Opinie użytkownika (63)

Sklep jest schowany...
Sklep jest schowany w tylnej części Arkadii, ale można go bez problemu znaleźć. Jak na market ze sprzętem zlokalizowany w centrum handlowym, zajmuje całkiem sporą powierzchnię. Prawdę mówiąc, sklep niezbyt mi się podobał, ponieważ oznakowanie półek z kolejnymi artykułami było mizerne, a znalezienie czegoś tak prozaicznego jak kabel do drukarki zajęło mi dobre 15 minut. Podczas gdy błąkałam się między kolejnymi regałami, nikt z pracowników nie zapytał, czy nie potrzebuję pomocy. Co więcej, przy jakiejkolwiek próbie zapytania, okazywało się, że pracownicy nie są zainteresowani klientami, bo nie mogłam znaleźć nikogo, kogo mogłabym zapytać sama o to, co było mi potrzebne.Kable były w, moim zdaniem, zawyżonych cenach, natomiast te najzwyklejsze były niemal "luzem" rzucone na górze regału w bardzo niechlujnym stojaku/koszyku i wręcz ciężko było je znaleźć. Otwarte były 3 kasy, ale to wystarczyło do tego, żeby obsłużyć kupujących cokolwiek klientów - nie było ich wielu.

Agacia

06.11.2012

Saturn

Placówka

Warszawa, al. Jana Pawła II 82

Nie zgadzam się (0)
Sklep kiedyś był...
Sklep kiedyś był prywatnym osiedlowym sklepikiem, ale jakieś 2 lata temu podpiął się pod znaną "sąsiedzką" sieć ABC. Od tamtej pory w sklepie przybyła część samoobsługowa, sporo nowego asortymentu i ogólnie da się odczuć swego rodzaju powiew świeżości. Starsi właściciele zatrudnili kilka młodych ekspedientek, co również wniosło wiele pozytywnych zmian. Kolejnym pozytywem są ceny - kiedyś, w porównaniu do czterech innych, położonych w odległości kilkudziesięciu metrów sklepów były one znacznie wyższe, a teraz są porównywalne, a w niektórych przypadkach nawet niższe. Miło widzieć, że sklep-w-którym-nigdy-nic-nie-było mógł podnieść się na nogi i zacząć tętnić życiem. Jedynym zauważalnym negatywem jest niewielki chaos (ale nie bałagan), który panuje w sklepie - dwie obsługujące ekspedientki wchodzą sobie w drogę, klienci często nie wiedzą, do której kasy mają podejść, czy "ta druga" jest otwarta, czy nie, itd. Niektóre produkty z danej grupy (weźmy chociażby batony czy czekoladę) leżą na półce w części samoobsługowej, natomiast część jest "za ladą" i trzeba o nie poprosić - to również wprowadza zamęt.

Agacia

06.11.2012

ABC

Placówka

Warszawa, Madalińskiego 50/52

Nie zgadzam się (0)
W sklepie był...
W sklepie był względny porządek, chociaż jak na brak wzmożonego ruchu i całkiem sporą załogę, daleko było od stanu, jaki powinien w nim panować. Do tego, pracownice sali (jak i kasjerki) pochłonięte były ploteczkami, a nie doprowadzaniem kolejnych półek do porządku. Jak zwykle, w sklepie był niezły asortyment, ale, niestety, rozmiarówka była wybrakowana, a modele kolejnych ubrań były dostępne po 3-4 sztuki, mimo że sklep jest jednym z większych C&A w Warszawie. Kiedy chciałam zapytać się o dostępność spodni, które widziałam w sklepie dosłownie tydzień wcześniej, zostałam bardzo niegrzecznie poinformowana, że skoro nie mogę ich znaleźć, to widocznie ich już nie ma. Poczułam się z resztą przy tym, jak intruz, który śmie zakłócać spokój przy plotkowaniu pracownicom, a kiedy poprosiłam o pomoc w znalezieniu tych spodni, pracownica dosłownie ofukała mnie i podniosła na mnie głos (sic!).Mimo że bardzo lubię kupować w C&A, ta wizyta była zdecydowanie nieudana i nie byłam zadowolona.Pozytywnym akcentem była chyba tylko dość sprawna obsługa przy kasie i fakt, że nie było tłumów, więc swobodnie można było oglądać kolejne rzeczy, ale to z drugiej strony chyba nie do końca zasługa samego sklepu.

Agacia

05.11.2012

C&A

Placówka

Warszawa, al. Jerozolimskie 179

Nie zgadzam się (0)
W sklepie jak...
W sklepie jak zwykle było bardzo dużo towaru wszelakiego rodzaju. W dodatku do standardowego asortymentu, w centralnej części sali znajdował się dział sezonowy z kurtkami, futrami i płaszczami. Mimo że wszystkie artykuły dostępne w sklepie są markowe, w sporej części pochodzą ze sklepów, na które większość ludzi normalnie nie mogłaby sobie pozwolić, to są to w większości produkty nie najwyższej jakości, a może to tylko ekspozycja. W sklepie panuje bałagan i ilość wywieszonego towaru wprowadza duży chaos. Ubrania teoretycznie opatrzone są rozmiarem zasygnalizowanym na wieszaku oraz rozwieszone w grupach rozmiarowych oddzielonych kolorowymi przekładkami, ale jest to tylko teoria bowiem spora część odzieży została przewieszona do innych rozmiarów niż powinna, lub została opatrzona nie tym wieszakiem (bardzo dużo wieszaków "44" i "46" trzymało ubrania w rozmiarze "38").Personel był, jak zwykle, niemal niewidzialny, a obsługa przebieralni, czego zwyczaj, bezosobowa i ani sympatyczna, ani niemiła. Kolejka jest tylko jedna do wszystkich kas i uregulowana taśmą, co nie do końca mi się podobało. Kasjerki ruszały się jak muchy w smole, przez co kolejka rosła w siłę. W sklepie, poza ogólnym bałaganem i nierozgarnięciem i bezosobowością pracowników, nie podoba mi się też to, że "nawołują się" przez ogólny system nagłośnienia - tak, że co chwila muzykę przerywa "magda b. zgłoś się do kasy. magda b. proszę" itp. Nie sądzę, żeby było to nie do uniknięcia, a na pewno podniosłoby i tak niewysoki standard obsługi w tym sklepie.

Agacia

05.11.2012

TK Maxx

Placówka

Warszawa, Marszałkowska 104

Nie zgadzam się (0)
Ten sklep przez...
Ten sklep przez długie lata był "wziętym" sklepem osiedlowym, ponieważ był jednym z tych zamykających się najpóźniej, jednak kiedy przybyło sklepów pracujących do późniejszych godzin, jak również kilka "sieciówek", trochę podupadł, aż w końcu w asortymencie więcej rzeczy nie było niż było.Od kilku miesięcy w sklepie zmienił się właściciel, nazwa, rozkład i personel i dzięki temu ten punkt zyskał nowe życie. Mimo dość typowego dla delikatesów wystroju (choć strasznie ciasnego), sklep utrzymuje stosunkowo normalne ceny. Wybór produktów też jest dość szeroki, ale raczej nie dostaniemy tu tych z najniższej półki. Zdecydowanym mankamentem jest tutaj to, że nowa wersja sklepu to również szczelnie zaklejone witryny, co sprawia nieprzyjemne, mało przyjazne wrażenie.

