W porównaniu do innych odwiedzanych przeze mnie Tesco, ta konkretna lokalizacja wypadła w moich oczach wyjątkowo korzystnie. Sklep jest bardzo dobrze rozplanowany, przestronny i łatwo się w nim odnaleźć. Miałam okazję bywać tu już kilkukrotnie, ale dopiero teraz czas pozwolił mi na to, żeby spokojnie przespacerować się między licznymi regałami i obejrzeć sklep nieco dokładniej niż jak w przypadku wcześniejszych ekspresowych zakupów. Co prawda w ferworze przedświątecznych zakupów klienci niewąsko nabałaganili w sklepie, ale widać było sporo personelu, który na bieżąco starał się panować nad nieustannie odnawiającym się chaosem. Co dość niespodziewane, personel ten był niebywale sympatyczny i życzliwie nastawiony do klientów. Z doświadczenia wiem, że Tesco dość liberalnie traktuje kwestię jakości obsługi jeśli chodzi o kontakty pracowników z klientami - może nie są niegrzeczni, ale w większości przypadków trudno mówić o jakimkolwiek zaangażowaniu i realnej chęci pomocy. Zdziwiłam się zatem, kiedy po pytaniu, czy dostanę "jajko" wypełnione mini-batonikami, które jakiś czas temu dostępne było w sklepach Tesco, ale nie mogłam go znaleźć, jedna z pracownic bez wahania oderwała się od dotychczasowego zajęcia i zaprowadziła mnie najpierw do położonego w drugim końcu sklepu regału ze słodyczami, gdzie sama 2 razy sprawdziła, czy produkt jest dostępny, a następnie zaprosiła mnie na linię kas, gdzie również pomogła mi sprawdzić, czy rzeczone jajko jeszcze gdzieś będzie. Niestety, pożądanego przeze mnie upominku nie było już na stanie sklepu, ale fakt, że zostałam tak fachowo obsłużona i do tego z twarzy pomagającej mi pracownicy ani na chwilę nie zniknął uśmiech, w pełni zrekompensował mi ten brak. Z resztą, gama oferowanych "zajączkowych" słodkości była tak bogata, że bez problemu wybrałam coś innego, co też było niebanalnym upominkiem. Po tym miłym doświadczeniu udałam się na prozaiczne zakupy spożywcze i przy ladzie z plasterkowanymi serami nastąpiło lekkie rozczarowanie. Spowodowane było zapewne faktem, że poprzednia obsługująca mnie osoba wysoko zawiesiła poprzeczkę, ale kobieta serwująca sery sprawiała wrażenie, jakby klienci przeszkadzali jej w jakimś niebywale ważnym zadaniu, jakim zapewne było uzupełnianie licznych braków w ladzie. Nie była co prawda niemiła, więc nie mogę zarzucić jej nic formalnie, ale ton jej wypowiedzi i, przede wszystkim, wyraz twarzy, sprawiały, że straciłam ochotę na plasterki i gdyby nie to, że nie było kolejki i kiedy już oderwałam ją od jej niebywale ważnego zadania, nie wypadało przeprosić i odejść, to wzięłabym zafoliowany, paczkowany ser w kawałkach. Po przejściu do kasy - samoobsługowej, bo szybciej - byłam nieco zagubiona, bo korzystałam już z kas samoobsługowych w Carrefourze i Realu, ale nigdy w Tesco i okazało się, ze architektura maszyny jest nieco inna, niż w wymienionych sklepach. Tu nastąpiła druga w czasie tej wizyty miła niespodzianka, bowiem pracownica czuwająca nad obsługą w kasach samoobsługowych pospieszyła mi z pomocą miło i grzecznie tłumacząc, co i jak (problem dotyczył głównie zapłaty, bo podajnik do monet i banknotów umieszczony jest daleko poniżej poziomu wzroku i monitora, więc go nie zauważyłam). Mimo wcześniejszych dwóch miłych doświadczeń w kontaktach z pracownikami, wychodząc doznałam prawdziwego szoku, bowiem pracownik ochrony stojący przy bramkach z uśmiechem i prawdziwie przyjaznym nastawieniem pożegnał mnie słowami "do widzenia", co nigdy wcześniej nie zdarzyło mi się w żadnym innym markecie.Osobom ceniącym sobie wysokie standardy obsługi i duży wybór produktów zdecydowanie polecam wizytę w tym markecie.
Po całym dniu w pracy wybrałam się z mężem na szybkie zakupy do Tesco na Gocławiu, bo akurat to było po drodze. Chcieliśmy szybko kupić jakąś przegryzkę na kolację, bo lodówka w domu oczywiście była pusta. Mimo dość późnej pory, w markecie było bardzo czysto, większość artykułów była poukładana jak należy i przy regałach krzątało się sporo obsługi sklepowej. To była moja pierwsza wizyta w tym oddziale sieci Tesco, więc byłam zaskoczona takim porządkiem i obecnością aż tylu pracowników o tak późnej porze. Zwykle bywam w lewobrzeżnych sklepach Tesco i tam to wygląda zgoła inaczej. Na szczęście mąż zna ten sklep całkiem nieźle, więc nie miałam szansy się zgubić i nasze zakupy przebiegały sprawnie, bez błądzenia po całej hali.Kolejne zdziwienie stało się moim udziałem przy stoisku z pieczywem. Normalnie, w większości sklepów w okolicach 20-21 można pomarzyć o tym, żeby można było wybierać i przebierać w świeżym pieczywie. Tu jednak bułek, chlebów i innych wypieków było pod dostatkiem, więc każde z nas mogło wziąć dla siebie coś, na co rzeczywiście miało ochotę, a nie wybrać mniejsze zło spośród pozostałych resztek, jak to często bywa. Stamtąd przeszliśmy do działu ze słodyczami, gdzie próbowaliśmy znaleźć wafelki, bowiem następnego dnia mieliśmy mieć gości. Mimo że ogólnie "słodycze" były dość łatwe do zlokalizowania, obeszliśmy okoliczne regały 3-4 razy zanim w końcu zapytaliśmy kogoś z obsługi, gdzie w tym sklepie znajdują się ciastka. Okazało się, że ciastka i chrupki zaliczane są tu raczej do wypieków i pieczywa, bowiem regał z nimi ustawiony był nieopodal odwiedzonego przez nas wcześniej pieczywa, a nie - jak zakładaliśmy - cukierków i czekolad. Na szczęście wybór był dość spory, więc dość pokaźnie zaopatrzyliśmy się na nadchodzący najazd ze strony rodziny.Po raczej bezproblemowym skompletowaniu całości zakupów, które - jak zwykle - z kameralnych, kolacyjnych urosły do rozmiarów połowy wózka, udaliśmy się do kasy. W kasie moje zadowolenie z obsługi w tym sklepie nieco osłabło, bowiem kasjerka delikatnie mówiąc traciła kontakt z rzeczywistością. Kobieta często myliła się, guzdrała, pozwalała sobie na dość personalne komentarze w kierunku klientów. Kupowane przez nas owoce myliła z innymi i tak zamiast melonów na wyświetlaczu kasowym pojawiły się grejpfruty. Ponadto, zupełnie nie miała pojęcia, jak nazywa się pieczywo, które kupowaliśmy i nawet po podaniu przez nas nazwy, nadal miała problemy z "wbiciem" właściwego produkty na kasę, więc pojawiło się tam to, co uznała za stosowne, w podobnej cenie. Kilkukrotnie podkreślała, że jest już bardzo zmęczona po 10 godzinach na kasie, ale - pomijając oczywiście nasze człowieczeństwo i współczucie, jakie momentalnie we mnie wzbudziła - jest to informacja, która nie miała prawa trafić do klientów i, tak naprawdę, nie powinno to wpływać na jakość obsługi, jaka przypadła nam w udziale. Pozytywnym aspektem było zapewne to, że kobieta zaoferowała nam o kilka promocyjnych znaczków więcej, niż nam przysługiwało mówiąc, że "to tak między nami", co patrząc przez pryzmat naszego interesu było bardzo korzystne, ale z drugiej strony, z punktu widzenia sklepu, który wspomniana kasjerka reprezentowała, było to zachowanie bardzo nieprofesjonalne.Jak na moją pierwszą - i mimo wszystko mam nadzieję, że nie ostatnią - wizytę w tym sklepie, jestem pod ogromnym wrażeniem i myślę, że mogę polecić go innym klientom, zwłaszcza tym, którzy jak ja byli już nie raz rozczarowani przez inne Tesco w Warszawie.
