Your New Style oferuje głównie odzież młodzieżową, wchodzę tam jednak od czasu do czasu, bo można u nich znaleźć całkiem fajne ciuchy na wakacje czy luźne wyjście. Tym razem do wejścia do srodka zachęcił mnie plakat informujący o rabacie 30% od ceny z metki. Sklep jest dość mały, a towaru w nim dużo. Może nawet za dużo, bo ubrania wiszą tak blisko siebie, że trudno się je ogląda. Trzeba poświęcić sporo czasu by zorientować się w asortymencie, znaleźć coś. Nie korzystałam z pomocy sprzedawczyń, bo tylko przegladałam ubrania, nie szukałam niczego konkretnego, slyszałam jednak rozmowę jednej z pracownic z inną klientką – ekspedientka (młoda dziewczyna) wydała mi się bardzo sympatyczna, miała miły głos, była bardzo uśmiechnięta. W sklepie była dość głośna, ale fajna muzyka. Generalnie panuje tam miła atmosfera.
Przechodząc koło Baty zauważyłam informacje o obniżkach, co zachęciło mnie do wejścia do środka. Sklep jest duży, jest w nim jasno, bardzo czysto. Panował tam idealny porządek. Zainteresowały mnie sandały, starałam się więc znaleźć na półce mój rozmiar. Mały minus za brak zainteresowania obsługi – w sklepie było w danej chwili więcej sprzedawców niż klientów, mimo to nikt do mnie nie podszedł. Nie mogłam znaleźć mojego numeru, podeszłam więc do pracownicy i poprosiłam ją o pomoc. Kobieta była bardzo miła, niestety okazało się, ze 39 już nie ma. Bez dokonaniu zakupu opuściłam sklep, pożegnana przez sprzedawczynię
Oceniam dzisiaj nie tyle jakość obsługi, co raczej brak obsługi. Stanowisko Inglota w Panoramie mieści się na parterze, przy schodach ruchomych. Stoisko było czyste, dobrze zatowarowane, dostępna była szeroka gama kolorów, wszystkie testery były dostępne. Przystępne ceny. Brakowało tylko jednego - sprzedawcy. Rozumiem, że pracownik może wyjść na przerwę, do toalety czy zjeść coś, ale przydałaby się informacja kiedy wróci. Nic takiego niestety nie było. Po 15 minutach wróciłam do stoiska, z nadzieją, że ktoś już będzie - zależało mi na kupnie lakieru do paznokci, niestety nie doczekałam się, pracownika dalej nie było.
Jakiś czas wcześniej widziałam w Olivierze bardzo fajną sukienkę i chciałam sprawdzić, czy jest ona również w przecenie. Weszłam do środka – duży sklep, przestronny, wszystko równo poukładanie, jest czysto i porządnie. Odpowiednia ilość miejsca między wieszakami i półkami, rzeczy wiszą na tyle luźno, że bez problemu można je oglądać.
Od czasu mojej ostatniej wizyty zmieniło się ułożenie ubrań w sklepie, więc nie mogłam znaleźć interesującej mnie sukienki. Poprosiłam więc o pomoc sprzedawczynię. Bardzo miła dziewczyna zainteresowała się moją sprawą. Wypytała mnie czego szukam, a następnie zaprowadziła mnie do właściwej części sklepu i wskazała sukienki. Okazało się, że nie ma już mojego rozmiaru. Pracownica nie dała jednak za wygraną. Pokazała mi inne sukienki, a gdy te nie wzbudziły mojego entuzjazmu poprosiła bym podeszła z nią do kasy, a tam w komputerze sprawdziła, że sukienka której szukam jest dostępna w sklepie w innym miescie i zaproponowała, ze sprowadzi ją dla mnie. Jestem bardzo zadowolona z obsługi, kulturalna, sympatyczna i naprawdę zaangażowana.
Weszłam do Lidla po jakieś pieczywo na sniadanie. Teren zewnętrzny sklepu był czysty i uporządkowany, kosz na smieci pusty. W srodku rowniez bylo czysto i panowal porządek. Pierwsze kroki skierowalam do stoiska z pieczywem - spory wybor, czesc wypiekow ciepla, byly dostepne torebki do pieczywa. Pozostala czesc sklepu rowniez prezentowala sie odpowiednio.
Czynne byly 2 kasy, do kazdej w kolejci okolo 3 osoby, obsluga szla sprawnie. kasjerka uprzejma, witala klientow. Szybkie i udane zakupy.
