Właściciel jest godny polecenia pod tym względem, iż oddaje pieniądze jeśli instalacja gazowa nie działa. Niestety, straciłem przez niego 300 zł, bo twierdził, iż przyczyną niesprawności instalacji gazowej (ZENIT) są wadliwe świece. Świece były nowe, wymieniane tego samego dnia w serwisie euromaster. Gazownik wykręcił jedną ze świec, twierdził, że była używana i zepsuta, uszkodził gwint, nie dał rady wkręcić świecy z powrotem. Musiałem płacić za holowanie auta do zaprzyjaźnionego serwisu. Nadmieniam, iż nigdy nie miałem żadnych problemów z poprzednią instalacją gazową (LANDI RENZO, komputer sterujący OMEGAS) niezależnie czy zmieniałem świece co 15, co 20 czy co 25 tysięcy km. Także ten argument nie ma żadnego sensu. Pan twierdził też, iż przyczyną niesprawności instalacji gazowej ZENIT może być cewka zapłonowa - co jest absurdem, gdyż cewka była zmieniana niedawno (~30 tys. km), a poprzednia wytrzymała 210 tys. km! Zresztą awaria cewki wywołuje objawy jakich nie sposób nie zauważyć; w moim przypadku awaria cewki wywoływała niestabilną pracę, wskutek czego bardzo szybko gasł silnik. Nadmieniam, iż wskutek sugestii gazownika zmieniałem też przewody zapłonowe (co również nie dało żadnych efektów). Mimo zalecanych wymian świec i przewodów Instalacja gazowa ZENIT nadal nie działała, otrzymałem zwrot pieniędzy od właściciela. Udałem się do konkurencji (Sieradz P.O.W. 30, AUTO GAZ LEWANDOWSKI) i ... wszystko działa. Tak, "zepsute świece" - działają, "niesprawna cewka" - działa. Po prostu instalacja gazowa była źle ustawiona. Kolejna instalacja to KME, komputer sterujący NEVO, listwa wtryskowa FALCON. Cóż, mogę tylko polecić konkurencję. (dane osobowe usunięte przez administratora - RODO)
Mam bardzo dobre porównanie hoteli w Polsce i za granicą, gdyż od wielu lat podróżuję. Niestety, Novotel spełni oczekiwania tylko niewybrednych osób, przyzwyczajonych do moteli czy górskich schronisk. W rzeczywistości, za podobną cenę w wielu miastach spotyka się dużo lepsze pokoje i standard (np. Poznań, Kołobrzeg). Podsumowując toaleta była za mała, w łazience było mocno czuć kanalizacją (co sprawiło, że zapach w pokoju był specyficzny), oświetlenie było za słabe. Na domiar złego w środku nocy słychać było hałas przez pion wentylacyjny (z pokoi wyżej). Cena okazała się wyższa niż ta na rezerwacji w sieci. Hotel ma bardzo dobrą lokalizację, miłą obsługę, jest tam nawet wystawiona konsola do gier, parking jest odpowiednio duży - ale ... te wszystkie plusy nie mogą przesłonić niedociągnięć.
Oddałem pod koniec listopada do naprawy ciągle resetujący się laptop marki Toshiba. Serwisanci skasowali ponad 300 zł za "reinstalację systemu operacyjnego" oraz "wymianę dysku twardego" (pominę bez szerszego komentarza cenę dysku twardego, z narzutem kilkudziesięciu złotych w porównaniu do aukcji w sieci). Jak się okazało, naprawa była bezsensowna - gdyż komputer wyłączał się tak samo jak wcześniej. Następnie wymieniono mi odcinek kabla zasilającego. Nic to nie dało, na komputerze nadal nie da się pracować. Restart następuje najdalej po kilku minutach. Próbowałem nawet podłączać inne zasilacze- bez skutku. Po wielu dalszych reklamacjach rzekomy specjalista z komputroniku oświadczył, że naprawa będzie kosztować kolejne 400-500 zł (sic!) i ma dotyczyć tym razem płyty głównej. W związku z tym czuję się naciągnięty na zbędny zakup. Koszty zostały od początku źle oszacowane, informacje były nieprawdziwie, jeśli naprawa komputera nie miała sensu - to po co mi kolejny dysk twardy? Zdecydowanie odradzam korzystanie z podobnej klasy serwisu komputerowego. Lepiej poszukać profesjonalistów. Tym bardziej, że cena nowego urządzenia wynosi mniej niż 1000 zł - proste modele notebooka, a używane można dostać za kilkaset złotych.
