę tym autobusem i postępowanie pana kierowcy uważam za wysoce niewłaściwe. Pan wybierał, komu i na którym przystanku otworzyć drzwi. Problem znikał, gdy któryś pasażerów wysiadał właśnie tymi, pierwszymi drzwiami i sam je otworzył przy użyciu przycisku, zgodnie z informacją, którą tak chętnie pan kierowca wskazywał "nieuświadomionym" podróżnym. Wówczas pasażerowie mieli szansę wejść do pojazdu. Dodam, że autobus, którym jechaliśmy to Solaris. I, jak później ustaliłam w ZDiTM te pierwsze drzwi otwiera tylko kierowca.
Pojazd był czysty, na podłodze nie było śmieci ani śladów po np. rozlanych cieczach. Okna były relatywnie czyste. Siedziska siedzeń nie wzbudzały zastrzeżeń.
Delikatesy "ALMA" znajdują się na najniższym poziomie Galerii Handlowej "Kaskada" w Szczecinie. Już po wejściu do sklepu daje się zauważyć klimat tego miejsca. Światło jest nieco przytłumione, ale absolutnie nie jest ciemno! Produkty na półkach były ładnie, równo ustawione. Każdy produkt posiada etykietę umieszczoną na półce z nazwą produktu, jego wagą oraz ceną - jednostkową oraz za kilogram. Sklep sprawia wrażenie niezwykle eleganckiego i uporządkowanego - nie widać tam przypadkowości, chaosu, bałaganu. Podczas zakupów w jednej z alejek pracownica układała towar. Pani ta widząc klienta, przywitała się z nim, zarówno werbalnie, mówiąc: "dzień dobry", jak i niewerbalnie poprzez nawiązanie kontaktu wzrokowego. Produkty będące aktualnie w promocji były dobrze oznaczone, przez to widoczne dla klienta. Na dziale z wędlinami i mięsem zostałam szybko, sprawnie i miło obsłużona. Zauważyłam również, że pani ekspedientka witała się z każdym klientem, słuchała jego prośby i sprawnie obsługiwała. Produkty wyeksponowane na tym dziale w ladach chłodniczych, ułożone były estetycznie, wszystkie miały etykiety z nazwą i ceną produktu. Szyby lad chłodniczych były czyste, nie było na nich śladów palców. Produkty wyglądały świeżo i zachęcająco. Przy kasie pani kasjerka miło witała klientów, szybko i sprawnie kasowała towar. Pani wystarczająco głośno i wyraźnie podała kwotę do zapłaty. Pani wydała resztę, paragon oraz zaprosiła do ponownego odwiedzenia sklepu. Delikatesy "Alma" swoim wyglądem, zagospodarowaniem przestrzeni, a przede wszystkim miłą, życzliwą klientowi i kompetentną obsługą zachęcają do zakupów. POLECAM
Pizzeria "Pizza Hut" mieści się na poziomie "+1" w Galerii Handlowej "Kaskada" w Szczecinie. Wielkim atutem tego miejsca jest fakt, iż jest ona "odgrodzona" od pasażu handlowego. Już przy wejściu powitała nas miła pani i zapytała o ilość osób. Pani następnie zapytała o preferencje, co do stolika - czy życzymy sobie stolik bardziej "na widoku", czy może bardziej w głębi sali. Wybraliśmy stolik w głębi. Pani wskazała nam jeden z nich, co niestety nie było dobrym wyborem, bowiem blat stołu był ubrudzony sosem oraz znajdowały się na nim okruchy. Pani zaproponowała inny stolik. Ponieważ było tam kilka wolnych, szybko znaleźliśmy jeden dla siebie. Pani położyła na jego blacie karty z menu. Już po chwili pojawił się pan kelner, który miło nas przywitał i grzecznie zapytał, czy może już wybraliśmy. Poprosiliśmy o jeszcze chwilę czasu do namysłu, co do dania, ale złożyliśmy zamówienie na napój. Wybraliśmy grzane wino, "Grzaniec Galicyjski". Po chwili pan kelner znów do nas podszedł z zapytaniem o wybór dania. Pan nie był przy tym nachalny, czy natarczywy. Dokonaliśmy wyboru, pan grzecznie dopytał o rodzaj ciasta oraz zaproponował dodatkowy sos. Pan był bardzo uprzejmy. Dodam, że pan przedstawił się nam i poinformował: "Będę miał przyjemność państwa obsługiwać". Bardzo pozytywnie nas to zaskoczyło. Na grzane wino nie musieliśmy długo czekać, niestety, było ono raczej letnie i nie było w nim goździków. W napojach znajdowały się kawałki pomarańczy, co jest, obok goździków, wskazane