Robimy sobie przerwę w zakupach by podbudować siły. Lokal wygląda fajnie, jest czysto, na witrynie zachęcające zdjęcia potraw, są wolne stoliki - zostajemy. Pierwotnie chcieliśmy usiąść w środku, ale było tam bardzo duszno, więc wybieramy miejsce na zewnątrz, wychodzące na pasaż. Menu przejrzane, decyzja podjeta, czekamy na kelnera. Mija 5, 10 minut - nic. Rozglądam się, zerkam znacząco - nie pomaga. końcu udaję się do baru - okazuje, się że w lokalu zamówienia składa się właśnie tam. Cóż, ok, ale szkoda, że obsługa nie wpadła na pomysł by nam o tym powiedzieć, w końcu przechodzili obok nas kilka razy i widzieli, że czekamy. Podobno informacja o samoobsłudze jest w karcie, nie dojrzeliśmy tego niestety :(
Moja dziewczyna zamawia koktajl i sałatkę, ja makaron, wodę i kawę. Siedzimy, czekamy. Pić chce się coraz bardziej, a napojów jak nie było, tak nie ma. Cóż, skoro samoobsługa to może trzeba je też samemu odebrać, idę do baru dopytać. Okazuje się, że jednak nie, przynoszą, ale musimy jeszcze poczekać - barman tłumaczy się dużą ilością zamówień. Nieco to dziwne, biorąc pod uwagę, że zajęte jest może z 5 stolików, aż strach pomyśleć ile czasu czekałoby się przy pełnej sali.
W końcu pojawiają się zimne napoje (po około 20 minutach). Po jakiś kolejnych 20-25 minutach jedzenie. Pytam kelnera kiedy będzie kawa - okazuje się, że zapomniał.
Cóż, jedzenie całkiem niezłe, ale obsługa i czas oczekiwania pozostawiają sporo do życzenia.
Na rozpoczęcie weekendu postanowiliśmy się zrelaksować. Małe zakupy, a potem kino.
Zaczęło się dobrze - brak kolejki do kasy, pracownica uśmiechnięta, uprzejma i co najważniejsze sporo wolnych miejsc, więc można wybrać sobie te najdogodniejsze.
W kinie bardzo czysto, wszystko utrzymane w dobrym stanie. Wygodne siedzenia, w miarę dużo miejsca na nogi. Generalnie wszystko byłoby ok, gdyby nie jedna rzecz, która zdecydowanie zaważyła na mojej ocenie całości, a mianowicie ilość reklam. Zgodnie z repertuarem seans miał się rozpocząć o 20.30. 10-15 minut reklam byłoby do zaakceptowania, ale po 20 dosłownie szlag mnie zaczął trafiać, zwłaszcza, że niektóre puścili dwa razy. Film ostatecznie zaczął sie o 21.02, czyli reklamy zajęły 32 minuty. Moim zdaniem to zdecydowana przesada.
Ból głowy męczył mnie od rana i nie chciał przestać, a jak na złość środki przeciwbólowe mi się skończyły, więc wizyta w aptece okazała się koniecznością. Na szczęscie całkiem przyjemną.
Lokal jest duży, przestronny. Duże witryny, bardzo czyste, lśniące wręcz witryny i plakaty reklamowe zachęcają do wejścia do środka. A w środku tendencja zachowana, jest równie czysto. Widać, że naprawdę o to dbają.
Nie było kolejki, więc uprzejma i miła farmaceutka od razu mogła się mną zająć. Ubrana była w idealnie wyprasowany kitel. Z życzliwym uśmiechem mnie przywitała i zapytała w czym może mi pomóc. Nie byłem zdecydowany na konkretny lek, bo rzadko biorą coś przeciwbólowego i nie znam się na tym, zdałem się więc na pomoc specjalistki. Kobieta doradziła mi skuteczny jej zdaniem środek, dopytała, i , co było dla mnie zaskoczeniem, z własnej inicjatywy poinformowała mnie o jego dawkowaniu. Zapłaciłem i uprzejmie pożegnany opuściłem aptekę.
Po ostatniej rozmowie z pracownikiem Mbanku dochodzę do wniosku, że infolinii tej firmy przydałoby się solidne szkolenie z telemarketingu.
Dzwoni do mnie przedstawiciel banku z prośbą o chwilę rozmowy. Zgadzam się, czemu nie, a nuż chcą mi zaproponować jakąś rekompensatę za ostatnie złe doświadczenia. Niestety nie, z drugiej strony słuchawki pada propozycja kredytu – nie, dziękuję, nie jestem zainteresowany. Następnie konsultant pyta mnie jakie mam karty. Hmm, konsternacja, to on tego dzwoniąc do klienta nie wie? Przecież chyba widzi w systemie.
