Miałam umówione spotkanie z przedstawicielem Home Broker, ponieważ jestem zainteresowana kupnem mieszkania. Spotkanie było na godzinę 17, na miejscu byłam ok 16.55, tam mnie przywitano i poproszono o zajęcie miejsca, a doradca za chwilę będzie.
W czasie kiedy czekałam na doradcę, pani z recepcji zaproponowała coś do picia, była miła i uśmiechnięta. Minęło ok 10 minut, aż przyszła pani doradca. Powitała mnie, ale się nie przedstawiła, zaczęła rozkładać laptopa i przygotowywać się do wizyty. Minęło kolejnych parę minut, a pani wciąż nie mogła podłączyć komputera ( tylko jedna wtyczka do monitora), nie poprosiła o pomoc nikogo z współpracowników. Po jakimś czasie udało się, jednak na monitorze pojawiły się informacje o innym kliencie, jego dane osobowe, preferencje, zarobki... Dopiero po chwili pani to spostrzegła i odłączyła monitor. Po kolejnych paru minutach, czyli ok 30 minut od kiedy miało zacząć się spotkanie w końcu przeszliśmy do sprawy.
Pani zapytała jaka lokalizacja interesuje, rynek wtórny czy pierwotny, oraz cena. Na tej podstawie zaczęła przedstawiać oferty developerów. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że w ciągu 15-20 minut przedstawiała jedną ofertę, a informacje które od niej usłyszałam były po prostu czytane z internetu. Po mojej prośbie o inną ofertę, pani przedstawiła mi inną, jednak cenowo o wiele wyższą, niż ustalaliśmy na początku. Przez następne 1.5 godziny zobaczyłam 5 ofert developerów, z których tak na prawdę tylko jedna była zgodna z moimi preferencjami. Pani doradca była miła, cały czas mówiła, ale niestety nic konkretnego. Na wstępie powiedziała, że jest zmęczona, ale nie jest to wytłumaczenie, każdego klienta powinno traktować się jednakowo.
Wizyta była bardzo długa, nic nie dowiedziałam się więcej ponad to, co można wyczytać na stronach developerów. Pani była miła i starała się, ale wizytę uważam za stracony czas.
Około dwa lata temu miałam wykupione ubezpieczenie OC dla samochodu w Compensie. Była to kontynuacja ubezpieczenia poprzedniego właściciela, po upływie jej ważności wykupiłam polisę OC już na siebie. Wszystko było OK, po roku auto sprzedałam. Przez następne pół roku była cisza, aż nagle pewnego dnia dostałam pismo z Compensy o tym, że zalegam z opłatą II raty za ubezpieczenie. Zdziwiło mnie to, ponieważ auto sprzedałam jeszcze przed upływem ważności I raty, więc obowiązek zapłaty II raty ciążył już na nowym właścicielu.
Zadzwoniłam na infolinię, zgłosiłam problem. Pani w Centrum Rozliczeniowym Compensy była miła, pomocna, wytłumaczyła i przeprosiła za ich błąd - po prostu "zapomnieli" przepisać polisy na nowego właściciela.
Minęło kolejne pół roku, w połowie listopada dostałam pismo z Compensy, że mam do zapłaty 326zł za polisę OC. Zadzwoniłam ponownie do Centrum Rozliczeń, tam dowiedziałam się, że dotyczy to polisy, którą miałam jako pierwszą - po poprzednim właścicielu, czyli polisę sprzed 2 lat. Pani powiedziała, że jestem na liście dłużników i muszę to zapłacić. Oczywiście nie zalegałam z niczym, ale próba wyjaśnienia tego okazała się drogą przez mękę.
Znalazłam wszystkie dokumenty, niestety dowód wpłaty za pierwszą polisę wyrzuciłam, bo skoro minął jej czas, a ja miałam następną ważną, więc uznałam, że nie ma sensu tego trzymać. Zadzwoniłam ponownie do Compensy, wyjaśniłam sprawę, pani odpowiedziała na to, że oni nie mają u siebie żadnego dokumentu potwierdzającego wpłatę, ale pieniądze mają (!). Na to jej odpowiedziałam, że skoro moja wpłata jest, z niczym nie zalegam więc w czym jest problem. Dostałam odpowiedź, że pomimo, że moja wpłata jest zaksięgowana, to oni bez dokumentu ( dowód wpłaty + aneks do umowy ) nie mogą tej sprawy zamknąć. Pani z Centrum Rozliczeniowego poprosiła, żebym wysłała jej mailem wszystkie dokumenty jakie mam, a ona to wyjaśni i skontaktuje się ze mną.
