Nie da się, no nie da się pominąć krytyki Miejskiego Przedsiębiorstwa Komunikacyjnego we Wrocławiu związanego z pierwszymi opadami śniegu. Żeby nie powtarzać denerwujących truizmów, że "zima znowu zaskoczyła drogowców" bo nie jestem zwolenniczką tego głupiego sloganu powiem krótko: horror i rozpacz!. Oczywiście każdy pierwszy śnieg mniej, czy bardziej intensywny zawsze powoduje utrudnienia na drogach bo trzeba jeździć wolniej, trzeba mocniej skupiać uwagę, trzeba być ostrożnym. Wszystko to, oprócz oczywistej przyczyny czyli samego śniegu powoduje komplikacje drogowe. Ja wiem, że ja tu Ameryki nie odkryję kiedy powiem,że to co wczoraj mnie spotkało to było wyjątkowe. Zamierzałam udać się z Bartoszowic na Partynice środkami komunikacji miejskiej. Na przystanku Bacciarellego stałam 15 minut,czekając na autobus nr 146, z dalszego wyczekiwania szybko zrezygnowałam gdyż nie było żadnego autobusu na pętli, nie nadjeżdżał też żaden autobus ze strony przeciwnej. Zrezygnowana ale jeszcze ze zrozumieniem aury udałam się na przystanek Monte Cassino autobusu 145. Odstałam tam tupiąc nogami następne ok 40 minut z nadzieją, że nadjedzie albo jeden, albo drugi autobus. Okazało się, że Bartoszowice i Sępolno były pozbawione jakiegokolwiek środka komunikacji w tym czasie. Stałam tam i stałam z innymi wściekłymi pasażerami. W przeciągu 1,5 h nie jechał żaden autobus ani linii 145, ani 146 w żadną stronę. Tak jakby ten śnieg to był nadzwyczajny kataklizm a nie zwyczajny opad atmosferyczny. Nic. Null.Zero. Załamana wkurzona, wściekła, zziębnięta z marchewkowym-jak bałwan nosem rzuciłam się w kierunku tramwajów sądząc, że pojazdy szynowe nie są zaskoczone zimą. I tu się pomyliłam. One też szwankowały. Oprócz jednej "1" przez kolejne 25 minut nic nie jechało. Dramat!.Suma sumarum :dla znających trasę do Grunwaldzkiego jechałam prawie 2 godziny!. Ale to nie koniec mojej komunikacyjnej przygody z zimą. Tam na rondzie Reagana,mająca złudną nadzieję na większą liczbę połączeń gorzko się rozczarowałam.
Tam też z rzadka dojeżdżały nieliczne pojazdy. Zniechęcona,zmarznięta, spóźniona- zawróciłam z tej "pouczającej"podróży dookoła Wielkiej Wyspy nie osiągając celu jakim były Partynice bo prawdopodobnie mogłabym zamarznąć w drodze.
Opóźnienia, gdzieniegdzie-rozumiem, wypadające niektóre kursy- no może też.Ale katastroficznie było wszędzie!
Rzeczową sprawę załatwiam z urzędem już prawie miesiąc. Nie miewam kłopotów ze zrozumieniem przepisów sęk w tym, że urzędnicy w tym urzędzie mają kłopot z zaklasyfikowaniem sprawy do odpowiedniej kategorii przepisów lub odwrotnie nie potrafią przypisać odpowiedniego przepisu do czynności, którą chcę wykonać. Za pierwszym razem byłam w urzędzie osobiście, gdzie poinformowano mnie w jaki sposób trzeba załatwić sprawę, powiedziano mi jakie dokumenty mam dostarczyć i jaki wniosek mam wypełnić. Ponieważ sprawa dotyczy głównie mojego syna i on osobiście udał się do urzędu, ale otrzymał informację zgoła inną, że sprawa jest skomplikowana i nie da się jej załatwić od ręki. Pracownicy poprosili o czas do zastanowienia się by znaleźć odpowiednią procedurę. Na drugi dzień po wizycie syna otrzymałam telefon z Urzędu, gdzie wprawdzie bardzo miła i uprzejma pani poinformowała mnie, że syn może ową czynność wykonać potwierdzając tym samym tę informację, którą otrzymałam gdy ja byłam w urzędzie osobiście. Uradowana perspektywą pozytywnego zakończenia sprawy poprosiłam by wymieniła dokumenty, które należy dostarczyć i jakie formalności wykonać. I tu zaczęła się karuzela na centralce telefonicznej Urzędu. Przełączano mnie z referatu do referatu. Mam wrażenie, że nie było działu, z którym bym nie rozmawiała. Ale nie byłoby to takie straszne gdybym w końcu dowiedziała się jakie konkretne papiery mam dostarczyć. Pod każdym numerem usłyszałam, że ten dział nie jest kompetentny w przedmiotowej sprawie. Niestety nie potrafiono też wskazać, który referat jest władny sprawę załatwić. To co jest ciekawe urzędnicy nie wiedzieli w jaki sposób wykonać czynności formalne, nie umieli zaklasyfikować tej czynności do określonej grupy za to niemal każdorazowo wymieniali wysokość opłaty za bliżej "nieokreśloną" czynność.
Ta wspaniała pizzeria zlokalizowana na wrocławskim Biskupinie/Bartoszowicach od dawna już serwuje nie tylko smaczną, konkurującą z najlepszymi pizzę ale również inne dania każdorazowo zaspokajając moje ale i jak sądzę wybredne gusty innych klientów. Moim szczęściem jest to, że nie rezerwując wcześniej miejsca zawsze kiedy przychodzę do pizzerii ulubione lokum moje i mojego przyjaciela jest zawsze do naszej dyspozycji. Wystrój typowy dla tego typu lokalu gastronomicznego:solidne stoliki a może nawet i stoły bo są dosyć dużych rozmiarów spokojnie umożliwiają zjedzenie posiłku nawet dla grona 4 osób. Przyjemne oświetlenie i ciepło stwarzają miłą atmosferę. Przy wejściu klienta wita uśmiechnięta liczna obsługa kelnerek co sprawia wrażenie, że klient zostanie szybko obsłużony. I istotnie - kiedy tylko zasiada się za stołem kelnerka zjawia się natychmiast. W ofercie lokalu obok standardowego menu jest wybór dobrych herbat. Mankamentem wczorajszej wizyty było to, że kiedy zapytałam kelnerkę jak nazywa się najczęściej wybierana, najpopularniejsza z nich nie umiała nic odpowiedzieć, nie umiała mi nic polecić a ja niestety ciągle zapominam jak nazywa się ta moja ulubiona. Czas oczekiwania na realizację zamówienia bywa różny ale nawet jeśli klient musi trochę dłużej poczekać uważam, że warto bo jedzenie jest zawsze smaczne i zrekompensuje wydłużony okres oczekiwania. Drobne cukiereczki dodawane do rachunku osładzają konieczność wyłożenia pieniędzy za i tak niezbyt wygórowane ceny smacznego jedzenia. Polecam.
