Delikatysy znajduja sie w Pasażu Grunwaldzkim,oznaczenia i tablice informacyjne widoczne i przejrzyste,strefa wejściowa i sklepowa czysta.Towar na półkach powykładany,ułożony równo,cenówki prawidłowo powykładane.Na sali sprzedażowej znajdowały sie osoby wykładające towar które uprzejmnie odpowiadały na zadane im pytanie dotyczące pomocy ze znalezieniem odpowiedniego towaru.Na stoisku mięsnym towar tez estetycznie powykładany,pani bardzo miło obsłużyła i podziękowała za zakupy podobnie jak i na stoisku z nabiałem.Poniewaz nie byłam w tych Delikatesach juz dawno,okazało sie że są kasy samoobsługowe wiec z miła chęcia skorzystałam z tej formy zapłaty karta,nie musiałam stac w kolejce do kasy.Reklamówki do pakowania były wyłożone,a poniewaz pierwszy raz korzystałam tam z takiej formy zapłaty więc nie obyło sie bez problemów,ale Pani która tam udzielała informacji i pomocy bardzo miło i szybko mi pomogła i wyjaśniła jak również podziękowała za zakupy i zaprosila na następne.Oświetelenie i klimatyzacja jak dla mnie odpowiednia,atmosfera miła więc z miła chęcia polecam tam zakupy.Panie były odpowiednio ubrane,ogólnie panował spokój,był ład i porządek.
Do Corleone trafiliśmy z polecenia, a teraz z przekonaniem sami będziemy polecać innym. Lokal urządzony jest bez tzw. zadęcia, przytulnie, ale zarazem nieco niedbale. Atmosfera dość swobodna, dużo gości. Obsługa uprzejma, jedzenie znakomite, choć na zamówione potrawy trzeba nieco poczekać. Wyborne "slow food" wymaga jednak czasu, więc nie należy mieć o to pretensji. Zamówiliśmy: pieczonego królika z grzybami w duszonych warzywach oraz penne z kurkami. Na deser - lody waniliowe, jedna porcja z pieprzem (znakomite), druga porcja z kandyzowanymi pomarańczami (równie dobre, chociaż bardziej tradycyjne). Poza tym dwie kawy latte. Przy wyjściu z lokalu wystawione są towary na sprzedaż - między innymi wina oraz włoskie tapenady. Ceny dość wysokie, ale na jeden słoik tapenady warto się skusić.
Zajrzeliśmy do Fariny o 13.00, tuż przed wyjazdem z Krakowa i chwilę po późnym śniadaniu, przez co nie byliśmy w stanie zamówić zbyt wiele. Skończyło się na sałatce z kilku rodzajów sałat (pamiętam rukolę i lodową), łososia, suszonych pomidorów i z dodatkiem aromatyzowanej oliwy oraz czarnym spaghetti z owocami morza (ponoć makaron wyrabiany jest bezpośrednio w restauracji). Obydwa dania na najwyższym poziomie. Jedyny minus to obsługa - od samego początku zdecydowanie zbyt natarczywa, a zarazem mało profesjonalna. Kelnerki sprawiały wrażenie "wakacyjnych", dla których praca w Farinie to tylko epizod, w związku z czym nie warto się angażować. Wystrój bez zarzutu, toalety urządzone z klasą, jest szatnia. Wybór dań spory, więc przy najbliższej okazji trzeba będzie zajrzeć i sprawdzić inne pozycje z karty. Karta win nie oszałamia, ale mam nadzieje, że to tylko stan przejściowy. Ogólnie - warto zajrzeć.
W Krakowie wciąż zdecydowanie więcej jest lokali, których jeszcze nie miałam okazji ani przyjemności odwiedzić, nie mam jednak wątpliwości, ze do Da Pietro z przyjemnością zajrzę jeszcze nie raz. Niezły wybór win, zwłaszcza włoskich, choć w karcie można znaleźć także gruzińskie czy nowozelandzkie. Apetyczne czekadełko z pastą z czarnych oliwek, znakomite ryby i sałatki, niezłe pasty, pierwszorzędne zakąski (szczególnie wołowe carpaccio). Deska serów dość skromna (zamówiliśmy dodatkową porcję oliwek), wybór serów także raczej przeciętny (może więcej oscypka i gorgonzoli zamiast najpospolitszego sera żółtego?), ale na szczęście dobrze dobrane wino w pełni rekompensuje te braki. Polecam także cafe frappe z lodami waniliowymi. Obsługa bez zarzutu, świetny wystrój (+ zadbane i z pomysłem urządzone toalety), ceny umiarkowane. Ogólnie - bardzo pozytywne wrażenie. Na pewno zawitam tam jeszcze nie raz.