Czy jest pan zadowolony z usług naszego banku? Nie, zapytany wyjaśniam dlaczego (negatywnie rozpatrzona reklamacja znacząco wpłynęła na pogorszenie mojej opinii o tym banku). To może mogę zaproponować panu inną kartę? No hello! Przecież już powiedziałem dwa razy, że nie jestem zainteresowany!
Rozumiem, skrypt skryptem, ale to chyba nie zwalnia z obowiązku samodzielnego myślenia.
Ps. A dzisiaj rano dostałem od nich informację mailową, że zmieniają zasady korzystania z kart debetowych – przy braku spełnienia określonych warunków pobierana będzie za to opłata miesięczna. Czyli bank reklamujący się od wielu lat jako całkowicie darmowy przestaje takim być. Dziwna zmiana, biorąc pod uwagę tendencję na rynku do znoszenia tego typu opłat. Ciekawe ilu klientów będą mieli mniej?
Witam. Na wstępie chciałabym podziękować Panu za wyrażenie opinii dotyczącej poziomu świadczonych usług przez pracowników mBanku. W tym miejscu chciałabym przeprosić Pana za zaistniałą sytuację podczas ostatniej rozmowy zainicjowanej przez Bank. Zależy nam, aby rozmowy z naszymi konsultantami spotykały się z zadowoleniem naszych Klientów. Nieustannie pracujemy zatem nad obszarem kompetencji naszych pracowników, który umożliwi im odpowiednie dostosowanie oferty produktowej do potrzeb naszych Klientów. Mam nadzieję, że kolejne kontakty inicjowane przez Bank sprostają Pani oczekiwaniom. Przypominam, iż pozostajemy do dyspozycji w placówkach naziemnych, których szczegółowy wykaz znajduje się na stronie mBanku: http://www.mbank.pl/przewodnik/punkty_naziemne/ oraz na mLinii pod numerem 801 300 800 lub +48 426 300 600. Pozdrawiam, Anna Ozimkiewicz, mBank
Naszła nas ochota...
Naszła nas ochota na kuchnię indyjską, więc ruszamy do Budda Baru. Lokal jest duży, przestronny. Świetny wystrój – kolonialne meble, oryginalne dodatki, na środku wielki, złoty posąg Buddy. Jedyny minus – moim zdaniem w ciągu dnia jest tam ciut za ciemno. Latem można też usiąść na tarasie, niestety jego wystrój nie jest już ciekawy czy stylowy (zwykłe meble ogrodowe, z Indiami nie mające nic wspólnego).
W karcie spory wybór dań kuchni indyjskiej. W cenie większości dań głównych jest ryz i placki roti. Świetnie przystawki np. pakora warzywna. Kelnerka bardzo miła, uśmiechnięta i co najważniejsze doskonale zorientowana w menu. Świetnie potrafiła doradzić, wskazać różnice pomiędzy poszczególnymi potrawami i, co szczególnie cenne i unikalne, również odradzić niektóre dania.
Czas oczekiwania na jedzenie nieco długi, aczkolwiek do zaakceptowania. Jedzenie, świeże, porcje pozwalające się najeść. Jest smacznie, ale w porównaniu z indyjskimi restauracjami np. w Londynie przegrywają. Niby dania podobne, ale nieco gorsze, może to kwestia doprawienia czy składników? Ceny dość wysokie, ale niestety kuchnia indyjska w Poznaniu nigdzie nie jest tania. Nie wiem jak jest tam wieczorem, kiedy miejsce to funkcjonuje bardziej jako klub, ale na obiad warto się tam wybrać.
Po wyjściu z tego sklepu miałem jedną główną myśl: gdzie jest sanepid i dlaczego jeszcze tego miejsca nie zamknął?!
Ale od początku: przejeżdżając obok postanowiłem się zatrzymać i zrobić drobne zakupy. Po wejściu do środka moim oczom ukazał się chyba najbrudniejszy sklep, jaki widziałam od wielu lat. No może kilka sklepów w Indiach wyglądało gorzej, ale je można chociaż zaklasyfikować jako ciekawostkę turystyczną. Carrefoura nic nie ratuje.
