Opinie użytkownika (15)

Posiadam w PZU...
Posiadam w PZU Życie SA polisę ubezpieczeniową. Składki opłacam nieprzerwanie od ponad 30 lat. W dniu 10 grudnia 2010 r. uległem wypadkowi, w wyniku którego doznałem wieloodłamowego złamania prawej ręki. Przeszedłem dwie operacje. Obecnie ręka trzyma się na trzech płytach tytanowych i piętnastu śrubach. Pomimo rehabilitacji pozostała w znacznym stopniu niesprawna. Po zakończeniu leczenia zwróciłem się do PZU o wypłacenie odszkodowania z tytułu posiadanej polisy. Lekarz zatrudniany przez ubezpieczyciela oszacował mój uszczerbek na zdrowiu jedynie na 5%! I to wyłącznie na podstawie przedstawionej przeze mnie dokumentacji, bez przeprowadzenia badania. Nie stworzono możliwości odwołania się od tej decyzji do jakiejś komisji, działającej przy PZU. Otrzymałem jedynie lakoniczną informację o możliwości dochodzenia swoich roszczeń przed sądem. Tak też zrobiłem, gdyż uznałem otrzymane odszkodowanie za rażąco zaniżone. Na wniosek przedstawiciela PZU sąd skierował mnie na badanie przez biegłego lekarza sądowego, który orzekł, iż trwały uszczerbek na zdrowiu wynosi 25%! Czyli pięciokrotnie więcej, aniżeli stwierdził lekarz z PZU.Ubezpieczyciel chwali się osiąganiem dużych zysków. Mój przykład dowodzi skąd one się biorą. Po prostu PZU nagminnie zaniża kwoty przyznawanych odszkodowań. System prawny w naszym kraju stawia go w uprzywilejowanej pozycji. Nie ponosi bowiem żadnych dodatkowych konsekwencji za zaniżanie świadczeń. W przypadku wygrania sprawy przez ubezpieczonego wypłaca jedynie odszkodowanie w takiej wysokości, jaką ustalił biegły lekarz sądowy. Nie ma zatem żadnego interesu w uczciwym traktowaniu ubezpieczonych. Dlatego nie posiada żadnego organu odwoławczego, do którego można by się zwrócić mając przeświadczenie, iż zostało się oszukanym, Bazuje na tym, iż niewiele osób zdecyduje się na dochodzenie swoich roszczeń na drodze sądowej. Większość ludzi nie zna bowiem procedur sądowych, a wręcz nawet boi się skorzystać z tej możliwości. Natomiast wynajęcie prawnika z reguły powoduje, iż jego wynagrodzenie pochłonie ewentualnie przyznaną przez sąd kwotę. Stąd na rozstrzygnięcie sądowe decyduje się może co dziesiąty ubezpieczony. Na szczęście ja radzę sobie sam, ale tylko dzięki temu, że przez wiele lat byłem ławnikiem sądowym. Ile jednak jest takich osób w naszym kraju?Na tym nie koniec. Niedawno PZU postanowiło zmienić swoje logo, wydając na jego promocję w środkach masowego przekazu kilkaset milionów złotych. Oczywiście z naszych składek. Zmieniając logo ubezpieczyciel postępuje dokładnie odwrotnie niż większość firm, które starają się właśnie nawiązywać do swoich tradycji. Dlatego, o ile to możliwe, wracają do starych logo. W każdym razie z reklamy PZU wynika, że wraz ze zmianą logo zmieniły się na lepsze zasady jego funkcjonowania. Ale to nieprawda, o czym przekonałem się osobiście. Tak się bowiem pechowo złożyło, że w dniu 06 lutego 2012 r. złamałem drugą rękę w łokciu. I ponownie musiałem przejść całą znaną mi już procedurę, a więc zwrócić się do PZU z wnioskiem o odszkodowanie, potem oddać sprawę do sądu, poddać się badaniu przez biegłego lekarza sądowego. Znów jego opinia była miażdżąca dla lekarza zatrudnianego przez PZU, gdyż orzeczony uszczerbek na zdrowiu był o 100% wyższy.W opisanych przeze mnie dwóch przypadkach PZU zaniżyło odszkodowanie o ponad dziesięć tysięcy złotych! A ile rocznie jest takich spraw? A jaki procent ubezpieczonych decyduje się na drogę sądową? Zatem pamiętajcie: duże zyski, jakimi chwali się ubezpieczyciel w znacznej części biorą się z rażącego zaniżania odszkodowań, a nasz system prawny niejako temu sprzyja. Gdyby bowiem sąd oprócz przyznania odszkodowania we właściwej wysokości mógł jeszcze nałożyć na ubezpieczyciela dotkliwą karę pieniężną musiałby on zweryfikować swoje podejście do ubezpieczonych i zacząć traktować ich uczciwie.Dlatego nie dajcie się zwieść reklamom! PZU to nie jest rzetelna firma i stanowczo odradzam korzystanie z ich usług.

