Kilka dni wcześniej byłam w tym sklepie. Wpadł mi wtedy w oko jeden z produktów, który potem okazało się, że będzie przydatny, a jest raczej trudny do kupienia w innym sklepie. Dzisiaj wróciłam go kupić. Sklep po prostu zwala z nóg swoją czystością. Na podłodze nie ma ani jednej plamki, ani pyłku. Cała sala jest jasno oświetlona. Na półkach wszystkie produkty są ustawione równiuteńko, nie brakuje ani jednego. Ceny niestety też zwalają z nóg, w większości przypadków znacznie wyższe niż w jakimkolwiek innym sklepie. Przy wejściu na sklep stały metalowe koszyki i małe plastikowe koszyki na zakupy. Zabrałam jeden ze sobą i przeszłam się po sklepie. Jego zaletą jest to, że są to prawdziwe delikatesy, można tu znaleźć mnóstwo produktów unikalnych, egzotycznych, ciężkich do kupienia gdzie indziej. Wzięłam z półki co miałam wziąć i udałam się do kasy. Kolejki nie było, podeszłam do kasy, pracownica skasowała, podała cenę, zasugerowała dodatkowy zakup, przyjęła pieniądze i wydała resztę. Wszystko bardzo miło i przyjemnie.
Nie będę tu się rozwodziła nad bogatym asortymentem sklepu, bo ten jest imponujący. W Natura24 można kupić chyba wszystko, co jest związane z medycyną niekonwencjonalną, suplementami. Układ sklepu jest bardzo czytelny i prosty, błyskawicznie odnalazłam to, czego szukałam. Można kupować jako klient zalogowany, można też kupować bez rejestracji. Wybrałam ten drugi wariant. Zamówiłam, wybrałam rodzaj przesyłki, podałam adres dostawy, e-mail i numer telefonu odbiorcy. Wybrałam płatność za pomocą karty i zapłaciłam. Tutaj trafiłam na mały zgrzyt, nie wyświetliło się żadne potwierdzenie z dokonanej transakcji, które mogłabym zachować. Transakcji dokonałam późnym wieczorem. Następnego dnia dostałam e-mail z informacją, że zamówienie jest w trakcie realizacji. Następnego dnia, że zostało wysłane. Jeszcze kolejnego zapukał do mnie kurier z paczką. Super. Jedyne, co firma mogłaby zmienić to ton e-maili, z oficjalnego, bezosobowego na bardziej sympatyczny.
Miałam otrzymać z firmy kilka przesyłek. Ponieważ miałam sprawy służbowe nie mogłam czekać na kuriera. Około godziny 12 zadzwonił telefon. Dzwonił kurier z informacją, że ma dla mnie paczkę. Poinformowałam go, że najwcześniej będę za godzinę w domu. Kurier zapytał, czy w takim razie może być po szesnastej. Powiedziałam, że tak, oczywiście. Przyjechał mniej więcej 16:30, przyniósł mi dwie bardzo ciężkie paczki. Ponieważ były to materiały, które po pewnym czasie miałam firmie odesłać zapytałam od razu jak mogę to zrobić. Kurier zostawił mi swój numer telefonu i powiedział, że potrzebny mi będzie numer klienta (tej firmy, na koszt której odsyłam paczki). Powiedziałam, że numer znam i zapytałam co z listami przewozowymi, Kurier powiedział, że nie jest to problemem, on je przygotuje na miejscu. Bardzo miło, kompetentnie i uprzejmie.