Podłoga, chyba kiedyś, w zamierzchłej przeszłość zapewne, biała czy jasna, teraz szara. Brud dosłownie wgryzł się w płytki, dodatkowo co kilka metrów gdzieś coś było rozlane, lepiło się. Brrr. Uznałem, że lepiej na ziemię nie patrzeć, ale regały nie prezentowały się dużo lepiej - brud, kurz, bałagan, puste miejsce na półkach.
Od razu przy wejściu mieści się stoisko warzywa-owoce. Zdecydowana większość towaru tam wyłożonego nadawała się wyłącznie na jedno miejsce: na śmietnik. Nieświeże, zwiędnięte, zgniłe jarzyny i owoce, nie wiem, czy kierownik sklepu (jeśli takowy jest) tego nie widzi? Przecież to się nie nadaje do sprzedaży! No chyba że ów manager gustuje w brązowej sałacie, pokurczonej, wyschniętej rzodkiewce i cytrynach z plamami pleśni.
Generalnie na całej sali sprzedaży panował nieporządek, towary były poprzewracane, były spore braki w zatowarowaniu. Dodatkowo w sklepie po prostu śmierdziało. Odechciało mi sie zakupów, wziąłem tylko napój i poszedłem w stronę kas.
Czynne były dwa stanowiska kasowe, przy obu spora kolejka. Po chwili zorientowałem się, że przy kasie, w której stanąłem ruch został zatamowany, bo kasjerka nie może odczytać kodu na jednym z produktów i na coś czeka. Przy drugiej kasie (i tym samym jedynej działającej) kolejka się jeszcze zwiększyła, więc zrezygnowałem z zakupu i wyszedłem.
Zdecydowanie więcej do tego sklepu nie wrócę.
Wróciliśmy do domu zmęczeni i głodni jak dwuosobowe stado wilków:), w a lodówce jak na złość królowało głównie światło. Owszem, jakieś produkty spożywcze tam były, ale skomponowaniu ich w jedną zjadliwą całość nie podołaliby Nigella z Gordonem Ramsey`em i Robertem Sową łącznie. Nie pozostało więc nic innego jak zamówić coś do domu. Po burzliwej naradzie połączonej z wyrywaniem sobie ulotek udało się osiągnąć kompromis. Stanęło na barze Orient Express, potocznie zwanym przez nas "chińczykiem".
Zadzwoniłem, odebrano już o drugim dzwonku. Pracownica wyraźnie przedstawiła się i uprzejmie mnie przywitała. Miała miły, ciepły głos. Szybko i sprawnie przyjęła zamówienie, dodatkowo poinformowała mnie o możliwości skorzystania z promocji - duży plus za to. Jedzenie miało do nas dotrzeć w ciągu maksymalnie 50 minut. Ku naszej radości kurier zjawił się już po niecałych 40 minutach. Jedzenie było świeże, bardzo ciepłe i smaczne. Za spory obiad dla dwóch osób zapłaciłem 30 kilka złotych.
Nie jest to jakaś wykwitna kuchnia, ale można się najeść. Polecam.
Do Media Markt wybrałem się obejrzeć obiektywy do aparatu fotograficznego. Sklep jest duży, przestronny, panował w nim porządek. Alejki są dobrze oznakowane, poz problemu szybko znalazłem interesujący mnie dział. Wybór towaru średni, nie dokonałem zakupu, muszę jednak wybrać się do specjalistycznego sklepu z akcesoriami fotograficznymi. Obsługa całkiem niezła, zagadnąłem pracownika pytając jednak o coś innego - przy okazji chcałem się też coś dowiedzieć o telewizorze, który jakiś czas temu kupiłem. Sprzedawca był uprzejmy i kompetentny, jasno wyjaśnił mi kwestię, o którą pytałem.
Wychodząc zauważyłem stanowisko z książkami - super ceny, kupiłem dwie pozycje.
Obsługa w kasie sprawna i uprzejma.
Śmigus Dyngus się zbliża, więc broń trzeba kupić. Najlepiej o dużej sile rażenia, ale jednocześnie tanią. Pomyślałem, że spluwę na wodę dostanę na pewno w Carrefourze - niestety zdecydowanie się pomyliłem, podobno były, ale już wykupione.
Generalnie dzisiejszych zakupów do udanych zaliczyć nie mogę. Już od samego wyjścia sklep wyglądał nie zachęcająco. Mało miejsca by przejść z wózkiem, bałagan na półkach, brudna podłoga. Wszędzie są porozstawiane kosze z tandetą, które utrudniają przechodzenie. A czego tam nie ma - brzydkie naczynia na wagę, paskudne sztuczne kwiaty, szmatowata bielizna - ogólnie mydło i powidło w bardzo kiepskim guście i jakości.