Agacia

05.11.2012

Oskar

Placówka

Warszawa, Narbutta 70

Nie zgadzam się (0)
Od mojej ostatniej...
Od mojej ostatniej wizyty (która nie wypadła najlepiej), w sklepie nastąpiła wielka zmiana - a raczej wymiana - personelu. Stare, baaaardzo niemiłe ekspedientki i kasjerki zastąpiła młoda, energiczna i, przede wszystkim, sympatyczna obsługa. Wszystkie pracownice, które były podczas moich zakupów w sklepie, były uśmiechnięte i nie odstraszały klientów zachowaniem w stylu "czego?!?!". Biorąc pod uwagę moje wcześniejsze doświadczenie związane z zakupem nadpleśniałego sera w tym sklepie, nie odważę się już nigdy na podobny produkt, ale poza wędlinami, mięsem i serami, można tu znaleźć cały ogólnospożywczy asortyment do nich pasujący. Co prawda, nabiału jest tu nie za dużo, ale wszelkiego rodzaju sosy, dressingi i pozostałe "szafkowe", suche produkty.Mimo że sklepik jest nie za wielki, da się w miarę sprawnie zrobić zakupy, a fakt, że energia zastąpiła niechęć i ociągactwo starych pracowników, sprawia, że obsługa idzie sprawnie i szybko.

Agacia

05.11.2012

Wierzejki

Placówka

Warszawa, Kwiatowa 22

Nie zgadzam się (1)
Regularnie, co 3...
Regularnie, co 3 miesiące oddaję krew, bo z grupą 0 Rh- to zbrodnia przeciw ludzkości, żeby krwi nie oddawać, zwłaszcza, że nie mam przeciwwskazań ku temu. Od samego początku oddaję krew zawsze w RCKiK na Saskiej, tam też zarejestrowałam się jako potencjalny dawca szpiku. Wszystkie formalności, jakie kiedykolwiek musiałam tam załatwić, ZAWSZE przebiegały bez problemu, a na personel - zarówno pielęgniarki pobierajace krew do badań czy już te "upuszczające" właściwą dawkę krwi do oddania, obsługujące rejestrację, a nawet osoby pracujące w szatni i "na mopie" - nie dam powiedzieć złego słowa. W RCKiK zawsze wszyscy są uśmiechnięci i życzliwi. Wyjątkiem bywają lekarze sprawdzający stan zdrowia dawcy przed pobraniem, którzy bywają naburmuszeni. Zazwyczaj kolejne osoby są wywoływane przez system głośników tak, aby każdy usłyszał, że jest proszony. Wczoraj z niewiadomych przyczyn, system ten przestał obowiązywać, więc ominęła mnie moja kolejka, bowiem nie siedziałam pod samym gabinetem i nie usłyszałam tym samym, jak lekarz cicho, przez uchylone drzwi zaprosił mnie do wejścia do gabinetu. O tym, że nadeszła moja kolej poinformował mnie pacjent, który z gabinetu właśnie wyszedł. Kiedy poszłam do lekarza, ten - mimo blisko 60 lat wieku - powitał mnie tekstem "Pani X ? No tak, jak wyczytywałem, to pani nie weszła. No sorry, teraz to musi sobie pani poczekać." Był przy tym tak mało uprzejmy, że kiedy po chwili wchodziłam do gabinetu, w dalszym ciągu byłam zdenerwowana. Przy próbie wyjaśnienia tej sytuacji, lekarz (Leszek Ł.) po prostu mnie zlekceważył i zmienił temat, ale w gabinecie w dalszym ciągu atmosfera była tak gęsta, że można by powiesić przysłowiową siekierę. Poza tym jednym, jedynym incydentem, nigdy nie zdarzyło mi się być w jakikolwiek sposób źle potraktowaną przez kogokolwiek z tutejszego personelu. Godnym uwagi jest też 100% profesjonalizm i duże umiejętności pielęgniarek - w mniejszych przychodniach, jak również szpitalach, pielęgniarki często mają problem z wkłuciem się w żyłę itp., a tutaj pobieranie krwi do badań, a następnie oddawanie krwi jako donacja są niemal bezbolesne i wszystko odbywa się tak, że ukłucia można niemal nie zauważyć.Dla osób, które nigdy nie były w RCKiK w Warszawie, szokiem może być też wnętrze tego dość wiekowego budynku - mało jest w Warszawie miejsc, które, jako placówki państwowej służby zdrowia, byłyby tak wysoce nowoczesne, dobrze wyposażone i zaopatrzone w proste, ale wyjątkowo praktyczne rozwiązania technologiczne jak system wywoływania pacjentów przez głośniki czy przekazywanie dokumentów specjalnym próżniowym wyciągiem w kapsułach. Pamiętam, że przy okazji mojej pierwszej wizyty, nie mogłam się nadziwić, że cokolwiek fundowanego przez NFZ może wyglądać i funkcjonować aż tak profesjonalnie. To, między innymi, powód, dla którego zawsze wracam tam z kolejnymi donacjami. Wszystkim niezdecydowanym, polecam wizytę w RCKiKu, nawet, jeśli pojadą tam tylko "krajoznawczo", aby przekonać się, że w tym miejscu warto poświęcić chwilę czasu na dojazd i być obsłużonym przez wykwalifikowany i przyjaźnie nastawiony personel, nie zaś potraktowanym jak bydło w lokalnym punkcie poboru krwi lub szpitalu.

