Kilka dni przed upływem terminu płatności za abonament telewizyjny, na ekranie telewizora ukazuje się ramka (kilkakrotnie w ciągu dnia) z napisem przypominającym o zbliżającym się terminie uregulowania należności. Napis przez dłuższą chwilę zasłania kawałek ekranu, następnie ukazuje się napis "OK" i dopiero wtedy można go pilotem usunąć. W dniu, w którym wyznaczony jest termin płatności, napis zmienia swoją treść na aktualną, informując, że dzisiaj mija termin płatności. W każdy nastęny dzień po terminie, jeżeli należność nie dotarła na konto dostawcy usług, zwiększa się częstotliwość wyświetlania informacji na ekranie, przeszkadzając w oglądaniu programu. Tak się złożyło, że w tym miesiącu opóźniłam się o 3 dni z uregulowaniem abonamentu. Trzeciego dnia z ekranu dowiedziałam się, że sprawa została oddana do windykacji. Przyznaję, że nie jestem bez winy, jednak czy trzy dni opóźnienia w płatnościach jest tak rażącym wykroczeniem, że sprawa od razu trafia do windykatora? Nadmieniam, że nie ma możliwości uzyskania połączenia telefonicznego, gdyż po długim i bezskutecznym oczekiwaniu na odebranie telefonu, połączenie jest przerywane. Trzydniowe opóźnienie mogło się zdarzyć z różnych przyczyn, np. wyjazdu, choroby itp. Do tej pory wszystkie terminy były dotrzymywane. Biorąc pod uwagę, że telewizyjna oferta wakacyjna jest żenująco uboga, to sposób traktowania klientów powinien być na trochę wyższym poziomie. Poza tym, częstotliwość uciążliwego i natrętnego przypominania o płatnościach jest co najmniej niestosowna i mogłaby być rozpatrywana w kategoriach praktyk zakazanych.
Robiłam rozeznanie wśród banków w sprawie kredytów gotówkowych. Zadzwoniłam na infolinię Polbanku, aby uzyskać szczegółowe informacje. Zostałam zapytana o dane osobowe z dowodu osobistego oraz o kilka innych, dotyczących zatrudnienia, zarobków itp. Był to wymóg do sporządzenia oferty. Telefon zwrotny miałam otrzymać w ciągu ok. 20 minut. Poprosiłam o przesłanie oferty mailem, gdyż miała ona dotyczyć dwóch rodzajów kredytów, w każdym - po dwie opcje - z ubezpieczeniem i bez. Okazało się, że nie ma takiej możliwości, jedynie telefonicznie. Zdziwiło mnie to, gdyż po pierwsze: mogę nie mieć możliwości zanotowania informacji w chwili, kiedy otrzymam telefon z banku, po drugie - cztery oferty to dosyć dużo danych, aby je pisać. Ponadto, oferta pisemna stanowi bazę wyjściową do dalszych rozmów z bankiem i finalizacji umowy. Nie miałam jednak wyboru, więc oczekiwałam na telefon. W międzyczasie zapytałam jeszcze o dalszy przebieg trybu załatwiania kredytu, gdybym zaakceptowała ofertę. Uzyskałam informację, że umowa jest dostarczana kurierem i zwracana po podpisaniu tą samą drogą. Zapytałam, czy podpisanie jej w placówce banku nie przyspieszyłoby formalności - nie ma możliwości jednak takiego rozwiązania, gdyż dzwoniąc na infolinię nie mogę drugi raz zgłaszać wniosku osobiście. Tak czy inaczej czekałam na ofertę telefoniczną. Do godziny nikt nie odzwonił. Później oddaliłam się od telefonu i w międzyczasie miałam jedno nie odebrane połączenie - bez numeru - jako "numer prywatny", a więc nie mogłam oddzwonić. Niestety po raz drugi nie było już połączenia. Nie wiem, czy ten telefon był z banku, ale nawet jeżeli był, to jeżeli bankowi zależy na kliencie, to chyba powinien spróbować przynajmniej po raz drugi?! No, ale widocznie zarobienie kilku tysięcy na obsłudze kredytu potencjalnego klienta, nie jest dla banku warte potraktowania klienta po europejsku.