Minęły 3 tygodnie i nic, zero kontaktu. Stwierdziłam, że wszystko jest OK. i zadzwoniłam na infolinię, aby to potwierdzić. Tam usłyszałam, że sprawą zajmuje się ktoś inny niż przedtem i nic nie jest wyjaśnione, czyli dalej wg Compensy jestem dłużniczką.
Po kolejnej rozmowie telefonicznej w końcu okazało się w czym problem. Otóż oddział Compensy z Poznania w ogóle nie komunikuje się z oddziałem z Wałbrzycha… Nie przekazują sobie informacji, dokumentów i innych istotnych spraw. Pani oznajmiła mi, że muszę iść do oddziału Wałbrzych lub Wrocław i szukać sowich dokumentów i wysłać im do Poznania. Delikatnie tej pani wytłumaczyłam, że skoro są jedną firmą to powinni komunikować się ze sobą i załatwiać sprawy między oddziałami a nie kazać klientowi szukać dokumentów sprzed 2 lat. Po rozmowie pani powiedziała, że się skontaktuje ze mną, bo dalsza rozmowa nie ma sensu.
Minęły kolejne dni…Tym razem zadzwoniła do mnie owa pani z Centrum Rozliczeniowego i powiedziała, że dzwoniła do oddziału Wałbrzych i wszystko jest w porządku, wszystkie dokumenty są u nich.
Po sprawie. Mam nadzieję.
Tylko dlaczego trwało to prawie 2 miesiące?
W marcu 2008 roku kupiłam auto. Nie wymawiałam starego OC, postanowiłam kontynuować ubezpieczenie w Compensie, bo jak mnie zapewnił agent ubezpieczeniowy ta oferta była dla mnie najkorzystniejsza. Rzeczywiście, Compensa nie dolicza zwyżki za młody wiek kierowcy. Polisa została skalkulowana, zapłaciłam I ratę. Po kilku miesiącach auto sprzedałam, od razu w ten sam dzień wysłałam listem poleconym do Compensy koię umowy kupna-sprzedaży, wraz z pismem w sprawie wymówienia ubezpieczenia OC.
Przez jakiś czas było wszystko w porządku, jednak pewnego dnia, jakieś 2-3 miesiące po sprzedaży auta dostałam pismo z Compensy. Było tam wezwanie do zapłaty za ubezpieczenie OC ( które już dawno wymówiłam).
Zadzwoniłam na infolinię Centrum Rozliczeń, tam przedstawiłam sprawę konsultantce. Zapytałam w czym problem, czy nie dotarła do nich kopia umowy kupna-sprzedaży. Kobieta powiedziała, że wszystko dotarło, u niej w papierach wszystko się zgadza. Zapytałam skąd to pismo się wzięło i czy jak nie zapłacę to czy będą z tego wyciągane konsekwencje. Kobieta odpowiedziała, że sprawdziła w systemie i wszystko jest dobrze, więc pismo mogę wyrzucić do śmieci. Tak też zrobiłam.
Minął prawie rok czasu, dostałam znowu pismo z Compensy - wezwanie do zapłaty za II ratę OC + karne odsetki. Od razu zadzwoniłam do Centrum Rozliczeń, przedstawiłam sytuację, zaznaczając, że prawie rok temu już to zostało niby wyjaśnione. Tym razem kobieta powiedziała, że wszystko już jest w archiwum i do niego jest bardzo trudny dostęp i ona nie może mi nic powiedzieć. Zapytałam, dlaczego wysyłają mi pisma z wezwaniem do zapłaty, gdzie jest błąd w tym wszystkim. Na to kobieta zapytała czy mam dowody wpłaty, aneks do polisy i inne dokumenty. Wszystko przekazałam kupującemu - polisę OC wraz z dowodem wpłaty, więc nic takiego nie mam. Kobieta z Compensy powiedziała, żeby jej wysłać faxem to co mam i ona zaraz się tym zajmie i skontaktuje się ze mną.