Mocno rozczarowała mnie firma podczas kontaktu z infolinią. Potrzebowałam kilka przejazdów w nietypowych godzinach i z bagażem i zadzwoniłam na infolinię firmy icar zapytać o szczegóły. Najpierw trafiłam na dość irytujące powitanie, w którym proponowano mi zamówienie samochodu na ostatnią lokalizację, z której korzystałam. Potem musiałam czekać na połączenie z żywym człowiekiem. W końcu doczekałam się. Kobieta która odebrała mówiła bardzo cicho i miałam problem z usłyszeniem jej. Zapytałam ile kosztuje przejazd ode mnie do elektrociepłowni Łęg. Kobieta zapytała, gdzie to jest. Zdziwiłam się i zapytałam, czy ona tego nie wie. Powiedziała, że nie wie. Podałam jej adres. Moim zdaniem to duży minus, w końcu obsługa firmy realizującej przewozy po mieście, starająca się być konkurencją dla taksówek powinna wiedzieć gdzie są ważne punkty w mieście. Kobieta powiedziała, że to będzie około 25 zł. I znowu, jak na firmę, która szczyci się tym, że z góry klient zna cenę za przejazd, odpowiedź mało precyzyjna. Zapytałam ile czasu trwa przejazd, w końcu muszę wiedzieć, na którą zamówić samochód. Dowiedziałam się, że takich informacji to oni nie udzielają. Litości!
Tego dnia planowałam jechać linią 130 z przystanku Halemba Kościół. No właśnie, zamierzałam. Udałam się na przystanek. Stał on w tym miejscu odkąd pamiętam, co najmniej 30 lat.Stanęłam pod wiatą i czekałam na autobus. Razem ze mną czekała grupa ludzi - około 10 osób. Autobus miał być o godzinie 16:36 i o tej też godzinie przejechał koło nas. Przejechał i pojechał dalej. Kilkadziesiąt metrów za przystankiem zjechał w zatoczkę i zatrzymał się. Wszyscy czekający na niego rzucili się do biegu. Miałam przy sobie walizkę, więc nie mogłam biec zbyt szybko. Dwie lub trzy najszybsze osoby dogoniły autobus i wsiadły, reszta już prawie, prawie dobiegała, gdy kierowca zamknął drzwi i odjechał. Przy zatoczce stał słupek oznaczający przystanek. Okazało się, że przystanek został przesunięty i kilkadziesiąt metrów. Niestety pod wiatą, która dalej stała w miejscu starego przystanku nie było na ten temat żadnej czytelnej informacji, nie tylko ja, ale kilka innych osób nic o tym nie wiedziały. Takie postępowanie jest po prostu kpieniem sobie z pasażerów komunikacji miejskiej. Zakpił sobie też zresztą kierowca, który widząc biegnącą grupę ludzi nie poczekał na nich, tylko niektórym zamknął drzwi przed nosem. Uwzględniając fakt, że przystanek w tym miejscu funkcjonuje tylko kilka dni, firma mogłaby wysilić się w umieszczenie czytelnej informacji a kierowcy wykazać odrobinę zrozumienia.
Pan Zielonka to mały sklepik z żywnością ekologiczną. Z zewnątrz robi bardzo przyjemne wrażenie, ma logo w zielonym kolorze, z sympatycznym człowieczkiem. Sklepik znajduje się przy bocznej uliczce. Można tutaj kupić warzywa i owoce ekologiczne, pestki i suszone owoce, produkty bez glutenu, różne przyprawa, mąki pełnoziarniste. Sklep urządzony jest ciemnymi meblami, wewnątrz robi miłe wrażenie. Produkty są posegregowane w zależności od asortymentu, opisane cenami. W sklepie pracuje młoda dziewczyna, bardzo miła i uprzejma, chociaż ma niewielką wiedzę na temat sprzedawanych produktów. Ogólnie dużą, ale za małą jak na specyficzny asortyment. Nadrabia to jednak uprzejmością i gotowością odnalezienia potrzebnych informacji. Zamówienie produktu, którego aktualnie nie ma w asortymencie też nie jest problemem, pracownica przekazuje informacje na ten temat szefowi i wyraża gotowość poinformowania telefonicznie klienta o dostępności towaru. Nie skorzystałam, koło sklepiku przechodzę często, więc mogę zajrzeć i sama zapytać. Polecam.
