Do Biedronki udałam się po drobne, codzienne zakupy. Minusem sklepu jest mały parking, na którym wszystkie miejsca są zazwyczaj zajęte, trzeba więc szukać miejsca kawałek dalej, na osiedlu. Tak było i tym razem.
W sklepie było czysto, panował porządek, towary były równo poukładane. Stoisko warzywa owoce wyglądało świeże i zachęcająco. W sprzedaży były melony, ananasy i arbuzy. Wszystkie te owoce można było kupić w całości lub przekrojone na pół - tu pochwała dla Biedronki, bo przy arbuzach kupno ich na kawałki jest standardem, tak przy melonach i ananasach widzę to pierwszy raz.
Gdy podchodziłam do kasy była spora kolejka, ale zaraz jedna z pracownic z sali sprzedaży podeszła do sąsiedniej kasy, wszystko poszło więc sprawnie. Kasjerka przywitała mnie, wręczając paragon wypowiedziała kwotę reszty. Miło mnie też pożegnała.
Wybieraliśmy się na zakupy do pobliskiego centrum handlowego. Przejeżdżając obok Ikei przypomniało mi się, ze mam w portfelu bon o wartości 20zł, który trzeba wykorzystać do końca czerwca, postanowiliśmy więc od razu to zrobić, aby nie jeździć 2 razy.
Parkin przepełniony, ale to żadna nowość, tam zawsze parking po prostu "pęka w szwach".
Udaje nam się znaleźć miejsce, wchodzimy. Chcieliśmy w pierwszej kolejności wejść do restauracji na małe co nieco, ale widok tłumu ludzi w kolejce nas skutecznie zniechęcił. Odpuszczamy sobie, idziemy od razu na zakupy. A właściwie "na zakup" bo chcieliśmy kupić jedną konkretną rzecz - narzutę. Nie lubię w Ikei tego, że mimo, że chcę kupić coś konkretnego, to i tak muszę przejść właściwie cały sklep, ale w sumie się już do tego przyzwyczaiłam.
W sklepie pełno ludzi, chcemy załatwić kwestię narzuty jak najszybciej się da, więc dosłownie pędzimy slalomem, starając się wymijać przechodzących. Narzuta chwycona w biegu, lecimy dalej. Niestety przy kasie szybkie tempo się skończyło. Kolejki masakryczne, długie, wolno się posuwające. Szczerze mówiąc dawno nie stałam w takiej kolejce. Minus dla Ikei - to zdecydowanie czas na zatrudnienie większej ilości pracowników i zwiększenie ilości stanowisk.
Wychodząc trzeba było przejść przez ostatnią kolejkę - tłum oczekujących na hot-doga. W barze też przydałoby się więcej pracowników.
Venezia to mój ulubiony sklep z butami, mają moim zdaniem bardzo ciekawe modele i ceny są do zaakceptowania. Zobaczyłam na wystawie bardzo ładne sandały , więc weszłam do środka.
Pomieszczenie jest nieduże, ale zadbane. Jest bardzo czysto, dobre oświetlenie, buty są równo poustawiane, doskonale wyeksponowane.
Od razu zainteresowałam się butami z wystawy, po chwili podeszła do mnie ekspedientka, przywitała mnie i zapytała czy podać jakiś rozmiar. Poprosiłam o 38, ale okazało się, że go już nie ma. Pracownica zasugerowała 39, bo podobno buty "wypadają mniejsze". Przystałam na tę propozycję. I faktycznie, 39 na długość było idealne, niestety były dla mnie za szerokie. Podziękowałam więc i oddałam but sprzedawczyni.
Kobieta z własnej inicjatywy wskazała mi dwa podobne modele, ale już tak bardzo mi się nie podobały, opuściłam więc sklep bez zakupu. Polecam wizytę w nim - profesjonalna i zaangażowana obsługa.
Szukałam prezentu dla koleżanki na parapetówkę. Znam jej gust, wiem co lubi, dlatego też bez wahania od razu udałam się do Almi Decor.