w menu. Wkrótce też dostaliśmy zamawiane danie. Po niedługim czasie pan kelner pojawił się z zapytaniem, czy wszystko jest w porządku, czy pizza nam smakuje. Pan Daniel, bo tak ma na imię kelner, był niezwykle miły i życzliwy. Kiedy poprosiliśmy o rachunek, pan odręcznie dopisał na nim: "Życzę miłego popołudnia". Obsługę w wykonaniu pana Daniela oceniam na +5! Na ogólną ocenę lokalu wpływ jednak mają zaobserwowane przeze mnie zdarzenia, które są zdecydowanie negatywne. I tak, od momentu, kiedy zauważyliśmy wraz z pracownicą, że stolik jest brudny, przez całą naszą wizytę, nikt go nie sprzątnął. Ponadto, pani która podczas naszej wizyty wycierała sztućce robiła to w sposób niewłaściwy, tzn. wycierała je ściereczką w ich górnej części (np. ząbki widelca), a następnie niczym nie osłoniętą dłonią (bez rękawiczki) dotykała tej części, by wytrzeć trzon sztućca. Nie wzbudziło to w nas pozytywnych odczuć. Dodam, iż temperatura w lokalu mogłaby być nieco niższa - jest tam zdecydowanie za gorąco. Poza tym i lokalizacja w Centrum Handlowym "Kaskada" i wystrój wnętrza, nie za głośną muzykę, a przede wszystkim obsługę pana Daniela oceniam wysoko. POLECAM!
Salon Douglas mieści się na poziomie "0" Galerii Handlowej "Kaskada" w Szczecinie. W salonie panował ład i porządek. Już przy wejściu dało się zauważyć ładnie wyeksponowane produkty, zwłaszcza zestawy kosmetyków. Wszystkie produkty posiadały cenę, co jest niezwykle ważne, w moim odczuciu, dla klienta. Na półkach panował porządek, produkty nie nosiły śladów kurzu, półki również były czyste. Wybór produktów w tym sklepie jest relatywnie duży, choć mocno ograniczona, a prawie niedostępna jest marka Essence (tylko mały wybór lakierów do paznokci w pojemniku przy kasie). Na sali sprzedaży dało się zauważyć kilku pracowników, jednak, ku mojemu zdziwieniu, nikt mnie nie powitał i nikt nie zaproponował pomocy. Przy ladzie, na stanowisku kasowym panował porządek. Miejsce to wyglądało czysto i schludnie. Salon wzbudza ogólnie pozytywne wrażenie i swoim wyglądem zachęca do odwiedzin.
Sklep z odzieżą Colloseum mieści się w Galerii Handlowej "Kaskada" w Szczecinie. Po wejściu do sklepu dał się zauważyć mały nieporządek na niektórych stołach: otóż wystawione tam rzeczy były nierówno ułożone, niektóre nawet nie były złożone. Zapewne to wynik oglądania ich przez klientów:) Na sali sprzedaży panował niewielki ruch, ale nie zauważyłam, by któraś z pań ekspedientek pomagała którejś z nielicznych klientek. Ja przeglądałam wyeksponowane na wieszakach szale. Relatywnie długo zastanawiałam się nad wyborem koloru. Dodam, iż wybór był duży, co oceniam na duży plus. Mimo, iż przeglądałam dość długo te szale, to nie wzbudziłam zainteresowania ze strony obsługi. Panie stały przy stanowisku kasowym i prowadziły dyskusję. Wybrałam produkt i udałam się z nim do kasy. Przy ladzie znajdują się dwa stanowiska kasowe. Przy jednym rzucone były jakieś ubrania, więc podeszłam do drugiej. Położyłam wybrany produkt na ladzie i usłyszałam: "Do drugiej kasy, nie? Ta jest nieczynna!". Pani o czarnych włosach i ubrana na czarno była skrajnie niemiła. Nie rozumiem, dlaczego na mnie nakrzyczała. Przecież przy drugiej kasie była sterta ubrań...Nic to... Druga pani (przy drugiej kasie), zgarnęła te rzeczy,uśmiechnęła się nieco zażenowana i sfinalizowała transakcję. Wyraźnie i wystarczająco głośno podała kwotę do zapłaty, wydała paragon i resztę, podziękowała i zaprosiła ponownie. Pani ta była uprzejma i miło nastawiona do klienta. Natomiast ta pani, która na mnie nakrzyczała, to, jak się okazało (zapytałam inną pracownicę kim jest ta pani), to pani KIEROWNIK!!! Moim skromnym zdaniem, to kierownik winien świecić przykładem. Tu było odwrotnie, pani "zwykła pracownica" zdecydowanie kulturą i dobrym obyczajem przerasta swojego pryncypała.