Do marketu OBI udałam się z przekonaniem, że na pewno uda mi się kupić lampę, której nie znalazłam w innym sklepie z oświetleniem. Nie miałam wygórowanych wymagań, jedynie chodziło mi o prostą lampę wiszącą, z metalową wewnętrzną oprawką do żarówki. W innym sklepie był duży wybór, jednak wszystkie miały ograniczoną odporność na ciepło emitowane przez żarówkę do 60W z uwagi na plastikowe oprawki. W OBI - pracownik obsługi stoiska z oświetleniem poinformował mnie, że nie ma w sprzedaży lamp z metalową oprawką i wszystkie mają ograniczenie do 60W. Zrezygnowana skierowałam się do wyjścia, oglądając po drodze lampy. Mój wzrok padł na jedną z nich, z przymocowaną kartką, na której było napisane 100W. Ucieszyłam się, że załatwię jednak zakup i zapytałam ekspedientkę, gdzie znajdę zapakowaną taką lampę, gdyż tamta stanowiła ekspozycję. Ekspedientka poszukała na regale, jednak na opakowaniu zobaczyłam napis 60W. Zapytałam o tę różnicę i w odpowiedzi usłyszałam, żeby kierować się zaleceniami producenta, a nie tym, co koleżanka napisała i przywiesiła do lampy. Lekko zdumiona zapytałam po co w takim razie wisi myląca kartka, ale obsługa stoiska nie potrafiła mi wyjaśnić. Oczekiwałam, że ekspedientka natychmiast zdejmie tę metkę, ale odeszła do zupełnie innych czynności.
Drugie rozczarowanie w markecie spotkało mnie na innym stoisku, gdzie chciałam kupić oprawkę metalową do lampy, aby włożyć ją w miejsce plastikowej. Tam też zobaczyłam lampkę, którą widziałam w poprzednim sklepie, ucieszyłam się więc, że nie będę musiała tam wracać i załatwię tu wszystko. Niestety - taka sama lampka, jednak cena zdecydowanie inna - w "zwykłym" sklepie kosztowała 26 zł, w markecie budowlanym - 38 zł. Zostałam skutecznie wyleczona z przekonania, że po akcesoria związane z urządzaniem i remontowaniem najlepiej udać się do marketu. Okazuje się, że zwykły, osiedlowy sklep może mieć te same produkty dużo tańsze. A markety pozwalają sobie na bezkarne windowanie cen, bo panuje przekonanie, że przecież tam jest wszystko najtaniej. Do czasu, aż poszczególni klienci na własnej skórze sprawdzą, że jest zupełnie inaczej.
Hipermarket ten pod wieloma względami stanowi przeciwieństwo wszelkich norm, którym powinien odpowiadać sklep. Palety z towarem stoją na środku alejek, blokując przejścia pomiędzy regałami, towary na półkach są porozrzucane, puste zgrzewki foliowe walają się pomiędzy butelkami, produkty często są bez cen i nazw. I właśnie ten problem chciałabym opisać po wczorajszej wizycie. Jedna z klientek zapytała pracownicę sklepu ustawiającą towar na półce o cenę jednego z artykułów. Ekspedientka niedbale rzuciła odpowiedź "cenę może sprawdzić sobie pani na skanerze". Klientka zapytała, czy nie można by umieścić cen na półce przy produktach, na co pracownica sklepu burknęła niegrzecznie "a myśli pani, że co ja robię? Wszystkiego na raz przecież nie zrobię"! O profesjonaliźmie nie ma co w ogóle wspominać, ale może kierownictwo powinno przynajmniej egzekwować od pracowników elementarne zasady grzeczności, kultury i dobrego wychowania.