Chciałam kupić jakiś fajny dodatek (zegar, figurka) w określonym stylu i konkretnej kolorystyce. Sklep jest spory, wybór towaru duży, a ja nie miałam zbyt dużo czasu, dlatego też od razu zaczepiłam jedną ze sprzedawczyń i poprosiłam ją o pomoc. Określiłam czego mniej więcej szukam – kobieta doskonale mnie zrozumiała. Na podstawie moich wskazówek pokazała mi kila przedmiotów, które świetnie wręcz mogły nadawać się na prezent. Pracownica była życzliwa, kompetentna, kontaktowa. Umiała doradzić, wskazać rozwiązania. Prezent został sprawie wybrany, na miejscu mi go od razu bardzo elegancko zapakowano.
Dodam jeszcze, ze w sklepie było bardzo czysto, panował tam idealny porządek, był też charakterystyczny dla Almi Decor, ciekawy zapach. Polecam, to zdecydowanie mój ulubiony sklep z wyposażeniem wnętrz.
Na upał najlepsze są lody. I jak nie ma upału też, dlatego też będąc w Starym Browarze jestem częstym gościem cukierni Pralinka. Lokal znajduje się na parterze, tuż przy wejściu od ulicy Ratajczaka. Można kupić lody czy ciastka na wynos albo zjeść je na miejscu przy wygodnym stoliku. Całość utrzymana w ciepłej, brązowej tonacji, doskonale moim zdaniem pasującej do słodyczy.
Niezależnie od formy planowego spożycia (na miejscu czy na wynos) zamawia się zawsze przy ladzie. Pracownica, która mnie obsługiwała była uśmiechnięta, pogodna i pomocna. Widząc moje wahanie odnośnie smaków mrożonych przysmaków zasugerowała mi kilka rodzajów, które okazały się być strzałem w dziesiątkę. Lody naprawdę smaczne.
Ceny do zaakceptowania. Gałki bardzo duże nie są, więc mogłoby być nieco taniej, niemniej smak rekompensuje cenę. Warto odwiedzić to miejsce.
Bardzo lubię Piotra i Pawła, ale wizyta w nim w piątkowy wieczór do przyjemnych nie należała.
W sklepie był tłum ludzi i odniosłam wrażenie, że zamówiono za mało towaru, bo na warzywach i owocach były spore braki. Nie udało mi się kupić wszystkiego, co miałam na liście zakupów. W sklepie była też nieco brudna podłoga, co mówiąc szczerze mocno mnie zdziwiło, zazwyczaj jest tam bardzo czysto.
Najgorsze były jednak kolejki do kas - przede mną stało aż 7 osób, a kasjerka pracowała dość wolno, czas oczekiwania był zdecydowanie nie do przyjęcia. Zdecydowanie powinno być otwarte wiecej kas.
Nauczka na przyszłość - omijać sklep w piątkowy wieczór.
Od dawna nie byłam w Piotrze i Pawle na Gronowej, nowością więc był dla mnie fakt, ze wprowadzono bramki pzy wjeździe na parking - parkowanie jest bezpłatne do 1 godziny, za dłuższe trzeba zapłacić. Moim zdaniem to bardzo dobre rozwiązanie, dzięki temu można w końcu bez problemu tam zaparkować, dotychczas wszystkie miejsca były pozajmowane, prawdopodobnie nie przez klientów marketu, tylko petentów okolicznego wydziału komunikacji.
W sklepie panował porządek, było bardzo czysto, wybór towaru jak zwykle duży. Ceny różne, ale niektóre zdecydowanie za wysokie. Nie oczekuję od Piotra i Pawła cen na poziomie Tesco itp. ale w niektórych przypadkach nieco przesadzili i za to odejmuję jeden punkt.
Obsługa miła, kompetenetna (pracownica na dziale z serami umiała doskonale doradzić), kolejki do kas krótkie. Generalnie zakupy były przyjemnoscią.
Ostatnio jestem częstym gościem w sklepie Humanic - tym razem odbierałam buty od reklamacji.
Sklep jest duży, przestronny, uporządkowany i czysty. Spory wybór towaru, po wejściu do sklepu zauważyłam, że część butów jest już przeceniona, więc postanowiłam się rozejrzeć. Zauważyłam bardzo fajne klapki, przymierzyłam jeden, był dobry, poprosiłam więc pracownicę o przyniesienie drugiego z pary. Sprzedawczyni była bardzo miła, kontaktowa, umiała złapać kontakt z klientem. Jej rola nie ograniczyła się wyłącznie do przyniesienia buta do przymiarki, ale dopytała też o moje wrażenia, jak leży, skomentowała mój wybór, utwierdziła mnie w nim. Po prostu sprzedawca jak się patrzy!