Agacia

19.08.2012
Nie zgadzam się (0)
Weszłam do H&M,...
Weszłam do H&M, bo akurat chwilę wcześniej byłam w Carrefour Express, które mieści się w podziemiach pod sklepem TK Maxx w Warsie i Sawie, a wychodząc z Carrefoura zauważyłam, że również w podziemiach jest przejście do działu męskiego H&M, bo sklep ten jest kilkupoziomowy. Nigdy nie wchodziłam do tego H&M tymi drzwiami, więc nie zdawałam sobie sprawy z tego, że jest tam bezpośrednie przejście - tu byłam mile zaskoczona. Co ciekawsze, poziom -1 H&M-u ciągnie się pod całym budynkiem WARSa, aż do prześwitu na ulicę Chmielną, jest zatem ogromny, bo obejmuje podziemie nie tylko H&Mu, ale również C&A. Kiedy weszłam do środka, przy bramkach stał ochroniarz, który bardzo sympatycznie powiedział mi "dzień dobry". Niestety bardzo rzadko spotyka się pracowników ochrony, którzy są mili i sympatyczni, więc ten pan zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie od samego wejścia. Zauważyłam, że mężczyzna bacznie obserwuje sklep i klientów, ale też, z drugiej strony, nie miałam wrażenia, że patrzy mi na ręce, bo tego strasznie nie lubię. Wszędzie w sklepie (przynajmniej na tym piętrze) panował porządek, co też było miłym zaskoczeniem. Od razu skierowałam się do działu z bielizną (kupowałam bokserki), ale okazało się, że w sklepie jest promocja, gdzie 3 pary bokserek dostępne są w jednej paczce za 39.90. W porównaniu do podobnej lub nawet wyższej ceny za pojedynczo pakowane, była to bardzo dobra okazja. W koszu zauważyłam, że część kompletów jest zapakowana w oryginalne, drukowane opakowania, część natomiast obwiązana jest paskiem ze zwykłej białej kartki z napisanym rozmiarem, ceną i kodem do kasy. Co ciekawe, w rozmiarze, jaki mnie interesował, znalazłam komplet, jaki nie był dostępny w zestawach komponowanych "fabrycznie" - widocznie ktoś dobierał majtki rozmiarami, ale nie zwrócił uwagi na to, że zestawy różnią się od zestawów proponowanych przez centralę H&M. Tym samym, zamiast dwóch gładkich par bokserek i jeden wzorzystej, udało mi się kupić dwie wzorzyste (kratka i prążki) i jedną gładką parę. Dla pewności, po podejściu do kasy, zapytałam kasjerki, czy komplety pakowane w zwykłą, białą kartkę są na pewno pełnowartościowe, a ta wytłumaczyła mi, że nie mam się czego obawiać i że, po prostu, klienci chcąc obejrzeć majtki, porozdzierali oryginalne papierowe opakowania, natomiast same produkty pozostały nienaruszone. Sama osoba kasjerki również nie pozostała przeze mnie niezauważona - młoda kobieta (około 25 lat) z platynowymi blond włosami, kolczykiem w wardze i w nosie, z pokaźnym tatuażem. Dla jednych taki styl może być odstraszający, ale mi bardzo podobało się to, jak wyglądała i wydaje mi się, że idealnie pasowała do sklepu H&M, który w końcu kierowany jest głównie do młodych ludzi, którzy chcą podążać z duchem czasu. Na pochwałę zasługuje też jej postawa, bo pracownica była bardzo miła i sympatyczna, a przy tym nie była sztywna ani zbyt oficjalna. Kiedy wychodziłam ze sklepu stojący nadal przy drzwiach pracownik ochrony powiedział "do widzenia", co jeszcze bardziej podniosło moją, i tak już pozytywną, opinię o tym sklepie.

Agacia

17.08.2012

H&M

Placówka

Warszawa, Marszałkowska 104

Nie zgadzam się (0)
WAT w Warszawie...
WAT w Warszawie cieszy się stosunkowo dobrą opinią. Renoma szkoły bazuje głównie na jej militarnym (lub raczej para-militarnym) charakterze, a to budzi podziw i powoduje, że maturzyści podejmujący studia w Akademii mają wobec niej bardzo wysokie oczekiwania. Do oczekiwań tych dochodzą z resztą obietnice, jakie składane są w licznych broszurach zachęcających do podjęcia studiów oraz na stronie internetowej uczelni. Po rozpoczęciu roku akademickiego, jak w przypadku większości uczelni, oczekiwania nowo przybyłych studentów napotykają brutalne zderzenie z rzeczywistością. Akademia jest wyremontowana w niewielkiej części. Większość sal wykładowych jest, co prawda, wyposażona we w miarę zmodernizowane siedzenia, ale zdecydowanie zawodzi tu system nagłaśniania i tablice - komputery i rzutniki działają natomiast tylko w wybranych miejscach, a i tak niewiele osób z nich korzysta.Sale wykładowe to z resztą i tak jeden z mocniejszych akcentów, bo dramat zaczyna się w laboratoriach. Zdecydowana większość zajęć praktycznych odbywa się na sprzęcie z lat 50. i 60., część mebli na wyposażeniu też pamięta jeszcze same początki funkcjonowania Akademii. Oczywiście, na terenie uczelni są instytuty, gdzie laboratoria są najwyższej jakości, ale tam wstęp ma tylko kadra, a studenci w tej kwestii spychani są na margines archaiczności.Infrastruktura też nie jest mocną stroną WATu. Kolejne budynki uczelni położone są w znacznych odległościach między sobą - często na dojście z jednego budynku do drugiego nie wystarcza 15-minutowa przerwa między kolejnymi blokami wykładowymi i tak powstają niepotrzebne konflikty. Jeśli chodzi o jakość, to obok sypiących się budynków, jest nierówna kostka brukowa. Najbardziej ze wszystkich w mniejszych, wydziałowych budynkach dokucza często brak ogrzewania, który w zimy takie, jak ostatnia daje sie we znaki. Sam z resztą fakt beznadziejnego dojazdu z części Warszawy położonych dalej niż kilometr od uczelni i tak już daje po sobie odczuć jakiekolwiek panujące warunki atmosferyczne. Kadra uczelni jest bardzo zróżnicowana. Wbrew pozorom, najbardziej "przyjaźni studentowi", ale też z drugiej strony potrafiący czegokolwiek nauczyć są wojskowi i byli wojskowi - cywilni pracownicy uczelni na ogół (choć, oczywiście, nie wszyscy) albo nie mają nastawienia na nauczenie ludzi czegokolwiek, albo po prostu nie potrafią tego zrobić. Wielu studentów realizujących program Erasmus jest zaszokowana zarówno postkomunistyczną infrastrukturą, jak i postkomunistycznym nastawieniem niektórych, starszych już nauczycieli, choć nie można odmówić im licznych sukcesów i ogromnego zasobu wiedzy (również praktycznej).Poważnym brakiem jest tu też praktyczny brak porządnej gastronomii. Wszystkie uczelnie, jakie udało mi się kiedykolwiek odwiedzić, mają na swoim terenie czy w budynku kawiarnię i inne tego typu jadłodajnie. Na WAT, w głównym budynku, jest jeden niewielki bufet, w którym kawę i herbatę podaje się w ogromnych cieniutkich plastikowych kubkach tak, że nie można ich utrzymać w ręku (w takich kubkach na ogół można dostać piwo z beczki na rozmaitych festiwalach).Ogólnie, uczelnia jako taka nie jest zła (w końcu po WAT na ogół jest praca), ale archaiczne metody w połączeniu z wyjątkowo sfatygowanym sprzętem i resztą infrastruktury, przemawiają zdecydowanie na jej niekorzyść.