Krzysztof_505

11.02.2013

PZU

Placówka

Białystok, Jana Pawła II 75

Nie zgadzam się (0)
Musiałem załatwić pewną...
Musiałem załatwić pewną sprawę w Olsztynie. Aby się tam dostać z mojego miejsca zamieszkania trzeba pokonać 650 kilometrów. Najszybciej mogłem tam dojechać pociągiem, zdecydowałem się zatem na ten środek transportu. Stoję na peronie i czekam. Wreszcie z dwudziestominutowym opóźnieniem wjeżdża oczekiwany pociąg. Przecieram oczy ze zdumienia, ponieważ pociąg wygląda, jakby żywcem przeniesiony z lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Widocznie dyrekcji kolei nikt nie poinformował, że mamy już wiek dwudziesty pierwszy. Przedziały ciasne, siedzenia twarde i niewygodne. Kiedy obok siebie siadają cztery osoby,nawet takie o średnich gabarytach, ma się trudności z oddychaniem. Jeśli na siedzeniu naprzeciw też ktoś siedzi nie ma gdzie podziać nóg. Mam co prawda 188 cm wzrostu, ale przecież są ludzie dużo wyżsi ode mnie. Kiedy podróżuje się wiele godzin w końcu trzeba skorzystać z toalety. Kiedy docieram na koniec wagonu stwierdzam, że drzwi na złączeniu wagonów nie zamykają się. Ponieważ na dworze jest minus 15 stopni i sypie śnieg cały przedsionek jest nim zawalony, a podłoga oblodzona i śliska. Nie lepiej jest w toalecie - na ścianach i oknie gruba warstwa lodu i szronu, okropnie zimno. W tej sytuacji skorzystanie z toalety staje się, delikatnie mówiąc, niekomfortowe. Na plus trzeba odnotować, że do Olsztyna docieramy punktualnie. Po dwóch dniach wracam. Na peronie stoi pociąg będący jakby bratem bliźniakiem tego, którym tu przyjechałem. Wyruszamy punktualnie. Bez przygód mijamy Warszawę. Gdzieś w okolicach słynnej Włoszczowej zauważyłem, że kobiety udające się do toalety jakoś dziwnie szybko z niej wracają. Wiedziony ciekawością poszedłem zobaczyć, co jest tego przyczyną. To, co ujrzałem, mogli oglądać jedynie ludzie o mocnych żołądkach. Mianowicie muszla pełna była odchodów, a podłoga zalana mniej więcej jednocentymetrową warstwą moczu. Po prostu w toalecie nie było wody i nawet, gdyby ktoś chciał po sobie posprzątać, nie miał takiej możliwości. A patrząc na ten problem od strony PKP: czy te świnie pasażery nie mogą załatwić tego, co trzeba, kulturalnie w domu, tylko muszą zanieczyszczać toalety w wagonach?Byliśmy jakieś 80 kilometrów przed Krakowem, kiedy zauważyłem biegających po korytarzu współtowarzyszy podróży. Na podstawie ich chaotycznych, nerwowych wrzasków wywnioskowałem, że zapalił się wagon Warsu. Tak było w istocie. Pociąg zatrzymał się w szczerym polu. Jego obsługa zdiagnozowała, że zablokowały się hamulce i to wywołało pożar. Dziwne, prawda? Przecież był to wagon eksploatowany zaledwie czterdzieści lat, a zatem, według standardów PKP, niemal nowy. Pojęcia nie mam jak mogło dojść do tak poważnej awarii w tak nowoczesnym, bądź co bądź, wagonie. W żółwim tempie dowlekliśmy się do najbliższej stacji, którą akurat był Kozłów. Tam kazano nam wysiąść, przejść na inny peron i czekać na kolejny pociąg, jadący w kierunku Krakowa. Nie wspomnę już o takim drobiazgu, jak gruba warstwa lodu na peronach, niemal uniemożliwiająca przemieszczanie się. Po około 15 minutach nadjechał pociąg. Niestety, siedzieli już w nim pasażerowie, którzy zajęli miejsca wcześniej. Musieliśmy więc dosłownie się w nim upchać. Mi przypadło luksusowe miejsce na styku wagonów. Kiedy pociąg ruszył ożywczy wiatr zaczął chłodzić moje rozpalone emocjami czoło. Złącze wagonów łomotało wesoło i rytmicznie, umilając podróż. No, po prostu, komfort. Do Krakowa dotarliśmy z dużym opóźnieniem. Nikt nas jednak za to nie przeprosił, nie zaproponował zwrotu chociażby części ceny biletu. Widocznie pasażerowie powinni się cieszyć, że w ogóle dojechali.Brakuje Ci rozrywek? Uważasz, że Twoje życie jest nudne i monotonne? Wsiądź do jakiegokolwiek pociągu! Ekstremalne doznania i wspomnienia na całe życie gwarantowane.

Krzysztof_505

05.02.2013

PKP Intercity

Placówka

Nie zgadzam się (0)
Skorzystałem z usług...
Skorzystałem z usług hotelu Gromada w Olsztynie, plac Konstytucji 3 Maja. Hotel bardzo dogodnie usytuowany, w bezpośredniej bliskości dworca PKP i PKS. Wygląd i wyposażenie pokoju bardzo mile mnie zaskoczyły. Pokój widny i przestronny, z nowoczesnym ogrzewaniem sufitowo-podłogowym. Jedynym mankamentem był brak możliwości regulacji natężenia ogrzewania. Łóżko wygodne, w łazience ręczniki, mydło, a nawet kubek do mycia zębów. Toaleta zaplombowana specjalną taśmą z napisem "Zdezynfekowano". W cenę pokoju wliczone śniadanie. I tu kolejne miła niespodzianka. W ramach śniadania tak zwany "stół szwedzki". Ogromny asortyment jedzenia i picia, a wszystko świeże i pyszne. Jest mleko, kawa, herbata, dwa rodzaje soków. Jajecznica, parówki, naleśniki z twarogiem, kilka gatunków wędlin i żółtych serów, różne pasty do smarowania pieczywa, dżem, miód. Kilka rodzajów chleba, świeże bułki. Na deser ciasto. Można jeść do woli. Ręczniki w łazience zmieniane codziennie. Obsługa nawet ścieli łóżka! Nie mówiąc oczywiście o codziennym, porządnym wysprzątaniu pokoju.Jeśli kiedyś będziecie zmuszeni przenocować w Olsztynie gorąco polecam hotel Gromada.