W ciągu kilku minut wysłałam jej dokumenty, na jej nazwisko, jednak odpowiedzi nie otrzymałam.
Mam nadzieję, że kolejny raz mnie nie zbyto, że wszystko jest OK, jeszcze poczekam.
Obsługa na infolinii Centrum Rozliczeń nie sprawia wrażenia kompetentnej. Panie jak najszybciej chcą załatwić sprawę, w rzeczywistości nie robiąc nic, co rozwiązało by problem.
Jeden z członków mojej rodziny dostał od lekarza formularz zgłoszenia o przeciwdziałaniu rencie. Należało go zanieść do ZUSu, a oni przyznawali, bądź nie turnus rehabilitacyjny w sanatorium.
Weszłam do sali obsługi klienta, pierwsze co zauważyłam to kompletny chaos. Czynne były 4 stanowiska, na ok 10 możliwych. Z opisów nad stanowiskami dot. zakresu w jakim obsługiwany jest klient nie mogłam jasno dowiedzieć się, do którego mam podejść. Na środku sali stała okrągła kanapa, część ludzi siedziała tam w kolejce do okienka, część odpoczywała, a jeszcze inni czekali na kogoś kogo akurat obsługują. Sala obsługi klienta bardzo źle zorganizowana, nie ma jasnych kolejek, nie ma jasnych opisów stanowisk. Pomimo, że jestem młodą osobą, spostrzegawczą i dobrze radzącą sobie w trudnych sytuacjach, prze dłuższą chwilę stałam na środku sali i próbowałam domyśleć się, które stanowisko mnie obsłuży. Kolejni petenci, także niepewnie stawali i rozglądali się po okienkach, nie wiedząc gdzie mają się udać. Jedna pani zaryzykowała i podeszła bez kolejki do jednego ze stanowisk i zapytała się, do jakiego stanowiska ma pójść ze swoją sprawą. Pani obsługująca z ZUSu powiedziała tylko, że to nie u niej i wskazała palcem robiąc szeroki łuk i mówiąc:"To tam musi pani iść". Ja obserwując tą sytuację, nie wiedziałam gdzie ta kobieta ma pójść. Petentka odeszła od tego stanowiska, poszła do drugiego, tam widziałam, że również odprawili ją z kwitkiem, co było dalej nie wiem, bo kobieta zniknęła z mojego pola widzenia. Bardzo przykre było widzieć jak traktuje się ludzi, zwłaszcza starszych, którzy potrzebują pomocy, bo czują się zagubieni.
Z moim formularzem zdecydowałam się w końcu stanąć w kolejkę do okienka "Przyjmowanie wniosków". Po jakimś czasie, nadeszła moja kolej, podeszłam i pytam się pani czy to u niej mogę złożyć. Odpowiedziała: "Tak", z ulgą podaję jej formularz, a tu nagle podchodzi do nas jakiś pan i zaczyna rozmawiać z panią obsługującą, na temat jakichś formularzy, jak się je wypełnia itp. Po chwili zapytałam panią z okienka czy to wszystko, powiedziała, że nie. Zwróciłam uwagę temu panu, że jeszcze jestem obsługiwana. On, jakby dopiero zauważył, że stoję przy okienku, powiedział: "Przepraszam", a do pani się zwrócił: "To jak poczekam, najpierw proszę tą panią obsłużyć". Nie zdążyłam nawet nic powiedzieć, a pani z okienka mówi: "Nie, nie, spokojnie, już panu daję te dokumenty" po czym odeszła od stanowiska i poszła gdzieś dalej. Ja osłupiałam, przecież nie skończyła mnie obsługiwać, a tu odchodzi od okienka i zajmuje się zupełnie inną sprawą. Pan, który się "wcisnął" jeszcze raz mnie przeprosił, powiedział, że tylko chciał wziąć formularz. Wróciła pani z okienka, dała tamtemu panu jakieś dokumenty, mi podbiła formularz i powiedziała, że to wszystko.