Agacia

16.08.2012

Wojskowa Akademia Techniczna

Placówka

Warszawa, Kaliskiego 2

Nie zgadzam się (1)
Często umieszczam rozmaite...
Często umieszczam rozmaite ogłoszenia na gumtree.pl, bo jest to chyba największy tego typu portal w Polsce. Korepetycje, poszukiwani usługodawcy, wynajem mieszkania i tym podobne kwestie zwykle rozwiązuję przy użyciu tego portalu. Wszystko byłoby fajnie, gdyby nie obsługa portalu i system jego działania.Ogłoszenia "dodają się same" w trybie niemal natychmiastowym. Możemy dodać KAŻDĄ treść, jaką tylko chcemy i przez przynajmniej kilka godzin jest ona widoczna w wybranej przez nas kategorii. Nieważne, czy ogłoszenie jest we właściwej zakładce, czy jego treść jest odpowiednia - dopóki ktoś nie "zgłosi" naszego ogłoszenia, wszystko zostaje na stronie.Zamieściłam kilka ogłoszeń o poszukiwanej osobie do wykonania drobnego zlecenia, którego efekt miał być przesłany mailowo - nie robiło mi zatem różnicy, czy wykonawca będzie zlokalizowany w Warszawie, Krakowie czy we wsi pod Szczecinem i tym samym (ponieważ gumtree nie daje możliwości "wrzucenia" czegoś na całą Polskę, co dla mnie jest głupotą) zamieściłam swoje ogłoszenie osobno w każdej lokalizacji, żeby zwiększyć spektrum swoich poszukiwań. Teoretycznie gumtree "z automatu" odrzuca ogłoszenia, które chcemy zduplikować - jeśli treść jest ta sama i chcemy wrzucić ogłoszenie drugi raz, to wyskoczy nam komunikat, że duplikaty są zabronione. Skoro taki komunikat się nie pojawił, uznałam, że chyba wszystko jest w porządku. W ciągu kilku godzin dostałam tonę odpowiedzi i znalazł się już "usługodawca idealny". Co ciekawe, poza ogłoszeniami związanymi z poszukiwaniami fachowca, na moim koncie zamieszczone było też jedno ogłoszenie o korepetycjach. Kilkukrotnie zdarzyło mi się już wyjaśniać sprawę z "Centrum Pomocy", bo wcześniejsze ogłoszenia o korepetycjach były rzekomo duplikatami, chociaż dotyczyły czegoś zupełnie innego. Po zastosowaniu się do nie do końca zasadnych zastrzeżeń konsultantów, zamieściłam obecne ogłoszenie i tym razem postarałam się, żeby spełniało ono wszystkie kryteria ogłoszeń gumtree (choć nie są one obszerne i wyczerpujące).Dziś rano sprawdziłam pocztę i tam, o godzinie 4.40 rano, okazało się, że ktoś kompetenty-inaczej usunął wszystkie moje ogłoszenia twierdząc, że są one duplikatami albo że są w złej kategorii, w tym ogłoszenie o korepetycjach.Wydaje mi się, że zatrudniany przez Gumtree.pl personel jest albo niekompetentny, albo nie umie czytać ze zrozumieniem. Dodatkowo, sądzę, że nie powinno być sytuacji na zasadzie "jesteśmy wszechmocni, kasujemy Twoje ogłoszenie", tylko powinni odesłać je do korekty, zwłaszcza, jeśli ktoś posiada konto, a nie bezpowrotnie usuwać treść.Złożyłam oczywiście reklamację dotyczącą tego ogłoszenia i czekam na rozstrzygnięcie, ale i tak - po kilku podobnych sytuacjach - bez względu na efekt, chcę złożyć reklamację do kierownictwa tej firmy, bo skoro takie rzeczy dzieją się ciągle, to coś złego dzieje się w tej firmie, a przynajmniej w jej polskiej filii.

Agacia

14.08.2012

Gumtree

Placówka

Nie zgadzam się (0)
Miałam zamiar kupić...
Miałam zamiar kupić tylko bułkę tartą, ale jedynym sklepem spożywczym, jaki był mi po drodze i byłby otwarty (w końcu niedziela to w Polsce dzień święty), okazał się hipermarket Carrefour. Muszę przyznać, że jak na tak duży sklep w niedzielne popołudnie (czas rodzinnych wypraw zakupowych wielu osób), wszystko było czyste i poukładane. Nie było też braku w zatowarowaniu, a to wyjątkowo cenię sobie, jeśli chodzi o duże markety, bo często dotyka mnie ten problem. Nie spieszyło mi się wyjątkowo bardzo, więc postanowiłam przejść się między regałami. Chwilę wcześniej, w innych (znacznie droższych) sklepach szukałam "czegoś ładnego", ale nic nie przykuło mojej uwagi. Zdziwiłam się zatem, że w Carrefourze znalazłam spódnicę w bardzo (!!!) atrakcyjnej cenie 39.99, która, pomijając nawet cenę, stanowiła niemal spełnienie moich marzeń ubraniowych. Postanowiłam przymierzyć ją, więc po znalezieniu mojego rozmiaru - tu również plus, bo dostępna była pełna rozmiarówka 34-50 i to po kilku egzemplarzach każdy - udałam się do przymierzalni. Przymierzalnia, jak można się spodziewać, nie była rewelacyjna, a kamery przyczepione do sufitu widocznie ustawione były tak, aby po odbiciu w lustrze idealnie widoczne było, co dzieje się wewnątrz (czyżby było to obejście przepisów zabraniających "kamerowania" w przymierzalni...?). Na uwagę zasługuje też obsługa - pracownica, która powinna siedzieć, pilnować i wydawać numerki, była tylko "na dochodne" i co jakiś czas przychodziła tylko pokrzyczeć na klientów "proszę wystawić koszyk przed przymierzalnię!" albo "proszę nie brać tyle na raz!". Może gdyby była na miejscu, nie byłoby tych nerwów. Dodatkowo, przez jej nieobecność, wszyscy wchodzili śmiało z całymi zakupami przez "pikającą" bramkę mającą sprawdzać, czy nie wnosimy do przymierzalni nic, co byłoby własnością sklepu, a czego nie poddaliśmy do sklepowego "oclenia" w postaci numerka. Bramka pikała zatem niemiłosiernie, bo ruch był dość spory. Po przeprawie z przymierzalnią (mimo wszystko pozytywnej, bo nie musiałam długo czekać, a czego wymagać od marketu), udałam się na poszukiwania bułki tartej. Oczywiście, po drodze do bułki dołączyło jeszcze kilka innych potrzebnych-inaczej produktów, ale to pewnie efekt "promocji", pod którymi w Carrefourze uginają się półki. Co prawda warzywa czy owoce były świeże i wyglądały świetnie - choć nie przyglądałam im się jakoś wyjątkowo dokładnie, ale pieczywo, mimo ładnego wyglądu, było dość nieświeże z małymi tylko wyjątkami. Na pozytywną wzmiankę zasługuje dział kosmetyczny - dawno już nie widziałam tak schludnie i logicznie zorganizowanego działu kosmetycznego, zwłaszcza, że "kolorówka" była bardzo bogata w marki i gamę dostępnych produktów. Aby uniknąć kolejki, udałam się do kasy samoobsługowej, gdzie jedna z na pewno najstarszych pracownic sklepu stała dumnie i dyrygowała kolejnymi obsługującymi się klientami. Ja sama w trakcie mojego krótkiego pobytu przy kasie usłyszałam kilka komentarzy do tego, co kupuję, w jakiej kolejności skanuję, że za szybko/za wolno/cały czas "mryga" dioda, a na koniec hit:"co pani?! najpierw pakuje?! ciekawe, kiedy zapłaci?!". Z tego wszystkiego nie zauważyłam, że kasjerka (mimo że spódnicę obmacała, czy przypadkiem nic w niej nie wynoszę) nie odpięła mi magnetycznego zabezpieczenia. Mam nadzieję, że w Carrefourze bliżej domu trafię na bardziej sympatyczną obsługę, która nie będzie robić problemów z odpięciem magnesu