Moja kolejna wizyta przejazdem w klubie "Studio Relaks" jest związana z wakacjami. Warunki sanitarne i higieniczne w klubie nadal są kiepskie, zapach w męskiej szatni prosi się o wizytę inspektora sanepidu, a zatykające się odpływy pod prysznicem także wymagają remontu. Krokiem w dobrą stronę (patrząc z perspektywy mojej poprzedniej wizyty) jest dokupienie przez właściciela nowego sprzętu treningowego: sztangi oraz obciążeń (wiele dodatkowych ciężarów m.in. 20 kg). Nadal jednak brak solidnego podestu. Imitacja podestu którą zamontowano w klubie nie wytrzymuje obciążeń - co widać po wgłębieniach w podłodze (tam gdzie uderzają ciężary). Właściciel dokupił kolejną suwnicę "3D" która jest bezużyteczna, dubluje już istniejące maszyny (m.in. inne suwnice). Na duży plus zasługuje mini-salka przeznaczona do CROSSFIT oraz komplet nowych sztangielek. Podsumowując: męska szatnia wymaga dokładnego sprzątania oraz odkażania toalety, nie wystarczy postawienie tam, choćby najlepszego, odświeżacza powietrza. Krokiem w dobrą stronę w klubie jest zakup nowego wyposażenia treningowego, choć to nadal kropla w morzu potrzeb. Z moich obserwacji wynika, iż w dni gdy klub jest zatłoczony, ilość gryfów oraz obciążeń jest niewystarczająca.
Moja udręka związana z usługami ALIOR pod szyldem „T-MOBILE BANKOWE” zaczęła się na początku miesiąca. Postanowiłem wziąć pożyczkę, ze względu na korzystne RRSO i zakupić nowy samochód. Cóż, pierwsze schody pojawiły się gdy bank zażądał zaświadczenia od pracodawcy. Minęło kilka dni, gdyż to nie taka prosta procedura w mojej branży (w skrócie: kto inny zatrudnia, kto inny płaci). Od 13 do 17 lipca czekałem na zaświadczenie od pracodawcy. Wysłałem cyfrowe zdjęcie zaświadczenia o zarobkach do banku 17 lipca, czyli w piątek, minęły kolejne dni, do wtorku nikt się nie odezwał. We wtorek 21 lipca otrzymałem telefon, że zaświadczenie nie dotarło do pracowniczki banku. Po krótkim instruktażu pracowniczka banku sprawdziła skrzynkę przeznaczoną na „niechciane wiadomości” i bingo, moje zaświadczenie tam było. Wysłuchałem informacji na temat dalszej procedury i czekałem kolejne 2 dni. Dopiero 23 lipca dotarł do mnie kurier z umową. Wbrew obietnicom pracowniczki banku, w przypadku dostarczania przesyłki kurierskiej w standardzie NIE ISTNIEJE żadne okno „dostarczania przesyłek”. Między godziną 10:00, a 14:00 nikt się u mnie nie zjawił – a byłem zapewniany, że wtedy otrzymam przesyłkę. Kurier zdziwiony powiedział, że dostarczanie przesyłek o wybranej godzinie jest dodatkowo płatne i nikt takiej usługi w banku (T-Mobile Usługi Bankowe, Pilotów 2, 31-462 Kraków) nie zamówił. Dobrze, myślałem iż zbliżam się do końca procedury – tak więc - zidentyfikowałem swoją tożsamość kurierowi (przedstawiłem dwa dokumenty tożsamości), podpisałem wszystkie niezbędne kwity. Kurier zabrał umowę. We wtorek 28 lipca kolejny telefon z banku: okazało się, że pracowniczka T-MOBILE BANKOWE źle skalkulowała koszt pożyczki, więc umowa którą podpisałem jest ... nieważna! Otrzymałem informację telefoniczną, że pojawi się u mnie kolejny kurier z nową umową. Następnego dnia, 29 lipca kolejna pracowniczka T-MOBILE BANKOWE oświadczyła, iż „mają problemy z firmą kurierską” i mam jechać 60 km do najbliższej placówki, gdzie mogę podpisać kolejną umowę o pożyczkę! Pojechałem, straciłem dużo czasu, trochę pieniędzy. W oddziale w „Manufakturze” zidentyfikowałem swoją tożsamość, podpisałem nową umowę. Od tamtej pory – cisza. Nadal czekam na pieniądze, miały pojawić się na koncie w ciągu 1 dnia roboczego. Pieniędzy jak nie było, tak nie ma. Z resztek oszczędności spłaciłem w 100% zobowiązania wobec firmy w której nabyłem pojazd – gdyż wyszło na to, że jestem niesolidny i migam się od zapłaty! Żeby było zabawniej, w dniu 30 lipca dzwonił do mnie kurier, gdyż nikt go nie poinformował, że podpisałem umowę w oddziale banku i kolejna umowa nie jest mi potrzebna. Jak na razie usługi T-MOBILE BANKOWE kojarzą mi się z chaosem oraz brakiem obiegu informacji. Serdecznie odradzam korzystanie z usług finansowych, mimo korzystnych warunków pożyczki.