Obsługa tego pana, zajęła więcej czasu niż przyjęcie mojego formularza. Czekałam ok 10 minut tylko na to, żeby pani z okienka podbiła datownikiem mój dokument. Obsługa klienta na najniższym poziomie, ciekawe czy w instytucjach publicznych kiedyś to się zmieni.
Dla jednego z członków rodziny próbowałam zarezerwować miejsce w sanatorium. Zadzwoniłam na infolinię, tam pani przełączyła mnie dalej do działu obsługi klientów komercyjnych. Odebrał pan konsultant, zapytałam o możliwie najbliższy termin, powiedział, że do końca roku nie ma miejsc. Po moim pytaniu czy na pewno nic się nie znajdzie, pan powiedział, że jednak coś się znajdzie. Zapytałam o pokoje, płatności, zabiegi itp. Dostałam wyczerpującą odpowiedź, pan był bardzo miły. Po rozmowie dokonałam płatności i czekaliśmy na termin wyjazdu.
Do sanatorium w Cieplicach, w Jeleniej Górze zawiozłam jednego z członków mojej rodziny. Po przyjeździe na miejsce, poszliśmy do recepcji, aby się zameldować. Pierwsze wrażenie było bardzo pozytywne - kompleks sanatoryjny bardzo zadbany, odnowiony. Również pierwszy kontakt z obsługą był pozytywny, pani w recepcji była uprzejma, uśmiechnięta. Po chwili jednak dostała informację, że poprzedni lokator nie zabrał bagaży z pokoju, który ja zarezerwowałam. Przeprosiła, poprosiła by usiąść i chwilę poczekać. Po ok 10 min pani z recepcji jeszcze raz przeprosiła i powiedziała, że możemy iść do pokoju, że jest wszystko przygotowane, ale nie mogą się skontaktować z poprzednią lokatorką, więc bagaże dalej tam są. U góry, w pokoju była pani sprzątaczka, również bardzo miła, przeprosiła za sytuację i zapewniała, że cały czas próbują się kontaktować z poprzednią lokatorką. Po jakichś 15 minutach sprzątaczka powiedziała, że już idzie poprzednia lokatorka, że prosi o cierpliwość. Rzeczywiście, zjawiła się lokatorka, zabrała rzeczy i pokój był nasz.
Po rozpakowaniu zeszliśmy do recepcji, aby zapytać się co dalej robić. Pani krok po kroku powiedziała gdzie iść, co załatwić, gdzie się zapisać. Jednym z kroków była wizyta na stołówce. Weszliśmy na stołówkę, aby zapisać się na posiłki. Tam, nikogo nie było oprócz kucharek w kuchni. Po chwili jednak wyszła jakaś pani, zapytałam o posiłki, ta jednak nie wiedziała o co chodzi, bo turnusy sanatoryjne zaczynają się od dnia następnego. Powiedziałam, że przyjazd prywatny mieliśmy od dziś. Poprosiła, żeby usiąść i poczekać. Po ok 5 minutach wróciła, przeprosiła za zamieszanie, zapisała co trzeba i sprawa była załatwiona. Zapisy na zabiegi, wizyta u pielęgniarki i lekarza przebiegły bardzo dobrze, wszyscy byli uprzejmi i pomocni. Pomimo początkowych problemów z poprzednią lokatorką, obsługa sanatorium stanęła na wysokości zadania.
Umówiłam się na wizytę u doradcy na 14. Na miejscu byłam ok 13,55, powitała mnie pani z recepcji, poprosiła abym usiadła i poczekała. Ok godziny 14,05 podszedł do mnie doradca, przedstawił się i zaprosił do swojego stanowiska. Wizyta trwała ok 1 godziny, przez ten czas pan Grzegorz rozwiał moje ostateczne wątpliwości dot. pewnego produktu finansowego, był miły i kulturalny, do tego sprawiał wrażenie bardzo kompetentnej osoby. Całe biuro Open Finance było czyste, schludne, poszczególne stanowiska były w odpowiedniej odległości od siebie. Doradcy byli elegancko ubrani, adekwatnie do pracy na danym stanowisku.Moja wizyta zakończyła się zakupem produktu finansowego, co świadczy o świetnym doradztwie i miłej atmosferze.