Do urzędu udałam się w celu dokonania zmian dotyczących działalności gospodarczej. Zbierałam się z tym od pewnego czasu ale myśl o długich kolejkach w sekcji obsługującej przedsiębiorców skutecznie mnie odstraszała. Zachęcona możliwością internetowego monitoringu ilości oczekujących petentów wybrałam odpowiedni moment i...udałam się do Urzędu. Gdy przybyłam na miejsce i wybrałam numerek zaskoczenia nie było -tylko 1 osoba mnie poprzedzała. Dalsza jednak obsługa zaskoczyła mnie kompletnie. Przemiły młody człowiek przyjął mój pokreślony w kilku miejscach wniosek mimo czytelnego instruktażu na formularzu, że na wniosku nie można dokonywać skreśleń. Byłam przygotowana na ponowne jego wypełnienie a tu takie miłe zaskoczenie. Urzędnik sam dokonał odpowiednich poprawek korektorem zaznaczając ,że nie będziemy przecież robić sobie problemów. W toku dalszej rozmowy nadzwyczaj ochoczo i z dużym zaangażowaniem udzielał nie tylko wyjaśnień w przedmiotowej sprawie ale również pokusił się "pozaprogramowo" na udzielenie mi porad czym byłam bardzo pozytywnie zaskoczona a czego do tej pory nie widziałam u urzędników Urzędu Miejskiego.
Niestety czar prysł kiedy w związku z załatwianą sprawą musiałam skonsultować się z pracownicą Urzędu Skarbowego rezydującą obok. Lekko napuszona pani w słusznym wieku przyjęła postawę wyniosłą w stosunku do petenta. Zadając jej pytanie przejęzyczyłam się i zapytałam o zmiany w NIP-3, który jest dla osób fizycznych nieprowadzących działalności gospodarczej. Mnie dotyczy nieistniejący już NIP-1. Pani długo bawiła się ze mną drocząc się jak kotek z myszką,wykazując swoją wyższość, że niby nie wie o co chodzi a wiedziała bo stanowisko obsługującego mnie wcześniej pracownika Urzędu Miejskiego jest usytuowane tuż obok jej stanowiska i widziała, że załatwiam sprawy związane z działalnością gospodarczą. Dodatkowo poprosiła o dokument wydany przez tego pracownika. Wszystko było jasne. Kiedy nieświadoma swojej pomyłki i "odbijaniem się" od pracowniczki Urzędu Skarbowego zaczęłam się irytować pani z wyższością skonkludowała ,że " trzeba było mówić ,że pyta pani o NIP-1".
Wspaniała obsługa ze strony Urzędu Miejskiego zasługująca na 5 obniżona przez rezydującą pyszniącą się urzędniczkę Urzędu Skarbowego.
Do placówki udałam się w celu zmiany danych do konta osobistego. Wybór placówki był podyktowany praktycznością.Do tej placówki miałam najbliżej. Spodziewałam się też,że w banku nie będzie ludzi jako, że oddział jest stosunkowo niedawno otwarty i nie jest usytuowany w strategicznym miejscu gdzie codziennie przetacza się tłum przechodniów. Gdy weszłam w obszernym wnętrzu oddziału przede mną był jeden klient w kolejce. Uradowana chciałam zatopić się w zachęcającej miękkiej sofie zamierzając uprzednio sięgnąć po kubeczek kawy z automatu ustawionego przy drzwiach. Niestety, ku mojemu niezadowoleniu zza oszklonych drzwi wychynęła pracowniczka banku z zapytaniem w jakiej sprawie przyszłam. Wyjawiłam cel mojej wizyty. Pani upewniwszy się, że chcę tylko zmienić dane, z uwagą ,że ona się nie zajmuje tymi sprawami na co dzień zaprosiła mnie do środka. Zadowolona z obrotu sprawy i wyjątkiem jaki uczyniła dla mnie pracownica banku chętnie skorzystałam z jej pomocy. I tu zaczęły zabawne ale jednak problemy. Rzeczywiście od razu wyszło na jaw,że pracowniczka banku na co dzień nie dokonuje czynności, które są związane z moją obsługą. Najpierw długo szukała odpowiedniego formularza, gdy go chciała wydrukować zawiesił się system. Następnie drukarka odmówiła posłuszeństwa. Gdy już wydruk był gotowy pani bezradnie ale uroczo rozłożyła ręce bo nie wiedziała gdzie, w którą rubrykę wpisać moją zmianę ponieważ dane, które zmieniałam nie były standardowe. Obsługująca mnie pani wykonała jednak kilka telefonów wyjaśniających i wszystko dobrze się skończyło. W międzyczasie zdążyłyśmy wymienić kilka luźniejszych zdań nie dotyczących merytorycznej sprawy rozluźniając nieco atmosferę. Sprawa została załatwiona w dość zabawnym, jak na bank stylu. Standardowa czynność. Dla mnie niewątpliwym plusem takiej obsługi był jednak fakt, że w sytuacji gdy nie było kolejki (1 osoba) nie stanowi problemu a mimo to pracowniczka, która notabene nie wykonuje pewnych czynności rutynowo życzliwie zareagowała na pojawienie się petenta i oddała mu się z całym zaangażowaniem.