Jakiś czas temu, Cyfrowy Polsat zaproponował swoim abonentom bezpłatne dostarczanie pocztą programu telewizyjnego co 2 tygodnie. Aby zgłosić chęć otrzymywania programu, należało przejść procedurę rejestracji - np. telefonicznej (rozmowa nagrywana) oraz zadeklarować zgodę na miesięczny okres wypowiedzenia w przypadku rezygnacji. Otrzymałam 2 lub 3 programy telewizyjne. Niestety na tym Polsat zakończył swoją działalność w tym zakresie. Nagle, ez uprzedzenia, program przestał przychodzić. Połączyłam się telefonicznie z podanym numerem, podałam nr dekodera i uzyskałam odpowiedź, że przez pomyłkę wysyłka musiała być przeoczona i od następnego numeru wysyłki będą kontynuowane. Nie byłam jedynym klientem, który przestał otrzymywać programy, gdyż rozmawiałam również z innymi abonentami, posiadającymi umowę z Polsatem. Czekałam kolejne tygodnie i niestety nie otrzymałam kolejnego programu. Załatwiając inną sprawę na ul. Wałbrzyskiej, zobaczyłam stoisko Cyfrowego Polsatu, skorzystałam więc z okazji i zapytałam o sprawę programu. Przedstawicielka firmy poinformowała mnie, że wielu klientów składa skargi, niestety nie potrafi mi nic odpowiedzieć na temat, gdyż sama nie uzyskała żadnej informacji. Zapytałam, czy nie może zwrócić się do odpowiedniej komórki w firmie i wyjaśnić sprawę. Okazało się, że niestety, to jest niewykonalne, gdyż w dużych korporacjach jest "system" i komunikacja nie jest prosta. Można sobie zadać dwa pytania - po pierwsze po co firma Polsat Cyfrowy deklaruje taką usługę, skoro nie może się już na pierwszym etapie z tego wywiązać, a po drugie - jeżeli pojawiły się jakieś problemy, to dlaczego nie można wyjść z porażki z honorem i wysłać do wszystkich abonentów informację, że akcja została przerwana/odwołana. Polsat Cyfrowy potrafi jednak bardzo skutecznie windykować należności, gdyż SMS'a z przypomnieniem o zbliżającym się terminie płatności, dostaję regularnie miesiąc w miesiąc, a ponadto - informację taką zamieszcza na ekranie telewizora podczas emisji programu. A więc jak się chce, to można dotrzeć do swoich klientów.
Szukając informacji na stronie internetowej Urzędu Stanu Cywilnego, ucieszyłam się, że uzyskanie odpisu aktu ślubu nie pochłonie dużo czasu, gdyż nie ma rejonizacji i mogę to załatwić w każdej siedzibie urzędu. Na stronie internetowej znalazłam również wysokość opłaty, którą należy uiścić. Wybrałam więc najbliższy urząd, do którego następnego dnia pojechałam. No i tu już niestety, rzeczywistość okazała się mniej przyjazna klientowi niż opis na stronie internetowej. W siedzibie urzędu mogę złożyć wniosek o wydanie odpisu, jednak opłaty muszę dokonać w zupełnie innym miejscu - w urzędzie dzielnicy, a następnie przywieźć pokwitowanie i dołączyć do wniosku. Na odpis należy czekać dwa tygodnie. W związku z tym, że odpis był mi potrzebny wcześniej, postanowiłam spróbować w urzędzie w innej dzielnicy. Tym razem spróbowałam wcześniej uzyskać informację telefoniczną. Okazało się, że w innym urzędzie można uiścić opłatę na miejscu, odpis wydawany jest od ręki (jeżeli figuruje się w bazie danych) lub w ciągu 5 dni jeżeli nie ma danych w bazie. Zapytałam o przyczyny różnic w trybie załatwiania spraw w poszczególnych urzędach. Pani urzędniczka przyznała, że faktycznie niektóre urzędu nie prowadzą kasy na miejscu, a więc nie przyjmują opłat. Oczywiście informacji o tym zapomniano zamieścić na stronie internetowej. Natomiast brak rejonizacji został wprowadzony w 2004 r. i posiadanie danych w bazie zależy od tego, czy dana osoba już się ubiegała o odpis od tego czasu, czy nie. Wynika więc, że od 2004 r. urzędnicy nie zdołali połączyć komputerowych baz danych wszystkich urzędów (!!!). Ta sytuacja, jak i wiele innych - podobnych - pokazuje nam, że wciąż w naszym kraju odpowiednie komórki dalekie są od ułatwiania życia obywatelom, co nie wymaga żadnych środków finansowych, a jedynie odrobiny dobrej organizacji i chęci. Osoby takie jak najwyżej stracą trochę czasu (co wiąże się z koniecznością zwolnienia z pracy lub wzięcia dnia urlopu), ale co mają powiedzieć osoby starsze lub niepełnosprawne, które są przeganiane z miejsca na miejsca, bo w jednym miejscu dowiedzą się co i jak mają załatwić, w drugie miejsce pojadą zrobić opłatę, a następnie wrócą z powrotem z pokwitowaniem. No i jeszcze kolejna wizyta - po odbiór odpisu, czyli cztery wizyty w celu załatwienia jednej sprawy.