Będąc przejazdem w Sochaczewie odwiedziłem pizzerię sieci DA GRASSO.
Niestety jest to najgorsza pizzeria spośród tych które widziałem
(a byłem w wielu np. we Wrocławiu, Łodzi, Sieradzu czy Sopocie).
Po pierwsze: pizzę podano na maleńkich talerzykach, jak do ciasta. Jedzenie z tak małego naczynia było prawdziwym wyzwaniem... Co gorsza - nawet naczynie na którym leżała pizza (42 cm) miało kilkanaście cm za mały obwód, pizza spadała na stół. Warunki higieniczne w lokalu wołają o pomstę do nieba - jedną ręką jesz posiłek, drugą oganiasz się od much. W toalecie nie było nawet mydła w zasobniku! Zostało przyniesione jakieś mydło w płynie dopiero na moją wyraźną prośbę...
Z głośników głośna muzyka – wszystko byłoby w porządku, ale ... disco polo, niestety – nie jestem fanem podobnych „dźwięków”.
Podsumowując: wiele rażących niedociągnięć.
Bedę omijał to miejsce szerokim łukiem.
PS. nie dostałem nawet paragonu!
„Pokoje gościnne Mona” – będąc w drodze na Turbacz trafiłem przypadkiem na pensjonat położony przy głównej drodze w Nowym Targu (ul. Kowaniec 80). Na stronie internetowej wszystko wyglądało świetnie. Duże pokoje i łazienki – ale szybko się okazało, że jedynie na zdjęciach! W praktyce – umieszczono mnie w klitce, łazieneczka była niemal jak w samolocie – miniaturowa, łóżko małe i niewygodne. O goleniu nad maleńkim zlewem można było zapomnieć. Ściana – wypełniona styropianem (tam gdzie było zrobione przejście do kolejnego „apartamentu”). Za ścianą – cieniutką (co może izolować styropian i szafa?) – było słychać każdy odgłos sąsiada (m.in. gry komputerowe). W nocy czas umilał telewizor. Dodatkowo co pewien czas (nawet w środku nocy) włączała się pompa, agregat lub inne urządzenie (?) powodując duży hałas! Podsumowując: fatalne warunki do wypoczynku.
Dodatkowo Mona jest położona tuż przy ruchliwej drodze. Jedyne co mogę pochwalić to dużą kuchnię, umieszczoną w piwnicy, dostęp do lodówki oraz miłych właścicieli. Każdemu odradzam pobyt w tym pensjonacie. Na pewno w okolicy znajdzie się lepsze miejsce. Rano z ulgą opuszczałem „Monę”, gdyż byłem tam tylko jedną noc. Cena za wspomniane warunki była umiarkowana, choć tyle.
Być może w tym pensjonacie są lepsze, większe kwatery – niestety nie było mi dane ich zobaczyć.
„Relaks” to jedyna siłownia w Sieradzu (nie licząc gorzej niż spartańsko wyposażonej sali treningowej na ośrodku MOSIR oraz również niespecjalnej siłowni w jednostce wojskowej). Niestety daje to pole do popisu „władzom” Relaksu pod wieloma względami, co ciekawe właściciel „Relaksu” nie konsultuje żadnych zakupów sprzętu z osobami tam trenującymi (a to właśnie stali bywalcy powinni określić, czego potrzeba im do efektywnego treningu). W konsekwencji na „Relaksie” brakuje podstawowego wyposażenia niezbędnego do wykonywania ćwiczeń siłowych (np. „klatki” do wykonywania przysiadów, stanowiska do podnoszenia większych ciężarów tzw. pomostu, gryfów olimpijskich, stojaków), a najmniej istotne maszyny i przyrządy są obecne w nadmiarze! Przykładowo suwnice Smith’a (czyli maszyny zawierające obudowane sztangi) są aż dwie, a brakuje choć jednej klatki (stanowiska) do robienia przysiadów (podstawowe wyposażenie dla każdego ciut bardziej ambitnego kulturysty czy 3-boisty). Podobnie właściciel nabył efektowne choć całkiem niepraktyczne, nieregulowane gryfy ze stojakiem. Co gorsza – najpotrzebniejsze i najczęściej używane sprzęty, po niedawno przeprowadzonym remoncie zostały schowane do małej salki, a najmniej używane wyposażenie zostało wyeksponowane w wielkiej sali. Efekt? Trenujący tłoczą się w małej sali, starając się docisnąć do ławek do wyciskania i zdezelowanych stojaków do przysiadów, a na wielkiej sali maszyny do ćwiczenia nóg czy pleców świecą pustkami.