Opisywana przeze mnie kawiarnia Asprod mieści się na parterze w Centrum Handlowym "Galaxy" w Szczecinie (Stoisko 12, Kawiarnia Galaxy). Podczas ostatniej wizyty szukałam w karcie mojego ulubionego deseru "Nocciola" (lub bardzo podobnie), z orzeszkami laskowymi. Niestety, nie znalazłam. Po krótkiej chwili od momentu zajęcia miejsca przy stoliku podeszła do nas pani kelnerka. Pani nawiązała kontakt wzrokowy, uśmiechnęła się i miło nas powitała. Pani grzecznie zapytała, czy już zdecydowaliśmy się na któryś z proponowanych produktów. Owszem, mój towarzysz już wybrał. Natomiast ja powiedziałam pani, że jeszcze niedawno był w karcie deser z orzechami laskowymi. Pani od razu skojarzyła, uśmiechnęła się i powiedziała, że jeżeli sobie życzę ten deser, to zostanie dla mnie przygotowany. Pani mile nas zaskoczyła nie tylko swoim życzliwym podejściem do klienta, ale przede wszystkim znajomością asortymentu i chęcią pomocy klientowi. Podane desery wyglądały apetycznie i zachęcająco. Smakowały wyśmienicie. Kiedy skończyliśmy, podeszliśmy do kasy celem zakończenia transakcji. Zrobiliśmy to, bowiem widzieliśmy, że pani miała bardzo dużo pracy (duży ruch). Pani przeprosiła nas za zaistniałą sytuację (że to my podeszliśmy do kasy, a nie ona do naszego stolika) i sprawnie zakończyła transakcję. Pani uśmiechnęła się, podziękowała i zaprosiła ponownie. Pani była bardzo miła, życzliwa i pozytywnie nastawiona do klienta. Pełen profesjonalizm! POLECAM!
Opisywana kawiarnia mieści się w Centrum Handlowym "Kaskada" w Szczecinie. W dniu wizyty panował tam umiarkowany ruch, przy stolikach znajdowali się klienci. Już po krótkiej chwili zostaliśmy powitani przez panią kelnerkę, która grzecznie zapytała, czy może przyjąć zamówienie. Tradycyjnie, dla sieci kawiarni Castellari, zamówiłam deser "Bakaliowy". Drugi zamówiony deser to "Amarenka". Na realizację zamówienia nie musieliśmy długo czekać. To, co podała pani kelnerka było w pełni zgodne z zamieszczonymi w karcie zdjęciami deserów. Oba desery prezentowały się profesjonalnie i pysznie. Tak też smakowały. W obu deserach nie brakowało dodatków w postaci bakalii w "Bakaliowym" oraz amarenek w "Amarence". Dodam, iż w "Bakaliowym" były nie tylko rodzynki, ale orzechy laskowe, orzechy brazylijskie, ziemne oraz takie w słodkiej skorupce. Kiedy skończyliśmy, od razu podeszła do nas pani kelnerka z zapytaniem, czy życzymy sobie coś jeszcze. Podziękowaliśmy, poprosiliśmy o paragon. Pani zabrała pucharki po lodach i już za chwileczkę podała paragon. Na wysoką ocenę zasługuje szybkość obsługi oraz jakość serwowanych dań. Tę piękną sytuację nieco psują dwie rzeczy. Po pierwsze sposób wydawania reszty - w pośpiechu, bez nawiązania kontaktu wzrokowego z klientem, tak prawie "bokiem", w biegu, a ponadto jest to raczej mało grzeczne "położenie" wydawanej reszty na stoliku. Moją uwagę zwróciła nie tylko pani, która nas obsługiwała, ale inna kelnerka i inny kelner. Druga rzecz to pyskówka, jaka miała miejsce przy barze pomiędzy panią, która wówczas pracowała na tzw. zmywaku oraz, jak sądzę, menadżerem. Klienci, którzy zajęli stoliki pod ścianą, na sofie z pewnością słyszeli tę pracownicę. Uważam, że to było zbędne. Mimo tych dwóch "incydentów", POLECAM.
