Biuro podróży Good Luck w Tychach zawsze było dla mnie najlepszym pod słońcem, bo kompetentnym biurem. Od 5 lat korzystam z jego usług i zawsze byłam zadowolona. Wybieram się z narzeczonym do Turcji na 2 tygodnie, tak więc namówiłam go, abyśmy przy okazji pobytu w Tychach wybrali się do Good Lucka po "poradę". I tym razem się nie rozczarowałam. Biuro znajduje się w centrum miasta, przy jednej z głównych ulic. Pomieszczenie jest bardzo małe i ciasne, co niestety nie jest mocną stroną tej firmy. Natomiast obsługa nadrabia brak tego komfortu. Zawsze w sezonie jest przynajmniej 3 pracowników, którzy dwoją i się i troją, nie aby sprzedaż wczasy, lecz aby klient wrócił zadowolony z wczasów i na drugi rok również skorzystał z ich usług. Biuro ma w ofercie wiele krajów i wiele ofert biur podróży. Gdy usiedliśmy przy stoliku pracownika, najpierw zapytał, czy mamy jakiś pomysł na wakacje, czy ma nam coś polecić. Gdy usłyszał, że interesuje nas Turcja, od razu zadał kilka konkretnych pytań dotyczących terminu i ceny. Następnie wybrał 3 katalogi i zakreślił kilka hoteli, które poleca, bo sam tam był lub były jego koleżanki z biura. Gdy zaczęliśmy szukać terminu, powiedział szczerze, że w tej chwili jest za wcześnie na wykupienie wczasów (interesował nas wrzesień) i radzi poczekać i zarezerwować wczasy 2 tygodnie przed odjazdem, jeśli tak możemy. Wtedy wczasy są nawet o 30% tańsze, co pokazał nam na przykładzie najbliższych wylotów. Polecił miejsce w Turcji, badając wcześniej nasze potrzeby: czy mamy dzieci, czy chcemy się poszaleć w Turcji czy raczej tylko odpocząć, delikatnie zbadał ile chcemy przeznaczyć na wczasy. Rozmowa była krótka i treściwa. Pracownik zachęcił do obejrzenia katalogów i zapoznania się z tym co polecił, a następnie zaproponował aby zadzwonić na 2-3 tygodnie przed urlopem, a on zaproponuje wtedy z oferty coś co na pewno nas usatysfakcjonuje. Pełen profesjonalizm! Nie stawiają na ilość lecz na jakość. Poza tym zachęcające jest to, że pracownicy zwiedzili wiele miejsc i widzieli wiele hoteli na własne oczy. Na pewno i w tyn roku skorzystam z ich usług!
Udałam się do salony Gatta w Galerii Białej w Białymstoku, aby kupić rajstopy. Szłam za kilka godzin na wesele i potrzebowałam dobrych, mocnych rajstop. Na sklepie były dwie Panie ekspedientki i gdy tylko weszłam popatrzyły na mnie i z uśmiechem przywitały. Gdy od razu zwróciłam się w stronę regałów z rajstopami, jedna z Pań podeszła i zapytała czy może mi w czymś pomóc. Odpowiedziałam, że potrzebuje rajstop, w rozmiarze 2 i w kolorze cielistym, takich żeby wytrzymały całą noc weselnych zabaw. Pani, badając moje potrzeby, zapytała jakie mam buty i czy są one z odkrytymi palcami. Gdy usłyszała potwierdzenie, od razu podeszła do półki i podała mi właściwy rozmiar. Dodatkowo zapytała czy chcę zobaczyć kolor na próbniku. Skorzystałam z tej propozycji i gdy przekonałam się, że jest to produkt, którego szukam, kupiłam go. Zaskoczeniem było to, że Pani wcale nie próbowała mi sprzedać drogich rajstop, moje kosztowały zaledwie 10 złotych. W takim sklepie, który w dodatku jest przestronny, wszystko jest ładnie poukładane i działa klimatyzacja, aż miło robi się zakupy.
Do Białegostoku pojechałam z moim chłopakiem na ślub naszych znajomych. Nocleg zarezerwowaliśmy sobie w Hotelu Titanic. Z zewnątrz hotel ten nie wygląda ciekawie, znajduje się przy bardzo ruchliwej ulicy i nie posiada wokół żadnego ogródka, ani miejsca na odpoczynek. Parking jest bardzo mały, na około 10 samochodów. Wewnątrz jest ładnie i gustownie, wnętrza recepcji, czy sali restauracyjnej są czyste, schludne i ładnie urządzone. Recepcjonistka, która nas powitała, choć nie była niegrzeczna, to jednak w ogóle nie uśmiechała i nie mówiła ponadto co uważała, ze musi. Oschłość recepcjonistki nie powstrzymała nas przed poproszeniem o wazon na bukiet, który mieliśmy ze sobą. Pani przynosząc bukiet, zastrzegła, abyśmy go jednak przynieśli jak najszybciej. Udaliśmy się do pokoju. Korytarz na piętrze już nie wyglądał tak ciekawie, był ciasny, ciemny i duszny. Pokój podobnie, choć czysty, to jednak jego wielkość była klaustrofobiczna. Ręczniki były białe ale bardzo postrzępione. Meble w pokoju pamiętały chyba lata 80. Zaskoczeniem dużym była sala w której na drugi dzień jedliśmy śniadanie. Jajecznica nie była za dobra, smakowała jakby była robiona dnia poprzedniego, natomiast zaskoczeniem były naleśniki podawane na życzenie. Były bardzo smaczne bardzo obfite. Ogólnie było czysto i to najważniejsze, jednak za cenę, którą zapłaciliśmy, spokojnie mogliśmy wynająć przyjemniejsze miejsce.