Chciałam zjeść coś w restauracji, jednak po spojrzeniu przez okno, stwierdziłam, że zakupię jedzenie w McDrive. Kolejka była mała, przede mną stały 2 auta. Jednak zamawianie trwało dziwnie długo. Gdy nadeszła moja kolej podjechałam do panelu, gdzie zamawia się produkty. Po usłyszeniu obsługi "Proszę złożyć zamówienie" zamówiłam 2 tortille, w tym jedna bez pikantnego sosu, to tego frytki. Mikrofon przez który się zamawiało był zdaje się zepsuty, pani u której zamawiałam ponownie powiedziała: "proszę złożyć zamówienie". Powtórzyłam, za chwilę głos się odzywa: "Co pani zamawia?!". W końcu za trzecim razem moje zamówienie dotarło, musiałam krzyczeć żeby mnie usłyszano. Gdy podjechałam po odbiór zamówienia, pani w okienku była niezbyt miła, co prawda usłyszałam od niej "proszę, dziękuję i zapraszam ponownie", ale jej wyraz twarzy mówił co innego. Być może irytowała ją sytuacja z mikrofonem, ale nie powinna tego okazywać klientom, tylko zgłosić komu trzeba. Odjechałam na parking, jakieś 50m dalej, otwieram torbę, patrzę a tam dwie tortille pikantne, a ja zamawiałam jedną łagodną. Zdenerwowana poszłam do okienka gdzie wydają zamówienia, stał już tam ktoś inny - pan obsługujący. Powiedziałam, że zamawiałam co innego, jaka jest sytuacja, pan bez problemu wymienił mi na nową tortillę, pomimo,że oddałam mu już nadgryzioną. Ocena +1, bo wszystko zakończyło się w miarę pozytywnie, otrzymałam co zamówiłam. Jednak samo zamawianie nie było miłe, pani obsługująca niepotrzebnie mieszała swój humor do obsługi klienta.
Chciałam otrzymać poradę nt kredytu, ponieważ byłam akurat w mieście i przechodziłam obok biura Expander postanowiłam wejść. Na miejscu dowiedziałam się, że trzeba się najpierw umówić na wizytę, ale akurat jeden konsultant jest wolny, więc zgodził się mnie przyjąć. Na wstępie wizyty zaznaczyłam, że potrzebuję tylko porady, na razie nie jestem zdecydowana na zakup kredytu. Pan konsultant był miły i rzeczowy, na wszelkie moje pytania odpowiadał, tak, że nie miałam żadnych wątpliwości. Pomimo, że nie byłam umówiona, nie sprawiał wrażenia, że się śpieszy, bardzo profesjonalnie podszedł do klienta. Po ok 30 minutowej rozmowie, miałam jasność sytuacji, konsultant wytłumaczył mi pewne kruczki, rozmawiał ze mną językiem "normalnym", tłumacząc wszelkie bankowo-prawnicze zawiłości. Bardzo udana wizyta, w przyszłości na pewno jeszcze skorzystam z ich usług.
Polbank oferuje ubezpieczenia wraz z firmą Aegon. Poprzednio z infolinii Aegonu nie otrzymałam kompletnych informacji, więc zadzwoniłam na infolinię Polbanku. Zadzwoniłam, połączono mnie z konsultantką. Poprosiłam o podanie kroków postępowania przy rezygnacji z ubezpieczenia Aegon, które Polbank oferuje. Konsultantka wyczerpująco opowiedziała co mam zrobić, co napisać i gdzie zanieść, tak aby sprawę rozwiązać jak najszybciej. Była miła i cierpliwa, po rozmowie grzecznie się pożegnała i zaprosiła do korzystania z ich usług. Rzadko kiedy korzystanie z infolinii jest tak proste i przyjemne, dlatego ocena 5.