kawiarnia - lodziarnia mieści się w centrum miasta, w reprezentacyjnej alei, będącej jednocześnie ważnym szlakiem turystycznym miasta Szczecin. Po wejściu do lokalu spostrzegłam, że przebywa w nim relatywnie niewielu klientów. Zajęliśmy miejsca przy jednym z wolnych stolików i zapoznaliśmy się z ofertą. Dodam, iż na każdym stoliku znajdują się karty dotyczące kawy, napojów oraz deserów lodowych. W kawiarni znajdowało się trzech pracowników -pan Patryk (kelner; szczupły; wzrost ok. 170-175 cm; krótkie włosy koloru średni blond; z pieprzykiem po prawej stronie twarzy, nad górną wargą), pani, która przygotowywała desery (pani szczupłej budowy ciała i czarnych włosach średniej długości, do ramion , z grzywką) oraz pan (nie wiem, czemu służyła jego obecność - pan o blond mocno wystylizowanych włosach, przeciętnej budowy ciała). Po dłuższej chwili wyczekiwania i dawaniu sygnałów niewerbalnych podszedł do nas kelner i zniechęconym głosem zapytał: "Co podać?". Pan nie był miły, ale trudno - pomyślałam. Zamówiłam dla siebie (tradycyjnie) deser "Bakaliowy". Drugi zamówiony deser to "Mocca". Przypomnę, iż w lokalu panował niewielki ruch, wręcz zastój. Ma to szczególne znaczenie, bo na deser przyszło nam dłuższą chwilę czekać. To, co dostaliśmy to była karykatura deseru, zwłaszcza bakaliowego. Na pierwszy rzut oka - brak ozdób w postaci wafelków oraz ażurowych czekoladek i posypek. Nic to... W moim deserze - BAKALIOWYM - zauważyłam jednego (dokładnie jednego!!!) orzeszka ziemnego, jednego (tylko jednego!!!) orzecha laskowego i kilkanaście rodzynek. Poprosiłam zatem pana kelnera (przedstawił się jako Patryk, gdy zapytałam o imię) o dołożenie bakalii, ponieważ zamawiałam deser bakaliowy. Pan nerwowo odpowiedział, że "tu są bakalie". Zapytałam zatem: "Gdzie? Ja prócz dwóch orzeszków i kilkunastu rodzynek nie widzę bakalii.". Pan odburknął: "Orzechy poszły jako pierwsze i są na dole" i zaczął się oddalać. Pan był wyjątkowo niemiły, wręcz ordynarny. Mało tego, pan udał się w stronę baru i do swojej koleżanki na jej pytanie: "o co chodzi?", na cały lokal odpowiedział: "Mało jej bakalii". Potem między nimi narodziła się dyskusja o klientach. Wszystko to działo się podczas obecności klientów na sali! Wiedziałam już, że nie ma sensu żadna dyskusja, więc stwierdziliśmy, że zapłacimy za to "byle co" i więcej tu nie zajrzymy. Przesunęliśmy pucharki deserów na skraj stolika, werbalnie i niewerbalnie dawaliśmy znaki kelnerowi. Mówiąc kolokwialnie - ślepy by zauważył, a ten nic. Patrzył na nas i nie reagował. Sytuacja absurdalna i tak żenująca, że aż nas, w całym swym bezsensie, rozbawiła. Po 15 minutach postanowiliśmy jednak wstać od stolika, bo czuliśmy się nieco "uwięzieni". Kiedy ubraliśmy nasze palta, pan kelner (w całej swej łaskawości) podszedł i podał kwotę do zapłaty (32 zł). Po prostu podszedł i tonem nieznoszącym sprzeciwu wymówił trzy słowa. Pan był skrajnie nieuprzejmy, niemiły, nieżyczliwy. Pani za ladą również - dyskusje na temat klientów (nie tylko nas, ale i innych), zwłaszcza przy klientach nie leżą przecież w zakresie obowiązków zawodowych tych państwa. Pan wyraził wielkie zdumienie, kiedy poprosiłam go o paragon. Więc to kolejna rzecz, która w tym lokalu jest wielce nieprawidłowa.