Do trzech razy sztuki, czyli wczorajszy wieczór zakonczyłysmy wizytą w trzecim lokalu. Wybór padł na miejsce doskonale nam znane czyli Brovarię. Przestronnie, sporo miejsca, czysto, świeże powietrze. Obsługa sprawna, uprzejma i dobrze zorientowana. Kelner traktował nas z należytym szacunkiem, czas oczekiwania na zamówienie odpowiedni.
Piwo warzone na miejscu, jak zawsze bardzo smaczne, zwłaszcza to miodowe. Lokal może trochę bez klimatu, ale za to na poziomie, za co lubię do niego co pewien czas wracać.
Weszłyśmy do Londonera, bo był najbliżej a nie chciało nam się chodzić w deszczu po mieście. Pamietam ten pub jeszcze z czasów studenckich, był wtedy dość popularny. Zdziwiłam się więc, że w piatkowy wieczór bez problemu znalazłyśmy wolny stolik, a nawet mogłyśmy wybierać wśród wolnych stolikow.
Po chwili przebywania w lokalu odniosłam wrażenie, że powodem małego obłożenia mógł być panujący tu zapach. Mówiąc wprost w lokalu smierdziało. Nie wiem czy był to zapach z toalety, zaplecza czy piwinicy, w kazdym razie aromat byl mocny i bardzo nieprzyjemny.
Obsługiwały nas 3 kelnerki, obsługa uprzejma, ale zero indywidualnosci. Pierwsza kelnerka podała nam menu, druga przyjeła i przyniosła zamówienia, a gdy skonczyły sie nam napoje trzecia pani podeszła zapytac czy podac cos jeszcze. Zapach nie zachecal do dluzszego przesiadywania, wiec poprosilysmy o rachunek. Kelnerka na to zapytala się "a co panie braly?". Dziwny to lokal, gdzie aby skasowac obsluga pyta klienta co zamawial.
Po wczorajszej, kolejnej już wizycie w La Cantine, mogę z czystym sumieniem zaliczyć to miejsce do moich ulubionych poznańskich lokali.
O wystroju pisałam poprzednio, więc nie chcę się powtarzać, jest w każdym razie ładnie, oryginalnie, przytulnie i bardzo czysto. Zuważyłam kilka fajnych elementów, których wcześniej nie widziałąm np. klamki na zaplecze są w kształcie widelców, widać, ze ktos naprawdę przemyślał całość.
Bardzo miła obsługa. Mam wrażenie, że osoba nas obsługująca mogła być jednocześnie właścicielką czy współwłaścicielką lokalu, bo poinformowała nas, że wszystkie ciasta są domowej roboty, autorstwa jej mamy.
W La Cantine jest naprawdę smacznie. Moja koleżanka zdecydowała się na sałatę z krewetkami i kawę, ja na tiramisu i do popicia napój na bazie sorbetu. Wszystko świeże, ładnie podane i pyszne. Do tego duze porcje. Za 12 zł otrzymałam największą porcję tiramisu jaką kiedykolwiek widziałam. Prawie nie dałam sobie z nią rady:)
Jedynym minusem lokalu są dla mnie godziny otwarcia - przed 22 wszyscy zaczęli się zbierać, więc zrozumiałyśmy, że zamykają i niestety musimy opuścić lokal. Na pewno wrócę tam po raz kolejny.
Zadzwonił do mnie pracownik ING (jestem ich klientką) z propozycją spotkania w sprawie emerytur, oszczędzania, ubezpieczeń itp. Aktualnie nie mam czasu i kompletnie nie jestem takim spotkaniem zainteresowana, więc uprzejmie, aczkolwiek stanowczo (a przynajmniej tak mi się wydawało) podziękowałam i odmówiłam. Pracownik wyraźnie nastawiony na efekt nie dał za wygraną i próbował mnie przekonać, podkreślając zalety takiego spotkania i korzyści z niego płynące. Ponownie, jeszcze bardziej stanowczo, odmówiłam. Wiem, że pracownicy szeroko rozumianego telemarketingu mają ciężką pracę i ich zadaniem jest przekonanie namówienie rozmówcy na to, co proponują, ale moim zdaniem powinni też wyczuć kiedy należy rozmowę skończyć. Osoba, z którą rozmawiałam, wyraźnie tego nie wyczuła (albo po prostu nie przyjmowała do wiadomości) i po raz kolejny starała się mnie przekonać. Jak mówi znane porzekadło „nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu”, a granica pomiędzy którą można kogoś zachęcić, a zniechęcić, jest bardzo cienka. Rozmowa się nie konczyła i szczerze mówiąc w którymś momencie miałam ochotę po prostu się rozłączyć, nie zrobiłam tego wyłącznie ze względu na dobre wychowanie. Myślę, że na warsztatach z telemarketingu należałoby uczyć też o tym, że przez zbytnią natarczywość można potencjalnego klienta zrazić na amen.