Plenerowe przedstawienie, jak twierdzą niektórzy krytycy największego dzieła Giacomo Pucciniego - opery Turandot. Nowatorska forma prezentacji spektakli w plenerze zaproponowana przez Operę Wrocławską jest rzeczywiście novum nie tylko na skalę krajową ale i chyba europejską, jeśli nie światową. Wyjście poza salę operową w otwartą przestrzeń nie tylko trafia do znacznie szerszego kręgu odbiorców ale przede wszystkim potęguje, dzięki specjalnej technice doznania artystyczne. Tę sztandarową dla Pucciniego operę wystawiono na Stadionie Olimpijskim we Wrocławiu przy widowni wypełnionej po brzegi. Dobra organizacja, sprawne kierowanie tłumem ludzi spowodowało, że łatwo można było znaleźć własne miejsce. Niedogodnością zaś były wystające w siedzeniach metalowe wkręty mocujące siedzenia, które o ile uwierając w pośladki mogą mieć uzasadnienie,być bodźcem i powodować doping w trakcie imprez sportowych o tyle nie były już tak miło i (u)czuciowo odbierane podczas widowiska kulturalnego. Czułam się jak księżniczka na ziarnku grochu, kręcąc się nieustanie w poszukiwaniu dogodnej pozycji.Impreza poprzedzona reklamą i przemówieniami dyrektorki Opery oraz Prezydenta Dutkiewicza oraz jeszcze jednej ważnej lokalnej osobistości zachęcała do głosowania na Wrocław w konkursie do miana Europejskiej Stolicy Kultury. Samo przedstawienie rozpoczęło się z 15 minutowym opóźnieniem. To niedociągnięcie zrekompensowały jednak w pełni doznania z uczty duchowej jaką dostarczyli artyści wystawiający operę. Międzynarodowa obsada, współpraca kilku teatrów, świetne partie solowe czołowych postaci, piękne śpiewy grupowe, wspaniała choreografia, cudowne stroje, niezwykłe efekty świetlne nie tylko oddają klimat chińskiego dworu cesarskiego ale przede wszystkim ekspresyjnie oddały treść i sens opery.Narastająca stopniowo dramaturgia umiejętnie wywoływała i dozowała doznania artystyczne.
Brawa dla reżysera,dyrektora orkiestry, artystów i statystów, którzy z wielkim zaangażowaniem starali się zaspokoić potrzeby widzów w ten chłodny wieczór. Podczas 30 minutowej przerwy można było zaspokoić głód w zaproponowanej przez liczne stoiska gastronomiczno- kateringowe i ogrzać się ciepłą herbatą czy kawą co było szczególnie pożądane ponieważ wieczór i noc były rzeczywiście zimne. Impreza była sponsorowana przez wiele podmiotów ale oprócz Urzędu Miasta widoczny był jeszcze tylko jeden -Tauron, który reklamował swoje produkty rozdawanymi przez urocze hostessy świecącymi gadżetami.
Bardzo udana impreza dla osób z różną zasobnością portfela. Bilety można było nabyć w przedziale od 20 zł w najgorszych sektorach po 150 zł dla VIP-ów.
Jak sama nazwa wskazuje obiekt powinien być lokalem typu bistro ale to rodzaj miksu bistro oraz restauracji z kuchnią francuską.Lokal ukryty w gąszczu uliczek wokół wrocławskiego Rynku wybrałam na romantyczną ,w nadziei kolację z partnerem - notabene Francuzem. Właścicielem lokalu jest prawdopodobnie rodowity Francuz, gdyż wielokrotnie w czasie wieczoru, zza kontuaru przebijały się do moich uszu rozmowy w języku francuskim. Ten fakt utwierdził mnie w przekonaniu, że wszystko w tym lokalu będzie przypominało stolicę Francji. Mój partner zwrócił mi jednak uwagę, że w obrazach z Paryża jest pewne przekłamanie polegające na zestawieniu obok siebie nieprawdziwych widoków miasta znad Sekwany. Mnie to jednak nie przeszkadzało. Wystrój lokalu jest przyjemny utrzymany w tonacji paryskich kafejek. Obok wygodnej sofy niemile mnie jednak rozczarowały dosyć twarde krzesła przy stolikach co zdecydowanie ujmowało romantyczności, jakiej się tu spodziewałam. Oliwy do ognia dolała grupka, bogu ducha winnych 4 dziewczyn, które zajęły sofę obok nas i niewinnie chichocząc bawiły się z niemowlakiem jednej z dziewcząt. Nie wspomnę o tym, że szczęśliwa mama zaparkowała koło mnie wózek. Cały spodziewany tego wieczoru romantyzm ulotnił się w mig.
Gdy pojawiła się obsługa w osobie miłej ,sympatycznej kelnerki,gdy chciałam zamówić danie z menu okazało się, że tego dania akurat dzisiaj nie serwują bo dostawa półproduktów jest tylko jeden raz w tygodniu a to akurat nie był ten dzień. Na zamówione inne dania czekaliśmy dosyć długo ,w mojej ocenie za długo.Gdy już zaserwowano nam oczekiwane potrawy doznałam rozczarowania z powodu piasku zgrzytającego mi w zębach zjadanych przeze mnie ślimaków. Same ślimaczki były pyszne, doskonale przyrządzone w maśle czosnkowym. Ze względu na fakt, że przebywaliśmy dosyć długo w lokalu kelnerka dyskretnie, kilkakrotnie ale w normie pochodziła do nas oferując swoją dyspozycję. W trakcie pobytu w lokalu nie było większego tłoku, oprócz niestety blisko sąsiadujących z nami dziewczyn. Muzyka nie narzucająca się, sącząca się cicho nie przeszkadzała prowadzić rozmowy. Można było usłyszeć zarówno repertuar francuski ale nie tylko. O wspomnianych minusach dość szybko zapomniałam po degustacji kremu waniliowego z karmelem (system uniemożliwia pisanie nazw oryginalnych), który smakiem, jak dla mnie dorównuje boskiej ambrozji z Olimpu.