Udałam się do Świata Spinek w Olsztynie w Domu Handlowym Carrefour w celu zakupienia ozdobnego czarnego kwiatka do włosów, który byłby jednocześnie broszką i spinką. Salon ten jest mały ale znajduje się tam dość spora ilość różnych rzeczy. Od tych przeróżności w głowie mi się zakręciło. Za ladą siedziały dwie młode dziewczyny i namiętnie opowiadały sobie różne historie na temat wspólnej koleżanki. Moje wejście do sklepu nie wywołało na nich żadnego wrażenia ani reakcji. Gdy powiedziałam "dzień dobry", to powolnie jedna z nich odwróciła głowę i właściwie nie przerywając swojego prywatnego tematu, odpowiedziała mi mimochodem. Dość długo kręciłam się po sklepie, jednak nie znalazłam tego czego szukałam. Postanowiłam podejść do Pań i zapytań o czarny kwiatek. I znowu jedna z Pań rzuciła w moją stronę wzrokiem krótko mnie informując : "nie ma czarnych". Gdy wyszłam ze sklepu zauważyłam na wystawie dokładnie taki kwiatek jakiego szukałam. Jednak niesmak obsługi i zlekceważenie przez ekspedientki skutecznie zniechęciły mnie do powrotu do sklepu. Wydawało mi się, że z tak lekceważącym potraktowaniem klienta w dzisiejszych czasach nie można się już spotkać. Myliłam się...
Sklep Bata, o którym chciałam napisać, znajduje się w Centrum Handlowym Galera Biała przy ulicy Miłosza w Białymstoku. Salon mieści się na parterze, jest bardzo duży, przestronny. W sobotę wybraliśmy się tam z moim chłopakiem, aby kupić dla niego buty na wesele naszych znajomych. W salonie było pusto, nie było żadnego klienta, tylko my. Zauważyłam, że na salonie są trzy ekspedientki, ubrane według standardów, tak samo. Panie stały na środku sklepu obok kasy i rozmawiały sobie na tematy prywatne. Podeszliśmy z chłopakiem do stanowisk z męskimi butami i zaczęliśmy oglądać. Staliśmy przy półkach około 8 minut, i w tym czasie nie podeszła do nas żadna ekspedientka. Wybraliśmy dwa modele, sami poszukaliśmy sobie wśród kartonów odpowiedniego rozmiaru i chłopak zaczął przymierzać. Ponieważ z jednego z modeli nie pasował rozmiar, poszłam do półek i rozpoczęłam poszukiwania rozmiaru 43. Mój chłopak wybrał jeszcze i przymierzył dwa inne modele. Wybrane buty w kartonie zostawiliśmy, a resztę odłożyliśmy na woje miejsce. Żadna z ekspedientek nie zainteresowała się nami. Nawet żadna z pań nie podeszła sama do kasy, tylko sami musieliśmy poprosić o skasowanie. Jak na tak ekskluzywny sklep, w którym buty kosztują powyżej 200 zł to obsługa była bardzo nieprofesjonalna.
Sklep CCC w Centrum Handlowym Carrefour oceniam bardzo pozytywnie pod każdym względem. Po wejściu do sklepu powitały mnie z uśmiechem panie ekspedientki. W sklepie przyjemnie pachniało a klimatyzacja chłodziła gorące powietrze. Jestem dość wymagająca jeśli chodzi obuty i zawsze wybrzydzam i długo przymierzam. Tym razem chyba nie było pary, która by mi się nie podobała. Były buty we wszystkich rozmiarach i stylach. Każdy znajdzie tam coś dla siebie. Ja tym razem szukałam butów na obcasie na wesele. Zazwyczaj mam duży kłopot z kupnem butów, ponieważ noszę rozmiar 35. Tym razem z prawie każdego modelu w CCC znalazłam mój numer. W dodatku obsługa była dyskretna, żadna z ekspedientek nie chodziła za mną i nie pilnowała czy przymierzam i czy nie zniszczę butów. Gdy potrzebowałam pomocy pani życzliwie i z uśmiechem pomagała mi znaleźć druga parę. Na koniec okazało się, że buty nie są drogie, co mnie już maksymalnie uszczęśliwiło. Przy kasie była świadkiem, jak jeden z klientów przyniósł buty do reklamacji. Pani ekspedientka z uśmiechem przyjęła towar i z uwagą i cierpliwością wypełniła dla klienta druk reklamacyjny, doradzając mu co w nim zaznaczyć. Każdemu mogę ten sklep polecić, zarówno ze względu na położenie, dużą przestrzeń, jak i miłą i kompetentną obsługę.