Kolejna kwestia warta omówienia to polityka związana z karnetami. Niestety, karnet jest ważny tylko 30 dni, jeśli wyjedziesz – tracisz „wejścia” na siłownię. Właściciel nie podaruje nawet 3 czy 4 dni nawet swoim najlepszym klientom (należy kupić kolejny karnet, a wejścia przepadają). Zawiesić karnet można tylko dostarczając zwolnienie lekarskie (sic!). Na innych siłowniach zawieszanie karnetu z różnych przyczyn możliwe jest od ręki.
Konserwacja sprzętu to kolejna bolączka „Relaksu” zdarzają się uszkodzone (przetarte) linki od wyciągów (mimo wielokrotnego zgłaszania problemu). Nie trzeba dodawać, że jest to niebezpieczne dla trenujących. Szatnie są zbyt małe i zatłoczone. Jedna, jedyna ławeczka w każdej z nich. Jeśli w szatni są 3 osoby, już robi się tłoczno.
Jeśli chodzi o obsługę na „Relaksie„ to jest miła, na miejscu dostępne są najróżniejsze odżywki dla sportowców, sprzętu jest duża ilość (niestety, jak wspomniałem nie tego którego potrzeba). Ceny są umiarkowane. Dostępne jest solarium, sauna, usługi kosmetyczne oraz szeroki wachlarz usług np. treningi nadzorowane przez instruktora, zorganizowane zajęcia fitness, aerobiku, na rowerkach stacjonarnych itd.
Podsumowując: w mieście nie ma innej siłowni godnej uwagi, więc „Relaks” może liczyć na wielu klientów. I pewnie tylko dlatego.
„Neptun” to tawerna i pizzeria położona niedaleko dworca PKP. W drodze w zagranicę skorzystałem z oferty tej tawerny, „pizzerii”. Już sama nazwa tego lokalu mija się z prawdą (stąd użyłem cudzysłowu). Choć pizze zajmują sporą część w menu, nie jest to żadna pizzeria! Podano mi tam najgorszą pizzę jaką jadłem kiedykolwiek. Jak ta pizza wyglądała? Jak najtańszy wyrób z supermarketu, dodatkowo słabo podgrzany w mikrofalówce – pizza nawet nie była ciepła! Tak, pizza była z dodatkami – czyli kolejny raz najtańszy, chemiczny ketchup w charakterze sosu – bez smaku. Nie dałem rady zjeść nawet 1/3 zaserwowanego mi wyrobu.
W „Neptunie” obsługa nie potrafi zrobić nawet porządnej herbaty! Podano mi bezsmakowy wyrób, „zaparzony” w letniej wodzie. Herbata nie była w stanie nawet nabrać mocy – wskutek zbyt niskiej temperatury wody! Poczułem się jak w wehikule czasu – który rzuciłby mnie w koniec lat 70’ / początek 80’. Herbata była podana w szklance rodem z PRL.
Na tą przyjemność straciłem trochę pieniędzy – wiem na pewno, że będąc w Katowicach ominę szerokim łukiem tą ... tawernę.
Wystrój lokalu jest absurdalny – dominują motywy morskie (sieci rybackie itp.) – co wygląda fatalnie w mieście położonym kilkaset kilometrów od Bałtyku. Obsługa dość szybka, ale wprowadza w błąd (dosadniej ujmując - oszukuje klienta)! Przed zamówieniem wyraźnie zapytałem obsługę czy pizza jest mrożona czy robiona na miejscu, w zakładzie. Pani z obsługi odpowiedziała, że „pizza jest robiona na miejscu”. A podano mi wiadomy, rozmrażany, letni wyrób.
Podsumowując: brak plusów, nawet piwa obawiałbym się napić w tym miejscu.
Fort Gerharda w Świnoujściu (na wyspie Wolin)– bardzo ciekawy obiekt, z pewnością wart odwiedzenia.