Ulica Pomorska to jeden z oddziałów Muzeum Historycznego Miasta Krakowa. Ma za zadanie upamiętniać działania Gestapo w czasie wojny i SB po wojnie. Mieści się w miejscu historycznym, tam gdzie znajdowała się siedziba obu tych instytucji. Muzeum jest małe, zajmuje jedno pomieszczenie, na zewnątrz, z osobnym wejściem, znajdują się dawne cele gestapo. Z okazji dnia otwartych drzwi po wystawie oprowadzał pracownik muzeum. Mówił w sposób interesujący, ciekawy, cieszę się, że przyszłam i mogłam posłuchać. Pracownikom zależało na tym, żeby zwiedzający jak najbardziej skorzystali, informowali o dodatkowych atrakcjach, wyświetlanych filmach, rozkładzie pomieszczeń. Wystawa ciekawa, jakość obsługi na wysokim poziomie, czegóż chcieć więcej?
Z okazji dnia otwartych drzwi w muzeach krakowskich udaliśmy się z mężem na zwiedzanie. Muzeum zwane potocznie Fabryką Schindlera mieści się w dawnym budynku administracyjnym tej fabryki. Na wystawie prezentowane są dzieje miasta Krakowa i ludności go zamieszkującej w czasie trwania II wojny światowej. Wystawa jest duża, bardzo bogata, eksponatów na niej jest niewiele, więcej zdjęć, informacji, napisów. Przestrzenie są tak zaaranżowane, żeby jak najlepiej oddać ducha tamtych czasów. Całość jest wzbogacona prezentacjami multimedialnymi i nagraniami. Wystawę samą oceniam na 5, a nawet na więcej, gdyby się dało. Przy wejściu znajduje się mały sklepik muzealny i kasa. Przy kasie pracownicy obsługiwali bardzo sprawnie i uprzejmie. Można też skorzystać z szatni, zostawić płaszcz czy cięższą torbę. Koło muzeum jest kawiarnia muzealna, mała, przytulna, ale bardzo droga. Odnośnie całego muzeum mam tylko dwa "ale". Przy wejściu jest toaleta, w której znajduje się jedna kabina męska, jedna damska i jedna dla niepełnosprawnych. Jak na ilość odwiedzających to mam wrażenie, że to poważne nieporozumienie. Nie wyobrażam sobie sytuację w której do muzeum przyjedzie cała wycieczka. Drugi minus to winda, która w budynku jest tylko w jednym miejscu, po jednej stronie ekspozycji i bardzo utrudnia to zwiedzanie osobom, które nie są do końca sprawne ruchowo.
Wracając wieczorem do domu przechodziłam przez Galerię Krakowską i postanowiłam zajrzeć do sklepu Zara. Sala sklepowa jest duża, jasno oświetlona. Do sklepu są dwa wejścia, znajdujące się obok siebie. Klientów, oglądających było bardzo dużo, cały sklep był pełny. Pracownic zauważyłam tylko dwie lub trzy, ale być może w tłumie było więcej. Kolekcja ubrań ładna. Nie na każdym ubraniu dało się zauważyć metkę z ceną. Na wieszakach i stołach był porządek, nie widać było porozrzucanych ubrań, śmieci, ani kurzu. W powietrzu nie było czuć żadnych zapachów. Ogólnie sklep zrobił na mnie dobre wrażenie.
Do piekarni poszłam kupić świeży chleb na śniadanie. Wyszłam razem z mężem. Piekarnia czysta, estetycznie urządzona w ciepłych kolorach pomarańczowo - brązowych. Do obsługi kilkuosobowa kolejka. Ponieważ kupujący wybierają ciastka, krojony chleb itp, obsługa trwa dość długo. Stojąc w kolejce oglądam ciastka w chłodniczej ladzie. Są ułożone w sposób estetyczny, z cenami i nazwami, na półeczkach pod nimi i koło nich jest czysto, w zasadzie nie ma okruszków. Obsługa sympatyczna i uprzejma. Jedyny zgrzyt to niezbyt szczęśliwie dobrany dowcip rzucony przez sprzedającą. Kupowaliśmy chleb a pani zapytała mnie "Co dzisiaj tak skromnie?" Poczułam się głupio, bo mąż zaczął się ze mnie śmiać, że kupuję w tajemnicy przed nim ciastka.