W Amorze umówiłam się ze znajomymi. Wnętrze lokalu już od progu zachęca do tego, by zapaść się w miękki fotel i rozkoszować słodkościami z karty. Dominują ciepłe kolory, dyskretne światło. Moją uwagę zwróciła fajnie urządzona toaleta, duży plus za stojący na umywalce krem do rąk. Twarda i złej jakości woda w warszawskich kranach powoduje, że są tacy, dla których taki krem to wybawienie, a nie zawsze ma się go w torebce. Zamówiłam małą czekoladę na gorąco z chilli. Dostałam małą filiżankę bardzo gęstej, wytrawnej czekolady. Dodatkowo, postawiono przede mną sos tabasco, na wypadek gdybym zechciała napój podostrzyć. Jestem amatorem wytrawnej kuchni i ostrych przypraw, ale nie było takiej potrzeby. Czekolada z chilli naprawdę jest chilli, ostra jak piekło :). Poprzestałam na czekoladzie, natomiast z deklaracji znajomych wynikało, że serwowane ciasta również zasługują na uznanie. Ceny do przyjęcia, obsługa - bez większych zastrzeżeń. Zamówienia zostały przyjęte szybko, na realizację nie musieliśmy czekać długo. Dobra czekolada, fajne miejsce.
Jedyna "niedogodność" - lokal jest zorientowany na rodziców z dziećmi. Z tego względu klienci bez dzieci muszą zaakceptować krzyki, hałasy, bieganinę, etc., które nieco przeszkadzają w komfortowej rozmowie. Generalnie jednak jestem zwolennikiem inicjatyw, które zmierzają do towrzenia miejsc spotkań przyjaznych dla dorosłych z dziećmi, w związku z czym nawet jeżeli odrobinę na to narzekam, jednocześnie w pełni akceptuję ten stan rzeczy.
Do Borpince - restauracji i winiarni węgierskiej w jednym - wpadliśmy na chwilę. Mimo dokonania wcześniejszej rezerwacji, na posiłek mogliśmy przeznaczyć niespełna godzinę. Z zewnątrz lokal wygląda bardzo niepozornie. Po przekroczeniu progu naszym oczom ukazują się schody prowadzące w dól - do piwnicy. Ściany z cegły, ciepłe światło, zachęcająco wyglądające stoły, ławy, krzesła. Ogólne wrażenie - bardzo przytulne miejsce. Obsługa miła, uśmiechnięta, zainteresowana klientem. Niezwłocznie zaprowadzono nas do zarezerwowanego stolika. Kierując się rekomendacją znajomego, zamówiliśmy dwie zupy. Ja - zupę rybną, serwowaną w kociołku, z sumem (można również zamówić wersję z karpiem). Mój mąż - gulaszową podawaną z wołowiną, ziemniakami i zacierkami oraz z dużą ilością ostrej papryki. Zupy w kociołkach podawane są w ten sposób, że na stole stawiany jest żeliwny kociołek podgrzewany świecą (tealight), w którym znajduje się mała chochelka. Porcje zupy sami nakładamy sobie na talerz. Porcje są więcej niż spore, niektórzy zamawiają jeden kociołek na dwie osoby, ale my nie mieliśmy problemu ze spałaszowaniem po pełnym kociołku na głowę. Zupy są wyborne, szczególnie rybna dostarcza niesamowitych doznań smakowych. Gdyby nie rozsądek, zamówilibyśmy po kolejnej porcji. Zamiast tego zdecydowaliśmy się na jedną porcję deseru "na pół" - puree z kasztanów z rumem (w oryginale z bitą śmietaną, nasza wersja - bez śmietany). Niestety nie mieliśmy okazji sprawdzić karty win, która na pierwszy rzut oka wygląda interesująco. Ogólne wrażenie - bardzo pozytywne. Ceny potraw umiarkowane, jakość - bardzo dobra, obsługa klienta na odpowiednim poziomie. Fajne miejsce zarówno do spotkań we dwoje, jak również do wypadów w liczniejszym towarzystwie.