Ale najpierw kilka minusów (wiele nie związanych z fortem jako obiektem, ale muszę o tym napisać):
słabiutki dojazd (niestety, ostatni autobus komunikacji miejskiej odjeżdża z przystanku nieopodal fortu już o godzinie 17:50 – co znacznie utrudnia zwiedzanie fortu i latarni morskiej; jeśli nie przyjedziesz do ww. obiektów własnym samochodem, to najlepiej zwiedzać fort przed południem. Na piechotę z portu do fortu trzeba przejść 4.5 km – niezbyt malowniczą trasą – przy głównej drodze, przy dużym ruchu samochodowym, w skwarze – co raczej odradzam).
mylne oznaczenia drogowe (w jednym punkcie wisi drogowskaz, że do latarni morskiej jest 1 km, podczas gdy do przejścia było jeszcze z 2.5 km!)
brak oświetlenia w w wielu obiektach w forcie (najlepiej przynieść własną latarkę) i brakuje też opisów eksponatów (armat, karabinów itd.). Kuriozum było oświetlenie części muzealnej – tam naprawdę było mało co widać, a było co oglądać!
Plusy:
zaangażowana obsługa fortu w archaicznych strojach (wiele zabawnych sytuacji z musztrą, przy zwiedzaniu z przewodnikiem),
powoli restaurowane ciekawe obiekty (silne fortyfikacje), barwny plener do robienia fotografii,
eksponaty z możliwością obsługi przez zwiedzających (działa, karabin),
wodne przejście linowe przy stawie (niestety, nie miałem czasu z niego skorzystać),
bardzo ciekawe bilety do fortu, ciekawe czcionki i pieczątka,
Sonomed - niepoważna obsługa, niestety. Wizytę miałem umówioną na godzinę 12:45... Telefon zadzwonił pierwszy raz o 11:51 – że „doktor mnie dzisiaj nie przyjmie”. Wytłumaczyłem, że kupiłem już wszystkie leki i że odkładanie wizyty bezwzględnie odpada. Rzekomo lekarz odwołał już wszystkich pacjentów tego dnia. O 12:04 otrzymałem kolejny telefon, że lekarz przyjmie mnie od 12:20 do12:30. Czyli miałbym mieć 16 do 26 minut aby pojawić się u lekarza. Jest to bardzo interesujące, gdyż sam dojazd samochodem (dobrych kilkanaście km!) zajął mi 20 minut (oczywiście czasowo pojawiłem się dopiero w granicach oryginalnego terminu wizyty). Pani dyżurująca chyba myślała, że czekam na wizytę lekarza pod przychodnią (?) i że na pierwsze skinienie palcem pojawię się?
Później musiałem czekać z 10 minut, bo lekarz akurat miał jakieś konsultacje techniczne z kolegą (a w przychodni nie było ani jednego pacjenta!). W takim razie po co te cyrki z jak najszybszym terminem wizyty i pośpiechem, skoro mogłem przyjść koło godziny 13:00 i dostać się bez kolejki? W końcu dostałem się do lekarza. Koszt wizyty był wysoki– za zwykły zastrzyk i badanie USG płaci się 100 zł! Ale cóż, rzekomo tego nie dało się już zrobić z ubezpieczenia - NFZ (gdyż, co ciekawe, prywatnie w sonomedzie przyjmuje ten sam lekarz który dyżuruje w przychodni „medycyna rodzinna” jako ortopeda).
Do samego lekarza i obsługi w jego wykonaniu nie można mieć zastrzeżeń, gdyby tylko nie te ceny...
Po pierwsze chciałbym odnieść się do złodziejskich cen PKP. Za bilet ze Szczecina do Świnoujścia płaci się 29 złotych od osoby w II klasie. Dla porównania przejazd busem na tej samej trasie (110 km) u przewoźnika PHU „EMILBUS” to koszt 15 zł, czyli praktycznie dwukrotnie mniej. Co prawda, jazda busem jest o wiele mniej bezpieczna, a kierowcy busów jeżdżą zbyt szybko i czasem niebezpiecznie (bo chcą jak najszybciej dowieźć pasażerów na miejsce). Bus był klimatyzowany, przejazd był szybki. Na bagaż było udostępnione dość miejsca. Odjazd odbył się planowo. Przejazd zarezerwowałem telefonicznie (wg wymogów przewoźnika, 2 robocze dni wcześniej). Mogę tylko polecić usługi „EMILBUS’a”.
„Malibu” – położony blisko portu, bardzo miły lokalik. Obsługa szybka i miła. Ceny umiarkowane, pizza smaczna i świeżo przygotowana (krótki czas oczekiwania). Do pizzy otrzymałem bez dopłaty ketchup. W toalecie nie było mydła (w płynie), po zwróceniu uwagi zostało szybko dostarczone. Piwo w lokalu już od 6 zł, podane schłodzone. Pizza w granicach 15-18 zł. Co ciekawe, konkurencja w godzinach porannych była zamknięta, więc skorzystałem z usług właśnie „Malibu” i nie żałuję tego wyboru. Miejsce godne polecenia.