Do hotelu udałam się na spotkanie biznesowe.W oczekiwaniu na klienta usiadłam w szerokim, bardzo przestronnym hallu.Hall jest tak zaprojektowany,że płynnie przechodzi z poczekalni w część konferencyjną z jednej strony i w część restauracyjno-kawiarnianą z drugiej.Chociaż w hotelu nie byłam pierwszy raz to jednak nie zwróciłam do tej pory uwagi na wystrój wnętrza na poziomie zerowym hotelu.W dużym stopniu rozczarowały mnie siedzenia - sofy przeznaczone dla gości hotelowych.Ich wygląd i funkcjonalność nie pasują do hotelu tej kategorii.W niejednym hotelu niższej kategorii komfort i estetyka mebli była znacznie lepsza od siedzeń niż w tym właśnie hotelu.Brązowe prostokątne sofy bardziej kojarzą mi się z prostej konstrukcji wersalką wyposażoną w tapicerowane poduszki.Jedna z takich właśnie poduszek potoczyła się za mną po posadzce gdy wstałam na przywitanie z nadchodzącym gościem.Ten pewien nieznaczny ale jednak dyskomfort siedzenia osłodził mi barman, który zobaczywszy mnie zajmującą miejsce na sofie, poza strefą kawiarnianą opuścił bar by mnie przywitać i zaproponować coś do picia.
Podobną propozycję dostałam od innego pracownika obsługi hallu.
W celu omówienia spraw, dla których spotkałam się z kontrahentem usiedliśmy przy stolikach.Mimo braku gości hotelowych i sporej ilości wolnych miejsc upatrzony przez nas stolik akurat był nieposprzątany po poprzednich gościach, co wywołało u nas niezadowolenie.W hotelu tej kategorii oczekuje się sprzątania na bieżąco by nie wywołać reakcji podobnych do naszych.Gdy już usiedliśmy kelner zjawił się jednak natychmiast i ze swoistą maestrią, mimo braku dłuższego doświadczenia i statusu studenta do czego przyznał się w rozmowie - zaproponował menu.Na zamówione przez nas pozycje nie czekaliśmy długo.Właściwie podano je natychmiast w odpowiedniej oprawie kulinarnej.Jakość potraw i podanie nie budziły żadnych zastrzeżeń.Gdy postanowiliśmy wyjść, mimo że siedzieliśmy z dala od bufetu nasz delikatny ale jednoznaczny gest wskazujący na chęć opuszczenia lokalu został bezbłędnie odczytany.Kelner pojawił w ułamek sekundy z rachunkiem.Po opłaceniu należności zostaliśmy odprowadzeni wzrokiem i uśmiechem miłego, bardzo uprzejmego kelnera.
Do komisariatu zostałam wezwana z dzieckiem w charakterze świadka.Uzbrojona w wezwanie stawiłam się w komisariacie w wyznaczonym czasie.Przy wejściu powitała nas przemiła dziewczyna drobnej postury pełniąca dyżur.Spodziewałam się raczej osoby umundurowanej a dyżurująca pracownica zaskoczyła mnie delikatnym wyglądem, drobną figurą i wymalowanymi paznokciami.Po wewnętrznej konsultacji telefonicznej skierowała nas do odpowiedniego pokoju.Zostawiwszy dziecko na przesłuchaniu miałam czas przyjrzeć się placówce wewnątrz.Na półpiętrze i pierwszej kondygnacji na korytarzu umieszczono duże lustra.Nie znam dokładnie ich przeznaczenia ale u mnie wywołały one sporo nieskrywanej radości, której bezpośrednio przysporzyli mi zarówno umundurowani jak i nieumundurowani funkcjonariusze,którzy przechodząc każdorazowo oglądali swoje odbicia, niektórzy wciągając brzuch, inni nabierali powietrza wypinając tors.Jeśli lustra mają za zadanie dodawać pewności siebie to spełniają swoje oczekiwania w 100 %.U mnie jednak jako u osoby postronnej wywoływały śmiech.Z zaobserwowanych funkcjonariuszy tylko jeden mógł budzić respekt zarówno wyglądem, jak i postawą.Reszta policjantów czy osób cywilnych pracujących w placówce,stojącej na straży porządku publicznego (zarówno kobiety jak i mężczyźni, oglądających sobie figurę budzi politowanie i nie licuje z charakterem zawodu ani placówki.
Na korytarzu bez okien, pomalowanym na zielono-żółto ustawiono ławę i drewniane ławki.Sączące się żółtawe światło usypiało mnie i nijak nie chciało mi się to skorelować z obrazami z filmów gdzie przy przesłuchaniach kieruje się snop światła prosto w twarz by uzyskać zeznania.W każdym razie to światło nie sprzyja przytomności umysłu.
Ściany w wielu miejscach, wprawdzie dosyć nisko ale mają ślady butów.Przywołało mi to na myśl obrazy szamoczących się i stawiających opór "petentów".
W gablotach umieszczono różne wewnętrzne informacje, w tym strukturę organizacyjną komisariatu.Zaskoczyła mnie, umieszczona w zamkniętej,oszklonej gablocie, pod zdjęciami policjantów ulotka Stowarzyszenia Akson informująca o tym, że jeśli ktoś ma problemy z agresją lub nie potrafi budować poprawnych relacji to może się zgłosić do owego stowarzyszenia po pomoc.Naturalnym jest dla mnie,że funkcjonariusze muszą i powinni korzystać z pomocy psychologów,bo pracują w trudnych nieraz warunkach ale spodziewałabym się raczej,że pomoc czy dokształcanie jest sprawą wewnętrznie niejawną.