W Aptece miejskiej w Klifie kupiłam 3 kosmetyki firmy BIODERMA. Sprzedawca poinformował mnie o promocji polegającej na tym, że klient przy zakupie kosmetyków otrzymuje kartę, na której stemplem potwierdza się kolejne zakupy. Przy zakupie piątego z kolei kosmetyku tej marki klient miał prawo wybrać szósty - dowolny - gratis. Poza tym karta z wypełnionymi danymi osobowymi klienta miała zostać przekazana BIODERMIE, a klient miał otrzymać od firmy w ciągu 60 dni prezent wysłany pocztą. Jako że jestem wiernym użytkownikiem BIODERMY, uznałam możliwość otrzymania szóstego kosmetyku free of charge za interesującą propozycję. Dobrałam 2 kolejne kosmetyki oraz trzeci gratis, po czym przekazałam obsłudze apteki promocyjną kartę-kupon. Mimo że od zakupu upłynęło do dnia dzisiejszego zdecydowanie więcej niż 60 dni, żadna przesyłka do mnie nie dotarła. Nie wiem, kto zawinił - apteka czy firma organizująca rzekomą promocję. W każdym razie to apteka firmowała akcję sprzedażową, namawiając klientów do zakupów i wręczając im kupony. Mam wrażenie, że jedynym celem przekazywania i zbierania wypełnionych przez klientów kuponów było zgromadzenie ich danych osobowych. Po mniej więcej trzech miesiącach od zakupu wysłałam do BIODERMY email z pytaniem o zasady promocji i prośbą o potwierdzenie, czy rzeczona apteka przekazała kupon z moimi danymi. Niestety, nie doczekałam się odpowiedzi. Promocje na podobnych zasadach organizuje wiele firm kosmetycznych, których wyroby dystrybuowane są w aptekach. Przykładowo, NUXE zawsze w takich sytuacjach przesyła próbki nowych kosmetyków (zwykle, po 2-3 razy, może przez pomyłkę :), co więcej w ilościach umożliwiających kilkakrotne zastosowanie i dających szansę na ocenę ich realnej przydatności, ewentualnych alergii, etc.
zdecydowałam się na założenie konta w Multibanku, ze względu na dobrą ofertę, oraz świetne doradztwo.Konto posiadam od 2007 roku. Ostatnio udałam się do placówki na Korfantego, w której złożyłam wniosek o kredyt. Czułam się w tej placówce bardzo komfortowo, do tego obsługiwała mnie Pani Joanna- doradztwo na najwyższym poziomie, dodatkowo pomogła mi w załatwieniu formalności w sądzie, Szczerze polecam ten oddział.
Wybrałam się na stoisko agd/rtv, aby wybrać tani telefon komórkowy dla mamy. Podeszłam do Pana który był w tym momencie zajęty przywieszaniem folderów, aby pomógł mi w wyborze. Pan ten powiedział, że gdy tylko to powiesi to do mnie podejdzie. Zajęło mu to 5 min. W tym czasie rozejrzałam się wśród dostępnych modeli. Gdy podszedł, nie był już tak pomocny jak oczekiwałam, tj: nie udzielił mi informacji o poszczególnych telefonach, bo jak to określił - nie ma kartki. wybrałam więc model Nokia i zapytałam czy jest bez simlocka, na co Pan sprzedawca powiedział że "chyba nie ma". Podeszłam do kasy a tam oczywiście nikogo nie było. Pan który mnie obsługiwał zawołał koleżankę z kasy, który nie była sympatyczna. Pani Agnieszka, jak odczytałam, nie sprawdziła telefonu, tylko włączyła go i wyłączyła. Poprosiła o zapłatę i tyle. W domu telefon okazał się niesprawny: nie czytał karty SIM z Plusa i Orange, bo jak się okazało miał simlocka na Erę. Nie wyświetlało się MENU, tylko Demo i był w języku angielskim. Więc pojechałam znów do Auchan i zwróciłam telefon co okazało się milszym wydarzeniem niż jego zakup.