Chcąc kupić cokolwiek, zwykle omijałam ten kiosk (choć najbliżej domu), bo od lat byłam przyzwyczajona, że w tym miejscu nigdy niczego nie ma. Odkąd pamiętam - jeszcze będąc dzieckiem, po wszystko - łącznie z biletami - trzeba było chodzić do kiosku po drugiej stronie ulicy, bo "u dziada" nie było nawet normalnych, jednorazowych. Zaraz musiałam wyjść, a jakimś cudem zapas cienkich podkolanówek , który był w domowych szufladach się ulotnił, więc na biegu musiałam jakieś kupić. Szczerze mówiąc, nie liczyłam na to, że w zielonym kiosku dostanę jakiekolwiek, ale zupełnie się pomyliłam... Zwykłe, z mikrofibry, z lycrą, 15, 20, 40 den... Cała gama produktów w naprawdę wielu kolorach. Ponadto, w kiosku poza rajstopowo-skarpetkową konfekcją znalazłam też liczne świąteczne gadżety, które od razu wpadły mi w oko. Koguciki, baranki, kurczaczki i inne figurki zrobione z cukru-pudru, solniczki w kształcie pisanek - słowem wszystko to, czego brakowało mi do święconki czy na wielkanocny stół. Wszystkie w nie za wysokiej cenie.Szybko wyjaśniło się, skąd taka zmiana w asortymencie i ofercie kiosku - jakiś czas temu zmienił się właściciel i w kiosku zaszły diametralne zmiany. Dostępne jest to, czego można by spodziewać się po takim miejscu, ale też cała masa rzeczy, które stanowią swego rodzaju dodatek - bardziej lub mniej atrakcyjny. Niestety, wraz ze zmianą właściciela przyszły też pewne uniedogodnienia. Kiosk jest otwarty w dość ograniczonych godzinach i często jest zamknięty z powodu święta, choroby lub bliżej nieznanych powodów - wcześniej otwarty był niemal każdego dnia od świtu po noc. Poza tym, wspomnianego wcześniej "dziada" (jak zwykło nazywać go całe osiedle) mało kto lubił, więc do kiosku praktycznie nie zdarzały się kolejki - nowa właścicielka jest osobą lubianą i niezwykle towarzyską, więc często daje się zaobserwować, że jeden z klientów stoi i plotkuje ze sprzedawczynią, a za nim potrafi powstać nawet 3-osobowa kolejka. Ogólnie, muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem zmian, jakie zaszły w starym-nowym osiedlowym kiosku, ale do perfekcji trochę mu jeszcze brakuje.
Wpadłam do Almy tylko na chwile, po dwa serki, których zapomniałam kupic pare godzin wcześniej na świątecznych zakupach w markecie, a wizyta zajeła mi ponad 20 minut. Regały w sklepie są ustawione dośc chaotycznie, cześc regałów jest wyższa, cześc niższa, niektóre są ustawione wzdłuż ścian, inne prostopadle do nich. Dośc duża powierzchnia jest zagospodarowana w bardzo nieprzestrzenny sposób. Do tego, alejki pomiedzy regałami są dośc wąskie i pomimo stosunkowo niewielkiego ruchu, cieżko było sie swobodnie przemieszczac po sklepie. Kolejnym negatywem jest fatalne oznaczenie regałów. Nie bedąc osobą nieporadną, nie mogłam znaleźc produktów, o które mi chodziło. Kiedy - przy ladzie z serami serwowanymi przez personel - zapytałam jednego z pracowników, gdzie znajde serki, okazało sie, że musze przejśc zupełnie na drugą strone sklepu. Kiedy dotarłam do pokaźnych lodówek, w dalszym ciągu nie mogłam trafic na właściwy artykuł, po czym okazało sie, że owszem, nabiał typu śmietana, jogurty, serki owocowe, masło etc. znajdują sie w tych lodówkach, ale serki słone i inne sery paczkowane znajde dopiero za 3 regały. Układ sklepu jest dla mnie zupełnie nielogiczny. Wspomniany pracownik, który pomógł mi trafic w ogóle we właściwą cześc sklepu, sprawiał wrażenie albo lekko nietrzeźwego, albo delikatnie ocieżałego umysłowo. Niedosłyszał, co mówie, "serki" pomylił z "ogórkami", ogólnie miał duży problem z komunikacją. Co prawda meżczyzna obsługiwał maszyne myjącą podłoge, ale nie był najlepszą reklamą dla delikatesów, które kreują sie na marke prestiżową i przeznaczoną dla nieco bardziej wymagających klientów. Na pewno świadczy o tym bardzo szeroki asortyment raczej stroniący od najtańszych marek produktów, ale żeby ten sklep Alma mógł poszczycic sie nienagannym wizerunkiem, powinien troche wiecej zainwestowac w personel.