Ilekroć potrzebuję skorzystać z wymiany walutowej zawsze udaję się do tego kantoru.To co kieruje mnie wyłącznie w to jedno miejsce to utrwalona w ciągu kilku lat opinia,że wspomniany kantor oferuje najlepsze kursy wymiany oraz stosunkowo,w mojej ocenie małe różnice między kursem kupna i sprzedaży.Przed dokonaniem transakcji zawsze sprawdzam notowania w innych kantorach oraz bankach i nie zdarzyło mi się aby gdziekolwiek i kiedykolwiek były one korzystniejsze dla klienta niż w tym właśnie kantorze.Niewątpliwym plusem jest to,że kantor ma swoją stronę webową, na której publikuje bieżące notowania,gdzie jest kalkulator i można sobie szybko przeliczyć równowartości przeliczanych walut.Co warto podkreślić -kantor gwarantuje w wymianie kursy podane na stronie,co jest istotne w momentach dynamicznych zmian cen na rynku walutowym.Niejednokrotnie przekonałam się osobiście,że zanim dotarłam do placówki kurs był już inny.W takim przypadku wystarczy powołać się na kurs podany na stronie, jeśli jest korzystniejszy a właściciel będzie go respektował bez zastrzeżeń.Informację o tym,że można żądać kursu publikowanego na stronie umieszczono zresztą na witrynie.Istnieje też wiele możliwości kontaktu, gdy ktoś jest w takiej potrzebie:telefon,faks oraz komunikator gg.Właściciel oferuje też możliwość negocjacji cen nie tylko na miejscu ale również przez telefon czy gg, z czego warto skorzystać zanim się udamy się do kantoru,zwłaszcza jak mamy daleko.Sama placówka to właściwie typowe okienko kantorowe schowane głęboko, bo ok 6 m.w budynku z innymi placówkami usługowymi.Wewnątrz znajduje się tablica świetlna z aktualnymi notowaniami.Punkt jest długo otwarty bo od godzin rannych do 21.Dzisiejsza ale i poprzednie transakcje przebiegły sprawnie.Mocno skoncentrowany pracownik przelicza kwotę transakcji i co bardzo mi się podoba pokazuje ją klientowi na wyświetlaczu kalkulatora w celu zatwierdzenia.Gdy klient potwierdzi ,że się zgadza właściciel wydaje pieniądze i rachunek potwierdzający transakcję.Jedynym zastrzeżeniem jakie można mieć to fakt,że osoba obsługująca ten kantor,pewnie z racji charakteru wykonywanego zawodu lub możliwych przykrych poprzednich doświadczeń jest,co widać w relacji z klientem nieufna,spięta i bardzo czujna.Właściciel nie nawiązuje właściwie żadnej relacji z klientem.Kontakt z klientem jest jakby tylko muśnięciem,zdawkowy.Można odnieść wrażenie,że jest złem koniecznym,które trzeba szybko, jak najszybciej zakończyć.Moje "dzień dobry" pozostało bez odpowiedzi,podobnie jak do widzenia a nie jestem przypadkową klientką i co jakiś czas odwiedzam ten kantor.Byłoby miło dostać czasem choć krótki,zdawkowy, sympatyczny grymas twarzy.Niestety,próba wymuszenia odwzajemnionego uśmiechu ,jak do tej pory pozostała bezskuteczna.Sądzę, jednak ,że taka jest właśnie specyfika tego zawodu wymuszająca taką a nie inną postawę.
Moje dziecko podczas zabawy uległo wypadkowi.Doznany uraz głowy spowodował,że zgłosiłam szkodę ubezpieczycielowi.Zgłoszenia dokonałam poprzez infolinię.Czytelne menu na infolinii pozwoliło mi jako petentowi łatwo i szybko wybrać odpowiednią opcję rozmowy.Uprzejma i jak się później okazało bardzo kompetentna rozmówczyni sprawnie przyjęła zgłoszenie podając mi wszystkie niezbędne informacje i instruktaż jak dostarczyć dokumentację leczenia dziecka w odpowiednim,właściwym dla miejsca zamieszkania oddziale.Wyposażona w nr szkody udałam się do wskazanego oddziału, gdzie bez przeszkód złożyłam przedmiotową dokumentację.Miły i równie kompetentny jak pracowniczka infolinii urzędnik przyjął papiery wydając potwierdzenie.Potwierdzenie przyszło także e-mailem.Pracownik oddziału poinformował mnie o trybie rozpatrzenia szkody.W niecałe 2 tygodnie od zgłoszenia otrzymałam pismo zawiadamiające o przyznaniu świadczenia z tytułu doznanej przez moje dziecko szkody.Wspomniane świadczenie otrzymałam pocztą i to jest jedyna rzecz, w której PZU minęło się ze złożonym przeze mnie wnioskiem wypłaty odszkodowania.Zadeklarowałam bowiem chęć otrzymania pieniędzy przelewem bankowym, co PZU zaakceptowało i poświadczyło w zawiadomieniu.Wypłaty jednak dokonało pocztą co,oczywiście nie stanowi problemu,bo jestem w Polsce ale mogłoby być problematyczne gdybym była podczas wyjazdu zagranicznego.
Pod koniec stycznia, około 25 korzystając z telefonicznej obsługi klienta Błękitna Linia w rozmowie z konsultantką zgłosiłam chęć zmiany planu taryfowego.Uprzejma pani wyjaśniła mi wszystkie wątpliwości i kwestie związane ze zmianą.Po mojej decyzji konsultantka przyjęła zgłoszenie,podała jego numer i poinformowała mnie,że zmiana nastąpi z pierwszym dniem kolejnego okresu rozliczeniowego czyli od 1 lutego będę miała nowy plan taryfowy.Tak też się stało.Od 1 lutego TPSA nalicza już nową opłatę do zmienionego planu.Ku mojemu zaskoczeniu dzisiaj tj.10 marca tzn. półtora miesiąca po złożeniu dyspozycji otrzymałam e-mailem potwierdzenie złożenia dyspozycji.W piśmie tym opatrzonym dzisiejszą datą TPSA potwierdza przyjęcie wniosku i informuje,że usługa zostanie włączona w przeszłości czyli do 1 lutego.Nie wiem w jakim celu otrzymałam to pismo.Gdyby TPSA zdążyło wygenerować dokument w odpowiednim czasie przed uruchomieniem usługi trzeba by uznać sensowność i pogratulować firmie dobrej organizacji.W sytuacji jednak gdy abonent otrzymuje takie pismo po niewczasie należy sobie zadać pytanie czy TP SA funkcjonuje sprawnie i czy przypadkiem nie ma przerostu zatrudnienia tworząc tzw. sztukę dla sztuki czego przykładem jest wspomniane pismo.