Niestety pracownica przy kasie miała zdecydowanie inne podejście do klienta. Była ponura, milcząca, z grobową miną przyniosła mi z zaplecza naprawione buty i przyjęła płatność za klapki.
Wizytę oceniam pozytywnie, ale kasjerka zdecydowanie psuje to wrażenie.
PZU? Pismo Zgubić -Upomnieć klienta. Jak dla mnie to właściwe rozszyfrowanie skrótu.
O moich złych doświadczeniach z PZU pisałam w marcu tego roku i byłam pewna, że jest to już zamknięta historia. Niestety, jak się dzisiaj okazało, nie.
Miałam ubezpieczone auto w PZU. Na kolejny rok znalazlam lepszą ofertę u konkurencji, więc umowę PZU wypowiedziałam w listopadzie ur. Zrobiłam to w terminie, w formie pisemnej, za potwierdzeniem odbioru. Jakieś 3 miesiące później otrzymałam z PZU pismo z ... wezwaniem do zapłaty składki z tytułu OC! Dobrze pamietałam, że umowę terminowo i właściwie wypowiedziałam, więc czym prędzej na podany w piśmie adres wysłałam informację co myślę o ich bałaganie w papierach i nękaniu wezwaniami byłych klientów. Po cichu liczyłam na jakieś przeprosiny, ale nikt się nie odezwał. O sprawie zdążyłam już zapomnieć, kiedy nagle dzisiaj (po upływie kolejnych 3 miesięcy) zadzwonił do mnie pracownik PZU i roszczeniowym tonem poinformował mnie, że nie uiściłam w terminie opłaty za OC.
To jest po prostu skandal i moim zdaniem powoli zakrawa na nękanie. Ciekawa jestem jak długo jeszcze PZU zamierza żądać ode mnie pieniędzy, które im się nie należą, bo umowę z zachowaniem procedur wypowiedziałam.
W Wielkanocny poniedziałek włączyła mi się rezerwa, a że nie lubię jeździć z prawie pustym bakiem podjechałam na stację. Teren zewnętrzny stacji doskonale się prezentował - było czysto, nie było żadnych śmieci, kosze były opróżnione. Tylko jedno stanowisko było zajęte, więc mogłam wybrać dowolny dystrybutor. Szybko zatankowałam i weszłam do środka zapłacić.
Czynne były dwie kasy. Kasjerka uprzejmie, z uśmiechem przywitała mnie, nie było po niej widać nawet cienia niezadowolonia z konieczności pracy w dzień świąteczny. Zapytała czy życzę sobie fakturę czy paragon, a po dokonaniu płatności wręczyła mi kupon na potrójne punkty przy kolejnym tankowaniu.
Miło pożegnana opuściłam stację.
Ciąg dalszy szukania butów, które wpadły mi w oko w ulotce. W sklepie tej sieci w Galerii Malta ich nie było, udałam się więc szukać szczęścia w King Crossie.
Wchodzę do sklepu - duży, przestronny, nie ma problemu z przechodzeniem między pólkami. Chodzę, szukam, butów nie widzę. przy drugim obejściu, hurrra, zauważyłam je jednak na regale. Teraz tylko chwila prawdy - czy jest mój numer. Obsługi nie widzę, więc przeglądam sama pudełka. Jest! Przymierzam, wszystko ok, pasują, wygodne, więc biorę zdobycz i zadowolona udaje się do kasy.
Do kasy w kolejce przede mną para z dzieckiem. Niestety przy kasie brakuje ... pracownika. Myślę sobie, dziwny sklep. Na sali sprzedaży nie widziałam nikogo, również przy kasie pustki. Po około dwóch minutach kasjerka się zjawiła. Płatność dokonana szybko, ale jakoś tak mało przyjemnie. Ani dzień dobry, ani uśmiechu.
Jestem zadowolona, bo kupiłam to czego chciałam, ale nad obsługą warto popracować, w końcu naprawdę nie wiele trzeba by klient wyszedł usatysfakcjonowany.