Dodam, że w tej kawiarni bywałam dość często. Od tej wizyty nie zamierzam. Naturalnie NIE POLECAM, wręcz ODRADZAM.
Ostatniej soboty, po męczących zakupach, udałam się do restauracji Karczma Polska mieszczącej się w centrum Szczecina. Wystrój knajpy jest właściwy i koherentny z jej nazwą. Panuje tam swojski, nieco chłopski klimat. Miejsce jest ogólnie czyste i zadbane, stoliki przykryte niepoplamionymi obrusami. I chyba na tym plusy się kończą...Obsługa- najpierw długo czekaliśmy na panią kelnerkę. Przyszła. Złożyliśmy zamówienie- barszcz z kołdunami oraz zupa borowikowa. Na podanie tych dań czekaliśmy blisko 20 min. Smak obu potraw tragiczny i niemalże taki sam!!!!choć to różne zupy!!!. Kołduny w barszczu rozgotowane - ciasto "rozwalało" się w zupie!Obie zupy miały jednakowy, specyficzny, dość niemiły zapach...Barszcz nie był czerwony, był przezroczysty. Zupa borowikowa była niemniej niezjadliwa. Cóż, zostawiliśmy te potrawy i szczęśliwi, że nie zamówiliśmy drugiego dania, poprosiliśmy o rachunek. Były to najdroższe i najbardziej niesmaczne zupy, jakie jadłam w ostatnim czasie (rachunek: 24zł). Pani kelnerka, widząc, że zostawiliśmy jedzenie nawet w połowie nie skonsumowane, nie zapytała o przyczynę, nie dociekała, czy coś jest nie tak...Trudno. In minus oceniam również toaletę damską, która była brudna. Lustro było zachlapane wodą, na podłodze porozrzucany był papier toaletowy. Brak było ręczników papierowych. Obie toalety były brudne, w ich wnętrzu widoczny był osad, kamień oraz niespłukane "resztki" przemiany materii. W związku z tym w toalecie panował niemiły zapach. Spodziewałam się smacznego jadła w miłej atmosferze i niestety doznałam rozczarowania.
W restauracji panuje sympatyczna atmosfera i niepowtarzalny klimat. Już przy wejściu wita nas słomiana krowa:). W lokalu panuje dość kameralna atmosfera, na stołach jest czysto, podłoga również jest czysta. Pani kelnerka (Karolina) jest miła, szybko reaguje na pojawiających się gości. W restauracji serwowane są dania kuchni polskiej, zarówno zupy, ryby, sałatki, jak i dość rzadko spotykane w restauracjach mięsa typu dziczyzna. Szeroki wybór dań, zarówno ciepłych, jak i zimnych sprawi,że każdy znajdzie coś dla siebie. Do tego w "Kuźni" są bardzo atrakcyjne, zachęcające ceny. Samo jedzonko jest relatywnie szybko podane i jest smaczne. Podawane potrawy są ładnie wyeksponowane na talerzu i ozdobione. Surówki są świeże i smaczne. Należy również wspomnieć, że w tygodniu w godz. 13-16 jest tzw. lunch time i można zjeść pyszny jak u mamy obiadek za niewielką cenę. Już dawno lokal w Szczecinie nie zaskoczył mnie tak pozytywnie. Polecam!
EMPIK mieści się nowej galerii handlowej "Kaskada" w Szczecinie na poziomie "0". Opisywana sytuacja miała miejsce w dwa dni po otwarciu. Stałam między regałami z artykułami "prezentowymi" , ponieważ poszukiwałam czegoś na zbliżające się urodziny ważnej dla mnie osoby. W pewnej chwili pracownik salonu, pan S. - młody, dość wysoki mężczyzna o ciemnych włosach - biegł zawołany przez innego pracownika. Pan S. tak się spieszył, że mnie potrącił. Nie zatrzymał się jednak, by sprawdzić, czy wszystko ok, żeby przeprosić...Dopiero moja interwencja u menedżerki salonu przyniosła efekt - pan S. wyjęczał (dosłownie) słowo: "Przepraszam" i dodał, że mnie nie zauważył. Głupszego tłumaczenia nie słyszałam - raz, że chwilę stałam przy tej półce, dwa - nie jestem przezroczysta, trzy - przecież mnie potrącił, zatem był kontakt fizyczny...nie poczuł? Zatem i nie widzi i ma zaburzenia czucia??? Żenada!!!