Do przychodni udałam się na umówioną miesiąc wcześniej wizytę.W chwili wejścia w przychodni panował duży tłok.Było późne popołudnie.Wszystkie miejsca siedzące w poczekalni zajęte były przez pacjentów,na twarzach których malowała się nie tylko choroba ale i zmęczenie długim wyczekiwaniem na przyjęcie przez lekarza.W celu sprawnej organizacji, jak sądzę wymyślono rejestrację na konkretne, określone godziny.Zgodnie z takim właśnie zwyczajem i porządkiem zapytałam kto jest ostatni i na jaką ma godzinę, bo chciałam wypozycjonować się w kolejce.Jakiś mężczyzna odpowiedział,że on jest ostatni.Gdy zapytałam na jaką ma godzinę odpowiedział,że nie ma określonego konkretnego terminu.Zdezorientowana zapytałam zatem według jakiego porządku ludzie wchodzą bo ja jestem jednak zarejestrowana na konkretną godzinę-16.15.Do rozmowy impulsywnie włączyła się przysłuchująca się naszym rozmowom rejestratorka.Bardzo zdziwiona,że nie znam porządku pracy alergologa powiedziała do mnie dość niegrzecznie ,że dzisiaj przecież poniedziałek,że w poniedziałki od 16 do 17 przyjmowani są tylko pacjenci na odczulanie.Gdy powiedziałam,że nie wiedziałam o tym oraz,że mnie wyznaczono datę konsultacji na dzisiaj i właśnie w owych feralnych dla mnie godzinach rejestratorka lekko arogancko i ironicznie zapytała"kto pani wyznaczył?".Inna rejestratorka- odpowiedziałam.Pani sprawdziła i niezadowolona stwierdziła,że zgadza się.Żeby nie kontynuować sporu i ukrócić gehennę związaną z zamieszaniem zapytałam po prostu rejestratorkę kiedy mam wejść na co ona odpowiedziała :"pani wejdzie, oni wchodzą i wychodzą".Nie dość,że rejestratorka nie próbowała konstruktywnie rozwiązać problemu to jeszcze podając tego typu "'precyzyjną" informację wprawiła mnie swoją postawą w osłupienie połączone ze zdumieniem spowodowane brakiem wyobraźni i zwykłej ludzkiej życzliwości, którą to cechę z pewnością powinni posiadać ludzie zatrudnieni w służbie zdrowia.
Dent-a-Medical jest kliniką stomatologiczną,do której udałam się nie umówiona w celu zasięgnięcia wstępnej informacji.Wygląd budynku kliniki z zewnątrz nie kojarzy się absolutnie z medycyną bowiem jest pomalowany na beżowo-brązowawy kolor upiększony wymalowanymi poprzecznymi pasami w tzw.osę.Przed kliniką do dyspozycji pacjentów jest nieduży parking ale i tak doceniłam to ponieważ klinika mieści się na dużym osiedlu,gdzie nie ma w ogóle miejsca do parkowania.Pacjent do kliniki wchodzi dzięki domofonowi co uważam za dobre rozwiązanie bo jak już zostanie zaproszony do środka nie musi wewnątrz czekać na recepcjonistę.Pacjent jest tu witany przez dwie przemiłe rejestratorki, które obdarzając pacjenta uśmiechem wysłuchują z zaangażowaniem i reagują stosownie do potrzeb petenta.Wnętrze kliniki jest nowoczesne,klimatyzowane w stonowanych chłodnych kolorach.Do dyspozycji pacjentów jest poczekalnia wyposażona w ogromny plazmowy telewizor i bieżącą prasę.Nie będąc umówiona na konsultację poproszono mnie do poczekalni i zaoferowano napoje do wyboru:kawę z ekspresu, herbatę lub wodę mineralną.
W klinice jest też sklep z artykułami stomatologicznymi i dentystycznymi,do którego zaprosił mnie lekarz po zakończonej wizycie.Jest to zjawisko raczej rzadko spotykane aby lekarz wychodził z gabinetu wraz pacjentem i szedł do sklepu by dalej doradzać pacjentowi co skwitowałam słowami,że jestem bardzo usatysfakcjonowana taką postawą na co lekarz odpowiedział,że jest to standard w klinice.Oczekiwałabym aby takie podejście do pacjenta było w każdej niepublicznej i publicznej placówce służby zdrowia.
Otrzymałam telefon z Orange -biura obsługi klienta instytucjonalnego, gdzie posiadam telefon abonamentowy.Brak identyfikacji numeru zawsze powoduje,że niechętnie odbieram takie telefony lub w ogóle.Klient czy kupuje rzeczy namacalne- rzeczywiste: w sklepie,czy też jest mu oferowana usługa niematerialna lubi wiedzieć z kim/czym ma do czynienia.
Konsultantka przedstawiająca się z imienia i nazwiska dzwoniła do mnie już trzeci raz w krótkim odstępie czasu mimo mojej wyraźnej prośby aby nie niepokoić mnie jako klienta ofertą, jak stwierdziła przygotowaną specjalnie dla mnie.
W ostatniej rozmowie zaznaczyłam,że nie jestem zainteresowana ofertą i wyraźnie poprosiłam o zaznaczenie,tego żeby do mnie nie dzwonić w tej sprawie.Na wstępie rozmowy podkreśliłam,że jeśli dzwoni do mnie w sprawie oferty-zakupu nowego telefonu to dziękuję za rozmowę ale nie chcę rozmawiać dłużej bo nie jestem zainteresowana żadnym telefonem .Konsultantka nie przejęła się moim stanowczym tonem i namolnie kontynuowała temat wypytując mnie o szczegóły oferty,którą odrzucam.Były to pytania typu : a jaki telefon ja ostatnio pani oferowałam?".Klient odmawia w ogóle kontaktu a sprzedawca wchodzi w szczegóły. Taka nieprofesjonalna postawa konsultantki nie tylko powoduje chwilową irytację ale dzwoniąc kolejny raz mimo zdecydowanego sprzeciwu klienta i prowadząc niewłaściwie rozmowę udowadnia brak kompetencji własnych oraz buduje negatywny wizerunek firmy.