Znalazłam w ulotce firmy "Humanic" buty, które mi się bardzo spodobały, więc udałam się do ich sklepu w galerii Malta by je obejrzeć na żywo.
Sklep jest duży, przestronny. Towaru w nim bardzo dużo, jest on ułożony na półkach na różnej wysokości, więc szczerze mówiąc dość trudno znaleźć to, czego się szuka. Obeszłam salon dwa razy i nie znalazłam interesującego mnie modelu, przy trzecim podejściu zauważyłam podobne buty, ale w innym kolorze. Postanowiłam więc zdać się na pomoc pracownika. I tu zaczęły się trudności, bo sprzedawcę nie łatwo było znaleźć. W końcu spostrzegłam przechodzącą w pobliżu pracownicę i zaczepiłam ją pytając o buty. Kobieta powiedziała, ze były, ale już zostały sprzedane i wyraźnie chciała iść dalej. Ale ja się tak łatwo nie poddaję! Pytam więc, czy jest szansa, że jeszcze je dostaną. Kobieta odpowiada, że nie wie, bo nie wie co będzie w dostawie i widzę, że chce jak najszybciej zakończyć rozmowę. Jestem jednak dociekliwa i drążę temat: a kiedy dostawa będzie? Pada krótka odpowiedź, że towar dostają we wtorki i czwartki, po czym pracownica wraca do swoich zajęć.
Cóż, niby otrzymałam odpowiedź na wszystkie pytania, więc powinnam być zadowolona. Jednak nie jestem. Od dobrego sprzedawcy oczekuję zainteresowania klientem, inicjatywy. Pracownica mogła mi wskazać podobne modele, udzielić mi informacji sama z siebie, czy dać numer telefonu, bym mogła zadzwonić w dzień dostawy i dowiedzieć się czy przyszedł model, którego szukam. Nie zrobiła jednak nic z tego. Moim zdaniem taka bierna postawa to przejaw braku motywacji do sprzedaży.
Opuszczając sklep uznałam, że spróbuję szczęścia w innym salonie tej sieci, może będzie lepiej.
Na Orlen podjechałam pod hot-doga. Zaparkowałam auto przed stacją i rozejrzałam się - było czysto i schludnie, nie było żadnych śmieci itp. Kosz na odpadki nie był przepełniony. Weszłam do srodka - tam również było czysto, panował porządek.
Nie było kolejki więc od razu podeszłam do kasy i zamówiłam hot doga, dość szybko go też otrzymałam. Jedyne zastrzeżenie mam do faktu, że nie zważając na moją obecność pracownicy prowadzili w najlepsze prywatną rozmowę, której szczerze mówiąc nie powinnam raczej słyszeć.
Przy aktualnych horrendalnych cenach paliwa wizyta na żadnej stacji nie może być przyjemnością, ale co zrobić, gdzieś tankować trzeba. Wybieram zazwyczaj BP - zbieram punkty payback i mam po drodze dużą stację tej sieci.
Pomijając cenę dzisiejsza wizyta mogła by być udana (czysto, brak kolejki, uprzejma kasjerka), ale mam jedno ogromne zastrzeżenie, a mianowicie tzw. wyłudzaczy pieniędzy. Ledwo podjechałam pod dystrybutor w moim kierunku pognał młody chłopak ze szczotką i prawie rzucił mi się na maskę. Musiałam się nieźle namęczyć by go przegnać. Chwilę później podszedł do mnie lekko zionący alkoholem jegomość z pytaniem czy nie poratuję bezdomnego. Po chwiejnym kroku i zapachu można było się łatwo domyślić na jaki zakup zbiera gotówkę.
Teren, na którym się znajdowałam należy do stacji i uważam, że jej pracownicy powinni zadbać o komfort klientów i przeganiać takich wyłudzaczy. Co do chłopaka myjącego szyby - ok, nie mam nic przeciwko takiej formie zarobkowania, ale jeśli ktoś nie życzy sobie mieć umytej szyby, to należy odejść a nie prawie na siłę wciskać swoje usługi. Na stacji są kamery więc pracownicy na pewno to widzą, ale niestety nic z tym nie zrobiono.