Zadzwoniłam na infolinię Aegon, ponieważ posiadam tam ubezpieczenie i chciałam się dowiedzieć paru informacji. Dzwonię, po krótkim czasie oczekiwania odzywa się pani konsultantka. Bardzo miła, wyczerpująco odpowiada na moje pytania dotyczące ubezpieczeń. Jednak, gdy zapytałam o tryb rezygnacji, gdyż w tym celu przede wszystkim dzwoniłam, nagle ton głosu się zmienił, pani zaczęła odpowiadać szorstko i półsłówkami. Dokończyłam rozmowę, odłożyłam słuchawkę. Wzięłam jeszcze do ręki regulamin ubezpieczenia, tak aby się upewnić, czy wszystkiego ważnego dowiedziałam się na infolinii. Niestety pani konsultantka pominęła kilka istotnych informacji, być może myślała, że są one oczywiste lub mało ważne aby o nich powiedzieć.Dzwoniąc na infolinię nie dowiedziałam się niczego istotnego nt rezygnacji.
Wykupiłam w biurze podróży Itaka wycieczkę do Turcji, dla 2 osób, all inclusive, pobyt 2 tygodnie, hotel 4-ro gwiazdowy. Po przyjeździe na lotnisko od razu można było zauważyć przedstawiciela biura, który dawał bilety i odpowiadał na wszelkie pytania. Lot w porządku, co do standardu w samolocie, to myślę, że adekwatny do ceny wycieczki. Po przylocie na miejsce również powitał nas przedstawiciel biura, poinstruował o wszystkich ważnych rzeczach.W hotelu, każdemu z osobna pomagał się zameldować, jeżeli ktoś nie potrafił się dogadać służył za tłumacza. Przedstawiciel-rezydent swoje dyżury hotelowe wypełniał dobrze, był zawsze dostępny. Powrót do kraju, tak jak wylot - wszystko na swoim miejscu.Biuro otrzymało by ocenę 5, gdyby nie jedno ale: wszyscy wycieczkowicze płacili za hotel tyle samo. Jednak część z nich została zakwaterowana w starej części hotelu, której standard, jak dla mnie wynosił może 2 gwiazdki, a nie 4 gwiazdki. Wiem, że ingerowali oni w tej sprawie u rezydentów Itaki, jednak rezydenci nie mogli nic zrobić tłumacząc się, że to biuro tak zakontraktowało z hotelem i oni nie mają na nic wpływu. Ja trafiłam na pokój zgodny ze standardem, dlatego daję ocenę 4.
MTU likwiduje szkodę komunikacyjną członka rodziny. Dostałam korespondencję z cudzymi danymi, numerem polisy i innymi poufnymi informacjami na mój adres ( cudze nazwisko i dane, adres do wysyłki mój). Zadzwoniłam na infolinię, żeby zgłosić pomyłkę. Opisałam sytuację, pani zapewniła mnie, że już się to nie powtórzy. Za parę dni to samo - w mojej skrzynce korespondencja z danymi obcej osoby. Dzwonię po raz drugi na infolinię. Tym razem pan konsultant się zgłasza. Po moim zgłoszeniu, że już druga taka sytuacja się zdarzyła, zapewnił mnie, że to już się nie zdarzy i że niemożliwe jak na mój adres idą cudze przesyłki. Odpowiedziałam, że jest możliwe skoro ja takie dostaję. Konsultant, jak poprzednio, zbył mnie i powiedział, że to ostatni raz. Parę dni temu znowu sytuacja miała miejsce. Dzwonię, zgłaszam, w końcu trafiłam na rzeczową konsultantkę. Była bardzo zdziwiona, że takie coś ma miejsce, nie zbyła mnie, poprosiła abym poczekała to od razu pójdzie to zgłosić. Za chwilkę odezwała się w słuchawce, że właśnie zgłosiła to odpowiedniej osobie, przeprosiła, zapytała w czym jeszcze może pomóc ( czego nie robili poprzedni konsultanci, tylko mnie zbywali z zapewniali, że jest wszystko dobrze). Po tym trzecim zgłoszeniu na razie cisza, nie dostaję cudzych poufnych informacji.