Uwielbiam zakupy w Almie. Do tanich sklep nie należy, wręcz przeciwnie, ale wystrój, jakość i obsługa rekompensują wyższe ceny. W sklepie było bardzo czysto, przyjemnie, panował tam nienaganny porządek. Bardzo duży wybór towarów. Obsługa schludnie wyglądająca (wszyscy ubrani w stroje firmowe, przy niektórych stoiskach pracownicy mieli czepki, jednorazowe rękawiczki) uprzejma, miła i kompetentna – uciełam sobie z jedną z pracownic rozmowę na temat serów, kobieta miała naprawdę dużą wiedzę na temat sprzedawanego nabiału, umiała doradzić. Bardzo smaczne pieczywo, pięknie pachniało przy tym stoisku świeżymi wypiekami, możliwość kupienia chleba na skibki. Pracownica rzeczowo wyjaśniła mi czym poszczególne chleby się od siebie różnią. Nie mogłam znaleźć syropów do kawy, zapytałam więc jedną z ekspedientek o nie, kobieta chętnie zaprowadziła mnie do nich. Kasjerka również miła, uśmiechnieta, proponowała dodatkowe towary. No i co ważne w sklepie brak było kolejek. Takie zakupy to przyjemność.
W sobotni wieczór wybraliśmy się ze znajomymi na Stary Rynek. O miejsca w ogródkach jak zwykle było trudno, w końcu znaleźliśmy jej w Passji. Stoliki powciskane bardzo blisko siebie, widać wyraźną chęć maksymalizacji zysku. O komforcie gości raczej nikt nie pomyślał, więc wszyscy słyszą rozmowy wszystkich, a wyjście od stolika to nie lada wyzwanie. Kelnerzy muszą się przeciskać. No właśnie, kelnerzy, bo obsługa w tym miejscu to osobna historia. Pierwsze zamówienie poszło w miarę gładko. W miarę bo okazało się, że w karcie nie ma drinków i musiał przyjść inny kelner (a może barman) i wymienić je z pamięci. Czas oczekiwania do zaakceptowania. Gorzej zrobiło się, gdy pierwszej osobie skończył się napój. Kolega na kolejne piwo czekał ponad 15 minut. Wydawało się nam, że to strasznie długo – do czasu, gdy kolejna osoba na swoje piwo czekała prawie 40 minut. Gdyby nie fakt, że inne osoby miały jeszcze napoje, koleżanka jadła sałatkę, to po prostu byśmy wyszli. W trakcie oczekiwania nasz kelner zniknął z pola widzenia, o zamówieniu przypomnieliśmy 2 innym – bez skutku. Gdy po mniej więcej 25 minutach nasz kelner się zjawił, na przypomnienie o piwie zareagował nerwowym chichotem i zniknął na kolejne 10 minut. Jak się łatwo domyślić nie zaryzykowaliśmy zamówienia niczego więcej i zmieniliśmy lokal.
Wracając z zakupów przechodziłam koło baru Rzepicha i poczułam ochotę na zupę owocową. Weszłam więc do środka aby sprawdzić czy jest ona dostępna. Lokal jest dość duży, wystrój nieco siermiężny, jakby z poprzedniej epoki, ale jest czysto. Jest też tanio i dość smacznie, czyli lokal spełnia to, czego oczekuję bo tego typu barze. Zupa wiśniowa była w menu, ustawiłam się więc w kolejce. Przede mną były 4 osoby, obsługiwała 1 pracownica i niestety szło to bardzo wolno. W sumie w którymś momencie zaczęłam żałować, że w ogóle tam przyszłam, ale spędziłam już zbyt dużo czasu czekając, by opłacało się wyjść. W końcu otrzymałam swoją zupę – całkiem przyzwoita, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że kosztowała niecałe 3 złote.