W badanej drogerii Rossmann panuje porządek. Podłoga jest czysta, nie ma żadnych zabrudzeń. Półki są w pełni dotowarowane, nie ma "dziur". Na półkach przy poszczególnych produktach widnieją etykiety z ceną, które są widoczne i czytelne dla klientów. Personel jest miły i życzliwy klientowi. Podczas mojej wizyty poszukiwałam kremu do twarzy, do skóry suchej i wrażliwej. Zapytałam panią o krem z wyciągiem z mocznika, pani poleciła mi kilka, ale moją uwagę zwróciła na relatywnie niedrogi krem ISANA MED, właśnie z urea. Pani dodała także, że nowością jest gama produktów Alterra i zaproponowała krem tej marki. Pani była miła i życzliwa klientowi. Miłym zaskoczeniem była obsługa przy kasie - dwie osoby przede mną i już otwarta zostaje kolejna kasa. rewelacja. Pani kasjerka również była miła. Wystarczająco głośno i wyraźnie podała kwotę do zapłaty, zapytała czy życzę sobie reklamówkę, podała paragon oraz zaproponowała gazetkę "Skarb". Zakupy były przyjemnością.
Opisana sytuacja dotyczy pana motorniczego tramwaju linii 8. Otóż, podróżując ostatnio komunikacją miejską, tramwajem, którym Szczecin się szczyci, tzw. Swingiem, pan motorniczy nie zważając na bezpieczeństwo pasażerów, podczas prowadzenia pojazdu prowadził rozmowę ze swoją znajomą. Na szybie drzwi motorniczego widnieje informacja, że rozmowa podczas jazdy jest zabroniona! To jeszcze nic. Jak wspomniałam jest to nowy tramwaj, ma nowoczesny system monitoringu, a obraz z kamer wyświetlany jest na monitorze w kabinie motorniczego. W pewnym momencie pan motorniczy zaprosił do kabiny córkę znajomej, z którą prowadził rozmowę. W kabinie prowadzącego pojazd mechaniczny pełen pasażerów(!) pan motorniczy pokazywał dziecku poszczególne "guziczki". Wszystko to działo się podczas jazdy! Zachowanie tego pana motorniczego oceniam na -5 z uwagi na brak wyobraźni, poczucia jakiejkolwiek odpowiedzialności i "lajtowe" podejście do wykonywanej pracy. W mojej ocenie pan ten, swoim postępowaniem, stworzył realne zagrożenie dla przewożonych osób, w związku z czym sytuacja ta została zgłoszona koordynatorowi ZDiTM.
Badany salon Empik mieści się w CH "Ster". Jest to chyba najgorszy Empik w Szczecinie pod względem jakości obsługi. W dniu badania w sklepie panował względny nieporządek - między poszczególnymi alejkami pozostawione były kartony z wykładanym/uzupełnianym towarem. Były one jednak pozostawione same sobie, nie było przy nich pracowników. Wyglądało to mało estetycznie, ponadto utrudniało poruszanie się pomiędzy alejkami. Przechodząc jedną z alejek poślizgnęłam się na jakimś plastikowym elemencie. Jak się okazało, było to plastikowy "podzielnik", ogranicznik półki. Na podłodze było tego znacznie więcej. Dodam, iż na półkach najbliższego regału była wymiana towaru. Przy półce i w jej pobliżu nie było żadnego pracownika. Za to przy kasach pracownicy prowadzili sobie rozmowy. Podeszłam do jednej z pracownic, przy stanowisku z informacją i poinformowałam ją o zagrożeniu, jakie ma miejsce na sali sprzedaży. Pani była nieco niezadowolona, że zwracam się do niej z czymś takim, jednak poszła ze mną i stopą "sprzątnęła" te plastikowe elementy tak, że znalazły się bliżej regału. No cóż... W tym sklepie trzeba ze szczególną ostrożnością przechodzić pomiędzy alejkami i zamiast na produkty, należy przede wszystkim patrzeć pod nogi.
W celu zapewnienia wyższej jakości usług używamy plików cookies. Kontynuując korzystanie z naszej strony internetowej bez zmiany ustawień prywatności przeglądarki, wyrażasz zgodę na wykorzystywanie ich.