Wiedziona potrzebą zakupu systemu do monitoringu obiektu oraz skuszona wszechobecną reklamą na banerach rozmieszczonych w wielu punktach miasta udałam się do sklepu Spy Shop.Dobrze wyeksponowany,wystający baner reklamowy nad wejściem do oraz tajemnicza witryna stanowią kontynuację i ciągłość reklamy-systemu naprowadzania precyzyjnie wskazują wejście do sklepu.Petent odnosi wrażenie,że jak Ariadna był prowadzony po nitce i trafił dokładnie do celu, co wspaniale komponuje się i oddaje specyfikę branży.
W małym sklepie o powierzchni kilku metrów kwadratowych stoją trzy oszklone szafy ze specjalistycznym wyposażeniem i akcesoriami detektywistycznymi.Bez pomocy fachowca klient się tu nie obejdzie.Długi czas jednak zdana byłam tylko na siebie i oglądanie zawartości witryn ponieważ obsługę sklepu stanowi tylko jeden pracownik i akurat w momencie mojego wejścia był zajęty klientem.Ze względu na to,że zainstalowany klientowi program nie działał poprawnie zmuszona byłam długo czekać na swoją kolej(około 15 min.)Mankamentem jest też fakt,że czekając tak długo nie mogłam nigdzie usiąść.Surowe wyposażenie i aranżacja wnętrza jest wprawdzie zgodna z charakterem sklepu i nie należy się tu spodziewać miłej kawiarnianej atmosfery z szerokimi sofami ale przy tak długim okresie oczekiwania na obsługę należałoby uwzględnić ten fakt.
Rozmowa z pracownikiem i merytoryczna obsługa przynosi już jednak zadowolenie.Kamienna twarz bez grymasów, zdecydowanie, rzeczowość, płynne ,krótkie ale precyzyjne odpowiedzi przekonują,że klient ma do czynienia z fachowcem,który oferuje specjalistyczny sprzęt i serwis.Wielokrotne próby wywołania uśmiechu pracownika spełzły na niczym.Sprzedawca pozostał przy swojej niewzruszonej ale rzeczowej,profesjonalnej pozie szczegółowo omawiając interesujące mnie produkty.
Elementem łagodzącym chłód w obsłudze jest oferowanie wystawionych dla klienta cukierków czekoladowych,z czego skwapliwie i chętnie skorzystałam wychodząc ze sklepu i rekompensując sobie surowy kontakt.
Chata Polska jest w tej lokalizacji jedynym większym marketem w tej części Wrocławia obok sklepu Społem Północ oddalonego o kilka ulic.Wobec braku konkurencji firma mogłaby wykorzystywać swoją pozycję w zakresie chociażby windowania cen.Mimo,że ceny w tej części Wrocławia i tak należą do najwyższych w mieście nie są rażąco,w mojej ocenie zawyżone a często niższe -jeśli porównać ceny warzyw i owoców w sąsiadujących kioskach warzywnych lub na pobliskim targowisku.
Przed sklepem klienci -rowerzyści mają możliwość pozostawienia rowerów w specjalnie przygotowanym boksie.Automatycznie rozsuwane drzwi są dużym ułatwieniem dla klientów obarczonych dużymi torbami oraz dla osób z dziećmi,jak i dla matek wprowadzających wózki.Sklep jest wyposażony w dużą ilość wózków na kółkach oraz z uchwytami ręcznymi.Dział warzyw i owoców z dużym lustrem pięknie eksponuje zawsze świeże,ładnie ułożone owoce i warzywa.Sklep oferuje bardzo szeroki asortyment towarów w zakresie produktów spożywczych,mięsa, nabiału, produktów sypkich, warzyw,przetworów mącznych,po napoje,mrożonki i słodycze oraz artykuły chemiczno-kosmetyczno- gospodarcze.
Wszystkie produkty są zaopatrzone w ceny.Ceny zawsze zgadzają się z wywieszką cenową co można sprawdzić na dwóch czytnikach.Towar jest zawsze świeży.Dzisiaj jednak zauważyłam maślankę stratacella z datą ważności zakończoną 5 dni temu.Ekspedientka pilnująca porządku na półkach wykazała ogromne zdziwienie ponieważ,jak się okazało towar dzisiaj po raz pierwszy został wprowadzony do obrotu w tym sklepie i nikt w euforii nie zauważył,że jest przeterminowany.Maślanka stratacella miała zatem nieudany debiut, gdyż po mojej interwencji personel natychmiast usunął towar z półki witryny chłodniczej.
Chata Polska często organizuje akcje promocyjne wydając gazetki i inne materiały reklamowe.W sklepie można dokonać płatności kartą kredytową.Minusem dla klienta jest to,że sieć nie oferuje upustów cenowych dla stałych klientów ani nie ma żadnego programu lojalnościowego.Obsługa sklepu jest dość liczna i fachowa.Zawsze udziela dobrych porad i jest zorientowana na klienta.Nie wszystkie jednak panie są życzliwe,niektóre sprawiają wrażenie nieustannie przygnębionych i zatroskanych.W sklepie jest bardzo duża rotacja jeśli chodzi o personel.Nowe osoby można zaobserwować szczególnie w weekendy.Sądzę,że mogą to być jednak praktykanci ze szkół handlowych.
Lokal jest wyposażony w klimatyzację co jest dodatkowym czynnikiem zachęcającym do wizyty zwłaszcza w upalne dni.
Chata Polska-Dobra jakość w dobrej cenie.
Z infolinią skontaktowałam się w celu uzyskania informacji nt.identyfikacji i wyświetlania numeru dla rozmów przychodzących w moim aparacie.Niestety mylnie wybrałam numer infolinii ale numer 19333 też okazał się być numerem informacyjnym w obsłudze posprzedażnej Telekomunikacji jak poinformował mnie uprzejmy bardzo konsultant,który podał mi właściwy numer 19393.Wybrawszy właściwy teraz numer uzyskałam połączenie z automatyczną obsługą a następnie błyskawicznie odezwała się pani konsultantka gdy wybrałam opcję bezpośredniej rozmowy.Przedstawiłam swój problem pytając czy identyfikacja numerów i ich wyświetlanie leży w gestii Telekomunikacji Polskiej (jestem klientką TPSA) czy też jest to uzależnione od rodzaju aparatu i względnie homologacji.Konsultantka, która przedstawiła się z imienia i nazwiska omówiła jasno zagadnienie,z którym się do niej zgłosiłam oraz szczegółowo określiła zasady,jak się okazało trwającej do końca sierpnia promocji na włączenie tego typu usługi abonentowi.Uprzedziła mnie,że po zakończonej promocji mogę zrezygnować z tej usługi nie ponosząc kosztów.Informacja ta jest dla mnie miłym zaskoczeniem,gdyż do tej pory konsultanci TPSA nie informowali mnie o możliwościach i ewentualnych kosztach włączanych i wyłączanych usług.