24 maja kupiłam w aptece osiedlowej termometr rtęciowy za około 10 złotych. Tego dnia byłam u lekarza z moją anginą i bardzo wysoką gorączką, więc po powrocie do domu postanowiłam zmierzyć sobie temperaturę. Gdy wyjęłam termometr z opakowania, okazało się, że na środku termometr jest pęknięty. Mój chłopak poszedł od razu do apteki, aby go wymienić. Usłyszał od Pani aptekarki, że nie przyjmie ona reklamacji, ani nie wymieni termometru, bo na pewno ja go upuściłam i pękł. Po dłuższych negocjacjach mojemu chłopakowi udało się namówić Panią na wymianę, okazało się wszystkie termometry, które były w aptece posiadały tą samą wadę. Pani aptekarka odebrała termometr, zabrała paragon i poprosiła o numer telefonu. Zdziwiliśmy się, ze Pani zabrała paragon i nie wypisała druku reklamacyjnego. Ponieważ odmówiono zwrotu pieniędzy, mój chłopak kupił termometr w innej aptece, był on bardzo potrzebny. Minęły 3 tygodnie, a z apteki nikt nie zadzwonił. Poszłam do apteki po odbiór pieniędzy, z tego co wiem, to reklamacja musi być rozpatrzona po 14 dniach, a w przypadku przekroczenia tego terminu klientowi należy się zwrot. Pani aptekarka poinformowała mnie, że reklamacji producent jeszcze nie rozpatrzył i nie jest możliwy zwrot gotówki. Gdy poprosiłam o rozmowę z kierownikiem lub właścicielem apteki, usłyszałam, że w tej chwili tej osoby nie ma i nie wiadomo kiedy będzie. W końcu wręcz wymusiłam na farmaceutce informację, że właścicielka będzie około 14.00. Rozmowa z właścicielką była podobna: producent nie rozpatrzył reklamacji itp. Dopiero gdy zaczęłam pytać dlaczego zabrano paragon i nie otrzymałam druku reklamacyjnego i że teraz to już poproszę informację wszystkie na piśmie, właścicielka stwierdziła, że chce załatwić sprawę polubownie. Po 15 minutach spędzonych w aptece otrzymała zwrot gotówki. I całe to zamieszanie dla 9 złotych....
Do moich obowiązków w pracy należy, m.in. odbieranie i nadawanie przesyłek kurierskich. Ponieważ mamy jako firma podpisaną umowę z firmą DHL, tak więc, pomimo moich przykrych doświadczeń z tym kurierem, postanowiłam skorzystać z ich usług. Stwierdziłam, że należy dać sobie kolejną szansę i odbudować nadszarpnięte zaufanie. Zadzwoniłam na infolinie, aby zamówić kuriera na trasie Olsztyn-Warszawa. Generalnie, co jest uzasadnione działalnością firmy, miejsce nadania nie pokrywało się z siedzibą firmy, natomiast firma miała być płatnikiem. W taki właśnie sposób nadajemy przesyłki od kilku lat. Niezwykle skrupulatna Pani z infolinii zaczęła wypytywać mnie o różnicę między adresem firmy, a adresem nadania. Po kilkunastu minutach tłumaczenia i wyjaśniania, Pani stwierdziła, ze sytuacja jest dziwna i w takim wypadku powinnam zwrócić się z prośbą do DHL o zgodę na taką usługę. Najlepiej jak wyślę tą prośbę faxem. Ciekawe by się stało, gdyby szef wydał mi polecenie nadania przesyłki, a ja poprosiłabym go o zwrócenie się do mnie na piśmie, z prośbą o moją zgodę? Pewnie zwolniłby mnie z pracy. Tak więc, podziękowałam Pani z infolinii DHL i zamówiłam kuriera z UPC. Kurier zjawił się po 1 godzinie, a koszt przesyłki był o 8 złotych niższy od stałego dostawcy firmy DHL i przesyłka dotarła do celu do południa dnia następnego. Wyjątkowo niekompetentny jest zespół pracowników infolinii DHL. Nie pomagają klientom, ale uprzykrzają i komplikują im życie. Ciekawe czy wiedzą skąd biorą się środki na wypłatę ich wynagrodzeń?
Moja 3-dniowa przygoda z DHL-em!
Firma w której pracuję, oddział warszawskiej firmy na Warmii, ma podpisaną z DHL umowę o współpracy. Ma więc specjalny numer klienta i swoich opiekunów. Szef poprosił mnie w środę, abym wysłała do USA próbkę handlową naszych produktów. Mała 30 dkg paczuszka zmieściła się w kopercie bąbelkowej.