Wbrew nazwie w COFFEBARZE nie dostaniemy produktów z których słynie Holandia. Kawa w tym lokalu jest bardzo dobra, choć ceny są przeciętne - zwykła najtańsza kawa z ekspresu to koszt 3.5 zł, caffe crema to koszt 5 zł i 1 zł dopłaty za mleko (bardziej wyrafinowane kawy i inne mieszanki są drogie, ceny porównywalne z Coffee Heaven np. Macchiato w podobnej cenie). Unikalną cechą CoffeeBar’u jest używanie bezprzewodowych pagerów przywoławczych dla klientów. Pagery pracują w paśmie kilkuset Mhz i gdy obsługa przygotuje zamówienie – pager zaczyna wibrować. Doskonałe i niespotykane rozwiązanie. Lokal położony jest niezbyt fortunnie, bo przy ruchliwej drodze. Obsługa miła i szybka. Większość gości w lokalu stanowili Niemcy.
W porównaniu do Coffee Heaven kawa w Cofeebarze serwowana jest z normalnych filiżanek i kubków porcelanowych (nie żadne ohydne papierowe kubeczki jak w „kawowym niebie”). Stoliki i krzesła w „kawowym barze” są wygodne (a nie beznadziejne, niewygodne siedziska jak w Coffee Heaven).
Polecam.
Jeśli kiedykolwiek dostaniesz od kogoś kartę SIM (NAWET DZIAŁAJĄCĄ W SIECI PREPAID, czyli przedpłaconej np. ORANGE GO) zarejestrowaną na jakąś osobę (np. ZETAFON z ORANGE) to nie licz na jakiekolwiek bardziej wsparcie techniczne, gdyż nawet po podaniu w Biurze Obsługi Klienta pełnych danych właściciela telefonu (adres zameldowania, pesel, nr i seria dowodu!) BOK będzie nadal stwarzał problemy. Po podaniu przeze mnie pełnych danych i zaznaczeniu, że OD 2 LAT ja jestem właścicielem numeru, ja płacę za połączenia - dla ORANGE nie ma to żadnego znaczenia... Orange teraz wymyślił, że musi dostać dodatkowo " zeskanowany dokument tożsamości". Tak, oczywiście, teraz po dwóch latach będę biegał i szukał pierwotnego właściciela karty SIM i kopiował jego dowód osobisty. Absurd i biurokracja.
Podejrzewam, że nawet gdybym był pierwszym i oryginalnym właścicielem numeru telefonu - jego przeniesienie do innej sieci byłoby niemożliwe, ze względu na politykę operatora.
BOK łaskawie, po wielu dniach odpisał mi na e-maila, ale co z tego skoro już na tym etapie jestem całkiem zniechęcony do sieci ORANGE.
Nie ma rewelacji. Obsługa dość szybka. Piwo zbyt drogie (Carlsberg 0.5 l za 8 zł!) i zbyt mały jego wybór, ale za to np. wspomniany CARLSBERG dobry w smaku (serwowany schłodzony). Lokal niestety zwykle bardzo zatłoczony. Jego położenie nieco rekompensuje tą niedogodność. Oczekiwanie na jedzenie długie, niemiecka para siedząca w pobliżu czekała na podanie posiłku ok. 30 minut (SIC!). Cóż, jeśli jesteś w rejonie Wałów Chrobrego i nie chcesz szukać niczego innego – miejsce może być. Licz się z wygórowanymi cenami i dużą liczbą klientów (tłoczno). W lokalu ustawiona jest zbroja. Co ma nazwa lokalu wspólnego z jego designem czy serwowanymi potrawami? Raczej nic.
Co ma nazwa Coffee Heaven wspólnego z rzeczywistością? NIC. Kawa jest niezła, ale nic poza tym. Równie dobrą serwują (ale o wiele taniej) w Mc Donald’s. Reszta oceny Coffee Heaven musi być niestety negatywna. Kawa zbyt droga w stosunku do jej jakości (maleńka ilość karmelu czy innych dodatków nie może zrekompensować kosztu rzędu 11-12 zł za porcję nieco ponad 300 ml).
1.Stoliki i siedziska (kanapy, stołeczki itd.) w Coffee Heaven są przeznaczone chyba dla krasnoludków... Siedzi się naprawdę nisko, czułem się jak w przedszkolu! Co to ma wspólnego z wygodą? Jeśli masz więcej niż 175 cm wzrostu lepiej nie przychodź do „kawowego nieba”.
