Opinia użytkownika: Krzysztof_505
Dotycząca firmy: PKP Intercity
Treść opinii: Musiałem załatwić pewną sprawę w Olsztynie. Aby się tam dostać z mojego miejsca zamieszkania trzeba pokonać 650 kilometrów. Najszybciej mogłem tam dojechać pociągiem, zdecydowałem się zatem na ten środek transportu. Stoję na peronie i czekam. Wreszcie z dwudziestominutowym opóźnieniem wjeżdża oczekiwany pociąg. Przecieram oczy ze zdumienia, ponieważ pociąg wygląda, jakby żywcem przeniesiony z lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Widocznie dyrekcji kolei nikt nie poinformował, że mamy już wiek dwudziesty pierwszy. Przedziały ciasne, siedzenia twarde i niewygodne. Kiedy obok siebie siadają cztery osoby,nawet takie o średnich gabarytach, ma się trudności z oddychaniem. Jeśli na siedzeniu naprzeciw też ktoś siedzi nie ma gdzie podziać nóg. Mam co prawda 188 cm wzrostu, ale przecież są ludzie dużo wyżsi ode mnie. Kiedy podróżuje się wiele godzin w końcu trzeba skorzystać z toalety. Kiedy docieram na koniec wagonu stwierdzam, że drzwi na złączeniu wagonów nie zamykają się. Ponieważ na dworze jest minus 15 stopni i sypie śnieg cały przedsionek jest nim zawalony, a podłoga oblodzona i śliska. Nie lepiej jest w toalecie - na ścianach i oknie gruba warstwa lodu i szronu, okropnie zimno. W tej sytuacji skorzystanie z toalety staje się, delikatnie mówiąc, niekomfortowe. Na plus trzeba odnotować, że do Olsztyna docieramy punktualnie. Po dwóch dniach wracam. Na peronie stoi pociąg będący jakby bratem bliźniakiem tego, którym tu przyjechałem. Wyruszamy punktualnie. Bez przygód mijamy Warszawę. Gdzieś w okolicach słynnej Włoszczowej zauważyłem, że kobiety udające się do toalety jakoś dziwnie szybko z niej wracają. Wiedziony ciekawością poszedłem zobaczyć, co jest tego przyczyną. To, co ujrzałem, mogli oglądać jedynie ludzie o mocnych żołądkach. Mianowicie muszla pełna była odchodów, a podłoga zalana mniej więcej jednocentymetrową warstwą moczu. Po prostu w toalecie nie było wody i nawet, gdyby ktoś chciał po sobie posprzątać, nie miał takiej możliwości. A patrząc na ten problem od strony PKP: czy te świnie pasażery nie mogą załatwić tego, co trzeba, kulturalnie w domu, tylko muszą zanieczyszczać toalety w wagonach?Byliśmy jakieś 80 kilometrów przed Krakowem, kiedy zauważyłem biegających po korytarzu współtowarzyszy podróży. Na podstawie ich chaotycznych, nerwowych wrzasków wywnioskowałem, że zapalił się wagon Warsu. Tak było w istocie. Pociąg zatrzymał się w szczerym polu. Jego obsługa zdiagnozowała, że zablokowały się hamulce i to wywołało pożar. Dziwne, prawda? Przecież był to wagon eksploatowany zaledwie czterdzieści lat, a zatem, według standardów PKP, niemal nowy. Pojęcia nie mam jak mogło dojść do tak poważnej awarii w tak nowoczesnym, bądź co bądź, wagonie. W żółwim tempie dowlekliśmy się do najbliższej stacji, którą akurat był Kozłów. Tam kazano nam wysiąść, przejść na inny peron i czekać na kolejny pociąg, jadący w kierunku Krakowa. Nie wspomnę już o takim drobiazgu, jak gruba warstwa lodu na peronach, niemal uniemożliwiająca przemieszczanie się. Po około 15 minutach nadjechał pociąg. Niestety, siedzieli już w nim pasażerowie, którzy zajęli miejsca wcześniej. Musieliśmy więc dosłownie się w nim upchać. Mi przypadło luksusowe miejsce na styku wagonów. Kiedy pociąg ruszył ożywczy wiatr zaczął chłodzić moje rozpalone emocjami czoło. Złącze wagonów łomotało wesoło i rytmicznie, umilając podróż. No, po prostu, komfort. Do Krakowa dotarliśmy z dużym opóźnieniem. Nikt nas jednak za to nie przeprosił, nie zaproponował zwrotu chociażby części ceny biletu. Widocznie pasażerowie powinni się cieszyć, że w ogóle dojechali.Brakuje Ci rozrywek? Uważasz, że Twoje życie jest nudne i monotonne? Wsiądź do jakiegokolwiek pociągu! Ekstremalne doznania i wspomnienia na całe życie gwarantowane.