Agacia

14.08.2012

Carrefour

Placówka

Warszawa, Głębocka 15

Nie zgadzam się (0)
Z oczywistych powodów...
Z oczywistych powodów jestem na ogół zmuszona korzystać właśnie z tej poczty, ale tym razem poszłam tam z przyjemnością. Awizo dostałam już jakieś 10 dni wcześniej, a po tygodniu przyszło ponowne zawiadomienie. Tego dnia musiałam jeszcze zaszczepić kota i, jak na złość, samochód odmówił mi współpracy, więc do i od weterynarza szłam na piechotę. Po drodze była właśnie poczta i, mimo że z kotem na rękach, postanowiłam spróbować tam wejść. Na dole poczty znajdują się zwykłe okienka oraz dział zajmujący się paczkami, na górze zaś jest odbiór listów. Razem z kotem weszłam na górę zobaczyć, jak duża jest kolejka. Czasami zawija się ona na schodach i sięga parteru budynku, jednak tym razem okazało się, że przy dwóch okienkach byli obsługiwani klienci, ale kolejki nie było w ogóle. Niestety, po minucie czekania mój kot postanowił zacząć strasznie miauczeć, a ja zaczęłam myśleć, że za moment wyproszą nas z poczty, bo mało, że ten kot jest, to jeszcze wydaje dźwięki. Okazało się jednak, że obydwie urzędniczki były bardzo sympatyczne i tylko uśmiechnęły się widząc, że kot się niecierpliwi. Po chwili nadeszła moja kolej. Pani szybko wzięła moje awizo i bez problemu znalazła moją przesyłkę. Cała obsługa zajęła może 2-3 minuty i już po chwili, z odebranym listem, mogłam pójść do domu.Ogólnie, minusem poczty jest na pewno brak dostosowania dla osób niepełnosprawnych - co prawda na zewnątrz znajduje się rampa, po której można wjechać wózkiem na poziom parteru poczty, jednak o schodach wiodących na piętro nikt nie pomyślał. Również okienka - poza okienkiem dedykowanym paczkom - są zbyt wysoko i nikt poruszający się na wózku nie miałby szansy na załatwienie sprawy w normalny sposób. Wystrój też nie jest tu atutem - zwłaszcza na piętrze panuje bardzo ponura atmosfera, meble są przestarzałe i ogólnie w budynku panuje dość nieprzyjemny zapach.

Agacia

13.08.2012

Poczta Polska

Placówka

Warszawa, Al. Niepodległości 121/123

Nie zgadzam się (0)
Dział sanitarny był...
Dział sanitarny był wczoraj punktem zainteresowania bardzo wielu osób. Wydaje mi się jednak, że nie na tyle, żeby ludzie musieli czekać na obsługę przeszło 45 minut. Na dziale - przynajmniej w punkcie obsługi klienta - pracowało dwoje pracowników - Olga (raczej drobna brunetka, ok. 25 lat, w zwykłym pracowniczym polo) i Tomasz (średniego wzrostu mężczyzna w średnim wieku, szpakowaty, w kraciastej koszuli). Podczas gdy pani Olga zajmowała się kilkoma rzeczami na raz i, zamiast obsługiwać klientów, albo jej nie było przy stanowisku, albo doradzała klientom, którzy "tylko chcieli o coś zapytać", pan Tomasz stał. Trudno nawet powiedzieć, że stał, bo na dobrą sprawę na wpół leżał na blacie punktu obsługi. Po dobrych kilkunastu minutach takiej sytuacji (będąc w tym momencie 4-5 w kolejce), podeszłam do niego i zapytałam, czy ktoś na dziale w ogóle pracuje... I tu zaczyna się moje poirytowanie i niesmak związany z tym pracownikiem. Pracownik spojrzał na mnie w stylu "Czego chcesz?!/Jak śmiesz mi przeszkadzać?!" i bezczelnie odpowiedział, że owszem, na dziale pracuje on i ironicznie się uśmiechnął. Po moim kolejnym pytaniu, dlaczego w takim razie stoi, a my czekamy w kolejce, odpowiedział, że nie ma kodu do komputera i że w związku z tym nie może prowadzić obsługi. Jest to o tyle bulwersujące, o ile obsługa większości osób stojących w kolejce sprowadzała się do złożenia zamówienia, przy czym rzeczony pan Tomasz musiał w tym celu przejść z klientem w miejsce, gdzie znajduje się dany artykuł, spisać jego numer i dopiero następnie wprowadzać cokolwiek do komputera. Czy w takiej sytuacji nie mógł w ciągu tych 20 minut przejść z kolejnymi klientami, spisać tych numerów i, po przybyciu innego pracownika lub otrzymaniu tego kodu, wpisać tego do systemu? I czy nie mógł być grzeczniejszy?Na temat odbioru towaru najlepiej byłoby chyba nie wspominać. W punkcie pracował jeden pracownik, Paweł Z.(poprosiłam go o przedstawienie się, bo później kontaktowałam się z dyrektorem sklepu, żeby wyjaśnić tę absurdalną sytuację) i muszę przyznać, że była to jedna z niewielu w jakikolwiek sposób kompetentnych osób, z którymi miałam styczność w tym sklepie. W punkcie był spory ruch, dużo zamówień, dużo wszystkiego. Wydaje mi się, na marginesie, trochę niedorzeczne, żeby do przyjmowania, odbierania towaru, reklamacji, zleceń, etc. był oddelegowany tylko jeden pracownik, ale to już kwestia wewnętrznej organizacji. Z punktu widzenia klienta, interesuje mnie tylko sprawność i profesjonalizm obsługi.Składałam zamówienie razem z innym klientem (zostały zgłoszone telefonicznie w jednej rozmowie) i obydwa te zamówienia okazały się być problematyczne. Pracownik przyjmujący zlecenia zaprosił nas na kanapę i powiedział, że towar zostanie przywieziony za około 10-15 minut. Po 30 minutach zapytałam, czy długo jeszcze będę czekać na swoje zamówienie i w tym momencie zaczyna się groteska. Pracownik nie wiedział, co się dzieje, co ma zrobić. Nadmieniam tym samym, że zamówienia dużo większe, składane znacznie później, zostały zrealizowane w trybie niemal natychmiastowym. Po kilku telefonach pan Paweł wywołał pracownika magazynu, który stwierdził, że "gdzieś tu postawił te pudła" i okazało się, że owszem, z boku, bez słowa, bez żadnego oznaczenia (pudło zostało postawione na kodzie kreskowym) ktoś ten towar przywiózł. Pracownik był do tego równie przyjemny, jak pan Tomasz z działu sanitarnego, więc może takie właśnie standardy obsługi obowiązują w tym sklepie...? Nie wiem, jak mógł mieć na imię czy nazwisko, bo oczywiście nie miał identyfikatora (to z resztą chyba też niemal standard). Stosunkowo zabawnym wydaje mi się fakt, że pomijając czas oczekiwania, sama musiałam zadbać o przeniesienie tej (dość ciężkiej) szafki na wózek, z wózka itd., bo w sklepie byłam z mamą po poważnym zabiegu chirurgicznym i z babcią, która z racji wieku również nie należy do osób w pełni sił.Ten problem nie wystąpił z resztą raz, bo później, przy płatności w kasie, a następnie przy weryfikacji przez pracownika ochrony sytuacja się powtórzyła.Kolejnym "punktem programu" było opakowanie i stan szafki. Pudełko było zmasakrowane z jednej strony, a dla usztywnienia(?), niepoznaki(?) szczodrze obklejone taśmą. Poprosiłam o sprawdzenie zawartości, na co od pana Z. usłyszałam, że w tym celu musi poprosić pracownika z magazynu, bo on nie wie, co powinno znajdować się w pudle. Po kilku (czy kilkunastu, już nawet nie wiem) minutach przybył pan Zbigniew, którego kultura osobista i stosunek do pracy pozostawiały naprawdę wiele do życzenia. Mówiąc wprost, zrobił nam łaskę, że w ogóle przyszedł i że chciał z nami rozmawiać, a następnie rozciął wzdłuż karton, który otwierany był po węższych krawędziach (pudełko miało wymiary około 180x25x8 cm). Po tym poinformował mnie, że "no wszystkie części są", jednak zauważyłam, że szafka ma skazę (była utłuczona). Do pana Zbigniewa chyba nie bardzo dotarło, że mówię, że szafka ma skazę, bo chciał zapakować ją z powrotem, jednak po chwili rozmowy zrozumiał, że czekam na wymianę. Po kolejnych kilkunastu minutach, kiedy pan Paweł Z. osobiście poszedł do magazynu, okazało się, że zostały tylko dwie szafki, a ta druga jest w jeszcze gorszym stanie. Byłam zmuszona wziąć tę "utłuczoną" lub zrezygnować, ale zdecydowałam się wziąć wyczekaną tak długo szafkę. Sądzę, że w tym markecie wręcz rewolucja jest potrzebna, żeby obsługa była jak należy, zwłaszcza, że moja mama - osoba niebywale wyrozumiała - która bywa w Leroy Merlin w Arkadii stosunkowo często (nawet kilka razy w miesiącu), twierdzi, że opisana przeze mnie sytuacja jest praktycznie normą. Z tego, co zaobserwowałam, nie są to chyba tylko moje spostrzeżenia, bo często w sklepie, kiedy klienci odchodzili od stanowisk, lub byli przy nich obsługiwani, słyszałam zdenerwowane głosy - a to miał być towar, a go nie ma 2 tygodnie, a to coś jest nie tak z drukiem, który wypełniał inny pracownik i nie zostanie przyjęty, a to znów uzgodniona kwota za transport różni się od wcześniej ustalonej - czekając na wszystko długie godziny, miałam okazję zaobserwować szereg takich sytuacji.Jedynym chyba jasnym punktem tego sklepu są ceny - stosunkowo niskie, bo nawet asortyment jest godny pożałowania - niby w sklepie znaleźć można wszystko do remontów i podobnych prac w domu i ogrodzie, ale duża większość towarów jest albo zepsuta, albo uszkodzona, albo wybrakowana.