Nowy lokal, niedawno otwarty w Bonarce. Można w nim kupić na szybko coś do jedzenia. Idea lokalu dziwna i niespójna. Na początku miałam wrażenie, że lokal ma sprzedawać potrawy polskiej kuchni i takie są w zasadzie w menu. Nazwa restauracji mało polska i w ogóle dziwaczna, kolorystyka zielona a po centrum handlowym chodzą ufoludki i rozdają ulotki o lokalu. Kupy się wszystko nie trzyma. Podeszłam do lady i obejrzałam potrawy. Co jest dobre, to to, że można sobie wszystko samemu nałożyć, leży wyłożone w ladzie grzewczej. Nad potrawami są ich ceny, więc nie dość, ze samemu skomponuje się posiłek, to jeszcze od razu można sobie policzyć, ile się za niego zapłaci. Przy kasie pobiera się sztućce. Fajnie, że możemy jeść z prawdziwych talerzy, nie takich okropnych papierowych albo plastikowych. Przy kasie jest jasno oznaczone miejsce, gdzie mamy dokonywać zwrotu brudnych naczyń. Z napojów dostępne są koktajle, kompoty i Coca-Cola. Tą ostatnią można sobie dolewać do kubeczka samemu, ile razy się chce.
Sklep jak sklep. Główną jego zaletą jest to, że znajduje się w ruchliwym miejscu i można w nim zrobić zakupy potrzebnych produktów. Samo wyposażenie sklepu jest niefunkcjonalne. Przejścia pomiędzy półkami są wąskie i ciasne, jeżeli w alejce spotkają się dwie osoby to mają duży problem z minięciem się. W sklepie znajduje się nieźle zaopatrzone stoisko z mięsem i wędlinami, niestety cały czas jest przy nim kolejka i bardzo dużo czasu trwa obsługa. Na tym stoisku ceny są rozsądne i zachęcające do zakupu, ogólnie ceny w sklepie są raczej wyższe. Stoisko z pieczywem i ciastkami jest osobno, poza kasami. Warzywa i owoce w minimalnej ilości, brzydkie i nieciekawe. Pomiędzy wejściem a kasami wózki pozostawiane przez klientów w nieładzie, pracownicy nie próbują ich ustawiać równo. Do kas spore kolejki, po 5 - 6 osób. Kasjerka średnio uprzejma, obsługuje szybko, ale nie nawiązuje kontaktu wzrokowego z klientami.
Bardzo nieprzyjemnie zaskoczyło mnie Allegro swoimi ostatnimi zmianami. Nie korzystałam z Allegro przez kilka miesięcy. Weszłam wczoraj zrobić zakup. Okazał się, że układ strony bardzo się zmienił, informacje, które wcześniej były razem przy opisie aukcji są jakoś dziwnie rozsiane po różnych podstronach i trzeba się ich naszukać. Znane i lubiane gwiazdki i słoneczka zostały zastąpione przez jakieś śmieszne, wyblakłe gwiazdki, brzydkie i trudne do odczytania. Cała kolorystyka strony zrobiła się smutna i szara, no i o wiele mniej komfortowa w użytkowaniu i nawigacji. Zrobiłam zakup i przystąpiłam do finalizacji transakcji. Kupowałam coś, za co zamierzałam zapłacić przez Płacę z Allegro a potem odebrać osobiście w Krakowie. Robiłam już tak wiele razy i nigdy nie było z tym problemów. Wybrałam przedmioty, wybrałam odbiór osobisty i okazało się, że nie mogę już zapłacić. Odbiór osobisty został na stałe połączony z opcją "płatne przy odbiorze", nie mogę tego zmienić. Podczas wybierania metody płatności nie zauważyłam niczego co miałabym zaznaczyć, ma wrażenie, że taka funkcja została po prostu wyłączona przez firmę. Pomyślałam, że widocznie Allegro, które tak bardzo zachęcało do płacenia przez szybkie płatności, teraz zniechęca. No cóż, przeżyję, po prostu jeszcze jeden powód, dla którego coraz mniej przyjemnie robi się na Allegro zakupy.