Na stoisku z owocami rzuciła mi się w oczy duża, kompletnie zgniła cytryna, leżąca na środku stosu. Kawałek dalej straszyły brązowe już pieczarki. Czy naprawdę nikt tam nie kontroluje oferowanego do sprzedaży towaru? Na dodatek kasa do samodzielnego ważenia czymś oklejona, brrr.
Inna sprawa do braki w zatowarowaniu - nie było bakłażanów, czerwonej soczewicy, kolendry itp.
Gwoździem do trumny były długie kolejki do kas. Nie polecam tego sklepu.
Ikea była ostatnim odwiedzanym przez nas sklepem tego dnia, a że byliśmy bez obiadu, to nieźle już burczało nam brzuchach. Zgodnie uznaliśmy więc, że podbój sklepu zaczniemy od wizyty w ichniejszej restauracji. Wchodzimy i miny nam zrzedły - megakolejka. Ogon wygłodniałych ludzi zawijał się aż do kas. Chciałem sobie odpuścić ten obiad, ale cóż, moja dziewczyna odmówiła współpracy i zakomunikowała stanowczo, że jak czegoś nie zje to padnie, więc siła wyższa. Nie mogę dopuścić by białogłowa z głodu umarła - stoimy. I stoimy... Postępu jakoś nie widać. Ludzie przed nami nerwowo tupią i stukają sztućcami o tace. Czyżby szturm się szykował? Nagle, niczym anioł zbawienia, z zaplecza wyłania się kolejny pracownik i obsługa zdecydowanie przyspiesza. Alleluja i do przodu! Dalej poszło już sprawnie, pożywienie zdobyte. Tanio, w smaku przyzwoicie. Posileni ruszamy na zakupy, a dokładniej na polowanie na dodatki kuchenne. Bez problemu znaleźliśmy wszystko co chcieliśmy - mission completed, zostaje już tylko kasa. I tu miła niespodzianka - brak kolejek. Kasjerka uśmiechnięta, kontaktowa. Przy wyjściu kupiliśmy jeszcze ulubione ciastka owsiane.
Zakupy udane, zdecydowanie należałoby jednak zwiększyć ilość obsługi w restauracji.
Na koniec mieliśmy okazję być świadkami ciekawej scenki przy barze z hot-dogami. Był tam spory tłumek, nic dziwnego zresztą, w końcu buły z parówą za złotówę sprzedają. Zwykły hot-dog kosztuje zeta, z dodatkami 2 złote. Tanio jak barszcz. Ale tak mniej więcej co czwarta osoba próbuje przekombinować i do zwykłego doga ładuje cebulę i ogóry. Zaiste syzyfową miała pracę dziewczyna, która próbowała taktownie głodomorom tłumaczyć, że jak zapłacili złotówkę to dodatki się nie należą. Niestety część klientów miała taktu nieco mniej i biedne dziewczę się trochę nasłuchało, mimo, ze rację całkowitą miało.
Zdecydowanie za wcześnie przyjechaliśmy do kina - od kupienia biletów do początku seansu mieliśmy jeszcze ponad pół godziny (nie licząc reklam), więc postanowiliśmy ten czas jakoś miło zagospodarować. A co może być milszego niż lody? No to idziemy do Gruszeckiego. Podchodzimy do lady i tu ZONK - pracownica na nasz widok zamiast nas obsłużyć schowała się na zapleczu. Hmm, drobna konsternacja, spoglądamy na siebie lustrująco, czyżbyśmy groźnie wyglądali? Dziwne. Cóż, liczymy, że za moment pracownica do nas wyjdzie. Przyjrzeliśmy się lodom, obsługi dalej nie ma, ale nie zrażeni siadamy przy stoliku i czekamy. W końcu na pewno zaraz ktoś podejdzie. Po chwili daliśmy jednak za wygraną i przenieśliśmy się obok, do lokalu konkurencji.
Trudno tu mówić o jakości obsługi, to raczej brak obsługi. Jedno jest jednak pewne - takie zachowanie klientów kawiarni na pewno nie przysparza.