Po długich rozmowach na infolinii udało mi się zamówić kuriera. Obsługujący nie na infolinii pracownik nie mógł zrozumieć, ze wysyłam tylko próbkę towaru, a nie żywność do spożycia. Wiadomo, że przepisy USA są bardzo restrykcyjne, ale bez przesady. Poza tym wiedziałam jakie dokumenty są mi potrzebne. Najpierw usłyszałam, ze oni żywności nie przewożą, potem, że muszę mieć odprawę celną. Ja co prawda wysyłam próbkę do USA po raz pierwszy, ale pracownik DHL chyba powinien mieć w tym wprawę, a przynajmniej być przeszkolony. Po długiej rozmowie udało mi się zamówić kuriera. Kurier miał przyjechać w czwartek między 9.00, a 14.00. Można było przymknąć oko, na to, ze spóźnił się pół godziny, natomiast nie można było mu wybaczyć, ze przyjechał do centrali w Warszawie, a nie do oddziału warmińskiego, jak było zamówione.
Ok. Pomyłki takie się zdarzają. Zadzwoniłam i raz jeszcze chciałam zamówić kuriera. Okazało się, że kurier do tego miasta nie może dojechać bez dopłaty. Podczas gdy przesyłka miała kosztować 360 zł dojazd kuriera z najbliższego oddziału (30 km) miał kosztować 280 zł. Okazało się, że po przesyłki drogowe kurier do nas przyjeżdża, a po lotnicze już nie. Tak, to jest logiczne, w naszym mieście nie ma lądowiska dla samolotów.
Popołudniu pojechałam z przesyłką i dokumentami do oddziału. Od początku musiałam wyjaśniać co wysyłam, gdzie, ile, jakie mam dokumenty itd. Pani obsługującej, na hasło: USA, zatrzęsły się ręce. Wiła się i miotała po biurze, nie wiedząc co zrobić. Wtedy po raz pierwszy narodziła się we mnie wątpliwość, czy przy takiej organizacji w firmie DHL, jest możliwe dostarczenie przesyłki do USA.
Pani zaczęła skrzętnie przyglądać się dokumentom. Potem zadzwoniła, dopytała i podała kwotę do zapłaty. Ok, kwota zgadzała się. 360 zł. Natomiast nie zgadzała się forma zapłaty: gotówka!
Zaczęłam więc Pani tłumaczyć, ze przecież jesteśmy stałym klientem, mamy swój numer, potwierdzałam płatność przelewem itd. Pani była niewzruszona. Rozłożyła ręce i czekała na gotówkę. Poprosiłam, aby zadzwoniła do naszego opiekuna w centrali i potwierdziła. Pani wykręciła numer i poprosiła pracownika infolinii o wycenę przesyłki, po czym odłożyła słuchawkę!!!???
Pomyślałam, że po prostu nie rozumie o czym ja mówię. Wyciągnęłam więc z torebki swój telefon i zadzwoniłam do opiekuna. Opiekun potwierdził, że płatność ma nastąpić przelewem. Przekazałam, wiec aparat Pani obsługującej. Nie wiem o czym rozmawiali przez te 7 minut, ale po tym jak Pani się rozłączyła, usłyszałam: "Musi Pani zapłacić gotówką".
Nie miałam siły, ale wiedziałam, ze muszę nadać tą paczkę.Zapytałam nieśmiało dlaczego, przecież opiekun potwierdził przelew. Wtedy to Pani zażądała numeru rozpoczynającego się na 14. ? Poprosiłam więc, aby Pani zadzwoniła raz jeszcze do opiekuna i zapytała go o ten numer, bo ja go nie znam i nie wiem o co Pani chodzi. W odpowiedzi usłyszałam, że mam podać jakiś numer rozpoczynający się na 14, a jak go nie podam to mam zapłacić gotówką. Tłumaczyłam, ze przecież nie mam i że specjalnie przyjechałam do oddziału, ale to nie pomogło. Zdecydowanie ta Pani nie chciała mi pomóc i pewnie myślała już co ugotuje na obiad.
Postanowiłam nadać przesyłkę u innego kuriera ale okazało się, ze ceny są dużo wyższe.
Na drugi dzień zaczęłam procedurę od nowa. Zadzwoniłam na infolinie DHL, trafiłam na kompetentnego pracownika, który przyjął zamówienie kuriera i tym razem okazało się, że może on przyjechać do naszej firmy!!! Byłam przeszczęśliwa. Radość jednak moja była krótka, gdyż okazało się, że swoje zamówienie kuriera muszę zgłosić pisemnie. Pan przełączył mnie do kolejnej osoby, która miała wysłać mi na maila wzór takiego zamówienia. Potem było już tylko gorzej. Jak kolejnej osobie podałam numer klienta i po raz dziesiąty od dnia poprzedniego wyjaśniłam co i gdzie chce nadać, okazało się, ze jednak kurier nie dojedzie (nie doleci) bez dopłaty. Tego dnia dopłata wyniosła już 502 zł (dnia poprzedniego kosztowała 280 zł).
Może przynajmniej ten przelew uda się załatwić? Pan uprzejmie wyjaśnił, że mamy dwa numery klienta: jeden na przesyłki drogowe, a drugi, rozpoczynający się na 14, na przesyłki lotnicze.