Krzysztof_505

05.02.2013

Hotel Gromada

Placówka

Olsztyn, Plac Konstytucji 3 Maja 4

Nie zgadzam się (0)
W dniu 05...
W dniu 05 października o godzinie 11.10 w firmie K-EX Przesyłki Kurierskie nadano dla mnie przesyłkę. Często otrzymuję przesyłki kurierskie, które zazwyczaj docierają do mnie na drugi dzień, nawet z drugiego końca kraju. Tym razem było inaczej, chociaż nadano ją w godzinach przedpołudniowych. Miałem możliwość śledzenia jej doręczania w internecie więc wiem dokładnie, co się z nią działo. Po dwóch dniach przesyłka z Krakowa została przekazana do oddziału firmy w Tarnowie. Tutaj znów odleżała swoje. Przekazywano ją z magazynu nadania do magazynu doręczenia. Dopiero na szósty dzień od nadania wydano ją kurierowi, aby dostarczył przesyłkę do mnie. Mieszkam niecałe 130 km od Krakowa, zatem gdyby kurier się uparł w ciągu sześciu dni mógłby ją do mnie donieść pieszo! Zważywszy, że mamy już XXI wiek nie jest to imponująca szybkość działania. Pasuje bardziej do średniowiecza Ale to nie wszystko. Na paczce figurował bardzo wyraźnie napisany adres odbiorcy, który wcale nie był moim adresem. Pomimo to ktoś w firmie nakleił na tej paczce list przewozowy z moimi danymi osobowymi. Pracownik firmy nie pofatygował się, żeby porównać oba adresy. Nikomu nie wydało się dziwne, że na jednej paczce są dwa całkowicie różne adresy odbiorcy. W ten sposób otrzymałem paczkę z zupełnie inną zawartością, niż oczekiwałem. Dopiero po interwencji udało się zamienić przesyłki. Wszystko trwało niemal tydzień.

Krzysztof_505

11.10.2011

K-EX

Inna forma kontaktu

Nie zgadzam się (1)
Gorlice to niewielkie...
Gorlice to niewielkie miasto, ale aptek jest w nim wiele. Większość bardzo podobna do siebie pod względem wyposażenia i jakości obsługi. Postanowiłem wobec tego sprawdzić jak kształtują się ceny leków w poszczególnych punktach ich dystrybucji. Z otrzymaną od lekarza receptą odbyłem zatem spacer po mieście, wchodząc do napotkanych po drodze aptek. Okazuje się, że warto poświęcić trochę czasu na odwiedzenie różnych punktów, bo dzięki temu udaje się zaoszczędzić sporo pieniędzy. Nie do wiary, ale leki z tej samej recepty wycenione zostały na kwoty od 220 złotych do 125 złotych! Nie do uwierzenia, ale zapewniam, że tak było w rzeczywistości. Bezkonkurencyjna pod względem cenowym okazała się właśnie opisywana przeze mnie apteka przy ulicy Konopnickiej. Druga w kolejności apteka wyceniła moje leki na 144 zł, a więc nawet w tym przypadku zaoszczędziłem 19 złotych, co dla mnie stanowi kwotę niebagatelną. Dodatkowo warto zaznaczyć, że personel tej apteki stanowią panie po pięćdziesiątce, wszystkie miłe, fachowe i kompetentne. Każdego wchodzącego witają z uśmiechem, chętnie doradzą, podpowiedzą jakie są tańsze zamienniki naszych leków. Jeśli więc będziecie mieli nieszczęście zachorować i lekarz zaordynuje Wam leki poświęćcie trochę czasu i pofatygujcie się z receptą na ulicę Konopnickiej. Zostaniecie fachowo obsłużeni, a przede wszystkim najtaniej zaopatrzycie się w niezbędne specyfiki. Polecam, bo sam to sprawdziłem.

Krzysztof_505

16.02.2011

Apteka

Placówka

Gorlice, Konopnickiej

Nie zgadzam się (1)
W wyniku nieszczęśliwego...
W wyniku nieszczęśliwego wypadku złamałem prawą rękę w trzech miejscach. Złożono mi ją operacyjnie w szpitalu w Gorlicach. W sobotę 08 stycznia zauważyłem, że z rany pooperacyjnej wystaje mi metalowa klamra chirurgiczna. Zaniepokojony tym faktem zaraz w poniedziałek rano udałem się do przyszpitalnej przychodni ortopedycznej. Kiedy bowiem byłem wypisywany ze szpitala poinformowano mnie, że w razie zauważenia jakichś niepokojących objawów mam natychmiast zgłosić się w przychodni. Oczywiście nie bylem zarejestrowany, bo do ortopedy trzeba zapisywać się z wielodniowym wyprzedzeniem. Aby zatem zostać przyjętym muszę uzyskać zgodę lekarza. W tym dniu przyjmuje pan doktor O. Wchodzę do gabinetu i tłumaczę, w czym rzecz. Pan doktor jednak stwierdza, że mnie nie przyjmie, bo ma dziś bardzo wielu pacjentów! Rozżalony i zmartwiony opuszczam gabinet. Rozumiem, że pan doktor ma limity przyjęć wyznaczone przez NFZ. Rozumiem, że za nadprogramowych pacjentów nikt mu nie zapłaci. Ale z drugiej strony byłem operowany w szpitalu, w którym pracuje. Mógł więc chociaż się zaniepokoić, czy przypadkiem wystająca z rany klamra nie jest skutkiem jakiegoś błędu podczas operacji. Poza tym klamra mogła na przykład uszkodzić jakiś nerw w ręce. Obejrzenie mnie zajęłoby mu 10 sekund. Mimo tego odmówił pomocy. Panie doktorze O! Mam nadzieję, że śpi pan spokojnie, z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku.