Restauracja jakich mało. Kiepska obsługa, słabe zaopatrzenie, czystośc pozostawiająca wiele do życzenia. Mimo późnej pory, w restauracji było tłoczno, wiekszośc stolików była zajeta. Nieliczne wolne nie stawały sie jednak obiektem zainteresowania obsługi, wiec brud i resztki pozostawiane przez kolejnych klientów akumulowały sie na nich. Podłoga z reszta nie wyglądała wcale lepiej, chociaż na "sali" widac było jedną pracownice, która najprawdopodobniej miała odpowiadac za czystośc i porządek. Jak wcześniej wspomniałam, w restauracji mimo godziny było wielu klientów, przy kasach był spory ruch - cześc gości zamawiała jedzenie na wynos, cześc na miejscu, do stolika. Pomimo tego, wiekszości asortymentu nie było, albo trzeba było na niego bardzo długo czekac, bo - jak usłyszałam z rozmowy miedzy pracownikami - manager powiedział, że o tej porze nie opłaca sie już wstawiac tego czy tamtego, bo "nie zejdzie". W ladzie/podgrzewaczach były zatem sporadyczne produkty - na szczeście mieli to, co ja chciałam zamówic.Braki w asortymencie i brudna sala to jednak nic szczególnego w porównaniu do zachowania personelu i ich kontaktu z klientami. Przy kasach obsługa trwała bardzo długo, ponieważ pracownicy restauracji na wszystko mieli czas. Szczególnie dużo uwagi poświecali nie klientom i ich zamówieniom, a głównie prywatnym rozmowom. Dwoje z nich w ogóle nie interesowało sie rosnącymi kolejkami, natomiast pokazywali sobie nawzajem SMSy, jakie dostali od "Aśki" - i to wszystko tuż przy linii kas, tak, że dokładnie słyszałam całą rozmowe, która - nawiasem mówiąc - była nie tylko niewłaściwa dla pracowników restauracji znanej sieci o wyraźnie określonych standardach obsługi, ale była też nieelegancka i zbyt prywatna na to, aby w ogóle prowadzic ją przy osobach trzecich. Poza takimi dyskusjami, nie do przyjecia było też wzajemne nawoływanie sie z kas wgłąb "kuchni" i na odwrót oraz zupełne ignorowanie klientów. Niektórzy pracownicy tak pochłonieci byli rozmową, że mylili wydawane klientom produkty (moja kanapka zamiast łagodnego sosu, miała ostry), a kolejne zamówienia przyjmowali w krótkich przerwach miedzy kolejnymi partiami absorbujących debat, jakie toczyły sie po ich stronie lady kasowej. Mówiąc zupełnie szczerze, nikomu nie życze takiej obsługi ani takich pracowników, bo zachowanie w tym stylu potrafi tylko i wyłącznie zepsuc dobry wizerunek firmy, jakkolwiek nie byłby on ugruntowany na rynku.
Przejeżdżając obok Promenady, nie bardzo chciało mi się zjeżdżać na parking, wysiadać i marnować masę czasu tylko po to, żeby coś zjeść, więc postanowiłam podjechać do restauracji Mc Donald's, która znajduje się zaledwie 200 m za centrum handlowym. Aby dodatkowo zaoszczędzić kilka chwil, skorzystałam z Mc Drive'a, do którego wyjątkowo nie było kolejki. Dookoła restauracji - którą objechałam z każdej strony - było bardzo czysto, widać, że ktoś o to dbał. Przy zamówieniu, co jest rzadkością, nie trzeba było kilka razy powtarzać, co jeszcze chcę, bo pracownik restauracji od razu zrozumiał i zapamiętał i po chwili wszystko pojawiło się na ekranie. Następnie powiedział kwotę, którą będę mu winna i zaprosił do pierwszego okienka, gdzie błyskawicznie wydał mi resztę i z uśmiechem odesłał po odbiór zamówienia w ostatnim okienku. Tam pracownica wręczyła mi ładnie zapakowane jedzenie i osobno napoje, po czym życzyła smacznego. Obydwoje byli młodymi ludźmi, wyglądali bardzo schludnie i czysto. Ich zachowanie również było odpowiednie - byli bardzo uprzejmi i grzeczni, ale z drugiej strony ich obsługa nie rzucała się w oczy, nie była inwazyjna. Żeby zjeść, przejechałam na parking, gdzie było równie czysto, co w bezpośrednim sąsiedztwie restauracji. Naprawdę ciężko znaleźć jakikolwiek słaby punkt tej wizyty.
Będąc przy okazji w pobliżu i ponieważ uciekł mi autobus i następny był dopiero za 20 minut, udałam się na rekonesans i z nadzieją, że kupię zeszyt, do tego małego sklepiku. Wewnątrz wyglądał znacznie gorzej niż od strony ulicy, bowiem zewnętrzne ściany sklepu są ładnie pomalowane, natomiast w środku sklep wygląda mało atrakcyjnie, widać "gołą" blachę, a półki wyglądają jak magazynowe - słowem, urządzone jest najmniejszym kosztem. W czasie wizyty było jeszcze bardzo zimno, co dało się odczuć również w środku - skromne ogrzewanie nie równoważyło bardzo niskiej temperatury na dworze i ekspedientka była nieco przemarznięta. Celem mojej wizyty - poza zabiciem czasu - był zakup zeszytu w formacie a4. Okazało się, że do wyboru jest tylko 5 sztuk, chociaż nie wiem, czy można tu mówić o wyborze, bo wszystkie były takie same. Do tego ich cena była dość wygórowana, więc zrezygnowałam z tego zakupu. Już miałam wychodzić, ale z ciekawości zapytałam, czy dostępne są wkłady do piórka marki Parker, bo na ogół są dość trudno dostępne. Zdziwiłam się, bo wkłady w sklepie były i to w dwóch różnych kolorach, co w przypadku tej marki jest i tak dużym sukcesem - kolorowe wkłady do tych piór są praktycznie jak białe kruki. Udało mi się zakupić aż 4 wkłady w dość niskiej cenie (biorąc pod uwagę, że to Parker, 2.50 za "podwójny" wkład to jeszcze nie tak drogo). Niestety przez cały czas trwania wizyt miałam wrażenie, że ekspedientka nie jest zainteresowana obsługą i że w czymś jej przeszkadzam, więc - suma sumarum - nie do końca mogłabym polecić ten sklep komukolwiek.