Korzystając z połączenia z infolinią zapytałam o ilość wykorzystanych jednostek taryfowych w ramach mojego planu TP.Uzyskałam tę informację jednakże jest to informacja kompletnie nieprzydatna ponieważ dane dotyczyły stanu na 3 dni przed dniem zapytania.
Jakość połączenia głosowego była mało zadowalająca.Momentami trudno było panią usłyszeć, pytania musiałam powtarzać kilka razy co stało się lekko irytujące.
Po zakończonej rozmowie operator oddzwania w celu uzyskania feedbacku, informacji zwrotnej w związku z kontaktem z infolinią.Pada kilka automatycznych pytań mających na celu ocenę i jakość obsługi.
Idea feedbacku jest jak najbardziej pozytywna ale niektóre pytania fałszują tę ocenę.Usługa identyfikacji numerów,w sprawie której zadzwoniłam zostanie włączona z opóźnieniem,do 3 dni.Pytanie w automatycznej ankiecie czy jestem załatwiłaś/eś sprawę jest przedwczesne.
Lokal odwiedziłam w porze obiadowej. Razem z partnerem chciałam zjeść coś smacznego. Przed wejściem do restauracji, która zlokalizowana jest na rogu ruchliwej ulicy w centrum miasta poustawianych jest mnóstwo banerów reklamowych utrudniających nieco wejście. Po przekroczeniu progu klientów witają panie w strojach typowych dla polskiej kuchni:w fartuszkach i zabawnym nakryciem głowy przywołujących obraz ilustracji "Pyzy na polskich dróżkach"-utworu przygodowego Hanny Januszewskiej,w którym mała pyzata dziewczynka o pucołowatej twarzyczce w szerokiej spódnicy i chusteczce na głowie wędruje przez świat. Wystylizowane na takie właśnie 'pyzy' panie wręczają klientowi kartoniki do zapisu na nich wybieranych przez klienta dań. Restauracja czy może właściwiej nazwać ją należy jadłodajnią ma charakter samoobsługowy. Lokal jest dwupoziomowy.Marche oferuje dania kuchni polskiej,włoskiej i chińskiej w szerokim wachlarzu potraw.Wystrój wnętrza interesujący, tworzy klimat ciepłej,przytulnej, swojskiej kuchni.Klimat ten jest tworzony dodatkowo przez ciepło wydobywające się z przygotowywanych na oczach klienta potraw.W lokalu jest czysto i przyjemnie.Stosunkowo mało widoczne ceny zaskakują klienta dopiero w momencie gdy uiszcza rachunek wychodząc z lokalu.W moim odczuciu ceny są za wysokie ale trzeba też przyznać,że nigdy nie zawiodłam się na jakości i smaku oferowanych, zróżnicowanych w menu dań.Jednak w sytuacji gdy do "Kuchni Marche" na posiłek udaje się para gdy rachunek uiszcza jedna osoba należy liczyć się ze stosunkowo wysoką płatnością na nasycenie głodu.Nie jest to zatem lokal przyjazny dla rodzin ze względu na ceny.
Sklep umiejscowiony w podziemiu dużego pasażu handlowego.Przed wejściem do sklepu czysto.Ogromne przeszklone witryny na całej wysokości czyste.Bardzo dobre oświetlenie zarówno zewnątrz jak i wewnątrz sklepu.Wyraziście wyeksponowane plakaty informujące o aktualnych upustach cenowych.
Przy wejściu do sklepu klienta wita miły chłód pochodzący z klimatyzacji co jest szczególnie pożądane w czasie upałów.Tuż przy wejściu wprawdzie z dala ale przywitały mnie dwie uśmiechnięte twarze ekspedientek;jednej przy półkach i drugiej stojącej przy kasie.Obie panie, ubrane w jednolity firmowy strój przywitały mnie słowami 'dzień dobry'.
W sklepie duży asortyment butów, wprawdzie nie odpowiadający oczekiwaniom klienta poszukującego wyższej jakości ale za to urozmaicony: od obuwia sportowego po wyjściowe.Oferta została tak przygotowana aby zaspokoić średnio wymagającego klienta ,zarówno dla kobiet, mężczyzn jak i dzieci.
W celu ułatwienia zakupów dla osób przybywających na zakupy z dziećmi sklep,w dziale z obuwiem dziecięcym przygotował dla niecierpliwych, rozbieganych maluchów kącik z wmontowanym ekranem telewizyjnym, gdzie dzieci mogą oglądać bajki czy specjalnie przeznaczone dla nich filmy.Jako rodzic bardzo cenię tego typu rozwiązanie.
Przechadzając się wśród regałów ze starannie wyeksponowanymi i poukładanymi butami napotkałam jeszcze dwukrotnie tę samą ekspedientkę, która powitała mnie przy wejściu.Za każdym razem mówiła 'dzień dobry' co mnie bardzo rozbawiło.Do sklepu wchodzi bardzo wielu klientów.Ekspedientka może zatem nie pamiętać twarzy dlatego w sytuacji, gdy powitała mnie 3 razy,wyznając zasadę,że uprzejmości lepiej więcej niż mniej taką postawę oceniam pozytywnie,choć u niektórych klientów może to wywołać irytację.
Wychodząc ze sklepu zostałam odprowadzona uśmiechem przez pozostały personel.Ogólnie bardzo dobre wrażenie.
W celu zapewnienia wyższej jakości usług używamy plików cookies. Kontynuując korzystanie z naszej strony internetowej bez zmiany ustawień prywatności przeglądarki, wyrażasz zgodę na wykorzystywanie ich.