Podzwoniłam trochę do moich kolegów i koleżanek ze stolicy. Zdobyłam ten numer!
W piątkowe popołudnie udałam się do oddziału DHL, położonego około 30 km od siedziby mojej firmy. Miałam ze sobą 30 dkg przesyłkę do USA, komplet dokumentów, dwa numery klienta, numery telefonów do kolegów z centrali, numery telefonów do opiekunów z DHL i gotówkę (na wszelki wypadek 500 zł). I w końcu bezproblemowo udało mi się nadać przesyłkę do USA.
Gdybym wiedziała i znała drugi numer klienta to udałoby mi się nadać próbkę od razu. Ale w tym całym zamieszaniu, ilości sprzecznych informacji albo jej braku dopiero na końcu cała sprawa wyjaśniła się. Smutne, że wśród tych wszystkich osób z którymi rozmawiałam tylko 1 była w stanie wyjaśnić mi problem. I smutne jest również, że pracownicy DHL podają tak sprzeczne informacje.
Podsumujmy akcję "Przesyłka do USA":
- wykonano w tej sprawie około 12 połączeń telefonicznych
- przeprowadzono rozmowę z około 12 pracownikami DHL
- przejechano około 120 dodatkowych km
- wyjaśniano około 10 razy co wysyłamy i gdzie
- napisano 5 e-maili
- czas nadania 30 dkg przesyłki: 3 dni
Historia jeszcze się nie zakończyła. Z małym dreszczykiem niepokoju czekam na chwilę, kiedy klient potwierdzi dostarczenie próbki...
Niewiele jest takich sklepów, gdzie obsługa klienta oraz asortyment są na najwyższym poziomie. Do takich należy Sklep Rybny na moim osiedlu.
Znajduje się przy jednej z bardzo ruchliwych ulic Olsztyna. Z zewnątrz nic nadzwyczajnego, jeden z wielu sklepów rybnych. A jednak coś przyciąga do niego. To chyba ogromny niebieski napis nad sklepem: RYBY I OWOCE MORZA. Rzuca się w oczy i woła: Zapraszam, wejdź i zobacz co mam w ofercie, na pewno znajdziesz coś dla siebie .
Postanowiłam przyrządzić dla mojego chłopaka pyszną kolację z rybką w roli głównej. Cały dzień zastanawiałam się w pracy, gdzie kupić świeżego sandacza. I nagle przypomniał mi się ten szyld, który mijam codziennie jadąc do pracy.
Sklep jest niewielki, ale jest w nim naprawdę wszystko. Sklep jest czysty i schludny, pachnie świeżą rybą. Wchodząc od razu rzucają się w oczy przeróżne konserwy, ryby w puszkach, sałatki rybne i inne ciekawe przysmaki. Po prawej stronie znajdują się lodówki z rybami. Wszystkie ryby opisane są nazwą i ceną. Zakupiłam paprykarz szczeciński, sandacza i dorsza. Okazało się, że mam do wyboru dwa rodzaje dorsza: atlantycki (bardziej suchy) i grenlandzki (soczysty).
Obsługiwało w tym sklepie dwóch panów. Widać, było, że swoją pracę wykonują z zaangażowaniem, dostarczając klientom fachowej wiedzy o rybach, a dodatkowo wywołując uśmiech swoim sposobem bycia i żartami. Obsługiwali bardzo szybko i sprawnie, jednocześnie konwersując z wszystkimi klientami sklepu.
Następnym razem kupię ryby, których nigdy nie jadłam, a nazw nie sposób wymienić. Zakupy w tym sklepie zrodziły we mnie potrzebę poeksperymentowania z rybami w kuchni.
Wybrałam się do Intersportu, aby poszukać dla siebie i dla chłopaka odzieży narciarskiej. Sklep jest bardzo ciasny. Dużo osób z obsługi kręci się po sklepie, ale oprócz tego, że się kręcą to w niczym nie pomagają. Przynajmniej tak było w naszym przypadku.
Na półkach i wieszakach duży wybór. Rzeczy poukładane i powieszane tak ciasno, że trudno przejść, nie mówiąc już o znalezieniu czegoś. Zapytaliśmy Panią z obsługi, żeby nam pomogła odszukać właściwe rozmiary. Z góry stwierdziła, ze kurtek S nie ma. Dała do przymierzenia kilka mniejszych, ale to nie było to. Nie układało się. Spodnie albo zupełnie za ciasne albo za duże. Przymierzalnie małe i duszne. Po 15 minutach człowiek ma dość zakupów i chce wyjść.
W porównaniu z innymi sklepami sportowymi to była męczarnia.
Wybrałam jedynie bieliznę narciarską, ale stojąc w kolejce już żałowałam. Ponad 20 minut w kolejce, bo obsługiwała tylko 1 osoba.
Nie były to przyjemne zakupy.