Agacia

09.08.2012

Leroy Merlin

Placówka

Warszawa, al. Jana Pawła II 82

Nie zgadzam się (0)
Weszliśmy do Pizzy...
Weszliśmy do Pizzy Hut w oczekiwaniu na film w galeriowym kinie. Wewnątrz restauracji było sporo ludzi, ale bez problemu dostaliśmy stolik w tzw. loży (pod ścianą na wygodnych kanapach, nie przy stoliku pośrodku sali). Niestety, mankamentem był fakt, że usadzono nas w pobliżu wejścia, więc cały czas w pobliżu przewijało się bardzo dużo ludzi - kelnerów i klientów i było dość głośno, przez co spadł komfort. Kelner twierdził, że w głębi nie ma już miejsc, ale z tego, co zaobserwowałam, miejsca były (czyżby to trik mający na celu pokazanie, że ludzie jednak przychodzą do tej restauracji, jedzą tam?). Kelner ten z resztą od razu nie przypadł mi do gustu - był trochę "za bardzo" . Mówił za szybko, za głośno, było go zbyt pełno, a jego zachowanie było trochę zbyt natarczywe. Do tego stylizował się na Włocha, co wyglądało dość śmiesznie wziąwszy fakt, że Pizza Hut to dostępną na całym świecie, amerykańską sieciówką. Dodatkowo, kelner proponował prawie na siłę wszystko, co najdroższe - przy zamawianiu pizzy Supreme, zapisał, że ma to być Super Supreme (kilka złotych droższa) i był bardzo zdziwiony po tym, jak został poprawiony.Po złożeniu zamówienia, szybko podano nam picie i zastawę, po czym po nie więcej niż 12 minutach dostaliśmy obydwie pizze. O ile jedzenie było jak zwykle smaczne, to muszę doczepić się do dwóch zasadniczych faktów. Po pierwsze, składniki były BARDZO(!) nierównomiernie rozłożone po obydwu plackach. Z niektórych kawałków dodatki praktycznie spadały, tyle ich było, a inne części przypominały niemal Margaritę. Drugim zasadniczym słabym punktem menu było picie, bowiem mrożona herbata, którą dostaliśmy, smakowała prawie jak sama woda z cytryną - była jak dla mnie (i nie tylko, bo słyszałam też opinie osób dookoła, jak również mojego towarzysza) zdecydowanie za kwaśna. Wymagająca komentarza sytuacja miała miejsce też przy okazji płacenia. Ponieważ staram się jak najrzadziej nosić przy sobie gotówkę, również za posiłek chciałam zapłacić kartą. Dobrą chwilę musiałam zaczekać na kelnera, żeby poinformować go o chęci zapłaty, choć od dłuższego czasu siedzieliśmy nad pustymi talerzami, a za deser wyraźnie podziękowaliśmy - kelner nie przyszedł zapytać, czy czegoś jeszcze nam potrzeba. Kiedy dostałam rachunek, zapytałam, czy mogę zapłacić kartą. I tu przeżyłam wyraźny szok. Oczywiście, w restauracji można płacić kartą, terminal jest z resztą bezprzewodowy, więc został do mnie przyniesiony, ale zachowanie kelnera przeszło wszelkie moje oczekiwania. Mężczyzna na informację o tym, że chcę zapłacić elektronicznie, zrobił niezadowolony grymas i znacząco spadło jego miłe i przyjazne nastawienie do nas. Trochę mnie to oburzyło, ale żeby nie psuć sobie humoru postanowiłam nie wdawać się w dalszą dyskusję z nim i po zapłaceniu, poszliśmy do kina.