2.Design lokalu i umieszczenie stolików oraz otoczenie wprost fatalne. Zero intymności i jakiegokolwiek nastroju. Już w Mc Donald’s można się poczuć nieco odseparowanym od reszty klientów (przez np. wysokie obramowania) , w „kawowym niebie” co najwyżej ma się wrażenie siedzenia na przeźroczystym przystanku autobusowym czy tramwajowym. Niskie ogrodzenie lokalu oddziela nas od głównego traktu handlowego C.H. Galaxy, cały czas wokół przesuwają się klienci. Nawet lekko oddzielona salka daje możliwość „podglądu” siedzących w Coffee Heaven osób i to spoza lokalu.
3.Zbyt mała liczba stolików (o tym, że są za niskie, zbyt gęsto upakowane i bezsensownie rozłożone nie muszę już wspominać, bo powyżej o tym napisałem).
4.Papierowe kubeczki? To ma być trendy? Równie trendy mogą być jednorazowe, plastikowe kubeczki dołączane do napojów, jednorazowe igły, prezerwatywy czy rękawiczki lateksowe. Tekturowe kubeczki mogą być dobre np. Mc Donald’s, nie lokalu który aspiruje do miana „nieba”.
HOTSPOT, możliwość płatności kartą, miła (choć dość powolna) obsługa i dziesiątki certyfikatów nie mogą odmienić mojej opinii o „kawowym niebie”, z najwyższą niechęcią bym wrócił do tego „nieba”. Mi ono wydaje się raczej kawowym piekłem, gdzie klientów można by zesłać za karę.
Oczywiście, każdy może mieć odmienne wrażenie. Jednak gdy porównam CF np. z kawiarenką w EMPIKU (normalne, wysokie stoliki, prasa do poczytania, kawa w filiżankach, a herbata w porcelanowych czajniczkach – to chyba wybór jest oczywisty?). A przecież EMPIK to też TYLKO miejsce do poczytania, nie jakieś super wygodne, lokal nie ma żadnych aspiracji, nie jest to wielka sieć. No i w końcu EMPIK nie nazywa się niebem.
Niebo?
To chyba jakieś kpiny. Jeśli chcesz „kawowego nieba” zaparz sobie dobrej kawy w domu i tam spędź czas nad prasą czy oglądając ulubiony film. Coffee Heaven to raczej dworcowa poczekalnia PKP – nie oferuje ani wygody, ani intymności.
UM w Szczecinie posiada bardzo dobry system elektroniczny. Każdemu petentowi przydzielany jest kod, drukowany poprzez automat (umieszczony przy wejściu do głównej sali obsługi klienta o nr 62). Maszyna podaje liczbę osób oczekujących w kolejce, a automat posiada ekran dotykowy. Przydzielony kod jest później pokazywany na wyświetlaczach ciekłokrystalicznych (bardzo czytelnych). Dodatkowo oprócz wezwania graficznego – jest emitowany sygnał dźwiękowy (na głównej sali BOI – Biura Obsługi Interesanta aktualny numer jest wyczytywany, przy sali do odbioru dowodu osobistego jest to krótki sygnał dźwiękowy; a w obu przypadkach aktualny nr wzywanego petenta zaczyna błyskać na LCD).
Istnieje również system rezerwacji elektronicznej. Przy wizycie w urzędzie odbiera się specjalny nr klienta, wcześniej zarezerwowany.
Niestety zdarzają się dni ogromnego nawału interesantów, gdy w automacie ... zabrakło wolnych „numerków” do danego działu (w tamtym przypadku chodziło o tablice rejestracyjne). Być może w tym przypadku wcześniejsza rezerwacja byłaby dobrym wyjściem.
Przy ostatniej wizycie w UM bardzo szybko mogłem odebrać prawo jazdy i dowód osobisty (niestety, polskie regulacje zmuszają mnie do wymiany ww. dokumentów po zmianie adresu zameldowania). Na odbiór prawa jazdy nie musiałem w ogóle czekać, od razu mój przydzielony numer został wyświetlony. Przy dowodzie osobistym czas oczekiwania wynosił jakieś 10 minut. W UM dostępne jest xero oraz bezpłatne toalety. W budynku mieszczą się też kasy banku (co przy większości operacji jest przydatne; wpłaty dokonuje się bez prowizji). Niestety również kasy bywają „wąskim gardłem” systemu – zdarzały się kolejki petentów liczące kilkanaście osób!
Z pewnością w urzędzie przydałaby się klimatyzacja.
Szczeciński serwis notebooków SCS mieszczący się na Boh. Getta Warszawskiego 22/2. Naprawa notebooka zajęła ledwie 2 dni robocze, zostałem powiadomiony SMS-em o zakończeniu naprawy i możliwości odbioru sprzętu. Możliwa była płatność kartą za usługę. Jej wycena nie była może najniższa – ale takie są po prostu ceny. Serwis udziela 3 miesięcznej gwarancji na wykonane usługi.