W przychodni niedawno odbywał się remont. Niestety, oprócz ładniejszego wnętrza nie zaskutkował on żadnymi udogodnieniami. Przykładem może być korytarz na I piętrze, gdzie znajduje się szereg gabinetów lekarskich. Korytarz jest dosyć szeroki, natomiast przy poszczególnych gabinetach nie stoi ani jedno krzesła. Krzesła znajdują się natomiast we wnęce, pośrodku korytarza. Na parapecie napis głosi: "Proszę nie przestawiać krzeseł". W praktyce wygląda to tak, że jeżeli ktoś chciałby usiąść i poczekać na swoją kolejkę do lekarza, musi to zrobić we wnęce, skąd nie widać poszczególnych drzwi do gabinetów. Nie wiadomo więc, czy poprzedni pacjent wyszedł już od lekarza. Dla osób starszych jest to rozwiązanie nie do przyjęcia, gdyż korytarz jest bardzo długi i odległość od krzeseł do niektórych gabinetów bardzo odległa. Pacjent więc jest zmuszony stać pod gabinetem albo "czatować" zza ściany czy otwierają się drzwi. Ani jedno, ani drugie nie jest chyba logiczne ani komfortowe dla chorych. Zwłaszcza, że nic nie stoi na przeszkodzie ustawieniu krzeseł wzdłuż korytarza, gdyż jego szerokość na to spokojnie pozwala, nie powodując zakłócenia w przejściu.
Sweter, który oddałam do pralni został zniszczony. Przy przyjmowaniu, pani obsługująca klientów dokładnie obejrzała sweter, zastanawiając się jak go wyprać, gdyż jest nietypowy (łączony ze skórą). Miała trochę obaw, dlatego zasugerowała, że jeżeli nie jest jeszcze bardzo brudny, to radzi dać go tylko do odparowania, co go odświeży. Zostałam zapewniona, że to nie spowoduje żadnych uszkodzeń. Po odebraniu okazało się, że z tyłu - na środku - stopiona jest skórka na odcinku ok. 10 cm, co jest bardzo widoczne. A co jeszcze gorsze - przy zgłaszaniu tego problemu, pani nie raczyła nawet zapoznać się z rodzajem zniszczenia, od razu zastrzegając, że to niemożliwe, że żałuje, że nie obejrzała dokładnie przed przyjęciem (obejrzała go bardzo dokładnie!!) i zasugerowała, że chcę ją naciągnąć, bo oddałam do pralni uszkodzony. Powiedziała, że reklamację mogę złożyć, zapłacę za rzeczoznawcę i dała do zrozumienia, że i tak zostanie ona odrzucona. Miała ponadto do mnie pretensje, że jest dla klientów miła, a ja usiłuję jej coś wmówić. Na dobrą sprawę w takiej sytuacji klient jest stratny, gdyż nawet złożenie reklamacji nie rozwiązuje sprawy. Odpowiedź na reklamację wymaga 14 dni. W tym czasie nie mogę próbować naprawić szkody we własnym zakresie. Za 2 tygodnie prawdopodobnie dostałabym odmowę uznania reklamacji (pralnia powołuje swojego rzeczoznawcę). Mogłabym zrobić kontrwycenę u innego rzeczoznawcy, której z kolei pralnia mogłaby nie uznać. Pozostaje więc sąd, a to wiadomo - koszty i bardzo długi czas.
Rzadko korzystam z usług bankowych, wymagających wizyty w placówce banku, tym razem jednak miałam do załatwienia taką sprawę. W poprzednim dniu - po południu - wstąpiłam do banku. Było czynne tylko jedno okienko "Wpłaty-wypłaty" i czterech klientów oczekujących. Przez kilka minut czekałam, licząc na to, że wpłaty lub wypłaty nie wymagają długiego czasu obsługi, więc szybko załatwię sprawę. Niestety, osoba, która stała przy okienku miała widocznie dużo spraw do załatwienia, gdyż przez cały okres oczekiwania nikt kolejny nie został obsłużony. Kasjerka kilkakrotnie wychodziła na zaplecze (może tego wymagała obsługa tego klienta). Po 15 minutach oczekiwania zrezygnowałam i postanowiłam sprawę załatwić nazajutrz. Rano byłam w okolicy innej placówki bankowej i byłam pewna, że w tych godzinach nie będzie wielu klientów. Faktycznie, klientów nie było, gdyż... bank jest czynny w godzinach 11.00 - 18.00. Zastanawiam się dla kogo są takie godziny urzędowania??? Chyba tylko dla emerytów i bezrobotnych, gdyż osoby pracujące często pracują w godzinach 9 - 17 nie zdążą załatwić sprawy ani przed ani po pracy. Dodam, że w soboty oddziały banku Pekao SA są nieczynne. Jakiś czas temu, banki były czynne do godziny 19 i w soboty również. Czyjaś decyzja o ograniczeniu czasu otwarcia placówek nie miała chyba na myśli wygody klientów. Poza niedogodnym czasem pracy banków, dużo do życzenia pozostawia jeszcze czas obsługi, gdyż większość okienek jest pustych, a kolejki oczekujących bardzo długie.