Krzysztof_505

16.01.2011

Przychodnia przyszpitalna

Placówka

Gorlice, Węgierska 21

Nie zgadzam się (0)
Miałem paskudnego pecha....
Miałem paskudnego pecha. Pośliznąłem się na oblodzonej ulicy i upadłem w tył, całą siłą uderzając łokciem prawej ręki o lód. Ręka błyskawicznie spuchła, stała się zupełnie bezwładna i obolała. Podejrzewając, że mogłem ją złamać udałem się do szpitala na Oddział Ratunkowy. Mam szczęście w nieszczęściu, bo dyżur ma akurat pan doktor Jacek P. Nie znałem go wcześniej, ale poznałem z jak najlepszej strony. Pan doktor okazał się kompetentny i bardzo delikatny. Przyjął mnie od razu, pomógł zdjąć kurtkę, obejrzał rękę i wysłał do prześwietlenia. Technik je wykonujący był spokojny i wyrozumiały. Pokazał, jak muszę ułożyć rękę i cierpliwie czekał, aż mi się to uda. Nie poganiał mnie, nie okazywał niechęci, że to tak długo trwa. Po obejrzeniu zdjęć rentgenowskich lekarz nie miał niestety dla mnie dobrych wiadomości. Okazało się, że ręka jest złamana w trzech miejscach i wymaga operacyjnego złożenia. Muszę zostać w szpitalu na oddziale ortopedycznym. Pracujący z lekarzem pielęgniarka i pielęgniarz bardzo ostrożnie pomagają mi się rozebrać i założyć piżamę. Rozumieją, że bardzo cierpię, więc zagadują mnie i żartują, żebym choć na chwilę zapomniał o bólu. Po prostu podchodzą do mnie po ludzku, a nie służbowo. Wyposażenie szpitala jest bardzo stare, łóżka pochodzą z pewnością z lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Ale okna i podłogi są niedawno wymienione, a ściany pomalowane. To jednak kwestia drugorzędna, bo największą zaletą szpitala jest jego personel. Przekonałem się o tym już w momencie przyjęcia, a potem to odczucie tylko się pogłębiało. Salowe przecierają podłogi na mokro co najmniej dwa razy dziennie. Pielęgniarki są fachowe i kompetentne, zawsze uśmiechnięte i chętne do niesienia pomocy. Niesprawnym pacjentom szykują kanapki, a w razie potrzeby nawet karmią! Pomogą się umyć, poprawią lub zmienią pościel, nawet kilka razy dziennie. Na wezwanie dzwonkiem zjawiają się natychmiast. a od czasu do czasu z własnej inicjatywy zaglądają do sal, czy komuś czegoś nie potrzeba. Podobnie rzecz się ma z lekarzami. Przychodzą do pacjentów na dłuższe rozmowy, pytają o samopoczucie, szczegółowo wyjaśniają na czym będzie polegała operacja, odpowiadają na wszystkie zapytania. Po zabiegu często zaglądają do sali sprawdzając, w jakiej pacjent jest formie. Generalnie całą dobę czuje się opiekę ze strony całego personelu, a pacjent jest naprawdę w centrum zainteresowania. Oczywiście pobyt w żadnym szpitalu nie jest przyjemnością i nikomu nie życzę, aby się w nim znalazł. Ale jeśli już zajdzie taka konieczność polecam szpital w Gorlicach!

Krzysztof_505

16.01.2011

Szpital Specjalistyczny w Gorlicach

Placówka

Gorlice, Węgierska 21

Nie zgadzam się (0)
Zamierzam wyjechać za...
Zamierzam wyjechać za granicę do kraju spoza Unii Europejskiej z dzieckiem w wieku jednego roku. Ponieważ w takim przypadku dziecko musi posiadać paszport udaję się do stosownego wydziału Urzędu Wojewódzkiego. Tam uzyskuję informację jakie dokumenty muszę przedłożyć. Wśród nich jest między innymi fotografia dziecka. Ponieważ od znajomych wiem, że fotografie budzą niekiedy zastrzeżenia urzędników wykonuję ją i przedkładam do zatwierdzenia pani w okienku. Urzędniczka zdjęcie akceptuje. Wobec tego na drugi dzień udaję się do Wydziału Paszportowego, tym razem ze wszystkimi dokumentami. Niestety w okienku obsługuje dziś inna pani. Na widok zdjęcia dziecka autorytatywnie stwierdza, że jest ono niezgodne z ustawą. Na dowód cytuje stosowne zapisy. Tłumaczę więc cierpliwie, że wczoraj zdjęcie spełniało wymogi ustawy. Co więc takiego mogło stać się przez jedną noc, że nagle przestało je spełniać. Pytam, czy w nocy zmieniły się przepisy. Pani stwiedza, że nie, ale nadal upiera się przy konieczności zrobienia nowej fotografii. Dalej więc tłumaczę, że roczne dziecko trudno właściwie ustawić oraz wymagać, by zrobiło odpowiednią minę, bo po prostu tego nie rozumie. Nie mogę zakazać mu uśmiechu, bo może się rozpłakać i będzie jeszcze gorzej. Urzędniczka jednak nie przyjmuje moich wyjaśnień i pozostaje nieugięta. Ponieważ ja również nie zamierzam ustąpić wzywa na pomoc koleżankę, aby potwierdziła jej opinię. Eee, przyjmij, powinna przejść - mówi jednak druga pani. W tej sytuacji pytam, czy ta pani nazywa się ustawa i pracuje tu jako wyrocznia. Urzędniczki nie mają jednak poczucia humoru i zbywają mnie wyniosłym milczeniem. Osiągam jednak cel i zdjęcie zostaje przyjęte. Po kilku tygodniach dziecko otrzymuje paszport. Podsumowanie: rozumiem, że urzędnicy muszą trzymać się wytycznych zawartych w przepisach, bo po to przecież są one wydawane. Czy nie jest to jednak przesada, że o przyjęciu lub odrzuceniu dokumentów decyduje jedno krzywe spojrzenie urzędnika. Czy nie można na przykład powiedzieć: przyjmuję zdjęcie warunkowo ale zaznaczam, że może ono zostać zakwestionowane. Wówczas mam wybór - zaryzykować lub od razu zrobić nowe. Poza tym nie może być również tak, że nieustępliwy petent w końcu jest załatwiany, natomiast potulny zmuszany do ponownej wizyty w urzędzie. Mam nadzieję na wyjaśnienie tej kwestii przez naczelnika wydziału.