Ponieważ od czasu do czasu bywam w centrum handlowym Bonarka postanowiłam skorzystać z nowej promocji, nazywanej "paragoniki do kontroli". Promocja polega na tym, że podczas robienia zakupów w odpowiednio oznaczonych sklepach dostaje się paragon z wydrukowanym na odwrocie kodem paskowym. Taki kod ma być sprawdzany w tzw "rabatomacie". Wszystkie paragony są rejestrowane i biorą następnie udział w losowaniu nagrody głównej, samochodu. Oprócz tego jest możliwość wygrania bonu o wartości 50 zł i nagrody dodatkowe, rabaty do wybranych sklepów w Bonarce. Rabaty są różnej wysokości w zależności od sklepu i można sobie samemu wybierać, jaki chce się dostać. Zarejestrowałam dwa paragony, odebrałam dwa kupony rabatowe. Hostessy obsługujące urządzenie były bardzo miłe i uprzejme. Zachęcają do wzięcia udziału w kolejnej części zabawy, obchodzeniu drugich urodzin centrum handlowego, wydają specjalne kupony w celu wymyślenia hasła reklamowego. Loteria dość przyjemna i motywująca do robienia dodatkowych zakupów w Bonarce. Promocja trwa do 4 grudnia.
Ponieważ nie czułam się dobrze, wieczorem postanowiłam udać się do lekarza całodobowego (była niedziela). Przypomniałam sobie, że słyszałam o poradni lekarskiej niedaleko mojego domu i postanowiłam udać się tam sprawdzić, czy faktycznie jest. Okazało się, że ambulatorium funkcjonuje, dojście do placówki jest czytelnie oznaczone. Okazało się, że do gabinetu nie ma kolejki, obsługa odbywa się na bieżąco. Podeszłam do pielęgniarki, zostałam zarejestrowana i poproszona do drugiego pokoju, do lekarza. Przyjmował młody mężczyzna, bardzo uprzejmy, taktowny i kompetentny. W czasie wywiadu ustalił, co może być powodem mojego złego samopoczucia, zalecił mi doraźny lek. Ponieważ chciał sprawdzić, czy lek na mnie zadziała poprosił mnie, abym po zażyciu go usiadła w poczekalni i odczekała pół godziny. Po około 30 minutach lekarz przyszedł do mnie na korytarz, porozmawiał o tym, jak się czuję i zaprosił mnie jeszcze raz do gabinetu. Bardzo mi było miło, że nie zapomniał o mnie, że sam wyszedł na korytarz. Jak na krakowskie gabinety lekarskie to wręcz ewenement. Następnie lekarz wydał mi kartkę na temat udzielonej doraźnej pomocy i pożegnał mnie.
Do Biedronki udałam się zrobić zakupy przed wolnym dniem 11 listopada. W sklepie była ogromna ilość kupujących. Był problem z poruszaniem się pomiędzy półkami, zwłaszcza, jeżeli miało się ze sobą metalowy koszyk. Przy kasach stały duże kolejki, chociaż obsługa w sklepie robiła co mogła, żeby przyspieszyć obsługę. Trzeba przyznać pracownikom, że udało im się prowadzić obsługę w jak najlepszy możliwy sposób, pomimo wielu klientów w sklepie było czysto i na półkach nie brakowało towarów, chociaż oczywiście było tam sporo pustych zbiorczych opakowań (worków, kartonów)
Robiłam wieczorem niewielkie zakupy w Auchanie. W sklepie było sporo klientów, ale poruszać się można było po sklepie bez problemu. Sklep w zasadzie był uporządkowany, nie było problemów w poruszaniu się po alejkach, nie były pozastawiane paletami z których pracownicy dokładaliby towar. Na dziale z odzieżą można było kupić resztki letniej czy jesiennej odzieży w bardzo okazyjnych cenach (po 5 czy 10 zł). Do stoisk z obsługą nie było kolejek, przy rybach obsługa odbywała się na bieżąco, podobnie przy mięsie, przy wędlinach dwie trzy trzy osoby czekały w kolejce. Nie było problemu z wózkami czy koszykami, przed wejściem na salę sprzedaży czekały pospinane wózki, wewnątrz stały koszyki na zakupy i wózeczki na nie. Na półkach dało się zauważyć braki, ale nie mogę narzekać, sklep był zatowarowany. Do kas nie było kolejek, czynnych było wiele kas, stało przy nich po jednej, dwie osoby, więc obsługa odbywała się sprawnie.