Po wejściu do sklepu obsługa ( dwie kobiety i mężczyzna) stali przy kasie i rozmiawiali ze sobą, na moje przywitanie odpowiedział tylko mężczyzna, kobiety dalej dyskutowały o czymś. Poszłam do regału z butami górskimi, oglądałam dłuższą chwilę, trwało to ok 5 minut, nikt ze sprzedawców nie podszedł do mnie. Dopiero po moim poproszeniu o pomoc, podszedł mężczyzna. Sprzedawca okazał się bardzo miły i cierpliwy. Udzielił mi fachowych rad odnośnie rodzajów górskiego obuwia, oraz jakie byłoby najlepsze dla mnie. Przebierałam kilka par butów, nie mogąc się zdecydować, sprzedawca nie zdradzał oznak zniecierpliwienia. Po dokonaniu zakupu pożegnano mnie i zaproszono ponownie.
Po wejściu do salonu Plusa, zastałam dwa stoiska, przy jednym z nich obsługiwano klienta. Sprzedawców było dwoje - kobieta i mężczyzna. Już po przekroczeniu progu mężczyzna powiedział "dzień dobry". Udałam się do gablot aby pooglądać telefony. Po ok 1-2 minutach sprzedawca ponownie się odezwał " w czym mogę pani pomóc?", podziękowałam, powiedziałam, że oglądam. Jednak po chwili zainteresował mnie pewien telefon, wystarczyło abym poprosiła sprzedawcę, ten natychmiast podszedł. Obsługa była bardzo miła, sprzedawca wyrażał się rzeczowo, odpowiadał na moje pytania i wątpliwości, czego nie był pewien ( np cen telefonów w danej taryfie) natychmiast sprawdzał, tak aby nie wprowadzić w błąd. Zanim wyszłam, podziękował za rozmowę, pożegnał się i zapraszał ponownie.
Zaraz jak przekroczyłam próg sklepu powitała mnie pani sprzedawczyni mówiąc 'dzień dobry'. Następnie zaczęłam oglądać wystawione obuwie, po około 2-3 minutach podeszła do mnie następna sprzedawczyni, zapytała czy w czymś może pomóc. Podziękowałam, oglądałam dalej. Gdy w końcu znalazłam interesujące mnie obuwie, rozglądnęłam się za obsługą - w zasięgu wzroku były 2 sprzedawczynie, poprosiłam jedną z nich o pomoc. Wybrałam odpowiedni rozmiar, udałam się do kasy, gdzie również mnie powitano, skasowano zakup, dodatkowo zaproponowano mi środki pielęgnujące do kupionego obuwia.
27.10. około godziny 15.00 przestał mi działać internet, dostawcą jest Dialog. Zadzwoniłam na infolinię, aby zgłosić awarię - odezwała się konsultantka z działu napraw, ale skierowała mnie do punktu obsługi klienta. Połączono mnie, ale zamiast z POK Wałbrzych, gdzie terytorialnie należę, z POK Wrocław. Trudno, i tak byłam przygotowana na przynajmniej 30 minutowe dzwonienie od jednej infolinii do drugiej. Wrocławski oddział obsługi klienta oczywiście stwierdził, że źle mnie połączono, następnie zostałam przełączona do następnego konsultanta. O dziwo była to linia, gdzie rzeczywiście chciałam się dodzwonić. Poinformowano mnie o przyczynie awarii internetu, miejscu jej powstania i przeproszono za niedogodności.
Dotyczy działu budowlanego:
Miałam problem - po remoncie kuchni zabrakło nam kafelków, jednak nie miałam już całego kafelka do porównania, jedynie ułamany kawałek. Udałam się na dział budowlany, na stoisko z glazurą i próbowałam znaleźć coś podobnego. Po ok 5 minutach pojawił się przy mnie sprzedawca - grzecznie się przywitał i zapytał czy w czymś pomóc. Poprosiłam go o znalezienie podobnych kafelków do tego, którego kawałek mam w ręce. ( Nie mogłam dokupić takich samych, gdyż te brakujące kupowane były kilka lat temu i nie pamiętałam nawet w jakim sklepie)Po moim krótkim przedstawieniu problemu, że są to stare kafelki nie wiadomo gdzie kupowane, ani jakiego producenta, sprzedawca odparł, że będzie ciężko ale nie zrezygnował z pomocy. Po kilku minutach zidentyfikował producenta po wytłoczkach na odwrocie kafelka, zajrzał do katalogów, w przybliżeniu podał kiedy mogły być produkowane ( mniej więcej się zgadzało - kilka lat temu, gdy je kupowaliśmy). Okazało się że już nie są produkowane, więc zaproponował że poszuka ze mną kafelków najbardziej zbliżonych do tego które miałam. W końcu kupiłam niemalże identyczne kafelki.