Krzysztof_505

01.12.2009

Wielkopolski Urząd Wojewódzki

Placówka

Poznań, Al. Niepodległości

Nie zgadzam się (18)
Salon Saturn mieści...
Salon Saturn mieści się w oddanej niedawno do użytku Galerii Pestka. Stąd śmiało można powiedzieć, że nowoczwesnością i standardem nie odbiega od salonów europejskich tego typu. Zajmuje ogromną powierzchnię. Na pewno jest to kilka tysięcy metrów kwadratowych. Asortyment wystawionego do sprzedaży towaru może przyprawić o zawrót głowy. Przy wejściu znajduje się czytelny plan sytuacyjny, dzięki czemu od razu można skierować się do interesującego klienta działu. Zamierzamy kupić lodówkę, więc od razu kierujemy się do odpowiedniej części salonu. Tutaj czeka na nas kilkadziesiąt modeli - od małych za kilkaset złotych po ogromne szafy chłodnicze za kilka tysięcy. Nas interesuje większa lodówka o wysokości około 1,90 m, przy czym jej cena nie ma przekroczyć 1.300 zł, bo taką kwotą dysponujemy. Przy wybieraniu klient ma pełną swobodę - może dowolnie długo oglądać, otwierać, zaglądać do środka, wyjmować półki. Nikt nie patrzy nam na ręce ani nie pogania. Wreszcie decydujemy się na model firmy Indesit. Jest to ostatni, przeceniony nieco egzemplarz, ponieważ ma lekko otarty lakier z drzwi. Niestety dość długo trwa zanim udaje się znaleźć kogoś z obsługi, kompetentnego w kwestii lodówek. Wśród personelu panuje bowiem wąska specjalizacja i szczegółowych informacji może udzielić jedynie pracownik danego działu. Zresztą jest to oczywiste przy tak ogromnym asortymencie towaru. Młody człowiek, ubrany w schludny służbowy uniform potrafi odpowiedzieć na niemal każde pytanie. Jest kompetentny, grzeczny i uprzejmy, umiejętnie zachęca do zakupu towaru, chwali dokonany wybór. Chyba przeszedł kurs z psychologii. Przy finalizacji transakcji wynika jeden mały szkopuł - chcemy kupić lodówkę łącznie z transportem, ale wówczas zabraknie nam trzydzieści złotych. Sprzedawca stwierdza, że nie jest to problem - znika gdzieś na 10 minut po czym wraca i oświadcza, że załatwił nam rabat na taką właśnie kwotę. Ogromne brawa za elastyczność działania i poważne podejście do klienta! Szybko wystawia fakturę, regulujemy należność w kasie i mile zaskoczeni opuszczamy salon. Niestety są też dwa minusy. Mianowicie pracownicy dostarczający towar do domu pozostawiają go w pierwszym pomieszczeniu po przekroczeniu drzwi wejściowych. Wydaje się, że tak duża firma, której zależy na masowym kliencie powinna świadczyć usługę w postaci ustawienia towaru w docelowym miejscu w domu czy mieszkaniu, nawet za dodatkową opłatą. Duża lodówka jest bowiem ciężka i domownikom może być trudno ją przemieścić własnymi siłami. W naszym przypadku doszło na przykład do rozdarcia wykładziny w kuchni, bo nieumiejętnie ją przesuwaliśmy. Po drugie - firma ogromne pieniądze przeznacza na reklamę, co widać chociażby po ilości spotów emitowanych w programach telewizyjnych. Z pewnością nie pozostaje to bez wpływu na cenę oferowanego towaru. W sumie więc klient traci na takiej polityce. Jednakże pomimo tych mankamentów salon godny polecenia. Przedew wszystkim dlatego, że klient i jego potrzeby są tu na pierwszym miejscu.

Krzysztof_505

22.11.2009

Saturn

Placówka

Poznań, al. Solidarności 47

Nie zgadzam się (28)
Kórnik to miejscowość...
Kórnik to miejscowość położona około 20 km od Poznania. Znana jest z zabytkowego zamku udostępnionego do zwiedzania oraz położonego przy nim parku dendrologicznego. Jesteśmy tu w większej grupie. Ponieważ jest już po sezonie turystycznym wcześniej upewniamy się, czy w sobotę zwiedzanie jest możliwe. Dowiadujemy się, że możemy zwiedzać do godziny 16.00 ale przyjść trzeba najpóźniej o 15.30. Nie można jedynie skorzystać z przewodnika, gdyż są oni wynajmowani tylko na sezon. W tej sytuacji stawiamy się o godzinie 14.50. Kupujemy bilety i wchodzimy do wnętrza. Ze zdziwieniem stwierdzamy jednak, ze za nami krok w krok podąża kilkuosobowa grupa pracowników. Początkowo podejrzewamy, że wyglądamy na opryszków, chcących obrabować muzeum. Ale nie. Pracownicy patrzą na nas jedynie ze zgorszeniem i zniecierpliwieniem, że w takim dniu i o tej godzinie zachciało nam się zwiedzać. Każde zatrzymanie się przy gablocie wywołuje nerwowe reakcje - szybciej, proszę państwa, szybciej - słyszymy na każdym kroku. Z czasem staje się to bardzo męczące i irytujące. Nie rozumiemy dlaczego mamy się tak spieszyć, skoro do zamknięcia pozostała jeszcze godzina. Poza tym kupiliśmy przecież bilety, więc personel nie robi nam łaski. Nikt z obsługi jednak nie kwapi się, żeby nam to wytłumaczyć, ale ich postawa dobitnie wskazuje, że jesteśmy niepożądanymi intruzami. W końcu zrażeni nietaktownym zachowaniem pracowników postanawiamy opuścić zamek. Nieopatrznie pozostaję w ostatniej sali około 30 sekund. Wskutek tego nieomal zostałbym zamknięty wewnątrz, bo gdy dochodzę do wyjścia pani kasjerka w płaszczu i z torebką właśnie zamierza zakluczyć drzwi. Na mój widok krzywi się - ooo, jeszcze ktoś został. Patrzę na zegarek - jest godzina 15.20. Do zamknięcia pozostaje teroretycznie 40 minut! Nie rozumiem dlaczego więc pracownicy kończą już pracę. Jest to pytanie do dyrekcji zamku, która mam nadzieję wyjaśni tą kwestię. Obecnie wielu ludzi poszukuje pracy, może więc nadszedł czas na wymianę załogi. W każdym razie apeluję do potencjalnych zwiedzających - uważajcie, aby nie zostać zamkniętym na noc, bo wówczas grozi Wam spotkanie z Białą Damą - duchem, który jest jedną z atrakcji tego miejsca.