Przyniosłam do pralni sweter łączony ze skórą. Na metce było zaznaczone tylko pranie chemiczne. Mężczyzna, który obsługiwał pralnię obejrzał dokładnie sweter i wyraził wątpliwość, czy może przyjąć go do pralni, gdyż obawia się, czy nie zostanie uszkodzony. Sprawdził dokładnie skład materiału oraz zalecenia na metce. Wytłumaczył mi, że często zdarzało mu się przyjąć odzież do pralni, prać zgodnie z zaleceniami, a jednak mimo to, odzież ulegała zniszczeniu. Długo zastanawiał się jak rozwiązać problem i zaproponował, że następnego dnia przyniesie trochę płynu, w którym jest prana odzież, aby na kawałku spróbować, czy nie będzie odbarwień lub innych reakcji. Prosił jeszcze, abym przed przyjściem zadzwoniła, czy nie zapomniał wziąć płynu. Zgodnie z ustaleniem, następnego dnia, spróbował przetrzeć kawałek skóry płynem. Nie radził mi zostawiać swetra do prania, gdyż skóra mogłaby zmatowieć. Co prawda wg mnie nie było żadnych znaków na materiale, jednak pan twierdził, że nie może wziąć odpowiedzialności za prawidłowe czyszczenie. Podał mi adres innej pralni, gdzie może przyjmą tego rodzaju odzież, gdyż powinni mieć tam system czyszczenia ekologicznego. Pomimo, że nie załatwiłam sprawy, byłam mile zaskoczona bardzo profesjonalną obsługą i indywidualnym potraktowaniem klienta. Nie zdarzyło mi się jeszcze, żeby w pralni zaproponowano mi takie niestandardowe rozwiązanie i fachowe porady.
Wchodząc do sklepu, ucieszyłam się, że nie ma klientów, a za ladą stoją 3 ekspedientki, a więc będę szybko obsłużona. Podeszłam do lady i zaczęłam zastanawiać się nad zakupami, gdyż wybór był duży. Zaraz podeszła jedna z ekspedientek i poprosiłam o zważenie pasztetu. W międzyczasie zapytałam z czego jest wystawione w gablocie mięso mielone. Ekspedientka zapytała koleżankę, która stała obok i robiła jakieś czynności pomocnicze. Po chwili odpowiedziała mi, zapytałam jeszcze o cenę, gdyż nie była podana przy produkcie. Ekspedientka znowu zapytałam koleżankę, ale tym razem zaczęła szukać ceny i się zastanawiać. W międzyczasie do obsługującej mnie ekspedientki, podeszła inna i poprosiła o zważenie kilku produktów, po które za chwilę zgłosi się jakiś pan. Ekspedientka przestała już zajmować się moją sprawą i rozpoczęła ważenie. Za chwilę tamta pani podała kod do ceny mięsa mielonego. Ekspedientka wystukała kod na kasie, ale coś się nie zgadzało. Pozostawiła więc ten problem i kontynuowała ważenie. Stojąc dłuższą chwilę i czekając na odpowiedź i dokończenie zakupów, zrezygnowałam z nich i zapłaciłam jedynie za zważony wcześniej pasztet. Ekpedientka przeprosiła, mówiąc "przepraszam, ale sama pani widzi co tu się dzieje". Nie bardzo wiem, co miała na myśli, gdyż w sklepie było 2 - 3 klientów, których obsługiwały inne panie, natomiast przygotowanie towaru, dla kogoś, kto miał się zgłosić za chwilę, mogło nastąpić po obsłużeniu mnie do końca.