Poszłam do Empiku by kupić na prezent jakąś książkę dla nastolatki, co szczerze mówiąc jest dla mnie sporym zadaniem. Wybór książek spory, rozejrzałam się po półkach, ale nie miałam zielonego pojęcia co wybrać. Poddałam się więc i zagadnęłam pracownicę czy może mi coś doradzić. I zostałam naprawdę pozytywnie zaskoczona – dziewczyna poświęciła mi sporo czasu i uwagi, pokazała mi kilka książek, opowiedziała o nich, wskazała na dużą popularność wśród dziewczyn z przedziału wiekowego, o który pytałam. Powiedziała mi też, które są najnowsze (a tym samym jest najmniejsze prawdopodobieństwo, że kupię książkę, którą solenizantka już ma). Naprawdę pomogła mi w wyborze, bya miła i kompetentna.
Duży plus za obsługę!
W salonie było bardzo czysto, przyjemny zapach książek, niezła muzyka. Również przy kasie miła obsługa, nie było kolejki. Dzisiejsze zakupy w Empiku zdecydowanie należały do przyjemności.
Znudziły mi się kawiarnie do których często chodzę, więc postanowiłam sprawdzić coś nowego. I to była bardzo dobra decyzja!
La Cantine mieści się na Wronieckiej, tuż przy Starym Rynku. Wystój na pierwszy rzut oka wydaje się być oklepany – jasno, trochę prowansalski styl. Gdy się jednak przyjrzeć bliżej odkrywa się rewelacyjne dodatki, które nadają temu miejscu oryginalności i wyrazu. Mamy tam szaro-srebrne ściany a na nic pomysłowe wycinanki z luster, fajne ozdoby wielkanocne i duże żyrandole zrobione z ... plastykowych widelców.
Obsługa bardzo miła i pomocna, obsługiwało nas dwoje kelnerów, dziewczyna i chłopak, obydwoje kontaktowi i doskonale zorientowani w menu. W karcie znajdziemy ciasta, desery, tarty słodkie i słone, makarony, zapiekane ziemniaki... Jest w czym wybierać, tym samym La Cantine nadaje się świetnie na spotkanie przy kawie czy lunch. Jadłam szarlotkę na ciepło – porcja duża i pyszna, próbowałam od chłopaka tartę – też bardzo smaczna.
No i co ważne ceny są bardzo przystępne. Chyba mam nowy ulubiony lokal :)
Często robię zakupy w Lidlu i zazwyczaj oceniam ten sklep pozytywnie, ale po wczorajszej wizycie przyznaję mu najniższą ocenę. W końcu oceniamy to jakość obsługi, a ta nawaliła na całej linii. Ale od początku: weszłam do sklepu z zamiarem kupienia zgrzewki wody mineralnej.
Zauważyłam paletę wód Nestle Aquarel (niegazowana), a nad nimi
zieloną
kartkę z ceną 59gr za butelkę. Cena wydała mi się niesłychanie
atrakcyjna, więc upewniłam się - dokładnie przeczytałam czy cena na
pewno dotyczy wspomnianych wyżej wód. Na kartce była wyraźna nazwa wody i cena. Wzięłam więc zgrzewkę i udałam się do kasy.
Przy kasie kasjerka podała mi kwotę do zapłaty 7,14zł. Powiedziałam
jej, że to niemożliwe, że cena zgodnie z wywieszoną informacją to
59gr
za butelkę i, że może sama zobaczyć (z kasy widać było plakat z
ceną). Kasjerka powiedziała, że ma w systemie inną cenę i że musi
kogoś zawołać. Po chwili podeszła inna pracownica, kasjerka
powiedziała jej o co chodzi, po czym tamta pracownica podeszła do wód i
zdjęła kartę z cenę, mówiąc, że to jakiś błąd, schowała ją do kieszeni i jak gdyby nic sobie poszła!
Poinformowano mnie, że mogę kupić wodę za cen 7,14zł albo zostawić
ją.
Jestem oburzona takim zachowaniem - przy towarze była wyraźna cena i za
taką powinnam móc go kupić. Sam błąd mogłabym jeszcze zrozumieć, zdarza się, ale za zaistniałą sytuacją nikt
mnie nawet nie przeprosił! Kobieta, która zdjęła cenę ze stoiska z wodami
(wg. relacji kasjerki to kierownik sklepu) na moją uwagę, że warto by
klienta w takiej sytuacji chociaż przeprosić kompletnie nie
zareagowała. Wręcz przeciwnie - zrobiła obrażoną minę.