Agacia

06.08.2012

Pizza Hut

Placówka

Warszawa, Wołoska 12

Nie zgadzam się (0)
Przy Polu Mokotowskim...
Przy Polu Mokotowskim wiele jest knajp, barów i innych jadłodajni. Ta jednak jest bodaj najbardziej niepozorną z nich w porównaniu do serwowanych posiłków. Bar mieści się w jednym z pawilonów biurowych przy ul. Batorego, w części położonej najbliżej skrzyżowania z Al. Niepodległości. Po drugiej stronie mieści się widoczna z daleka sławna Zielona Gęś, przez co Thien Ly jest jeszcze mniej zauważalne. Gdybym nie znała tego miejsca, wnioskując po fasadzie budynku i zewnętrznej witrynie baru, nigdy nie zdecydowałabym się na posiłek w nim. Na szczęście, jakiś czas temu znajomi zabrali mnie do tego baru/restauracji i dzięki nim wiem już, że miejsce to jest "bezpieczne". Z perspektywy wnętrza, wszystko wygląda inaczej - niezbyt bogato, ale schludnie utrzymana sala mieści kilkanaście drewniano-metalowych stolików (z zewnątrz można oczekiwać, że będą to 2-3 niechlujne plastikowe zestawy, ale nic bardziej mylnego), a sufit obwieszony jest po całości plastikowym winoroślem tak, aby sprytnie zakryć będący w nie najlepszym stanie sufit. Mimo sporej liczby stolików, trzeba chwilę "pokręcić się", żeby znaleźć miejsce, bo bar mimo niepozornego wyglądu, cieszy się sporą popularnością. Nic z resztą dziwnego, bo mają niesamowite menu. W maleńkiej kuchni kilku zawsze uśmiechniętych kucharzy uwija się serwując ok. 40-50 dań. Znajdziemy tu kurczaka w różnej postaci, kaczkę, wołowinę, wieprzowinę, ale też dania wegetariańskie (w tym tofu przyrządzane na kilka sposobów), ryby, zupy oraz kilka deserów. Nie jadam tu często, ale miałam okazje spróbować już kilku dań z tutejszego menu i mimo, że od "chińszczyzny" wolę kuchnię śródziemnomorską, to smaki z Thien Ly niemal nawróciły mnie na kuchnię azjatycką. Wszystko podawane jest w porcjach "akurat" - nie zostawia się połowy porcji, ale też po zjedzeniu jednej porcji jest się zdecydowanie najedzonym. O ile nie zamawiamy na wynos, wszystko podane jest na normalnych, nieplastikowych talerzach i zjeść można prawdziwymi, niejednorazowymi sztućcami, co dodatkowo podnosi standard serwowanych dań. Kolejnym pozytywem są tu niewątpliwie bardzo atrakcyjne ceny: już za 10-12 zł można się tu solidnie najeść, bo tyle kosztuje cały talerz jedzenia. Najbardziej opłaca się tu wziąć jedzenie na wynos, bo o ile menu własne jest w bardzo atrakcyjnej cenie, o tyle napoje są znacznie droższe, jak w większości takich lokali.

Agacia

06.08.2012

Thien Ly

Placówka

Warszawa, Batorego 14

Nie zgadzam się (0)
Sklep, jak kilka...
Sklep, jak kilka innych punktów w tej okolicy, jest dość archaiczny.Charakterystyczna dla okresu 15-20 lat temu niskie regaliki są ustawione w wąskie, mało przyjazne klientom korytarzyki, a na półkach (nie do końca czystych i zadbanych) w nieładzie leżą rozmaite artykuły "gospodarstwa domowego". Znajdziemy tu rozmaite produkty tekstylne: parasole, szczotki, gąbki, peleryny przeciwdeszczowe, folię spożywczą, rękawiczki... Wymieniać można by długo. W sklepie dostępne są też drobne artykuły gospodarstwa domowego takie jak żelazka, miksery i inne. O ile wśród drobnego AGD można poczuć się jak w XXI wieku, o tyle część tekstylna zatrzymała się w wieku XX. Poprzednie stulecie na myśl przywołuje już z resztą wystawa - wisząca w witrynie firanka, nędzne oświetlenie i bardzo archaiczny szyld z naklejanymi literami, pamiętający z pewnością czasy wczesnej młodości moich rodziców.Bardzo interesującym elementem mojej wizyty był sklepowy personel. Pani w wieku około 30 lat, usadowiona w głębi sklepu, pośrodku ekspozycji w plastikowym fotelu zupełnie nie wydawała się zainteresowana faktem, że do środka ktokolwiek wszedł. Z wyższością spojrzała tylko w moją stronę, jakby chciała mi dać do zrozumienia, że skoro jestem zmoknięta, to nie mam po co wchodzić do jej sklepu. Chcąc kupić parasol (lało jak z cebra), skierowałam się do jedynego dostępnego artykułu tego typu. Chciałam go obejrzeć, ale tu jak spod ziemi, obok mnie wyrósł mężczyzna. Choć niezbyt rosły, sprawiał wrażenie, jakby w tej chwili chciał mnie ze sklepu wyprowadzić, bo śmiem dotykać któregokolwiek z produktów. W sumie może i dobrze, bo okazało się, że parasol - mimo dość atrakcyjnej ceny 10 zł - jest wyjątkowo tandetny i wątpię, żeby posłużył dłużej niż 2-3 ulewy. Z uśmiechem zapytałam mężczyzny, czy z parasoli i parasolek dostępny jest tylko ten jeden i czy przypadkiem nie ma małych, składanych parasolek, ale ten odburknął, że nie. Podziękowałam i wyszłam ze sklepu, ale długo będę z uśmiechem wspominać tę dziwną wizytę.

Agacia

06.08.2012

Elektro-Błysk

Placówka

Warszawa, Gotarda 16

Nie zgadzam się (0)
Lecznica mieści się...
Lecznica mieści się w budynku, w którym przed laty mieściły się parkowe toalety. Z tamtego użytku pozostały tu jednak tylko wspomnienia - lecznica jest w pełni przerobiona na profesjonalny punkt weterynaryjny. Niewielki, piętrowy domek na górze mieści dwa w pełni wyposażone - przyjazne czworołapom - gabinety, natomiast w suterenie znajduje się sprzęt do RTG i innych specjalistycznych badań oraz sala zabiegowa. Ogólnie, przestrzeń nie jest duża, ale wystarcza na obsługę bardzo licznych pacjentów. Zwykle kolejka do weterynarza w godzinach szczytu sięga dolnego piętra (poczekalnia na górze, schody i korytarzyk przy drzwiach głównych może nie pękają w szwach, ale miejsca jest "akurat" dla każdego) - trzeba poczekać 30-45 minut. Nic jednak dziwnego, że wszystko chwilę trwa, a na wycieczkę ze zwierzakiem trzeba zarezerwować większą część popołudnia czy wieczoru. To wszystko "wina" profesjonalizmu pracujących tu weterynarzy. Lekarze do każdego pacjenta podchodzą z sercem i uwagą - nawet jeżeli przyjdziemy tu na odrobaczenie czy szczepienie, jeżeli doktor nie widział naszego pupila dłużej niż 2-3 tygodnie, przeprowadza całościowy wywiad odnośnie stanu zdrowia, humoru i wszystkich innych możliwych objawów nieprawidłowości. Za każdym razem można też zważyć swojego pupila. Dodatkowym atutem jest duża wiedza i delikatność personelu, ale przede wszystkim podoba mi się tu fakt, że zdrowie i dobro zwierzaka stawiane jest na pierwszym miejscu i nikt nie stara się naciągnąć właściciela na dodatkowe lub przedwczesne koszty. Przy okazji czwartkowej wizyty akurat była to wizyta kontrolna, przy czym chciałam umówić się na kastrację kota. Mimo, że od znajomych i z mediów dowiedziałam się, że w zasadzie im szybciej się to robi, tym lepiej, to lekarka poinformowała mnie, że trzeba poczekać jeszcze około 2-3 miesiące - a przecież mogła wyciągnąć ode mnie wcześniej pieniądze. Podoba mi się też to, że jeżeli korzystamy z jakiejś usługi, gdzie angażowane są środki typu zastrzyk, lekarstwo czy inna substancja, to płacimy tylko za to - nie ma opłaty ryczałtowej za samo "dzień dobry". Na pewno zamierzam wracać tam ze wszystkimi moimi zwierzętami, jeśli tylko będzie taka potrzeba!