Nieuchronny moment wymiany samochodu zbliża się wielkimi krokami a pogoda zachęca do wypraw i jazd próbnych, tym samym sezon wizyt w salonach samochodowych uważam za otwarty. Na pierwszy ogień poszedł Voyager Club. Duży salon, elegancki. W środku czysto, samochody ładnie się prezentują, jest co oglądać. Miałem okazję rozmawiać z bardzo kompetentnym sprzedawcą, widać było, że doskonale wie co sprzedaje i ma szeroką wiedzę, zarówno na temat aut oferowanych marek, jak i konkurencji. Zadałem mu kilka pytań na temat modelu, który mnie interesuje, otrzymane odpowiedzi były fachowe i wyczerpujące. Pracownik nie zraził się też moim porównaniem oglądanego samochodu do auta innej marki, które też rozważam, przeciwnie – podchwycił temat i dosłownie zarzucił mnie kontrargumentami. Widać było, że zna się na rzeczy i stara się naprawdę przekonać klienta, poświęca mu sporo czasu i uwagi. Samochodu tam raczej nie kupię, bo staram się dowiedzieć jak najwięcej, obejrzeć różne auta a potem chcę poszukać czegoś używanego, ale salon mogę polecić. Bardzo uprzejmie i fachowo, tak jak powinno być.
Dziewczyna przeciągnęła mnie po sklepach w Galerii Malta, więc musiałem jakoś podbudować nadszarpnięte siły. Zaraz mieliśmy iść do kina, czasu było tylko na szybki posiłek, więc wybór był prosty – skierowaliśmy się do Maca. Na pierwszy rzut oka nie wyglądało to dobrze, przy ladzie kłębił się wygłodniały tłum. Rozważałem nawet odwrót, ale zauważyłem, że mimo sporej ilości ludzi kolejka posuwa się naprawdę szybko bo pracownicy uwijają się jak w ukropie. Zostałem więc i to była dobra decyzja bo nie musiałem długo czekać by zostać obsłużonym. Kasjerka miło mnie przywitała, sprawnie przyjęła zamówienie, zapłatę i błyskawicznie dostałem zamówione jedzenie. Muszę przyznać, że McDonalds zdał dzisiaj egzamin na piątkę - staff doskonale poradził sobie mimo naprawdę dużego ruchu, mogę szczerze polecić ten punkt. Oczywiście wartość odżywcza jedzenia jest dyskusyjna (to w końcu Mac, ale każdy chyba wie na co się decyduje), za to obsługa była bez zarzutu. No i lody z karmelem stale trzymają poziom:)
Lubię gotować, zwłaszcza dania kuchni tajskiej, indyjskiej itp. więc Kuchnie Świata są obowiązkowym punktem na liście sklepów, które regularnie odwiedzam. Sklep jest nieduży, ale towaru tam znajdziemy sporo. Są różnorakie przyprawy, dodatki do dań, gotowe dania, sosy, napoje. Dzisiaj udałem się tam kupić kumus - to chyba jedyne miejsce w Poznaniu, gdzie można to nabyć. Przy okazji kupiłem kilka innych produktów. Obecna w sklepie sprzedawczyni znała się na rzeczy - zadałem jej dwa pytania i otrzymanych odpowiedzi wywnioskowałem, że pracownica dobrze orientuje się w ofercie sklepu. Ma pojęcie o kuchni orientalnej, wie co do czego służy itp. Przy tym była miła, ładna i uśmiechnięta. Takie zakupy to przyjemność :)
Jedyny minus sklepu to ceny - jest dość drogo, ale skoro nigdzie indziej tego towaru nie kupię to nie narzekam.
Byłem w Kupcu Poznańskim to zajrzałem do C&A. A co tam, może coś się znajdzie, trzeba być na bieżąco i sprawdzić co mają. Był koniec przecen, więc okazało się, że sporo ubrań miało naprawdę atrakcyjne ceny. W sklepie był porządek, ubrania były poukładane, równo rozwieszone, więc aż przyjemnie się je oglądało. W przymierzalni również czysto, całkiem sporo miejsca, dobre oświetlenie. Podobał mi się fakt, że na jednym z wieszaków znajdowały się koszule wyjęte z opakowań, tak że można je przymierzyć bez problemu, a nie rozrywać opakowanie albo kupować na chybił trafił. Kasjer uprzejmy, pogodny, kontaktowy - zagadał, skomplementował wybór. Bardzo udane zakupy, a dzięki obniżonym cenom portfel tylko trochę lżejszy.
Z Netią nie chce mieć już nigdy więcej nic do czynienia. Wieczne problemy, konsultanci podają nieprawdziwe czy błędne informacje, na infolinii trzeba bardzo długo czekać na połączenie i trzeba mieć doprawdy niebywałe szczęście aby otrzymać kompetentną, wiążącą i prawdziwą informację. Odradzam korzystanie z ich usług.