Przechodziłam ulicą koło sklepu Textilehouse. Zauważyłam na szybie dużą informację, że od dzisiaj jest nowa kolekcja i postanowiłam zajrzeć. Szyby sklepowe były czyste. Weszłam do środka. Wnętrze sklepu było uporządkowane, na podłodze nie zauważyłam brudu. Ubrania były eksponowane na wieszakach, na półkach, w koszach i gablotach. Wszystkie te elementy były czyste. W sklepie zupełnie nie było czuć charakterystycznego, nieprzyjemnego zapachu używanej odzieży. Zauważyłam kilka pracownic, miały przypięte plakietki z imionami. Jedna obsługiwała przy kasie, pozostałe znajdowały się na sali sprzedaży. W sklepie w dwóch miejscach zauważyłam przymierzalnie, czekały do nich kolejki klientek. W sklepie w kilku miejscach były lustra i w nich też klientki przeglądały się podczas mierzenia ubrań. Po sklepie poruszało się bardzo niewygodnie, stojaki stały dość ciasno, klientek było wiele i właściwie trzeba było się przepychać, trudno było cokolwiek obejrzeć na spokojnie. Ubrania w większości sprawiały dobre wrażenie, czyste, bez rozdarć i uszkodzeń, chociaż nie poprasowane.
Będąc w Galerii Krakowskiej chciałam skorzystać z toalety. W tej galerii prawie zawsze do toalet są dużo kolejki i wewnątrz nie jest zbyt czysto. Tego dnia na szczęście była wyjątkowo krótka kolejka, tylko kilka osób. Przed toaletami stała pracownica, koło niej znajdował się stolik z kwiatuszkami i tacką z pieniędzmi za toaletę (dobrowolnie). Wewnątrz pomieszczenia było niezbyt czysto, podłoga była zachlapana kroplami wody, które spadły z rąk klientek myjących ręce. Wewnątrz kabiny do której trafiłam też nie było czysto, na podłodze i koszu na śmieci leżały strzępy i kawałki papieru toaletowego - prawdopodobnie pracownica dawno tu nie zaglądała. Zapach był niezbyt przyjemny, dawno nie odświeżany.
Wracając z pracy zajrzałam do Biedronki zrobić małe zakupy. Co zaskoczyło mnie w sklepie negatywnie? Właściwie tylko jedno - ogromny tłum ludzi w środku. Ciężko było przecisnąć się przez alejki sklepu, ciężko było chodzić i oglądać co jest na regałach, do kasy też były kolejki. Co do pozostałych elementów funkcjonowania sklepu nie mam zastrzeżeń. Pomimo bardzo dużego ruchu w sklepie podłoga była czysta, półki też, na półkach był duży wybór towarów, nie leżały tam puste kartony ani folie. Po sklepie chodziły dwie pracownice zajęte porządkowaniem i dokładaniem. Sklep był dobrze zatowarowany. Sala była jasno oświetlona. Przy wejściu na salę sprzedaży stały czerwone koszyki na zakupy i duże metalowe kosze na kółkach. Za kasami leżały ulotki reklamowe. Kasjerka uprzejma, podczas obsługi stosowała zwroty grzecznościowe. Miała na sobie firmową koszulkę i firmowy polar, identyfikator miała przypięty do koszulki i częściowo zasłonięty polarem. Sklep znajduje się w małym pawilonie, wejście po schodkach, trochę niewygodne.
W celu zapewnienia wyższej jakości usług używamy plików cookies. Kontynuując korzystanie z naszej strony internetowej bez zmiany ustawień prywatności przeglądarki, wyrażasz zgodę na wykorzystywanie ich.