BP było nieczynne z powodu jakieś awarii, więc podjechałam zatankować na Orlen. Nie było kolejki, od razu stanęłam przy dystrybutorze. Zatankowałam i weszłam do środka zapłacić. Teren zewnętrzy stacji był czysty, w środku też panował porządek. Czynne były dwie kasy, przy każdej z nich obsługiwany był klient. Gdy nadeszła moja kolej zbliżyłam się. Pracownica przywitała mnie, mechanicznie zapytała "faktura czy paragon" i jeszcze bardziej mechanicznie powiedziała "polecam kawe". No takim tonem to się raczej nikogo do kupna napoju nie zachęci. Po dokonaniu płatności otrzymałam paragon. Kasjerka nie zapytała mnie czy zbieram punkty, nie pożegnała mnie też gdy odchodziłam
W samochodzie zaświeciła mi się rezerwa, więc podjeżdżam na "moją" stację (moją bo najcześciej tankuję właśnie tam). Wszystkie dystrybutory wolny, parkuję przy jednym znich. Przed wyjściem z samochodu zerkam na cenę benzyny - niestety wysoka: 5,25 zł, ale co zrobić, samochód na oparach daleko nie pojedzie. Teren stacji czysty, uporządkowany. Wysiadam z auta, podchodzę do dystrybutora już sięgam by nalewać paliwo, gdy podchodzi do mnie pracownik i informuje "stacja nieczynna". Osłupiałam. Środek dnia a BP zakmnięte? Koniec świata, czy co? Pytam pracownika co się stało, kiedy otworzą. A on na to, cytuję, "to na górze. awaria chyba". Cóż, trudno chyba o bardziej lakoniczną i nieprecyjną odpowiedź. I wypadało by postawić jakąś tabliczkę przy wjeździe informującą o zamknięciu stacji, by zaoszczędzić czasu potencjalnym klientom.
Niedzielny poranek i chciałoby się świeżego pieczywa i może jeszcze czegoś dobrego do niego... Obieram więc kierunek Piotr i Paweł. Ze względu na wczesną porę w sklepie mało ludzi, spokojnie, cicho, bardzo przyjemnie robi się zakupy w takiej atmosferze. Biorę z półki jeszcze gorącą bagietkę (jak zwykle dostępne rękawiczki do chwytania pieczywa i odpowiednie papierowe torebki), świeże bułki i idę dalej. W sklepie panuje porządek, jest bardzo czysto, wszystkie produkty wyglądają świeżo, zachęcająco. Przyjemny zapach. Dokładam do koszyka jajka z wolnego chowu, szczypiorek, twarożek, sok pomarańczowy, jakieś owoce i gdy śniadanie skompletowane udaję się do kasy. Nie ma kolejki, więc od razu po wyłożeniu na taśmę moje zakupy są skanowane, uśmiechnięta kasjerka błyskawicznie podaje mi kwotę do zapłaty. Płacę, pakuję, wychodzę. Szybko i przyjemnie, to zdecydowanie dobry początek dnia.
Po nieudanych zakupach w cukierni obok weszłam do Szarlotki. Wybór ciast średni, ale to w końcu niedziela, więc nie oczekiwałam cudów. Gdy wchodziłam do środka sprzedawczyni akurat rozmawiała przez komórkę, ale na mój widok natychmiast przerwała rozmowę, przywitała mnie i zajęła się obsługą. Chwilę przyglądałam się ciastom, szczerze mówiąc część z nich wyglądała na wczorajsze. Zapytałam ekspedientki, czy ciasta są dzisiejsze – kobieta uczciwie powiedziała, że tylko część, pozostałe są z wczoraj i wyjaśniła które wypieki zostały zrobione w dniu dzisiejszym. Wybrałam dwa ciastka, pracownica starannie je zapakowała, dokonałam płatności i wyszłam. Sprzedawczyni pożegnała mnie gdy opuszczałam lokal. Niedrogo, szybko i sympatycznie.