Krzysztof_505

11.11.2009

Zamek w Kórniku

Inna forma kontaktu

Nie zgadzam się (23)
Delikatesy Centrum usytuowane...
Delikatesy Centrum usytuowane są przy głównej ulicy miasteczka. Do wnętrza prowadzą automatyczne drzwi sterowane czujnikiem ruchu. Do dyspozycji klientów są niewielkie wózki lub koszyki. Powierzchnia delikatesów nie jest duża, ale urządzona bardzo przemyślanie i funkcjonalnie. Wszędzie panuje sterylna wręcz czystość. Towar bardzo dobrze wyeksponowany. Odczytanie informacji z opakowań poszczególnych produktów ułatwia bardzo dobre i nowowczesne oświetlenie pomieszczenia. Można tam nabyć zarówno artykuły spożywcze, jak i przemysłowe. Uwagę zwraca znaczna liczba personelu, który stanowią osoby w młodym wieku, jak i panie po czterdziestce. Wszyscy czysto i schludnie ubrani w służbowe uniformy. Personel bardzo grzeczny i kompetentny, w razie wątpliwości lub zapytań służący radą i pomocą. Tutaj klienta nie zbywa się byle czym ,ale dokłada się wszelkich starań, aby był on załatwiony rzetelnie i uzyskał satysfakcjonującą informację. Jedna osoba stale patroluje półki i w razie zauważenia, że coś z nich ubyło natychmiast uzupełnia towar. Chlubą delikatesów może być stoisko mięsno - wędliniarskie oraz żółtych serów. Nie powstydziłby się go nawet market w dużym mieście. Towar wyłożony jest w szklanych ladach chłodniczych. dzięki czemu można go dokładnie obejrzeć przed zakupem. Wybór mięsa, wędlin i serów jest ogromny. Każdy asortyment reprezentuje co najmniej kilkadziesiąt gatunków - od podstawowych do wykwintnych. Odpowiadają temu zróżnicowane ceny. Wędlina jest przekrojona tak, aby można było zobaczyć, jak wygląda od środka. Możliwy jest zakup mięsa, które obsługa na życzenie od razu zmieli. Stoisko to obsługuje od trzech do pięciu ekspedientek, w zależności od natężenia ruchu. W odróżnieniu od pozostałego personelu, ubranego na zielono te panie mają białe fartuchy i czepeczki na głowach. Pomimo stosunkowo niedużej powierzchni asortynent towaru jest tak dobrany, że właściwie można tu kupić wszystko, co niezbędne w gospodarstwie domowym. Dodatkowo klientów mają przyciągać bardzo często urządzane promocje. Dobrze zaopatrzone jest stoisko mleczno - nabiałowe i warzywne. Znajdą tu coś dla siebie amatorzy dobrego chleba i wypieków. Oferuje się chleb i bułki z miejscowej piekarni oraz przywożone ze sporej nawet odległości. Jest biały chleb pszenny, żytni, chleby ciemne, z ziarnami itp. Bochenki mają bardzo zróżnicowaną wielkość, dzięki czemu chleb do swoich potrzeb dobierze zarówno osoba samotna, jak i matka licznej rodziny. Klientów obsługują dwie kasy, ale jeśli kolejki przy nich zaczynają się wydłużać natychmiast jest uruchamiane trzecie stanowisko kasowe. Delikatesy czynne są siedem dni w tygodniu, od wczesnego rana do wieczora. Reasumując: delikatesy ze wszech miar godne polecenia. Jesli będziecie kiedyś w Bobowej koniecznie je odwiedźcie.

Krzysztof_505

05.11.2009

Delikatesy Centrum

Inna forma kontaktu

Nie zgadzam się (18)
Zakład zegarmistrzowski mieści...
Zakład zegarmistrzowski mieści się w większym lokalu, w którym zajmuje część powierzchni. O dziwo zegarmistrzem jest kobieta po pięćdziesiątce, wyglądem i ubiorem przywodząca na myśl raczej przekupkę z targowiska. W dodatku ciągle gderająca coś pod nosem. Z tego. co zrozumiałem denerwowało ją, że klienci otwierają drzwi oraz że rozmawiają między sobą oczekując na załatwienie. Byłem już w wielu zakładach zegarmistrzowskich, ale jeszcze nie widziałem tak ubogiego wyposażenia. Właściwie składało się na nie tylko nieduże biurko, obrotowe krzesło oraz lampa. Przyszedłem tam w celu wymiany baterii w damskim zegarku marki Seiko. Był to zegarek w kształcie prostokąta z tylną częścią koperty umieszczaną na wcisk. Aby wymienić baterię trzeba było otworzyć tył zegarka, wymienić baterię i umieścić dekielek z powrotem. Niezrażony niekorzystnym pierwszym wrażeniem podałem zegarek pani zegarmistrz. Najpierw długo oglądała go przez lupę, potem próbowała podważyć dekielek scyzorykiem. Widząc jej nieudolne manipulacje dostawałem gęsiej skórki bo obawiałem się, że za chwilę zegarek uszkodzi. W końcu dekielek odskoczył. Później długo szukała odpowiedniej baterii. Wreszcie podjęła działania w celu umieszczenia dekielka na swoim miejscu. Nawet dla bardzo kiepskiego fachowca powinno być wiadome, że tego typu zegarki zamyka się na prasie ponieważ posiadają rozporowe kołnierze, zapewniające wodoszczelność. Pani zegarmistrz chyba jednak o prasie nie słyszała, bo próbowała domknąć dekielek w rękach. Kiedy nie przyniosło to efektu zaczęła walić zegarkiem o krawędź biurka! Dosłownie! Za swoją wątpliwej jakości usługę zażądała 20 złotych. Pytałem później u innych zegarmistrzów którzy informowali mnie, że taka bateria z założeniem kosztuje 10 - 12 złotych. Kwotę 20 złotych uznali za zdzierstwo. Dlatego ostrzegam wszystkich - nie korzystajcie z usług tego punktu zegarmistrzowskiego jeśli chciecie nadal nosić swój zegarek! Nie można o nim powiedzieć niczego pozytywnego.