W niedzielę wieczorem odwiedzilam kawiarnię Stara Ochota. Kawiarenka usytuowana wśród starych budynków, z niepowtarzalną atmosferą. Wnętrze stanowi połączenie kawiarni z galerią, gdzie można kupić różne stylowe drobiazgi (biżuteria, obrazy, a nawet meble) i posłuchać dawnej muzyki. Przywitała nas bardzo miła pani, informując... że naleśniki się skończyły, ale... coś tam się znajdzie, można napić się różnych dobrych kaw i zjeść ciasto". Przejrzeliśmy menu, teoretycznie dosyć bogate, jednak w praktyce był "do wyboru" jeden rodzaj ciasta, różne rodzaje herbaty, no i kawy, ale tu też okazało się, że jest problem. Zdecydowaliśmy się na ciasto z makiem - jedyne jakie było, i kawę. Zaciekawiła mnie kawa z coctailem bananowym, ale... pani obsługująca niestety nie bardzo wiedziała co to jest, miała jedynie banana, z którego można "coś zrobić". Wybraliśmy więc kawę z likierem amaretto, którego "akurat nie było". Stanęło więc na kawie z innym likierem. Obsługa przesympatyczna, wnętrze niepowtarzalne i zaryzykuję stwierdzenie, że jedyne takie znane mi w Warszawie. Szkoda tylko, że w niedzielny wieczór, kiedy pora sprzyja wyjściu z domu na kawę, kawiarniane menu nie sprostało oczekiwaniom. Nadmienię jeszcze, że rezerwację zrobiłam w piątek, a więc nie byliśmy niespodziewanymi gośćmi.
Zwykle tankuję paliwo na stacjach innej siecii, jednak tym razem przejeżdżając obok, postanowiłam zatankować na stacji Lotos. Pod koniec wlewania paliwa, zauważyłam, że szybkim krokiem zbliża się pracownik stacji. Przeprosił, że nie zdążył podejść wcześniej i wyręczyć mnie w tankowaniu. Byłam zdziwiona, gdyż obecnie dystrybutory na stacjach są raczej samoobsługowe. Zamieniliśmy kilka miłych słów i skierowałam się do kasy, aby zapłacić. Wychodząc, zauważyłam, że ten sam pracownik spaceruje wewnątrz stacji - na pożegnanie uśmiechnął się i życzył miłego popołudnia. Nie wiem, czy tak miła obsługa jest standardem na tej stacji benzynowej, czy akurat tak się zdarzyło tego dnia, jednak mam bardzo pozytywne wrażenia i przyjemnie by było, gdyby klienci byli wszędzie tak obsługiwani. Niby niewiele - a jednak bardzo miły akcent.
Chciałabym przyznać firmie Pro-Farma punkty za... uczciwość. Firma jest dystrybutorem miodów Manuka - suplement diety rekomendowany na różne schorzenia. Na stronie internetowej wymieniona jest długa lista chorób, na które stosowanie miodów jest skuteczne. Chciałam zakupić miód na wspomaganie leczenia zapalenia żył. Nie było co prawda wymienionej tej choroby, jedynie miażdżyca kończyn dolnych. Dla pewności postanowiłam przed złożeniem zamówienia skonsultować telefonicznie, czy miód w tej przypadłości okaże się pomocny. Byłam pewna, że wszechstronność zastowań tylko potwierdzi mój wybór. Ku mojemu zdziwieniu, pracownik firmy, uczciwie powiedział, że przy tej dolegliwości miód nie będzie miał raczej dobroczynnych działań, gdyż jego właściwości są głównie antybakteryjne i bardzo skuteczne w przypadku ran, owrzodzeń, itp. i we wskazanym przeze mnie przypadku nie przewiduje się działania leczniczego. Niby normalna, rzetelna informacja, a jednak w dzisiejszych czasach, kiedy przez wielu nieuczciwych sprzedawców jesteśmy naciągani na bezpodstawne wydawanie pieniędzy na nieskuteczne specyfiki i inne towary, nie wykazujące reklamowanego działania, jestem bardzo mile zaskoczona, że nie usłyszałam informacji, że miód jest rewelacyjny i skuteczny na wszystko. Cena miodu nie jest mała, więc dzięki uczciwej odpowiedzi przedstawiciela firmy, zaoszczędziłam środków na zbędny wydatek.
Takie sytuacje nie powinny dziwić, a jednak nadal zwykła ludzka uczciwość jest zaskoczeniem.
Po dokonaniu zakupów w markecie Biedronka, poprosiłam o wystawienie faktury. Zostałam skierowana na zaplecze do biura sklepu, gdzie pracownik z niepokojem zareagował na moją prośbę. Po chwili okazało się, że nie bardzo radzi sobie z obsługą komputera. Rozpoczął nieudolne próby wprowadzenia danych do komputera. Trochę to długo trwało, poza tym spieszyłam się, więc zniecierpliwiona zaczęłam dyktować dane pracownikowi. Okazało się jednak, że i to niewiele pomoże, gdyż pracownik nie bardzo orientuje się w rozkładzie liter na klawiaturze. Za moimi plecami stał drugi pracownik, który również niezbyt skutecznie usiłował doradzić koledze. Pomimo, że zajmowało to zbyt dużo czasu, to jednak moja złość przemieniła się w rozbawienie, kiedy to stojąc nad pracownikiem sklepu, wklepywałam dane do jego komputera i podpowiadałam mu w jaki sposób zarejestrować fakturę. Nie wiem jak przyjmowany jest towar do sklepu, jeżeli dwie osoby z obsługi nie radzą sobie z obsługą komputera.