Uwielbiam kupować w Decathlonie. Szczególnie w sosnowieckim oddziale tego sklepu. Jako stały klient odwiedzam go regularnie i regularnie dokonuje zakupów. Jak do tej pory żadna z moich wizyt nie spotkała się ze złą obsługą.
Dlaczego lubię robić tam zakupy? Jest bardzo przestronnie, można przemieszczać się swobodnie między stanowiskami, po całym sklepie, nawet na rolkach czy rowerze.Obsługa chodzi po sklepie, układa towar, sprawdza ceny, pokazując tym samym, że jest i w razie potrzeby służy pomocą. Nie lubię nachalnych sprzedawców, którzy krążą często koło mnie jak sępy, gdy tylko wejdę do sklepu, dlatego mogę swobodnie spędzić w tym sklepie nawet kilka godzin.
Ostatnio dokonałam zakupu ubrania narciarskiego: spodnie, kurtka, rękawice. Okazało się podczas przymierzania, że potrzebuje kurtki w rozmiarze S, niestety nie było jej na wieszakach. Obsługa ponad 20 minut szukała w swoich magazynach takiego rozmiaru. I znalazł się. Nie usłyszałam, że nie ma, że tylko to co na sklepie, od razu pracownik sprawdził na magazynie.
Dla mojego chłopaka natomiast nie znalazły się spodnie w potrzebnym rozmiarze. Ale tutaj też pracownik od razu sprawdził w którym ze sklepów jest dany produkt.
W Decathlonie są zawsze przyjemne zakupy.
Dodatkowo mam kartę klienta i za moje punkty otrzymałam już drugi bon do zrealizowania.
No i trzeba nadmienić, że jakość tych rzeczy jest na najwyższym poziomie.
Wybrałam dla siebie pierścionek zaręczynowy. Był taki jaki sobie wymarzyłam. Pojechaliśmy z moim chłopakiem, aby zobaczyć go w salonie z bliska, przymierzyć i zorientować się jaki rozmiar będzie dla mnie właściwy. Do tej pory nie nosiłam pierścionków, więc w ogóle nie orientowałam się w rozmiarówce. Już w sklepie nikt do nas nie podszedł tylko sami musieliśmy podejść do lady. Pani z dużym zaangażowaniem zajęła się nami i naszymi potrzebami do momentu, gdy przyszło do wpłaty zaliczki. Mój chłopak nie chciał od razu jej wpłacić ze względu na problem z rozmiarem pierścionka. Okazało się, że mam rozmiar 7 - 8 i powstała wątpliwość czy ze względu na model, będzie możliwość bezpiecznego zmniejszenia. Gdy mój obecny już narzeczony, pojechał za tydzień do tego salonu, okazało się, że Pani dzwoniła, ale jubiler nie podejmie się takiego zadania. Zaczął więc oglądać inne, podobne pierścionki. Wskazał na jeden z nich (który kosztował 1/3 ceny wcześniej wskazanego) i zapytał Panią obsługującą jakiej wielkości są diamenty (zaręczynowy pierścionek musi mieć diamenty), a w odpowiedzi usłyszał, ze ma się za tą cenę wiele nie spodziewać. Szybko stamtąd wyszedł. To nie było miłe. Pojechałam raz jeszcze do tego punktu, aby upewnić się co do rozmiaru. Ta sama Pani lekceważąco podawała mi kolejne rozmiary do przymierzenia. Ze smutkiem stwierdziłam, ze jednak będę musiała wybrać pierścionek inny i w innym miejscu. Na infolinii Yes, okazało się, że da się wykonać ten model w rozmiarze 7. Dla chcącego nic trudnego. Na wszelki wypadek postanowiłam na inny palec założyć pierścionek i tym sposobem mój chłopak zamówił rozmiar 11 przez internet i w dodatku z 10% zniżką. Na pewno nie odwiedzimy już salonu w Alfie.
Sklep netto ma niewielki asortyment i często zdarza się, ze produkty mają krótki termin spożycia lub termin ten już się skończył. Zachęca jedynie niska cena produktów. Na sklepie zazwyczaj w godzinach, w których robię zakupy, obsługują dwie osoby. Pomimo, iż nie ma dużego ruchu, w kolejce stoi się dość długo - około 15 minut. Powodem tego jest to, że kasjerzy jednocześnie wykładają towar na półkę i podchodzą do kasy dopiero jak zrobi się większa kolejka lub jeśli jakiś klient się bardzo zniecierpliwi. Jest to dość irytujące, szczególnie wtedy, gdy chce się kupić szybko jedną rzecz. Długie czekanie zniechęca do wchodzenia na sklep. Klient może poczuć się zlekceważony. Organizacja pracy nie jest najlepsza co na pewno nie przysporzy sklepowi klienteli.