Rzadko bywam w restauracjach sieci Mc Donald's, ale do tej jednej na ogół zaglądam z przyjemnością - może dlatego, że często bywam tam ze znajomymi. Przy okazji tej wizyty, jak zwykle w tym miejscu, w lokalu był tłum, z czego większość stanowiły dzieci i młodzież do 15 roku życia, więc wnętrze tętniło życiem, ale niestety też hałasem. Obsługa przy kasach, mimo braku konkretów ze strony zamawiających, nie pospieszała i była nad wyraz uprzejma. Zgodnie ze standardami obsługi, personel nie rozmawiał między sobą poza niezbędną do wydawania kolejnych zamówień komunikacją. Nad wszystkim - o dziwo - czuwał nie tylko manager, ale też kierownik restauracji, który, ku mojemu zaskoczeniu, obsługiwał gości restauracji na równi z "szeregowymi" pracownikami w czerwonych koszulkach (zapewne po to, aby trochę rozluźnić narastające kolejki). Kiedy przyszła moja kolej na zamówienie, obsługa przebiegła bardzo sprawnie, pracownica była dobrze poinformowana nawet na temat zawartości "lady" i stanu produktów, które są dostępne od ręki i na które nie trzeba czekać. Mimo, że zamówiłam ciastko, nie musiałam na nie czekać, było gotowe do wydania, chociaż zwykle spotykam się z sytuacją, gdzie czas oczekiwania na ten deser to minimum 5 minut, bo dopiero się smaży. Kiedy poszłam skorzystać z toalety, wszystko było bardzo czyste i obsługa sali na bieżąco o to dbała. Na sali stolikowej było w miarę czysto w stosunku do liczby gości, którzy "przewijali" się przez restaurację. Ta liczba jednak powodowała fakt, że nie było już żadnych wolnych stolików i aby w spokoju zjeść, musiałam dosiąść się do czytającej książkę kobiety. Co prawda, po chwili zauważyłam znajomych siedzących przy jednym ze schowanych przy oknie stolików, ale konieczność dzielenia stolika z obcą osobą choć przez chwilę była bardzo niezręczna. Do końca trwającej około 40 minut wizyty, ruch w restauracji był tak samo wzmożony i nie po raz pierwszy spotykam się z taką sytuacją w tym miejscu, więc sądzę, że zarządzający restauracją powinni pomyśleć o powiększeniu powierzchni przeznaczonej dla gości.
Mimo że to osiedlowy sklep i mijam go praktycznie codziennie, nie zaglądam tu czesto. Przede wszystkim ze wzgledu na bardzo ograniczony asortyment dla psów i niespecjalny wystrój - półki są odrzucające, poustawiane w nieładzie, żadna nie pasuje do żadnej. Zwykle, wchodząc do sklepu zoologicznego, widzi sie półki uginające sie pod towarami i nigdy nie wiadomo, co wybrac. Tutaj jest inaczej. Sklep przede wszystkim dedykowany jest koniom i jeździectwu, ale oferuje tez skromna game produktow dla psow i kotow (mam z resztą wrażenie, że gdyby nie to, byłby zupełnie nierentowny). Do wyboru jest doslownie kilka karm dla domowych czworonogow, dwa szampony do kąpania i troche przegryzek. Przy okazji tej wizyty, chcialam kupic psu gałgan-gryzak, bo poprzedni już "wykończył". Ku mojemu bezkresnemu zdziwieniu, w sklepie był akurat taki, jaki dzień wcześniej oglądałam w Internecie i zaplanowałam jego zakup. Oczywiście, jak w zdecydowanej wiekszosci sklepow zoologicznych, nie-ludzcy klienci są równie mile widziani, jak ich opiekunowie, wiec moj pies wszedl do sklepu ze mna i od razu zabawka przypadla mi do gustu, wiec nie mialam wyboru, tylko ja kupic. Podczas gdy decyzja zostala podjeta za mnie, zauważyłam, że zabawka kosztuje mniej niż w innych sklepach, które porównywałam. Ekspedientka była bardzo miła, ale miałam wrażenie, że nie jest zaangażowana w relacje z klientami, co w przypadku takiego małego sklepiku i tak niewielkiego ruchu, powinno byc potraktowane powazniej. Ogolnie rzecz biorac, malowymagajacym lub niezdecydowanym klientom polecam ten sklep, ale dla koneserow lub osob z wiekszymi wymaganiami proponowalabym wizyte w lepiej zaopatrzonym punkcie.
Przy okazji wizyty na galerii handlowej E.Leclerca, zauważylam, że w porównaniu do kas marketu, salonik prasowy Kolportera był praktycznie pusty - jedna kobieta stała przy kasie. Fakt, że chcialam kupic tylko małą przekąske przesądził o tym, że wybrałam raczej mniejszy asortyment niż długie poszukiwania właściwego produktu i jeszcze dluze oczekiwanie w kolejce. Pomysł był trafiony, bo pomimo niewielkiej powierzchni, salonik prasowy byl dosc dobrze zaopatrzony, rowniez w artykuly spozywcze typu batony i inne "przegryzki". Dodatkowym atutem byl porzadek i czystośc, jakie panowaly wewnątrz. Kiedy dotarlam do kasy i ustawilam sie w kolejce, okazalo sie, ze nie bylo do konca tak szybko i sprawnie, jak z poczatku spodziewalam sie, ze bedzie. Kobieta, ktora stala przy kasie, wybrzydzala i zadawala bardzo duzo pytan chcac kupic papierosy. Zadawala nie tylko standardowe pytania o cene, marke czy smak, ale bardzo interesowal ja tez sklad substancji smolistych i innych "trucizn". Nie zwazajac na moja obecnosc (choc bylam pewna, ze mnie slyszala i widziala), nawet po zakupie, stala dalej przy kasie i beztrosko zagadywala do sprzedawczyni. Tu bardzo zaskoczyla mnie pelna klasy i dobrego smaku postawa ekspedientki, bowiem kobieta z usmiechem sluchala klientki, ale nie podtrzymywala rozmowy i oczami przepraszala mnie za zwloke. Nie wyobrazam sobie lepszego zachowania z jej strony w tej sytuacji, bo przeciez niegrzecznym byloby przerwanie wywodu rozentuzjazmowanej klientki. Kiedy nadeszla moja kolej, ekspedientka rowniez wygladala na zadowolona, ale nie okazala tego w sposob, ktory klocilby sie z dobrym wychowaniem. Obslugujac mnie, byla bardzo mila i kulturalna, spelnila wszystkie normy jakosci obslugi, o jakich moglabym pomyslec patrzac przez pryzmat obslugi w punkcie prasowym.