Byłem w Galerii Malta i przypomniało mi się, że kończy mi się woda toaletowa, więc wszedłem do SuperPharmu w poszukiwaniu jakiegoś zapachu. Wybór jest średni, znacznie mniejszy niż w typowych perfumeriach, za to ceny bardzo dobre. Bardzo duża ilość wód miała promocyjne, ceny. Wszystkie miały testery, więc każdy zapach można sprawdzić. Do testowania przygotowano specjalne papierki. Wybrałem wodę i udałem się do kasy. pracownica zaproponowała mi założenie karty stałego kleinta - przystałem na tę propozycję. Miła obsługa.
Otrzymałem odpowiedź na reklamację. Jakiś czas temu prosiłem na infolinii o pewne zaświadczenie, którego niestety nie otrzymałem, bardzo długo czekałem też na odpowiedź w tej sprawie.
Odpowiedż na reklamację absolutnie mnie nie satysfakcjonuje, jest grzecznościowym pismem, w którym bank przeprasza za niedogodności, zapewnia o szkoleniach praconików itp. ale absolutnie nie poczuwa się do szkody przeze mnie poniesionej.
Cóż, byłem już w innym banku i tam otwieram konto. Oby było lepiej.
Witam, na wstępie chciałabym podziękować za podzielenie się swoją opinią dotyczącą procesu reklamacyjnego w mBanku. Przykro mi, że zarówno w kwestii zaświadczenia, o jakim Pan wspomina, jak i procesu reklamacyjnego nie spełniliśmy Pańskich oczekiwań. Niestety na podstawie przekazanych w opinii informacji trudno jest nam odnieść się do Pana konkretnej sytuacji. Zapewniam jednak, iż mBank w indywidualny i wnikliwy sposób rozpatruje reklamacje dotyczące poniesionych przez naszych Klientów szkód. Jakiekolwiek merytoryczne odniesienie się do roszczeń odszkodowawczych wymaga jednak wykazania poniesienia szkody, bezpośredniego związku przyczynowo-skutkowego pomiędzy zdarzeniem, które szkodę wywołało a jej powstaniem, a także wysokości tej szkody i zawinienia. Brak któregokolwiek z tych elementów uniemożliwia przypisanie odpowiedzialności za szkodę oraz zajęcie ostatecznego stanowiska. Zapewniam również, że temat jakości obsługi Klientów przez konsultantów mLinii jest przedmiotem naszych prac i analiz. Podejmujemy i wdrażamy działania w celu zapewnienia naszym Klientom obsługi na wysokim, satysfakcjonującym Ich poziomie.Mam nadzieję, że opisana przez Pana sytuacja nie wpłynie decydująco na Pana dalszą współpracę z mBankiem, a kolejne kontakty z naszymi pracownikami będą spełniały Pańskie oczekiwania. Pozdrawiam, Sylwia Szabela mBank
Minusem kawiarni jest...
Minusem kawiarni jest fakt, iż zamówienia trzeba składać przy kasie, więc stoi się w tej samej kolejce, w której stoją osoby kupujące ciasta. Zamówienia na szczęscie są już przynoszone do stolika przez kelnerkę.
Bardzo dobry deser lodowy i szarlotka na ciepło, gorąca czekolada (wybrałem białą) trochę gorsza, ale ogólnie bardzo smacznie, polecam. Ceny adekwatne do jakości. Czas oczekiwania przyzwoity.
Restauracja ma dziwny nieco wytrój. Są elementy orientalne, ale są też
elementy kompletnie nie pasujące np. automat do gier. Całość daje efekt
nieco kiczowaty, który ratuje tylko ładne, duże, zadbane akwarium.
W pomieszczeniu jest czysto. Obsługa sprawna, miła. Przyjemny zapach
jedzenia.
Samo jedzenie - w porządku, ale nie zachwyca. Można się najeść, ale
dania specjalnie nie zapadają w pamięć. To raczej jedzenie typowe dla
bistro, nie dla restauracji. Mieliśmy zniżkowy kupon z groupona, dzięki
ktoremu zapłaciliśmy połowę taniej. Bez niego było by za drogo, jeśli
brać pod uwagę uwagę ceny, jakość jedzenia i wystrój lokalu.
W celu zapewnienia wyższej jakości usług używamy plików cookies. Kontynuując korzystanie z naszej strony internetowej bez zmiany ustawień prywatności przeglądarki, wyrażasz zgodę na wykorzystywanie ich.