Po raz drugi zmuszona byłam do skorzystania z usług tego salonu Renault. Pękła szyba w moim aucie i niestety tylko salon Renault mógł mi sprzedać i wykonać montaż konkretnego modelu szyby. A ponieważ Alcar był najbliżej to niestety moja noga musiała przekroczyć ich próg. Zrobiłam to z dużym uprzedzeniem i negatywnym nastawieniem. I muszę przyznać, że mile się zaskoczyłam. Przyjęto auto zaraz na drugi dzień, wypisano właściwe dokumenty, zamówiono mi taksówkę. Na następny dzień auto było do odebrania, czyste, odkurzone. Dodatkowo bardzo kompetentna i miła obsługa. Jedynie cena tej usługi była porażająca. Kierownik Warsztatu Blacharsko- Lakierniczego pomógł mi jednak w organizacji rozliczenia bezgotówkowego z moim ubezpieczycielem. Musiałam podziękować i przyznać, ze czułam się naprawdę jak ważny klient.
Długo zastanawiałam się nad zakupem aparatu fotograficznego. Zależało mi na konkretnym modelu i chciałam kupić go w jak najniższej cenie, ale jednocześnie u bezpiecznego dostawcy. Po analizie wszystkich za i przeciw wybór padł na Agito.pl. Już od momentu zakupu byłam pod wrażeniem szybkiej i konkretnej komunikacji z nimi. Czas realizacji zamówienia był zgodny z podanymi przez sklep terminami. Mogłam na bieżąco śledzić przez internet drogę mojej paczki. Dodam, że przesyłka była profesjonalnie zabezpieczona i zapakowana. Po krótkim okresie użytkowania mojego nowego nabytku okazało się, że karta pamięci, która była zakupiona w zestawie niestety jest uszkodzona. Po wysłaniu do Agito.pl krótkiego zapytania otrzymałam mailem instrukcję zwrotu karty oraz numer Rma, którym mam się posłużyć nadając towar u kuriera. W krótkim czasie otrzymałam dobrą kartę. Muszę przyznać, że po raz kolejny pozytywnie zdziwiła mnie komunikacja z klientem. Szybko, sprawnie, bezproblemowo i co najważniejsze bez kosztów po mojej stronie, bo przez email.
Po raz drugi w tym roku zgłosiłam u mojego ubezpieczyciela - firmy Allianz - szkodę komunikacyjną. Zgłoszenia tego, również tym razem, dokonałam telefonicznie poprzez infolinię. Pracownik infolinii zadał kilka konkretnych pytań na temat szkody: gdzie, kiedy, o której godzinie, czy są świadkowie; poprosił o adres mailowy i obiecał, że w ciągu trzech dni roboczych skontaktuje się ze mną rzeczoznawca. W ciągu godziny otrzymałam na maila zgłoszenie szkody z prośbą o podpisanie i przeskanowanie dokumentu na wskazany adres mailowy. Rzeczoznawca miał już ze sobą wypisany komplet dokumentów, dodatkowo nie musiałam kserować moich dokumentów - Pan wykonał na miejscu ich zdjęcia. W ciągu zaledwie kilku dni przyszedł mail z prośbą o uzupełnienie dokumentacji o jedno pismo i zaświadczenia o bezszkodowości za poprzednie 4 lata. W ciągu następnych kilku dni otrzymałam maila z decyzją o przyznaniu odszkodowania i w tym samym dniu przelew na konto. Musze przyznać, ze wszystko odbyło się szybko, sprawnie i bezproblemowo. Dodatkowo muszę wspomnieć, że nie dostarczyłam zaświadczeń o bezszkodowości, co spowodowało obniżenie mojego odszkodowania. Napisałam maila z prośbą o wyjaśnienie sytuacji. Okazało się, że w każdej chwili mogę dosłać brakujące dokumenty i odszkodowanie zostanie uzupełnione o to potrącenie. System w Allianz naprawdę sprawnie działa i jestem pod wrażeniem bezproblemowości załatwianych przez mnie spraw. Na infolinię można dość szybko się dodzwonić i połączyć z konsultantem. Wysoka nota za kompetencje i sprawność obsługi.