W oczekiwaniu na wiecznie grzebiącego się męża, wybrałam się do Marcpolu, żeby kupić sok, mając nadzieję, że uda mi się tam zrobić błyskawiczne, bezkolejkowe zakupy. Przed wejściem do sklepu było strasznie ślisko, musiałam bardzo uważać drepcząc stópkami z samochodu. Za drzwiami jednak byłam mile zaskoczona. Mimo późnej pory, w całym sklepie było naprawdę czysto. Przechodząc przez zlokalizowany przy wejściu dział warzywa/owoce zauważyłam, że wszystko wygląda naprawdę świeżo - wręcz nie chciało się wierzyć, że pozostało niewiele czasu do zamknięcia, a nie otwarcia. Nie udało mi się dotrzeć do lady z wędlinami, ale z daleka widziałam, że pracownicy, którzy pełnili wędlinową wartę, krzątali się mimo braku klientów. Półki były pełne, co wyglądało bardzo zachęcająco. Ogólnie sklep jest bardzo przestronny, niewysokie półki utrzymane w mało przemysłowej estetyce są przyjazne dla klientów. Niestety, duża przestrzeń w sklepie wraz z brakiem pomyślunku osoby odpowiedzialnej za jej zagospodarowanie, spowodowały, że aby znaleźć konkretnie TEN sok, musiałam przemierzyć kilkanaście metrów aby dojść od jednej do drugiej półki z sokami i napojami, bowiem między nimi stały jeszcze lodówki i promocje. Po znalezieniu potrzebnego produktu, udałam się w kierunku kas - co prawda otwarte były tylko dwie, ale to i tak wystarczyło, aby nie tworzyła się kolejka. Tutaj również zdecydowanie zawiodło rozplanowanie przestrzeni, bowiem linia kas, gdzie czynna była jedna z nich, jest znacznie oddalona od kasy działu alkoholowego, która stanowiła drugą z dostępnych opcji. Pracownik z tej kasy musiał co jakiś czas "Zapraszać do wolnej kasy", bo nawet nie było widać, że ktoś tam jest, obsługuje i można zapłacić u niego za wszystkie zakupy. Zasadniczą zaletą jest sprawna obsługa i życzliwe nastawienie obsługujących oraz stosunkowo niskie ceny.
Dla wszystkich lubiących grę w podchody, chowanego i inne zabawy typu "znajdź" oraz z bezdennym zapasem czasu - polecam ten sklep.
Mam telefon w T-mobile już blisko 8 lat, z czego od dwóch lat w abonamencie. Przez ten, dość długi, okres czasu, moje zdanie na temat tej firmy (niegdyś pod szyldem "Ery") stopniowo się pogarszało aż do teraz, kiedy postanowiłam zmienić sieć.
Pierwszym podstawowym problemem jest zasięg. Odkąd pamiętam, Era reklamowała się niesamowitym zasięgiem. Tu powinno znaleźć się drobne sprostowanie - zasięg jest, ale na ogół nie do końca tam, gdzie jest potrzebny. Wyjeżdżając co jakiś czas "w Polskę", zauważyłam, że często zdarza się, że wszystkie siedem "kresek" sieciowych łapię pośrodku pola czy lasu, natomiast brakuje ich na drogach czy we wsiach, czyli tam, gdzie na ogół jest on potrzebny. Mając drugi telefon w konkurencyjnym Play, nie zauważyłam, żeby gdziekolwiek w Polsce w miejscach, gdzie dotarła cywilizacja w postaci asfaltu, zabrakło chociaż połowicznego zasięgu. De facto, nawet w centrum Warszawy, będąc w domu nie zawsze "łapie", więc czasem, chcąc zadzwonić, trzeba się chwilę pokręcić po mieszkaniu, żeby było to w ogóle wykonalne.
Kolejną kwestią są ceny. Tutaj w zasadzie można wytknąć T-Mobile drożyznę na każdym kroku. Drogie są abonamenty, minuty/smsy po przekroczeniu minut "darmowych", których wcale nie ma zbyt wiele. Przedłużając umowę nie wiadomo, co opłaca się mniej - czy telefony, których ceny są minimalnie niższe niż tych samych modeli w sklepach internetowych, czy pakiety minut lub przesyłu danych, które są nieporównywalnie niższe niż te oferowane przez inne sieci. Taki stan rzeczy utrzymuje się od zawsze i podczas gdy inni operatorzy wprowadzali różne promocje (np. darmowe połączenia albo smsy w ramach tej samej sieci), Era czy też T-Mobile nigdy nie proponowała takich rozwiązań. Mało tego, w ciągu ostatnich kilku miesięcy jakość usług tej firmy znacznie spadła - często (2-3%) zdarza się, że SMSy i MMSy nie dochodzą do adresatów (podczas gdy są oni podłączeni do sieci, bo można się do nich dodzwonić) lub docierają do nich ze znacznym, nawet kilkudniowym opóźnieniem. Kulminacją była kilkugodzinna przerwa w możliwości wysyłania smsów w grudniu 2011. Na dobrych kilka godzin w ciągu dnia cała Warszawa i okolice były wyłączone z obiegu (zepsuł się przekaźnik) i dopiero telefon do obsługi technicznej wyjaśnił problem, ale wydaje mi się, że w przypadku takiej usterki w gestii sieci leży poinformowanie abonentów o zaistniałym problemie - w pierwszej chwili odruchowo pomyślałam, że coś jest nie tak z moim numerem lub telefonem.
Kolejnym "punktem programu" są notoryczne, a do tego bezcelowe, telefony od konsultantów z Call Center. Oczywiście nie jest ich winą to, że dzwonią, bo to przecież nie oni wybierają numer, którego posiadacza chcą podręczyć kolejnymi propozycjami ofert. Z drugiej jednak strony są to osoby niekompetentne, które nie potrafią odpowiedzieć na większość pytań odnośnie oferty lub łączenia ofert. Niemożliwą jest ocena ich wyglądu czy zachowania w trakcie rozmowy, ale rażące i odpychające są błędy językowe, które popełniają nawet po kilkanaście razy w ciągu kilku minut. "Tą ofertę", "proszę panią", "może pani sobie wziąść" itp. to tylko nie liczne przykłady polszczyzny w wykonaniu większości konsultantów, która nie do końca przypomina już chyba język polski. Częstokroć, jeśli podziękuje się za rozmowę lub grzecznie poinformuje konsultanta o tym, że np. dzień wcześniej mieliśmy już podobny telefon "z sieci", na siłę przeciąga on rozmowę usilnie próbując nakłonić swoją "ofiarę" do zakupu kolejnej usługi. Jedną z niewielu zalet jest pomoc techniczna, do której - co prawda - bardzo ciężko jest się dodzwonić, ale na ogół daje się załatwić problem, z którym się zgłasza.
Podsumowując, polski T-Mobile, żeby dorównać swoim zagranicznym odpowiednikom lub chociaż oferować konkurencyjne usługi na polskim rynku ma jeszcze wiele do dopracowania i dopóki większość z tych wad nie zniknie, nie polecam nikomu dołączenia do grona abonentów tej sieci, przynajmniej jeśli chodzi o ofertę dla klientów indywidualnych.
Wchodząc do tego Rossmana zauważyłam, że do kasy jest olbrzymia kolejka, ale to mnie nie zdziwiło, bowiem sklep mieści się na parterze dużego kompleksu biurowego i godzina, o której trafiłam na dużą kolejkę to czas, kiedy większość ludzi kończy pracę w biurze. Mimo takiego stanu rzeczy, obsługa w sklepie przebiegała wręcz bez zarzutu. Otwarto dodatkową kasę - przy tzw. "kolorówce" i to rozładowało kolejkę, która w ciągu 10 minut zniknęła. Ja sama miałam przyjemność być obsługiwana przez panią Beatę, która pracowała właśnie w tej dodatkowej kasie. Ponieważ miałam problem z dobraniem kolorystyki pudru do twarzy, pani bez najmniejszego wahania pośpieszyła mi z pomocą w dobraniu właściwego odcieniu. W związku z tym, że trudno było dojść do tego, który kolor jest przypisany do którego testera, nie było problemu, aby otworzyć pudełeczko z pudrem i przez bliskie porównanie przyporządkować właściwe nazwy właściwym testerom, dzięki czemu wybór był o wiele łatwiejszy. Po wybraniu razem ze mną właściwego pudru, ekspedientka wróciła do kasy, gdzie przyjęła ode mnie pieniądze.