Nieco zagadkowe są punkty umowy odbioru:
„Serwis dokonuje napraw bez wstępnego poinformowania Klienta do kwoty 300 zł”
Czyli po stwierdzeniu np. drobnej usterki notebooka serwis może BEZ INFORMOWANIA KLIENTA (= BEZ JEGO ZGODY! SIC!) dokonać napraw do kosztu 300 zł i oczywiście, przy odbiorze obciążyć klienta tym kosztem.
Ale dalej robi się znacznie, ale to znacznie ciekawiej bo kolejny zapis umowy stanowi:
„Rezygnując z naprawy Klient pokrywa koszty diagnozy w wysokości 50 zł”
Czyli punkty regulaminu są ... sprzeczne. Gdyż po stwierdzeniu hipotetycznej awarii serwis dokona naprawy bez informowania klienta, do kwoty 300 zł, a więc kiedy klient ma podjąć decyzję o naprawianiu lub nie naprawianiu swojego komputera? A jeśli podejmie decyzję o nie naprawianiu sprzętu – to co zrobi serwis? Obciąży go kosztem 50 zł? Ale co w takim razie z już naprawioną usterką (bez zgody klienta?!) Czy komputer zostanie ponownie zepsuty przez serwisantów?
Ale w sumie – jeśli ktoś oddaje sprzęt do naprawy to chyba po to by go ... naprawić, a nie tylko zdiagnozować – więc podobne zapisy oszczędzają czas serwisu i klienta.
Jeden z pracowników potwierdził możliwość odwrócenia naprawy na życzenie klienta. Czyli po prostu da się ponownie zepsuć naprawiony komputer i zapłacić 50 zł za diagnostykę.
Kolejna część obserwacji na temat ORANGE. Ceny za połączenia sieciowe GPRS/EDGE są po prostu, w dobie bezprzewodowego internetu i multimedialnych telefonów ... złodziejskie. Skąd takie mocne słowo? Otóż każdy może sam policzyć, że w „nowym orange go” transfer danych kosztuje 25 groszy za 50 KB (zgodnie z oficjalnym cennikiem ze strony operatora). Wydaje się to niewiele, ale w praktyce oznacza to, że 1 MB kosztuje 5 zł. A 20 MB danych kosztuje już 100 zł! Ta sama ilość danych, podkreślam, w konkurencyjnej sieci kosztuje 0 zł (bo dostajemy 20 MB co miesiąc, za darmo, w MBANK-MOBILE). A opłata za 100 MB u konkurencji to jedynie 5 zł.
Żeby było ciekawiej, operator ORANGE deklaruje naliczanie 0.25 zł za każde 50 KB przetransferowanych danych. W wykazie moich połączeń internetowych na stronie operatora, wg oficjalnych statystyk, dodatkowo wg statystyk w telefonie wychodzą znacznie wyższe kwoty. Z moich obliczeń wychodzi, że za 456 KB zapłaciłem 5.75 zł – co daje kwotę ok. 12 złotych za MB (czyli 2x więcej niż w oficjalnym cenniku!; skąd ta rozbieżność?)
Przy większych liczbach (nawet trzymając się oficjalnego cennika) wychodzą absurdalne ceny – np. 1 GB danych przetransferowanych w orange go, bez żadnych zniżek kosztował by już 5000 zł (słownie: PIĘĆ TYSIĘCY ZŁOTYCH!). I tutaj widać, że bardzo drogi pakiet danych sprzedawany pod nazwą „orange free” kosztujący 10 zł za 20 MB danych wydaje się dobrą ofertą. Ale znów przypomnę, że u konkurencji 20 MB oferowane jest za darmo.
Orange oferuje też dostęp „orange free na kartę” czyli bezprzewodowy internet bez abonamentu w ... zaporowej cenie 300 zł za 1 GB danych! W opcji z abonamentem też nie jest specjalnie tanio (wg oficjalnego cennika 60 zł za 1.5 GB danych.
Dla porównania u konkurencji (PLUS GSM, usługa IPLUS) koszt dotychczas to było 60 zł za 1 GB danych. Jednak obecnie PLUS GSM wprowadza nowy cennik IPLUS’a („iplus prywatnie”) i za 60 zł ma być 2.5 GB danych.
W celu zapewnienia wyższej jakości usług używamy plików cookies. Kontynuując korzystanie z naszej strony internetowej bez zmiany ustawień prywatności przeglądarki, wyrażasz zgodę na wykorzystywanie ich.