Przejeżdżając koło apteki zauważyłam duży napis reklamowy na witrynie "Ceny hurtowe". Pomyślałam, że warto będzie zajrzeć do tej apteki przy okazji kupowania leków. Dzisiaj nadarzyła się taka okazja i postanowiłam wstąpić właśnie do tej apteki. Poprosiłam o trzy lekarstwa - jednego nie było, za pozostałe farmaceutka policzyła mi ok. 40 zł. Znałam orientacyjne ceny tych pozycji i wydało mi się to zbyt dużo. Zapytałam o cenę aerozolu do nosa Otrivin. Okazało się, że krople kosztują ponad 18 zł. Dodam, że najdrożej płaciłam za Otrivin 15 zł w innych aptekach, a przeciętnie kosztuje ok. 12 zł, a zdarza się nawet po 9 zł. Zdziwiona zapytałam, czy to jest właśnie ta cena hurtowa, tak bardzo reklamowana. Farmaceutka odpowiedziała, że ceny nie wszystkich leków są hurtowe. W tej sytuacji, wygląda na to, że aby niektóre ceny mogły być hurtowe, to ceny innych leków muszą być prawie dwa razy droższe niż w innych aptekach. Oczywiście zrezygnowałam z zakupu. Tak się złożyło, że znałam cenę tego leku, jednak na pewno niejednokrotnie zdarza się, że klienci zwabieni kłamliwym napisem na witrynie zewnętrznej, przychodzą do apteki i przepłacają, gdyż nie znają cen leku, który może kupują po raz pierwszy. Dotyczy to zwłaszcza osób starszych, które łatwo naciągnąć i oszukać. Chciałam wyrazić swoje zdanie bezpośrednio do właściciela apteki, jednak ani na paragonie, ani w internecie nie znalazłam adresu mailowego spółki Giełda Zdrowia, do której należy apteka.
Do salonu fryzjerskiego "Bernardetta" chodzę do manikiurzystki. Przy wejściu stoi kanapa, na której zwykle oczekują klientki na swoją kolej.
Tym razem kanapę zajmowała jedna z fryzjerek (w salonie nie było klientek), która w pozycji półleżącej, z nogą założoną na nogę, wysyłała SMSy. Po moim wejściu nie wstała, jedynie przesunęła się o kilka centymetrów, aby zwolnić kawałek miejsca na kanapie. Nie wyglądało to estetycznie, ani zachęcająco dla klientów.
Na stronie internetowej sklepu Pixmania znalazłam urządzenie do hot dogów. Chciałam uzyskać więcej szczegółów, niż było w opisie, więc zadzwoniłam pod podany telefon. Pani z działu obsługi klienta nie była w stanie udzielić mi żadnych danych - poza podanymi w opisie - odesłała mnie do producenta. Szukałam danych producenta, ale udało mi się ustalić, że producent jest we Francji. Mając nadzieję, że innego dnia trafię na bardziej kompetentną obsługę, zadzwoniłam ponownie. Telefon odebrał miły pan, poprosił o nr katalogowy sprzętu. Przez dłuższy czas bezskutecznie szukał u siebie w materiałach tego urządzenia. Przepraszał mnie kilkakrotnie, że tyle to trwa i prosił o jeszcze chwilkę cierpliwości. Po kilku minutach poszukiwania, przeprosił ponownie i poprosił o adres mailowy, na które prześle odpowiedzi na moje pytania w ciągu 24 godzin, abym nie czekała dłużej przy telefonie. Poprosiłam, aby nie zapomniał, gdyż zależy mi na zakupie, a nie mogę podjąć decyzji bez informacji, czy sprzęt spełni moje oczekiwania. Pan zapewniał i przepraszał na przemian, byłam więc pewna, że tym razem uzyskam odpowiedź. Na tym jednak skończyła się uprzejmość przedstawiciela firmy, gdyż do dnia dzisiejszego nie doczekałam się żadnej odpowiedzi.