Pomimo nienagannego zachowania i pomocy, muszę przyznać, że pani miała jeden "minus" - jak na osobę pracującą w drogerii, była bardzo zaniedbana - nieumalowana, włosy miała dość niedbale spięte spinką. Zdecydowanie nie była tak zwaną "żywą reklamą" produktów, jakie oferuje Rossman.
Sam sklep jest bardzo logicznie rozplanowany, panuje w nim porządek, wszystkie produkty są wyraźnie opisane cenami i nie ma problemu z dostępem do niczego - wszystko jest w zasięgu ręki nawet dla osoby średniego wzrostu. Liczne promocje czy przeceny są ładnie wyeksponowane, przez co skutecznie zwracają na siebie uwagę klientów, są też dość atrakcyjne cenowo. Niestety, jeśli chodzi o "kolorówkę", która przy okazji tej wizyty była moim głównym obiektem zainteresowań, asortyment mocno kuleje i od dobrych kilku miesięcy nie był uzupełniany o nowości. Na przykład, podczas gdy Rimmel co sezon wprowadza nowe kolory do gamy swoich lakierów do paznokci, w Rossmanie w Europlexie od wielu wielu miesięcy dostępna jest stała gama kolorów, która tylko co jakiś czas jest zubożana lub wzbogacana o jeden lub dwa odcienie, co zdecydowanie nie pokrywa się z tym, co wypuszcza na rynek marka. To samo dotyczy większości innych marek. Z drugiej strony warto wspomnieć, że dostępne są produkty większości popularnych na polskim rynku firm kosmetycznych ze średniego pułapu cenowego, przez co można porównać np. tusze do rzęs różnych marek (chociaż, jak wspominałam, często wybór spośród jednej marki może nie być satysfakcjonujący). Na pewno atrakcyjnie jest też pod względem cenowym - jest sporo taniej niż w tradycyjnych, mniejszych drogeriach. Oczywiście ceny nie dorównują tym ze sklepów internetowych, ale to niewielka cena za możliwość sprawdzenia testerów i fakt, że wybrany produkt jest dostępny do użytku od razu po zakupie.
Podsumowując, pomimo kilku uwag, polecam ten sklep.
Sklep Derland zmieniał szyld już co najmniej 4 razy, odkąd pamiętam. Przez to, że co jakiś czas należy on do innej sieci "sklepów osiedlowych", większość osób - w tym ja - nie wie, co tak naprawdę o nim myśleć. Ostatnio należy on do sieci "OdiDo", która zaczęła głośno reklamować się w mediach. W istocie jest to jednak mały sklepik mieszczący się w akademiku "Sabinki" Szkoły Głównej Handlowej. Rzeczą zdecydowanie najciekawszą w przypadku tego sklepu jest na pewno fakt, że ma on dwa wejścia - jedno z akademikowego korytarza - tak, aby studenci nie musieli wychodzić z budynku chcąc iść do sklepu - oraz drugie, od ulicy (istniejące dopiero od kilku lat). Wewnątrz można znaleźć wszystkie produkty właściwe typowym delikatesom - wszystkich produktów spożywczych po trochu i kilka artykułów kosmetycznych i chemicznych jak waciki, podpaski czy prozaiczny proszek do prania. Mimo że sklepowe półki wypchane są rozmaitymi przekąskami, często zdarza się, że to, co akurat jest mi potrzebne, nie znajduje się w asortymencie sklepu albo "właśnie ktoś kupił ostatnie" - często tak się dzieje, jeśli potrzebny jest sprecyzowany dokładnie produkt czyli np. nie "chipsy", ale konkretne, marki crunchips albo "jakiś" sok pomarańczowy, a nie wybrany sok z pomarańczy Tymbarka. Często niestety zdarza mi się zrezygnować z zakupów w tym sklepie, bo po prostu czegoś nie ma.
Kolejnym minusem jest tu dostęp do wszystkich produktów, co powiązane jest też z ogólnie panującą ciasnotą. Aby zmieścić jak najwięcej na bardzo malutkiej przestrzeni (wręcz klaustrofobicznej), półki sięgają pod sam sufit, przez co ostatnie dwie są nieosiągalne nawet dla klientów mierzących przeszło 190 cm. Aby zakupić np. chrupki, chipsy, bądź też popcorn, trzeba prosić panią z obsługi, aby specjalnie pofatygowała się zdjąć ten lub inny wybrany artykuł. Słabym punktem są tu też ceny, większość artykułów ma bardzo mało konkurencyjną cenę, pieczywo zaś jest bodaj najdroższe na całym osiedlu. Bez porównania drożej wypada wszystko, jeśli porównamy to do jakiegokolwiek marketu. Często zdarza się nawet, że cena jest o ok. 20-30% wyższa niż ta sugerowana na opakowaniu danego produktu.
Obsługa jest zmienna. Ekspedientki zmieniają się co kilka-kilkanaście tygodni, a ogłoszenie na drzwiach o poszukiwanym personelu jest już stałym elementem wystroju. Panie często starają się był miłe, uprzejme i sympatyczne, ale nierzadko widać po nich skrajne zmęczenie. Nigdy nie są jednak opryskliwe i nie sprawiają wrażenia nieżyczliwych klientowi. Starannie dbają też o to, aby wszystko było czyste - zwłaszcza podłoga, która przy deszczu lub śniegu szybko się brudzi (jasne kafelki i brak miejsca na porządną wycieraczkę tego nie ułatwiają).
Podsumowując, nie lubię chodzić do tego sklepu ze względu na asortyment i ceny, ale personel i czystość są tu bez zarzutu, więc sklep można polecić klientom niewymagającym pod względem konkretnej marki i takim, dla których cena nie stanowi problemu.
Znam Lorien z polecenia znajomego i kupuję tam już od dobrych kilku lat. Wszystko w sklepie jest naprawdę godne polecenia. Zaczynajac od obsługi - profesjonalizm w każdym calu. Mało który sklep o dość szerokim asortymencie może pochwalić się pracownikami, którzy naprawdę znają się na sprzęcie, który sprzedają. Ja sama kilka miesięcy temu miałam okazję być świadkiem zakupu monitora w tym sklepie i wiedza, jaką dysponował i potrafił podzielić się jeden z pracowników sklepu na temat monitorów, grafiki itp. była naprawdę imponująca. Sposób, w jaki opowiadał o wszystkim był godny podziwu do tego stopnia, że stałam i słuchałam zamiast podejść do kasy i zrobić swoje skromne zakupy.