Krzysztof_505

05.11.2009

Zakład Zegarmistrzowski

Placówka

Poznań, Głogowska 87

Nie zgadzam się (27)
Oceniany sklep TIME...
Oceniany sklep TIME TREND oferuje do sprzedaży marowe zegarki naręczne takich firm, jak Certina, Atlantic, Longines, Casio, Seiko, Sector. Usytuowany jest w centrum handlowym Stary Browar, które uznane zostało za jedno z najlepszych w Europie. Stąd salon prezentuje się bardzo nowocześnie i okazale, chociaż powierzchniowo nie jest duży. Zegarki wystawione są w szklanych gablotach, znakomicie oświetlonych. Dzięki temu wyeksponowany towar można dokładnie obejrzeć. Nad gablotami znajdują się czytelne wywieszki z informacją jakiej firmy zegarki są w nich dostępne. Asortyment jest bardzo bogaty, każdą firmę eprezentuje przynajmniej kilkadziesiąt modeli, a w przypadku Casio nawet kilkaset. Przy tym są to najnowsze modele, o czym można się przekonać przeglądając aktualny katalog. Wejście klienta do salonu sygnalizuje dyskretny brzęczyk. Natychmiast zjawia się miła i sympatyczna młoda pani, jak to się teraz określa "doradca klienta" zamiast sprzedawczyni. Może i słusznie, bo sprzedawczyni kojarzy się raczej ze sklepem spożywczym. Interesują mnie zegarki marki Sector, na które aktualnie jest promocja. Zwróciłem uwagę na okazały, wielofunkcyjny model ze wskazówkami i dwoma wyświetlaczami na tarczy. Niestety dziewczyna nie posiada żadnej wiedzy fachowej, co stara się nadrobić sympatyczną postawą i improwizacją. Nie potrafi udzielić żadnych informacji na temat rodzaju mechanizmu, w jakim kraju został wyprodukowany, ilości posiadanych kamieni itp. Jego stosunkowo wysoką cenę tłumaczy szafirowym szkiełkiem chociaż nie jest to trafny argument, bo zegarek z takim szkłem można kupić nawet za 300 zł. Mimo to decyduję się na zakup oglądanego modelu. Wówczas okazuje się, że do zegarka nie ma instrukcji po polsku. Dziewczyna zapewnia mnie jednak, że w ciągu dwóch - trzech dni taką instrukcję załatwi. Umawiam się więc, że zegarek na razie schowa, gdyż jest to ostatni egzemplarz, a jak zdobędzie instrukcję, to do mnie zadzwoni. Mija pięć dni. Nikt do mnie nie zadzwonił. Udaję się więc do salonu. Tym razem doradcą klienta jest młody mężczyzna. Ze zdziwieniem stwierdzam, że mój zegarek został wystawiony do sprzedaży, bo znajduje się w gablocie! Chłopak tłumaczy coś mętnie, ze była kontrola i kazano mu towar weksponować.Po mojej interwencji zegarek ponownie zostaje schowany. Duży minus dla salonu za lekceważenie klienta. Poza tym doradca informuje, że instrukcja dla mnie będzie za dwa dni. Aby mi to powiedzieć musiał się jednak skonsultować z koleżanką, która mnie wówczas obsługiwała, chociaż moją sprawę opisała w jakiejś książce. Po dwóch dniach rzeczywiście dzwoni do mnie ktoś z salonu. Nareszcie mogę sfinalizować transakcję. Reasumując: wysoka ocena za wystrój salonu, nowoczesność i znakomite wyeksponowanie towaru. Natomiast duży minus za lekceważenie klienta i brak fachowej wiedzy personelu