Agacia

06.08.2012

Lecznica Morskie Oko

Placówka

Warszawa, Promenada 4

Nie zgadzam się (0)
Z zewnątrz wyglądający...
Z zewnątrz wyglądający całkiem zwyczajnie i nowocześnie, sklep jest swego rodzaju wehikułem czasu. Wchodząc do środka przenosimy się bowiem do przełomu lat 80. i 90. ubiegłego wieku. W obliczu panujących ostatnio 30+ stopniowych upałów, w sklepie drzwi otwarte są na oścież, a nędzna atrapą klimatyzacji są 3-4 wiatraki rozstawione po sklepie. Nie miejmy przy tym złudzeń, że wiatraki mają służyć kolejnym, przewijającym się przez sklep klientom! Nie! Wiatraki skierowane są centralnie na ekspedientki, które w liczbie 4 dumnie zajmują kolejne stanowiska - dwa w kasach, jedno na dziale mięsno-alkoholowym (tak, są połączone!) i jedno na dziale warzywno-owocowo-przemysłowym. W związku z panującą wewnątrz temperaturą, co poniektóre regały świecą pustkami, bo - jak zostałam poinformowana - produkty czekoladowe, świeże soki, większość drożdżówek i wiele innych produktów świeżych nie nadają się, żeby leżeć w takich warunkach. Tu nie trudno zaprzeczyć, ale po co te puste miejsca na półkach? Wśród dostępnego asortymentu znalazłam jeszcze co najmniej kilka produktów, które zdecydowanie nie powinny być przechowywane w temperaturze sięgającej 30-kilku stopni. Na szczególna uwagę zasługują tu owoce, które leżą w zwykłym plastikowym koszu (podobny do koszy często używanych np. do mniejszego prania) na szklanej ladzie "działu" przemysłowego. Banany, jabłka i inne owoce w większości pokryte są brązowymi plamami - sama nie odważyłabym się na zakup. Tu z resztą nie koniec (nie)post PRL-owskich ciekawostek, które można znaleźć w Wikadorze. W sklepie, nawet w pełnym słońcu, panuje lekki półmrok, bo właściciele chyba oszczędzają na prądzie - żadne światła nie są włączone, nawet te w lodówkach z nabiałem - a okna są szczelnie zaklejone. Chyba po to, żeby naiwni klienci, kierujący się ładną, oklejoną wystawą, skusili się na wizytę w sklepie i żeby nie odstraszył ich widok wnętrza. Obsługa sklepu też nie jest najjaśniejszym punktem - ekspedientki, zapytane o cokolwiek, robią obrażoną minę i odpowiadają od niechcenia. Dają odczuć, że przeszkadza im sie samą chęcią zrobienia zakupów, nie mówiąc już o jakiejkolwiek dodatkowej prośbie. Obsługujące klientów kasjerki są zawsze pochłonięte rozmową na tematy wyjątkowo prywatne i nic nie robią sobie z tego, że klient stoi i chce zapłacić albo czeka na to, aż kasjerka przyjdzie na swoje stanowisko - w końcu to one są tu "u siebie". Jedyna interakcja, w jaką wchodzą z klientem jest poinformowanie o kwocie do zapłaty, bo tego, co wbijane jest na kasę nie widać. Ogólnie rzecz biorąc, sklep polecam głównie dla osób, które lubią zwiedzać skanseny lub tęskno im do czasów, kiedy kasjerki witały klientów "czego?", a na półkach brakowało wszystkiego. Wszystkim chcącym zrobić zakupy, proponuję jednak wycieczkę do innych, bardziej zmodernizowanych sklepów.

Agacia

04.08.2012

Wikador

Placówka

Warszawa, Bartłomieja 3

Nie zgadzam się (4)
Bywam w BUWie...
Bywam w BUWie bardzo sporadycznie, ale zdarza mi się korzystać z Uniwersyteckich zbiorów i niesamowitej atmosfery, jaka panuje w tym budynku. Od czasów szkolnych mam problem ze skupieniem uwagi na dłużej niż pół godziny. W BUWie potrafię pracować przy komputerze bez przerwy przez kilka godzin, nawet bez przerwy na picie, toaletę czy rozprostowanie kości. Nigdy jeszcze nie zdarzyło mi się, żeby w Bibliotece panował nieporządek czy żeby było brudno. Obsługa zawsze jest bardzo miła i spieszy z pomocą. Przy okazji tej wizyty okazało się, że jakiś czas temu moja karta straciła ważność, ale pracownicy nie sprawiali żadnych problemów w tym, aby wpuścić mnie do Biblioteki i pokierować tak, żebym mogła wyrobić nową. Przebieg obsługi przy wyrabianiu karty był bez zarzutu - żadnej kolejki, wszystko w sympatycznej, ale zarazem profesjonalnej atmosferze.

Agacia

29.07.2012

Biblioteka Uniwersytecka w Warszawie

Placówka

Warszawa, ul. Dobra 56/66

Nie zgadzam się (0)
Wybrałam się do...
Wybrałam się do tego H&Mu, ponieważ kilka dni wcześniej otrzymałam bon o bardzo ograniczonej dacie ważności. Pomysł na zmuszenie klienta do sięgnięcia do portfela oklepany jak mało który, ale jednak skuteczny. Sklep mieści się w centrum handlowym, więc nie ma po co oceniać czystości wejścia i szyb. Mogę za to przyznać, że wszystko, co znajdowało się wewnątrz sklepu było bardzo estetycznie ułożone mimo dość dużego ruchu. Tu duży plus dla obsługi, która nadążała z układaniem i odwieszaniem ubrań rozniesionych przez klientów.Układ sklepu był bardzo przyjazny - wszystko tematycznie, kolekcje dla dzieci i dla panów zostały wyraźnie oddzielone od kolekcji damskiej. Akcesoria, które były celem mojej wizyty, co niespotykane, również były ładnie poukładanie. Wyjątkowo pozytywnym aspektem było też to, że nie brakowało asortymentu i dostępna była pełna rozmiarówka.Kolejka do kasy była dość długa, ale obsługa szła bardzo sprawnie i nie czekałam dłużej niż 5-10 minut. Obsługujący mnie kasjer był bardzo sympatyczny, chociaż jego styl i sposób prowadzenia rozmowy był lekko sztuczny i przerysowany. Jego wiedza pozostawiała nieco do życzenia, ponieważ jeden z kupowanych przeze mnie produktów był przeceniony o połowę, o czym pracownik nie wiedział. Dopiero po otrzymaniu paragonu (kupowałam kilka rzeczy) zwróciłam uwagę na to, że zniżka nie została uwzględniona mimo czerwonego, charakterystycznego oznaczenia cenowego na metce. Tu jednak pracownik okazał się bardzo pomocny i życzliwy i bez wahania, nienagannie przeprowadził procedurę zwrotu (płaciłam kartą, więc nie było to zwykłe wypłacenie gotówki - sam proces mógłby sprawić pracownikowi kłopot), po czym przeprosił mnie za swój błąd.Jeśli miałabym porównać ten sklep do innych H&M w Warszawie, wypada on zdecydowanie lepiej.

Agacia

28.07.2012

H&M

Placówka

Warszawa, Górczewska 124

Nie zgadzam się (0)

Strefa Gwiazd Jakości Obsługi