Dowiedziałam się, że restauracja Indian-Ocean brała udział w programie Kuchenne Rewolucje Magdy Gessler, więc postanowiłam sprawdzić jakie zaszły tam zmiany.
Wizualnie zmiana na lepsze - lokalik stał się bardziej stylowy, przytulny, pojawiły się kolorowe poduszki, ozdoby. Zamiast na plastiku je się w końcu na normalnych talerzach, przy użyciu normalnych sztućców.
Zmiana widoczna też w menu - wprowadzono więcej dań, pojawiły się ryby, dania wegetariańskie.
Zachęceni zabieramy się za wybieranie potraw. Pierwszy zgrzyt pojawił się wraz z kelnerem. Ten był uprzejmy, nie zaprzeczę, ale sprawiał wrażenie wystraszonego i specjalnie pomocny nie był. No ale muszę oddać, że się starał.
Czas oczekiwania dość długi. Jako pierwsza pojawiła się zupa - smaczny krem w bulionetce. Niestety potem było już gorzej.
Muszę przyznać, że dania, które otrzymaliśmy były chyba najmniejszymi potrawami jakie kiedykolwiek otrzymałam w restauracji. Jeżeli przez "rewolucjami" serwowane dania były dość małe (pisalam już o tym) to teraz z małych zmieniły się w mikroskopijne. Może krasnoludek by się najadł, ale dwoje dorosłych głodnych ludzi nie.
Zamówiliśmy trzy dania główne na dwie osoby (tak aby się nimi podzielić), a mimo to wyszliśmy głodni. Kurczak w sosie z migdałami skladał się z niewielkiej ilości sosu i pływających w tym 4 minimalnych skrawków mięsa. Podobnie wyglądało danie serowe, jedynie ryba była nieco (ale niewiele) większa. Dobrze, że przynajmniej ryżu nie żałowali.
Co do smaku potraw - z wyjatkiem kurczaka, którego określiłabym wariacją na temat polskiej potrawki, do której wrzucono trochę migdałów i 3 rodzynki, wszystko było przyzwoite, ale moim zdaniem nie umywa się do jedzenia np, w Taj India na Malcie.
Ostatnia sprawa: ceny. Na pierwszy rzut oka w Indian Ocean wydaje się tanio: danie głowne kosztuje średnio 17.95zl. Niestety do tego trzeba oddzielnie zapłacić za ryż, sałatkę, chlebek itp. A wtedy już tanio nie wychodzi.
Za dwie zupy i dania głowne z ryżem, 1 chlebek indyjski i po jednym napoju zapłacilismy ponad 90zł, a nie najedliśmy się.
Polecam dla osób o małym apetycie.
Poranne zakupy w Piotrze i Pawle były dzisiaj naprawdę przyjemne. Sklep był prawie pusty, więc do żadnego stoisko nie stało się w kolejce, można było wszystko dokładnie obejrzeć, zastanowić się, wybrać, poprzebierać. Wszystko świeże, dostępne jeszcze ciepłe pieczywo. Obsługa uprzejma, miła, jak zwykle ubrana w firmowe stroje. To zdecydowanie mój ulubiony sklep.
Zazwyczaj chwalę sobie zakupy w Lidlu, tym razem było jednak inaczej. Złe wrażenie odniosłam zaraz po wejściu do sklepu - na dzień dobry przywitała mnie brudna podłoga. W przejściu rozlane było coś lepkiego, co nieprzyjemnie kleiło się do butów. Fuj. Cóż, idę dalej. Pieczywa wybór dość mały, ale jeszcze do przyjęcia. Za to stoisko warzywa-owoce wygląda na wymiecione. Praktycznie nie ma w czym wybierać. W jogurtach bałagan. Produkty nieżywnościowe w koszach w totalnym chaosie. A na koniec kolejka do kasy, ktora jak na złość przesuwa się w żółwim tempie. Oj, takich zakupów nie lubię...
W celu zapewnienia wyższej jakości usług używamy plików cookies. Kontynuując korzystanie z naszej strony internetowej bez zmiany ustawień prywatności przeglądarki, wyrażasz zgodę na wykorzystywanie ich.