Moje zwyczajowe zakupy w sklepie Lorien to tusze do drukarki. Na mój wybór sklepu składa się kilka czynników. Przede wszystkim jest to jakość oferowanych tuszy. Mam pewność, że kupując je w tym sklepie są zawsze świeże i oryginalne. Drugą ważną rzeczą jest cena, która jest konkurencyjna nawet w porównaniu do licznych sklepów na Allegro, mimo że mamy do czynienia z salonem w centrum Warszawy. Tym samym dochodzimy do trzeciego czynnika, który przyciąga mnie do tego sklepu - lokalizacja i dostępność. Nie zdarzyło mi się jeszcze, żeby nie było tuszu, którego potrzebuję - zawsze sprawdzam to telefonicznie i rezerwuję produkt, zanim po niego pojadę (bo Lorien nieodpłatnie oferuje taką możliwość), ale jest to czysta formalność, bo sklep jest świetnie zaopatrzony. Do tego nie muszę czekać kilku dni, aż towar do mnie dojedzie, bo wystarczy po niego podjechać - dojazd jest świetny.
To sklep zdecydowanie godny polecenia każdemu, kto potrzebuje sprzętu komputerowego - małego czy dużego.
Sklep BAM jest jednym z najstarszych sklepów zabawkowo-papierniczych, jakie znam. Mieści się na ul. Dąbrowskiego odkąd tylko pamiętam. Jest to średnich rozmiarów sklepik, urządzony raczej przytulnie, choć w zasadzie mało funkcjonalnie - często przechodząc między półkami można o coś zaczepić i zrzucić.
Mają bardzo szeroki asortyment zarówno jeśli chodzi o zabawki, jak i rozmaite artykuły papiernicze, ale często zdarza się, że tak naprawdę nie ma tego, co jest mi potrzebne - zwłaszcza, jeśli chodzi o rzeczy specyficzne jak np. atrament konkretnej firmy, a nie w ogóle atrament, brystol o konkretnych wymiarach, ołówek konkretnej twardości, etc. Zdecydowaną piętą Achillesa są tu też ceny. Są zdecydowanie niekonkurencyjne w porównaniu do marketów czy większych, nowszych sklepów, które oferują np. tylko artykuły biurowe, piśmiennicze, itp. Jeśli chodzi o zabawki, to wśród ogromnego wyboru brakuje nowinek - większość oferty nie jest uzupełniana na bieżąco, większość zabawek zalega na półkach i przez to jest "przeterminowana", a jak wiadomo dzieci na ogół chcą to, co aktualnie jest "na topie". Słabością jest także fakt, że pracownicy sklepu są niedoinformowani w kwestii funkcjonowania zabawki czy ogólnie właściwości sprzedawanych towarów - np. w przypadku tej konkretnej wizyty zostałam zapewniona, że standardowe wkłady pasują do pióra Parkera, a w domu okazało się, że nie pasują. W związku z tym, że otworzyłam i "zepsułam" jeden z wkładów, mimo posiadanego rachunku, reklamacja nie została uwzględniona, a na swoje zbulwersowanie usłyszałam, że to ja powinnam wiedzieć, jakie wkłady pasują do mojego pióra. Pasujących wkładów oczywiście nie było. Przy okazji tej samej wizyty chciałam kupić papier ozdobny do pakowania prezentów - na zapakowanie ogromnego pudła potrzebowałam aż 3 rolek takiego samego wzoru, jednak do wyboru był tylko jeden (którego wzór niestety nie pasował do okazji), którego byłaby taka ilość - reszta wzorów była tylko po jednej rolce z każdego rodzaju. W związku z tym, że jest to sklep dedykowany raczej dzieciom uczęszczającym do okolicznych szkół i przedszkoli, w sobotni ranek nie było dużego ruchu, więc ekspedient był tylko do mojej dyspozycji, co zdaje się być jednym z niewielu jasnych punktów w ogólnym obrazie tego sklepu.
Niestety, nieudana próba zakupów w tym sklepie, mimo sentymentu z dzieciństwa, przekonała mnie do tego, że po zabawki i artykuły piśmiennicze przyjdzie mi jeździć do sklepów z szerszym asortymentem i bardziej kompetentną obsługą.
Odwiedziłam klinikę Elwet z moim psem, bo od kilku dni pokasływał, a do tego wdało mu się paskudne zapalenie ucha, co jest częste w przypadku tej rasy. Już od wejścia zapach był odpychający - pachniało typową lecznicą dla zwierząt (chyba popularnie używają jakiegoś środka czyszczącego, który ma taki specyficzny zapach). Do rejestracji - mimo jednego wolnego stanowiska - trzeba było poczekać, bo "okienka" są umieszczone za blisko siebie, a przy jednym już stała pani z dość dużym psem, który nie wyglądał przyjaźnie; nikt nie przewidział, że do rejestracji u weterynarza klienci przyjdą od razu z psami. Pani w rejestracji o wszystko pytała się po 2-3 razy. Do tego okazało się, że przekręciła moje nazwisko. Po zarejestrowaniu wizyty, poproszono mnie o poczekanie kilku minut, ale w tym celu musiałam wziąć psa na ręce, bowiem z jednej strony podłoga była mocno wymazana krwią innego zwierzaka (oczekująca przede mną na wizytę suczka miała cieczkę), a w miejscu poczekalni siedziała z psem pani, którą wcześniej musiałam ominąć przy rejestracji. Jedną z niewielu pozytywnych rzeczy w przypadku tej wizyty był czas oczekiwania na przyjęcie w gabinecie - czekałam tylko około 10 minut. Po wejściu do gabinetu, lekarz - w moim odczuciu - od niechcenia przeprowadził wywiad na temat stanu zdrowia mojego psa. Zapytał, co mu jest, a następnie go obejrzał i osłuchał. Nie wiem, na jakiej podstawie, ale uznał, że mój terier ma anginę oraz zapalenie ucha. Pies dostał w związku z tym dwa zastrzyki, ale tu przysłowiowo otworzył mi się scyzoryk w kieszeni, bowiem zastrzyki wykonywała - chyba - praktykantka, która ukłuła go 5 razy zanim podała pierwszy zastrzyk. Do tego zrobiła to bardzo boleśnie tak, że mój pies zawarczał i aż zawył z bólu, co na ogół mu się nie zdarza. Następnie usłyszałam, że powinnam wykupić w aptece leki - na kaszel oraz witaminy. Na ucho lekarz jedynie powiedział mi, że przepisze maść, ale nie zapisał jej na recepcie, co odkryłam dopiero w aptece. Można powiedzieć, że na siłę "wcisnął" mi płyn do mycia uszu, którym koniecznie miałam tego samego bądź następnego dnia wyczyścić uszy psu, co zrobiłam i to znacznie pogorszyło ich stan. Przy wizycie kontrolnej zapytałam o maść, która miała być przepisana do uszu, ale usłyszałam, że pan nie wie, co kolega dzień wcześniej rozpoznał i nie może mi pomóc w tej kwestii, bo nic na ten temat nie zostało wpisane do systemu. Dopiero u weterynarza w innej klinice udało się wyleczyć i uszy, i kaszel, bowiem okazało się, że rzekoma angina jest reakcją alergiczną i nie wyleczyłoby się tego kaszlu żadnym z proponowanych w Elwecie leków.
