Opinia użytkownika: Agacia
Dotycząca firmy: Wikador
Treść opinii: Z zewnątrz wyglądający całkiem zwyczajnie i nowocześnie, sklep jest swego rodzaju wehikułem czasu. Wchodząc do środka przenosimy się bowiem do przełomu lat 80. i 90. ubiegłego wieku. W obliczu panujących ostatnio 30+ stopniowych upałów, w sklepie drzwi otwarte są na oścież, a nędzna atrapą klimatyzacji są 3-4 wiatraki rozstawione po sklepie. Nie miejmy przy tym złudzeń, że wiatraki mają służyć kolejnym, przewijającym się przez sklep klientom! Nie! Wiatraki skierowane są centralnie na ekspedientki, które w liczbie 4 dumnie zajmują kolejne stanowiska - dwa w kasach, jedno na dziale mięsno-alkoholowym (tak, są połączone!) i jedno na dziale warzywno-owocowo-przemysłowym. W związku z panującą wewnątrz temperaturą, co poniektóre regały świecą pustkami, bo - jak zostałam poinformowana - produkty czekoladowe, świeże soki, większość drożdżówek i wiele innych produktów świeżych nie nadają się, żeby leżeć w takich warunkach. Tu nie trudno zaprzeczyć, ale po co te puste miejsca na półkach? Wśród dostępnego asortymentu znalazłam jeszcze co najmniej kilka produktów, które zdecydowanie nie powinny być przechowywane w temperaturze sięgającej 30-kilku stopni. Na szczególna uwagę zasługują tu owoce, które leżą w zwykłym plastikowym koszu (podobny do koszy często używanych np. do mniejszego prania) na szklanej ladzie "działu" przemysłowego. Banany, jabłka i inne owoce w większości pokryte są brązowymi plamami - sama nie odważyłabym się na zakup. Tu z resztą nie koniec (nie)post PRL-owskich ciekawostek, które można znaleźć w Wikadorze. W sklepie, nawet w pełnym słońcu, panuje lekki półmrok, bo właściciele chyba oszczędzają na prądzie - żadne światła nie są włączone, nawet te w lodówkach z nabiałem - a okna są szczelnie zaklejone. Chyba po to, żeby naiwni klienci, kierujący się ładną, oklejoną wystawą, skusili się na wizytę w sklepie i żeby nie odstraszył ich widok wnętrza. Obsługa sklepu też nie jest najjaśniejszym punktem - ekspedientki, zapytane o cokolwiek, robią obrażoną minę i odpowiadają od niechcenia. Dają odczuć, że przeszkadza im sie samą chęcią zrobienia zakupów, nie mówiąc już o jakiejkolwiek dodatkowej prośbie. Obsługujące klientów kasjerki są zawsze pochłonięte rozmową na tematy wyjątkowo prywatne i nic nie robią sobie z tego, że klient stoi i chce zapłacić albo czeka na to, aż kasjerka przyjdzie na swoje stanowisko - w końcu to one są tu "u siebie". Jedyna interakcja, w jaką wchodzą z klientem jest poinformowanie o kwocie do zapłaty, bo tego, co wbijane jest na kasę nie widać. Ogólnie rzecz biorąc, sklep polecam głównie dla osób, które lubią zwiedzać skanseny lub tęskno im do czasów, kiedy kasjerki witały klientów "czego?", a na półkach brakowało wszystkiego. Wszystkim chcącym zrobić zakupy, proponuję jednak wycieczkę do innych, bardziej zmodernizowanych sklepów.