Krzysztof_505

01.11.2009

Time Trend

Placówka

Poznań, Półwiejska 42

Nie zgadzam się (30)
Placówka PZU Życie...
Placówka PZU Życie mieści się w nowoczesnym biurowcu, oddanym do użytku kilka lat temu. Pomieszczenia są urządzone przez stylistę z wyczuciem dobrego smaku. Znakomite jest oświetlenie, meble i wyposażenie. Dobre wrażenie pogłębia jeszcze rozmieszcxzenie stanowisk obsługi petentów. Pomimo, że znajdują się one blisko siebie są umiejętnie oddzielone, co zapewnia załatwiającym swoje sprawy minimum dyskrecji i intymności. Na petentów czeka znaczna liczba miejsc siedzących, dzięki czemu nie trzeba oczekiwać na stojąco. Jest to też duży plus, gdyż o tego typu kwestie w innych instuytucjach nie zawsze się dba. O dziwo załogę stanowią osoby w wieku około czterdziestki, co obecnie już nieczęsto się zdarza, bowiem coraz częściej wypierają ich ludzie młodzi. Ponadto wszyscy urzędnicy ubrani są z dyskretną elegancją. Nie ma mowy o gołych stopach czy głębokich dekoltach. Wchodzę do siedziby tej firmy mile zaskoczony, bowiem pierwsze wrażenie jest bardzo pozytywne. W miarę upływu czasu to wrażenie jeszcze się pogłębia. Załatwiam tam formalności związane z uzyskaniem świadczenia z tytułu zgonu mamy. Nad poszczególnymi stanowiskami znajdują się czytelne tabliczki z informacją jakie formalności się tam załatwia, wobec czego klient od razu trafia tam, gdzie trzeba. Przede mną są dwie osoby - jedna już załatwia swoją sprawę, druga oczekuje na wygodnym krześle. Wcześniej znajomi ostrzegali mnie, że załatwienie takiego świadczenia trwa długo, a wypłata gotówki następuje nawet po kilku tygodniach. Czekam więc z mieszanymi uczuciami. Pół godziny później siadam przed miłą urzędniczką. Prosi mnie o odpis aktu zgonu, po czym zadaje kilka pytań odnośnie szczegółów zgonu. Moje odpowiedzi od razu wprowadza do komputera. Pani jest sympatyczna, taktowna i kompetentna. Kiedy waham się z odpowiedzią dyskretnie mi podpowiada. Po wprowadzeniu danych drukuje jakieś dokumenty, po czym podaje mi je i prosi o podejście do kasy, czym kompletnie mnie zaskakuje. Przy kasie nie ma nikogo, więc po chwili trzymam już gotówkę w ręce. Wszystkie formalności od momentu podania aktu zgonu do zainkasowania pieniędzy trwały jedynie 20 minut! Taka placówka zasługuje na wielki pozytyw, a jakość obsługi na ogromne uznanie Jedyna rzecz, do jakiej można się przyczepić to czas jej otwarcia. Jest bowiem czynna jedynie do godziny 16.00, a kasa do 15.30. W soboty jest nieczynna. Pomimo tego gorąco polecam.

Krzysztof_505

01.11.2009

PZU

Placówka

Poznań, Winogrady 46

Nie zgadzam się (10)
W Powiatowym Urzędzie...
W Powiatowym Urzędzie Pracy załatwiam formalności związane z zarejestrowaniem się w charakterze bezrobotnego. Jeszcze nigdy tutaj nie byłem. Pierwsze, co od razu rzuca się w oczy to kiepska informacja o zakresie spraw, jakie załatwia się w poszczególnych pokojach. Na każdych drzwiach jest co prawda tabliczka na ten temat, ale zbyt ogólnikowa. Na korytarzu czeka wielu petentów, przeważnie młodzi ludzie. Od nich udaje mi się co nieco dowiedzieć. Okazuje się, że formalności związane z zarejestrowaniem załatwia się w pokojach 7 i 8. Ustawiam się w kolejce przed pokojem numer 8. Później okazuje się, że przypadkowo stanąłem dobrze, bo w pokoju nr 7 załatwiają sprawy bezrobotni już zarejestrowani. O tym jednak trudno dowiedzieć się wcześniej. Przede mną w kolejce czeka sześć osób, ja jestem siódmy. Zajmuję ostatnie wolne miejsce siedzące, petenci przychodzący po mnie muszą już stać. Podobno tak jest codziennie, więc duży minus dla urzędu za brak zapewnienia minimalnego choćby komfortu dla oczekujących na załatwienie swojej sprawy. Muszę nadmienić, że sporo osób, które przychodzą po mnie w ogóle rezygnuje z załatwienia swojej sprawy. Teoretycznie petentów powinny załatwiać trzy urzędniczki, w praktyce ma to miejsce jedynie w porywach. Przeważnie obsługuje jedna, czasem dwie. Większość czasu poswięcają na spacerowanie po korytarzu z jakimiś dokumentami. Na przykład pani wychodzi z pokoju z jakimś papierem i idzie korytarzem w lewą stronę. Wraca za kilkadziesiąt minut, bierze inny papier i idzie korytarzem w prawą stronę. I tak co jakiś czas. Bywa, że oczekujących nie obsługuje nikt! To skandal. Panie załatwiające petentów nie powinny być obciążane dodatkowymi obowiązkami, wymagającymi wychodzenia z pokoju na kilkadziesiąt minut. Wskutek takiej organizacji pracy po upływie dwóch godzin w kolejce przede mną są jeszcze trzy osoby! Na korytarzu widnieje informacja, że przed wejściem należy wypełnić ankietę. Wypełniam więc zgodnie ze wskazówkami. Co prawda nie wiem po co, bo później nikt z urzędników nawet do niej nie zajrzał. Za to kolejny duży minus Po ponad trzech godzinach wreszcie wchodzę do pokoju. Pomieszczenie jest obskurne, wyposażone w wysłużony sprzęt poza komputerem, który stanowi nowoczesny akcent na tle pozostałej starzyzny. Brak choćby minimalnej intymności, bo załatwiany obok petent doskonale słyszy o czym rozmawiam z urzędniczką. Załatwia mnie miła pani około pięćdziesiątki. Na wstępie prosi o przedstawienie potwierdzenia zameldowania. Moje stwierdzenie, że od lat zameldowania nie posiadam, wywołuje konsternację. Pani musi wyjść skonsultować ten fakt chociaż mówę, ze w rejestracji to nie przeszkadza. Po chwili jednak wraca i rejestruje mnie jako bezrobotnego. Teraz muszę udać się jeszcze do pośrednika pracy na pokój 4. Tutaj czekam jedynie 15 minut. Wchodzę jednak tylko po to by dowiedzieć się, że żadnej pracy dla mnie nie ma. Po czterech godzinach z ulgą wychodzę z urzędu. Oby jak najmniej takich wizyt. Reasumując: fatalna organizacja pracy urzędników, brak choćby mninimalnej troski o komfort petentów i zapewnienia im dyskrecji. Wymaga się wypełnienia dokumentu, który później nikogo nie interesuje. Urząd wymaga głębokiego zreformowania. Wygląda, jakby zywcem wyjęty z lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Wstyd dla miasta.

Krzysztof_505

31.10.2009

Powiatowy Urząd Pracy w Gorlicach

Placówka

Gorlice, Michalusa 18

Nie zgadzam się (26)

Strefa Gwiazd Jakości Obsługi