Kilka tygodni temu w mieszkaniu mojej sąsiadki wybuchł pożar, prawdopodobnie jakieś zwarcie w instalacji elektrycznej. Sprawę i jej przyczyny bada policja.Jako sąsiadka staram się jakoś pomóc, tak więc zobowiązałam się do pomocy przy załatwianiu spraw z ubezpieczycielem. Zadzwoniłyśmy na numer podany na stronie internetowej, aby dopytać się jak zgłosić szkodę. Pani z drugiej strony słuchawki, poinformowała nas, ze przyjmuje zgłoszenie i poda kontakt do nas likwidatorowi szkody. Próbowałyśmy dopytać kto to będzie, kiedy przyjdzie, co zrobić jeśli nie posiadamy oryginału polisy, bo albo spłonęła, albo się gdzieś w tej chwili zagubiła. Niestety nie otrzymałyśmy odpowiedzi na żadne z tych pytań. Pożar jest wyjątkową sytuacją i kiedy komuś dobytek spłonął lub się zniszczył, to trudno czasami o spokój. Ubezpieczyciel w takiej sytuacji powinien wiedzieć jak się zachować i jakich informacji udzielić. Po kilku dniach pojawił się ekspert, który obejrzał mieszkanie i zostawił listę 10 rzeczy do uzupełnienia. Tak więc kolejne kilka dni spędziłyśmy na załatwianiu zaświadczeń, przygotowałyśmy kosztorys strat. Na liście znalazło się również zaświadczenie z policji o przyczynach pożaru. Trochę się nam to wydało dziwne, że to poszkodowany, a nie ubezpieczyciel składa wniosek na policję o wydanie tego zaświadczenia. Postanowiłyśmy upewnić się u likwidatora, więc zadzwoniłyśmy na numer podany w jego piśmie. Okazało się, ze to znowu infolinia. Pani, która odebrała nasz telefon, była wyraźnie zmęczona swoją praca. Rozmawiała ze mną w bardzo nieuprzejmy sposób. Poprosiłam o kontakt z naszym likwidatorem, ale w odpowiedzi usłyszałam, że ona nie jest po to aby łączyć rozmowy, ani od tego, aby podawać nr telefonów. Najwyżej może poinformować likwidatora o kontakcie z naszej strony lub przekazać mu informację ode mnie. Poprosiłam więc o przekazanie pytania, czy aby na pewno mamy starać się o zaświadczenie z policji i poprosiłam likwidatora o kontakt. W odpowiedzi usłyszałam, że Pani widzi na komputerze całą sprawę (wcześniej podałam numer szkody), tak więc ona mnie informuje, że Allianz wystąpił do policji o takie zaświadczenie i ja już nie muszę. Poprosiłam więc, aby przekazała likwidatorowi, że kontaktowałam się i o to zaświadczenie nie będę już występować. Pani przypomniała mi, że nie jest sekretarką tylko pracownikiem i ona nie przekazuje żadnych informacji likwidatorom. Trochę sprzeczne i niezrozumiałe dla mnie te informacje. Ręce mi opadły i zrozumiałam, że z tą niekompetentną osobą nie warto dalej rozmawiać. Obsługa tej firmy to porażka, a już Pani z infolinii przelała czarę goryczy. Nie wiadomo czy śmiać się czy płakać.
Jak co tydzień pojechałam do Carrefoura na weekendowe zakupy. Pozytywne nastawienie, niekoniecznie do tej sieci, ale na pewno do tego właśnie sklepu, sprawia, że jest to jedyny hipermarket w Olsztynie w którym robię zakupy. I tym razem się nie rozczarowałam, a wręcz przeciwnie. Po sprawnym załadowaniu wózka produktami udałam się do kasy. Dzięki temu, że jest tutaj dużo otwartych kas, kolejki posuwają się bardzo szybko. Pani obsługująca kasę, jak zwykle miła i uśmiechnięta, wita się i żegna z wszystkimi klientami. Sprawnie nabija na kasę ceny produktów, a w dodatku rozdziela zakupy klientów metalową przedziałką. Zazwyczaj w takich sklepach to klienci sami ustawiają przedziałki, aby oddzielić swoje zakupy. Ale w Carrefourze standard jest podwyższony. Kasjerka w dodatku informuje mnie, ze za zakupy dwóch produktów firmy "B" mogę otrzymać w Punkcie obsługi Klienta dużą, wytrzymałą torbę na zakupy. Pani poleca tą torbę, bo sama taką ma i z chęcią robi z nią zakupy. Rzeczywiście w Punkcie Obsługi Klienta otrzymuję taką torbę przez równie miłą i sympatyczną pracownicę Carrefoura. Zakupy w tym sklepie to sama przyjemność.
Mój tata stracił pracę, dnia 31 sierpnia otrzymał wypowiedzenie umowy o pracę. Mieliśmy wykupiony abonament w UPC na tv cyfrową, dodatkowe pakiety HBO i Canal + oraz pakiet internetowy. Pomogłam Tacie w przygotowaniu pisma i wysłaniu go mailem do UPC. Wypowiadaliśmy dotychczasową umowę zamieniając jej warunki na słabszy internet i tv jedynie analogową - tak aby obniżyć koszty o 75%. Zanim przyszedł uprzejmy i wyczerpujący mail, informujący o przyjęciu wypowiedzenia i wyjaśniający w kilku krokach co należy zrobić dalej, tata odebrał 4 telefony od pracowników UPC. Potwierdzali odebranie wiadomości mailem i proponowali możliwie najlepszą tańsza ofertę. Pochwalić należy komunikację w UPC, szybką reakcję i "nieautomatyczną" obsługę. To ważne jeśli klient nie jest tylko numerem, ale czyta się i przyjmuje ze zrozumieniem jego zgłoszenia. Tutaj wielki plus dla UPC.Niestety rozczarowuje oferta i fakt, że podobny pakiet można poprzez próbę wypowiedzenia, wynegocjować za ten sam abonament. To sprytne, ale zniechęcające klienta.
W celu zapewnienia wyższej jakości usług używamy plików cookies. Kontynuując korzystanie z naszej strony internetowej bez zmiany ustawień prywatności przeglądarki, wyrażasz zgodę na wykorzystywanie ich.