Po pierwsze należy pochwalić cały lokal za pierwsze dobre wrażenie. Podłogi były czyste, umeblowanie gustowne, rzeczy uporządkowane. Dobre podejście do klienta - już oczekując na doradcę, można liczyć na coś do picia, wygodne siedzenie oraz uwagę i zaangażowanie sekretarki /recepcjonistki. Wszystko odbywa się grzecznie i kulturalnie. Samo spotkanie z doradcą finansowym również mogę ocenić na +5: elegancko ubrany, grzeczny mężczyzna, znający nie tylko finanse ale i podstawy savoir vivre. Pomimo mojej nieznajomości przepisów, praw, kolejności decyzji finansowych, doradca cierpliwie i jasno wytłumaczył mi zagadnienia kredytu hipotecznego. Nie spieszył się, choć widząc moje niezdecydowanie mógł dążyć do zakończenia spotkania i chęci rozmowy z klientem gotowym na pewne decyzje ( doradcy mają wynagrodzenie prowizyjne).
Weszłam do sklepu CCC o godzinie 20,30 - pół godziny przed zamknięciem. Na sklepie było 5 pań sprzedających, wszystkie to były młode dziewczyny, ubrane w firmowe bluzki. Żadna nie powitała mnie, pomimo, że przechodziłam tuż obok miejsca gdzie wszystkie stały. Zaczęłam oglądać buty, w tym czasie trzy dziewczyny zaczęły myć podłogę, tak jak się przygotowuje sklep do zamknięcia. Pomimo, że oprócz mnie w sklepie była jeszcze jedna klientka, dziewczyny sprzedające nie raczyły podejść, zapytać się czy w czymś pomóc. W momencie kiedy ja lub druga klientka przechodziłyśmy po świeżo umytej podłodze, byłyśmy obdarzane bardzo wrogim i jednoznacznym spojrzeniem pań sprzedających. Pozostałe panie, które nie myły - plotkowały w rogu sali sprzedaży, nie wiem o czym, ale patrząc na ich zachowanie i kierunek patrzenia - były to rozmowy na temat mnie i drugiej klientki. Przymierzyłam kozaki, nie było na półce mojego rozmiaru, więc podeszłam do tych pań, zapytałam się o rozmiar, usłyszałam że nie ma. Być może znają na pamięć cały asortyment, ale na moje oko była to po prostu odpowiedź w celu spławienia mnie jak najszybciej.
Vento Milano to sklep w pasażu Tesco, z ekskluzywnymi damskimi ubraniami. Dziś weszłam do sklepu, chciałam zorientować się w cenach i kupić bluzkę. Od progu pani sprzedawczyni powitała mnie z uśmiechem, mimo że był już czas zamykania sklepu. Ubrana była ładnie, schludnie, odpowiednio do wieku. W sklepie panował porządek, towar dobrze wyeksponowany. Zaczęłam przeglądać wieszaki z ubraniami, czekając na reakcję sprzedawczyni. Kątem oka widziałam, że mnie obserwuje, jakby dając mi czas na samotny wybór, aby później włączyć się do sprzedaży. Zapytałam ją o inne białe bluzki, niż te dostępne na wieszakach. Pani od razu podeszła do mnie, oznajmiła, że nie mają innych, ale próbowała mi doradzić inną elegancką bluzkę. Była na tyle przekonywująca, że gdyby cena nie była trzycyfrowa pewnie bym ją kupiła. Podziękowałam, wyszłam, sprzedawczyni z uśmiechem mnie pożegnała.
W celu zapewnienia wyższej jakości usług używamy plików cookies. Kontynuując korzystanie z naszej strony internetowej bez zmiany ustawień prywatności przeglądarki, wyrażasz zgodę na wykorzystywanie ich.