Wracając z zakupów udałam się do tej apteki zupełnie przypadkiem - była po drodze. Mimo, że w jednej z bocznych uliczek, była widoczna już z daleka, od głównej ulicy - Puławskiej. W związku z tym, że grudzień to sezon na grypy i przeziębienia, spodziewałam się ogromnej kolejki w godzinach szczytu, ale po wejściu do apteki okazało się, że przede mną czeka tylko jedna osoba. Wewnątrz było czysto pomimo, że na dworze panowała typowo jesienna, mokra aura. Kiedy po chwili doszły jeszcze dwie osoby do kolejki, kolejne stanowisko kasowe zostało otwarte. Kiedy nadeszła moja kolej, okazało się, że będę obsługiwana właśnie w tym nowo otwartym okienku, gdzie pracował pan Rafał. Okazał się być bardzo kompetentnym farmaceutą, ponieważ mimo, że lek, który został mi przepisany na recepcie, akurat był niedostępny, ale mężczyzna wiedział, jaki może mi zaproponować zamiennik (który okazał się tańszy niż "oryginalny" lek). Poza receptą, potrzebowałam jeszcze kilka produktów, w kwestii których również spotkałam się z szeroką wiedzą i kompetencją pana Rafała - zapytany o opinię, polecił mi - "w jego opinii" - lepszy lek, który również był tańszy od alternatywy. Potrafił też zgadnąć, o jaki lek mi chodzi, kiedy pomyliły mi się nazwy.
Mimo wielu produktów, które znajdowały się w odległych częściach apteki, obsługa była bardzo sprawna - nie zajęła dłużej niż 4 minuty. Na pożegnanie pan życzył mi wesołych świąt, co było bardzo miłe i sprawiło, że zapamiętałam tę wizytę.
Zdecydowanie polecam tę aptekę!
Wizyta w aptece nie była typowa, ponieważ sama apteka, jak się okazało, nie należy do tradycyjnych. Nie ma tu dobrze znanych "okienek" i gamy produktów w oszklonych witrynach. Przypomina ona bardziej sklep samoobsługowy, bowiem większość preparatów dostępnych bez recepty leży na półkach/stołach rozmieszczonych na środku lokalu. Samodzielnie można tu wybrać nie tylko suplementy diety czy kosmetyki, ale też testy ciążowe, akcesoria i preparaty stymulujące życie seksualne oraz lekarstwa na np. przeziębienie. Wiele jest "przecen" i "promocji", które z jednej strony mają stanowić wabik na klientów - bo w tym wypadku trudno mówić o "pacjentach", z drugiej strony, ja sama nie odważyłabym się kupić lekarstw czy innych typowo aptecznych produktów na wyprzedaży - pozostaje obawa o jakość produktu. Wokół dwóch kas nie ma porządku, farmaceutki są chaotyczne, obsługa nie przebiega sprawnie. Po wybraniu potrzebnych produktów - samodzielnym, bo na doradztwo ze strony personelu nie można było liczyć, chciałam zapłacić kartą. Terminal długo nie odpowiadał, płatność trwała ponad 5 minut. Później pani obsługująca kasę chciała wprowadzić transakcję do komputera, co też stanowiło dla niej niemały problem. Jako że w aptece, kiedy weszłam, stał inny klient, który wcześniej zamawiał jakiś specyfik - bodaj na receptę - miałam okazję zaobserwować, jak obsługa odnosi się do tzw. "problematycznego klienta". Pan zamawiał lek, nie było go na stanie, więc został sprowadzony do apteki, ale "diabeł ogonem nakrył" i nie wiadomo było, co się z nim stało. Pan się dopominał o znalezienie, bo potrzebował leku, ale farmaceutki uznały, że już drugi został zamówiony i za parę dni będzie. Kazały też zostawić klientowi numer telefonu do siebie, żeby się z nim skontaktować, kiedy będzie mógł przyjść po zamówienie. Po jego wyjściu, pomimo, że stałam przed nimi, przy kasie, nie powstrzymały się od bardzo niegrzecznego komentarza pod jego adresem.
Podsumowując, obsługa oraz wystrój/rozplanowanie apteki mocno kuleją. Jedynym pozytywem w tym przypadku może być, według mnie, niska cena niektórych produktów oraz promocje typu happy hour, które nie sugerują, że dany produkt jest "wyprzedażowy".
W tej lokalizacji znanej sieciówki byłam pierwszy raz. Na wstępie dało się zauważyć jeden zdecydowanie słaby punkt - wejście do kawiarni jest małowidoczne. Mogłoby być zdecydowanie lepiej oznakowane, zwłaszcza, że mieści się w ścisłym centrum Warszawy. Wystrój dwupoziomowego lokalu był zdecydowanie przyjemny - ciepłe, fioletowo-śliwkowe wnętrze umeblowane dość nowocześnie. Kawiarnia wydaje się znacznie przyjaźniejsza i klimatyczna, niż inne punkty tej marki. Zdecydowanym atutem w tym przypadku jest też wysoki standard czystości. Personel przy kasie był dobrze przeszkolony, sympatyczny i szybko obsługiwał. Pani była w stanie udzielić nam informacji na temat wybranych produktów, chciała zachęcić do wypróbowania kaw sezonowych i "nowinek" w menu. Zważywszy na to, że w lokalu byłam z koleżanką, miłą niespodzianką było pytanie ze strony kasjerki, czy płacimy razem, czy osobno. Również na pochwałę zasługuje sprawna obsługa terminala płatniczego, co czasem sprawia trudność młodym osobom. Minusem był czas oczekiwania na kawę: dobrych 5-10 minut, baristka nie wyrabiała się z zamówieniami - sądzę, że ktoś mógłby jej pomóc. Również na poprawę czeka oznaczenie toalet - są dwie: męska na górnym piętrze i damska na dolnym, ale dla niezorientowanego klienta mogłoby się to wydawać kłopotliwe, że jest "tylko damska" albo "tylko męska" - na ogół rozróżnione wc są obok siebie, żeby było łatwiej.
W celu zapewnienia wyższej jakości usług używamy plików cookies. Kontynuując korzystanie z naszej strony internetowej bez zmiany ustawień prywatności przeglądarki, wyrażasz zgodę na wykorzystywanie ich.