Do odwiedzenia banku AIG skłoniła mnie reklama umieszczona na szybach placówki informująca, że Bank oferuje atrakcyjne oprocentowanie lokat – 7,5%. Chcąc dowiedzieć się czegoś więcej wstąpiłem w progi oddziału mieszczącego się w Tarnobrzegu. Już na początku niemiłe zaskoczenie. Okropne żółte kolory sprawiają, że człowiek chce stamtąd wyjść jak najszybciej. Być może to celowy zbieg, jakim jest na przykład w barach typu fast food włączanie głośnej i szybkiej muzyki. Szybko obsłużyć klienta i następny proszę. A propos muzyki to jest to kolejna rzecz, która mnie zaskoczyła in minus. Otóż w oddziale włączona jest muzyka i człowiek zamiast w jak w banku czuje się jak w klubie. Z uwagi na różne gusta nie jestem zachwycony takim pomysłem. Mnie osobiście szybkie utwory z list przebojów nie przeszkadzają, ale starszej pani już mogą. Wchodzę więc i się rozglądam i co widzę? Duża, niewypełniona przestrzeń, bo bokach krzesła jak w poczekalni u stomatologa i gdzieś w kącie kasa, a po drugiej stronie stanowiska obsługi. Trzy. Niestety obsługuje jedna osoba. W „poczekalni” troje ludzi, ja jestem czwarty. Nikt nie reaguje, nikt nawet nie zauważył, że stoję i czekam, chociaż być może pani, która siedzi w trzecim kącie i coś zapisuje mnie widzi, bo co chwila spogląda, ale nie reaguje. Niestety. Mijają kolejne minuty i nic. Jeden klient został obsłużony, a ja się niecierpliwie. Rozglądam się więc. W placówce nie widać żadnych ekstrawagancji jak np. w Alior Banku. Żadnych plazm, „szkiełek” czy wygodnych foteli. Surowe ściany w kolorach korporacyjnych (bladoniebieski i żółty). Patrzę na kasjerkę, która się ewidentnie nudzi. Dlaczego na przykład ona się nie spyta po co tak stoję? Bo stoję zamiast siedzieć by mnie w końcu ktoś zauważył. Brak reakcji. Patrzę na innych oczekujących. Ktoś widzę przygotował się na dłuższe oczekiwanie. Siedzi mając zamknięte oczy i słucha muzyki dobiegającej ze słuchawek (a być może nie odpowiada mu gust puszczanej muzyki z głośników i stad te słuchawki?). Kolejne minuty. Dlaczego tylko jedna osoba obsługuje, przecież jest godzina piętnasta do diabła? Nogi zaczynają mnie boleć. Zaczynam kierować się do drzwi. Myślę sobie. Może ktoś krzyknie poprosi bym został? Może pani wybiegnie z ukrycia i spyta: w czym mogę pomóc? Niestety. Słyszę tylko trzask zamykających się za mną drzwi. Jestem na zewnątrz. Nie dowiem się dziś co to za lokata, ale jeszcze będę próbował, może ktoś znajdzie dla mnie czas?
Od mniej więcej 9 miesięcy jestem klientem Laguna Centrum Wodne. Korzystam tam z basenu, sauny i bywa, że jacuzzi. Kiedy wczoraj wracałem do domu postanowiłem odwiedzić to miejsce zrelaksować się. Kiedy podjeżdżałem na parking moją uwagę zwróciła bardzo mała ilość samochodów a także ludzi przed basenem. Zwykle o tej porze spora grupa ludzi siedzi w ogródkach i delektuje się napojami lub jedzeniem. Po zaparkowaniu samochodu zacząłem iść w kierunku głównego wejścia i jakieś 30 metrów przed wejściem przywitała mnie pracownica. Zgodnie z przyjętą polityką firmy pracownicy, zwłaszcza ci obsługujący klientów korzystają w pracy ze strojów prywatnych. Pani była ubrana odpowiednio, czyli biznesowo. Po przywitaniu się usłyszałem, „Basen jest nieczynny do 11 września z powodu przerwy konserwacyjnej”. Byłem zaskoczony, no, ale jeżeli jest to przerwa konserwacyjna i ma wpływ na stan techniczny obiektu to trudno. Jedna rzecz mi tylko nie pasowała i postanowiłem zapytać o to pracownicę, „Od kiedy Państwo wiedzą o przerwie technicznej?”, w odpowiedzi usłyszałem, „Co roku jest taka przerwa?”. W zasadzie to wszystko jest ok., Jeżeli cyklicznie jest wykonywana konserwacja to znaczy, że kierownictwo dba o biznes. A co jeżeli ktoś nie był klientem Laguna Centrum Wodne rok temu?. Co zrobiła dyrekcja, aby poinformować klientów. Na stronie internetowej jest czytelny, na czerwono zmieszczony komunikat, to fakt. Tylko, aby wejść na stronę WWW trzeba mieć powód. Czy nie można było informować klientów poprzez informacje wywieszone w kasach lub w szatniach. Odnoszę wrażenie, że dyrekcja zapomniała, kto jest najważniejszy w biznesie. Wokół budynku basenu generalnie panował porządek.
Sklep ''Społem'' odwiedziłam w poszukiwaniu codziennych produktów spożywczych.
W sklepie można znaleźć dużo produktów w dobrej cenie,a także dużo ofert zachęcających klienta do zakupu.Nie podobała mi się organizacja personelu jak i czas obsługi.Sprzedawca nie obsługiwał stosunkowo szybko i dlatego utworzyła się nie potrzebna kolejka.Zachowanie personelu było bardzo dobre, zostałam miło obsłużona.