Chciałam kupić placek „kruszon” – nieduży kawałek, tak akurat na 2 osoby do kawy. Weszłam do cukierni, w środku było czysto, pachnąco, byłam tam jedynym klientem. Jak na niedzielę wybór ciast był całkiem spory, interesujący mnie placek również był dostępny. Był akurat ukrojony taki prostokąt kruszona, poprosiłam ekspedientkę o połowę z niego. Ku mojemu zdziwieniu sprzedawczyni powiedziała, że nie może mi ukroić takiego kawałka, bo wszystko się jej pokruszy. Może przyjęłabym takie wyjaśnienie do wiadomości, gdyby nie fakt, że kilka dni wcześniej w tym samym sklepie inna pracownica bez problemu ukroiła mi tego ciasta kawałek właśnie tej wielkości, poza tym wcale nie chciałam aż tak małego kawałka. Cóż, najwyraźniej liczą się chęci, których dzisiaj zabrakło. W pierwszej chwili chciałam kupić coś innego, ale zrezygnowałam i wyszłam. Skoro sprzedawczyni nie zależy na klienci, to pójdę do innego sklepu, na szczęście kawałek dalej jest również cukiernia czynna w niedzielę.
Piątkowy wieczór, idziemy z koleżanką na plotki do miasta. Jesteśmy zbyt cienko ubrane by usiąść na dworze, w jednym z ogródków, decydujemy się więc na wejście do środka do Room 55. Jest czysto, ładnie i pusto, wybieramy najdogodniejszy naszym zdaniem stolik pod oknem. Kelnerka szybko podchodzi i podaje karty. Właściwie nie zaglądamy do nich, bo wiemy co chcemy – mrożoną kawę, jeśli jest z bitą śmietaną itp. Kelnerka zachwala napój, więc decydujemy się go zamówić. Otrzymujemy go dość szybko, jest niezły w smaku, aczkolwiek moim zdaniem zbyt mało zimny. Potem decydujemy się na piwo z sokiem, dostajemy je nieco zbyt słodkie, ale przynajmniej naprawdę zimne. Miło się rozmawia, jest fajna muzyka. Nadchodzi czas na zamówienie następnej kolejki, poza tym coś byśmy zjadły, ale kelnerka nie podchodzi. Widać ją jak krąży między barem, a ogródkiem, w naszą stronę jednak nawet nie spogląda. Siedziałyśmy tak długo bez niczego do picia, że w końcu uznałyśmy, że lepiej już pójdziemy. No ale trzeba uregulować rachunek, a kelnerki dalej nie ma. Pracownica siedzi przy barze i rozmawia z koleżanką. W końcu wstajemy, decydujemy się zostawić pieniądze na stoliku. Kelnerka zauważa, że wstałyśmy, ale nie spieszy się w naszą stronę, najpierw dokańcza rozmowę. Na miejscu właściciela lokalu nie byłabym zadowolona z takiej kelnerki, bo mogła na nas zarobić znacznie więcej, gdyby wykazała większe zainteresowanie.
Zauważyłam, że w Reserved pojawiła się już nowa kolekcja, więc weszłam do środka zobaczyć co proponują na jesień. W sklepie było jasno, czysto, ale moim zdaniem nieco zbyt chaotycznie. Nowa kolekcja przeplatała się z rzeczami z przeceny, był bałagan na stołach i półkach z butami. Zauważyłam fajną letnią bluzeczkę w obniżonej cenie i poszłam ją przymierzyć – minus za brudne lustro w przymierzalni. Za to obsługa przy kasie bardzo miła. Młoda dziewczyna, uśmiechnięta, miło zagadująca klientów. Pracowała szybko, ale jednocześnie każdemu poświęcała odpowiednią uwagę. Dzięki jej podejściu opuszczało się sklep z dobrym humorem.
Lokal całkiem spory, o charakterystycznym wystroju, tak, że od razu wie się gdzie sie jest. Czysto, przyjemny zapach. Usiedliśmy, kelner podszedł do nas bardzo szybko, miło nas przywitał. Pracownik wrócił do naszego stolika przyjąć zamówienie w odpowiednim czasie, tak, że zdążyliśmy się zastanowić co chcemy, ale jednocześnie czas oczekiwania nie był za długi. Równie szybko otrzymaliśmy napoje, potem na stole pojawiły się sosy, na koniec zamówione dania.
Obsługa w restauracji była naprawdę dobra, nieco gorzej z jakością jedzenia i napojów. Cola oryginał przypominała głownie kolorem, frytki były nieco zimne, mam też wrażenie, że porcje były mniejsze niż podczas mojej ostatniej wizyty w lokalu tej sieci.
W celu zapewnienia wyższej jakości usług używamy plików cookies. Kontynuując korzystanie z naszej strony internetowej bez zmiany ustawień prywatności przeglądarki, wyrażasz zgodę na wykorzystywanie ich.