W Makro Cash&Carry, w dziale z artykułami biurowymi poszukiwałam tablicy ścieralnej oraz pisaków. Zapytałam pracownika działu o konkretną tablicę, jednak odpowiedział mi krótko - jest to co widać i wskazał na regał z tablicami. Jakoś poradziłam sobie ze znalezieniem właściwej i chciałam jeszcze dobrać odpowiedni flamaster. Z tym był większy problem, gdyż wybór był duży i nie byłam pewna, który będzie spełniał swoje zadanie. Na jednym z pisaków znalazłam sprzeczną informację, że jest zmywalny wodą, a jednocześnie, że po wyschnięciu napisu nie spłucze nawet deszcz, jeżeli tablica byłaby umieszczona na zewnątrz. Znowu zwróciłam się do pracownika działu - zdezorientowana w asortymencie. Niestety, ponownie nie uzyskałam porady - pracownik poinformował mnie, że jest drugi dzień w pracy i nie posiada takiej wiedzy. Poprosiłam, aby zwrócił się o pomoc do kolegi, jednak pracownik coś mruknął w odpowiedzi i kontynuował rozkładanie towaru. W tej sytuacji moim zdaniem winę za brak kompetencji ponosi zarówno pracownik, gdyż powinien udać się do zwierzchnika w celu konsultacji, jak również kierownictwo sklepu, że pracownik jest dopuszczony do pracy bez odpowiedniego przeszkolenia.
W lipcu w Castoramie zakupiłam urządzenie, korzystając z systemu ratalnego Banku Lukas. Raty miały być oprocentowane preferencyjnie 0,7% i spłacane poprzez dokonywanie spłaty minimalnej kwoty na podstawie otrzymywanych wyciągów. Po otrzymaniu wyciągu zorientowałam się, że zostało zastosowane inne oprocentowanie (1,67%). Po rozmowie telefonicznej z konsultantem banku, otrzymałam informację, że prawdopodobnie kasa nabiła inny kod zakupu i stąd pomyłka w rozliczeniu. Powinnam się udać do punktu Lukas Banku w Castoramie i złożyć reklamację. Reklamacja została przyjęta przez pracownika banku i otrzymałam zapewnienie, że kolejny wyciąg będzie już prawidłowy. Od złożenia reklamacji minęło ponad 2 tygodnie. Nie otrzymałam żadnej odpowiedzi, otrzymałam natomiast kolejny wyciąg z zawyżonym oprocentowaniem. Wykonałam telefon na infolinię banku, jednak konsultantka poinformowała mnie, że w ich systemie nie jest widoczna reklamacja i powinnam udać się do punktu Lukas Banku w Castoramie. Wykonałam kolejny telefon - do punktu banku w Castoramie. Odebrała ta sama osoba, która przyjęła reklamację złożoną tam osobiście. Również w tym punkcie nie uzyskałam żadnej odpowiedzi, a właściwie uzyskałam ich kilka: że procent jest naliczony poprawnie, gdyż obejmuje również ubezpiecznie, że prawdopodobnie kasa pomyłkowo nie wpisała odpowiedniego kodu, że powinnam złożyć reklamację wcześniej oraz, że...odpowiedzi na reklamację nie ma w systemie, w związku z tym, nic nie wiadomo. Na koniec pracownica banku poprosiła mnie o telefon, na który w ciągu pół godziny miała oddzwonić, po uzyskaniu informacji w centrali. Minęło kilka godzin, niestety nikt do mnie nie oddzwonił. Wykonałam kolejny telefon do tego punktu, aby uzyskać informację, że nic jeszcze nie wiadomo. Na tym właściwie kończą się moje pomysły na rozwiązanie tej sprawy. Teoretycznie brak odpowiedzi na reklamację w ciągu 14 dni, klasyfikuje ją jako przyjętą. Nie mogę jednak na tym poprzestać, gdyż zbliża się spłata kolejnej raty z karty Castoramy, naliczonej nieprawidłowo i nie jestem w stanie sama określić prawidłowej należności do zapłaty. Pozostaje więc napisać kolejne pismo do banku, nie zapłacić wymaganej raty, a następnie dalej walczyć z bankiem, który za brak spłaty naliczy opłatę karną. Druga możliwość, to zapłacić po raz trzeci zawyżoną ratę i bezskutecznie oczekiwać na odpowiedź banku i zwrot nadpłaty lub... na kolejny wyciąg ze źle naliczonym oprocentowaniem.
W celu zapewnienia wyższej jakości usług używamy plików cookies. Kontynuując korzystanie z naszej strony internetowej bez zmiany ustawień prywatności przeglądarki, wyrażasz zgodę na wykorzystywanie ich.