Dziś po raz kolejny (trzeci w ciagu 2 tygodni) rozmawiałem z BOK. Wszystko wiąże się z tym, że firma umawia się z klientem, a później go nie przysyła. W rozmowie interwencyjnej obiecuje oddzwonić i potwierdzić nowy termin i rekompensatę za stratę czasu, a nie oddzwania.
Dziś ponownie obiecano mi kontakt celem ustalenia spotkania z technikiem. Ciekawe czy zadzwonią.
od dwóch dni jestem świadkiem rozmów na temat zmiany ceny wcześniej potwierdzonej przez firmę pismenie. Ktoś się pomylił i mimo, że firma, którą obserwuję twierdzi, że zmiana ceny poważnie naruszy ekonomiczny sens przedsięwzięcia dla którego zakupują w Promag-u kółka, pracownicy firmy są niewzruszeni i przerzucają problem swojej pomyłki na klienta. Najgorsze jest to, że firma wykorzystuje swoją monopolistyczną pozycję - jest bowiem wyłącznym przedstawicielem niemieckiego producenta kółek.
Każdy mój pobyt we Wrocławiu nie może obyć się bez wizyt w przynajmniej dwu miejscach - lodziarni w galerii dominikańskiej i manufakturze czekolady chocoffee. Najpierw o pralinkach - moje ulubione to diablo (z chilli) oraz pralinka z serem plesniowym. Chilli jest zdecydowanym faworytem - ostra jak piekło. Kto nie jest amatorem takich smaków, niech dobrze zastanowi się przed zakupem. Szkoda, że inni klienci, którzy robią tam przy mnie zakupy, zwykle - kiedy zapytają sprzedawcę, co by im polecił, słysząc o pralinach z papryczką bądź serem - odmawiają choćby skosztowania. A warto! Czekolada pitna jest odpowiednio gorzka (innej nie zamawiałam), ciemna, gęsta, nieprzesłodzona. Podawana w małych filiżankach, jak do espresso, a mimo to daje się zapamiętać na długo. Lokal urządzony jest dość przytulnie, chociaż kiedy się przyjrzeć, widać niedoróbki. Jeśli jednak skoncentrujemy się na smaku i aromacie czekolady czy pralinek, świat od razu wyda nam się piękniejszy. Obsługa sympatyczna, dość dobrze zorientowana w oferowanym asortymencie towarów.
Zjawiłam się przy kasie z kilkoma zaledwie towarami w koszyku - czterema świeżymi figami (na sztuki), kilkoma bułkami (każda z innej piekarni) i sałatą rzymską (na sztuki). Na nieszczęście kasjerki żaden z tych towarów nie był oznaczony kodem kreskowym ani "ometkowany" w inny sposób. O ile przy figach dziewczyna podjęła próbę (bezowocną, ale jednak) odnalezienia kodu na jakichś kodowych wykazach leżących przy kasie, o tyle kiedy zobaczyła bułki, od razu zaczęła rozglądać się za innym pracownikiem, który pomógłby jej odszyfrować ich cenę. Zaczepiła koleżankę z sąsiedniej kasy, wymachując torebką z moim pieczywem. "Jaki kod na tę bułkę?". Za chwilę: "A na taką?. I na koniec - "Jeszcze ta!". Nie muszę chyba pisać, że z sałatą było podobnie. Może była nowicjuszem, może ma kiepską pamięć i kodów nauczyć się nie jest w stanie. Może. Klient jednak ani nie musi o tym wiedzieć, ani brać tego pod uwagę. Klientowi zależy na szybkiej i fachowej obsłudze. Z tego względu klient może - i tak pewnie postąpi - zapamiętać tę komiczną scenę i w miarę możliwości decydować się na zakupy u konkurencji.
Malutka kawiarenka w Parku Skaryszewskim na Kamionku okazała się bardzo miłym zaskoczeniem. Przepyszne, prawie jak domowe a przede wszystkim świeże i apetyczne ciasta wypite z kawą w miłym towarzystwie potrafią zdziałać cuda. Możliwość zabrania stolika na pobliską polankę też zasługuje na aplauz. Cóż z tego że zastawę stanowią papierowe talerzyki i kubki. Liczy się fakt że w miejscu tak pospolitym i codziennym jak praski park nie możemy spodziewać się żadnych luksusów….nie praktyczne i sztuczne to by było.
Moim zdaniem odrobina pomysłowości sprawić by mogła aby to miejsce było azylem po niedzielnym spacerze z rodziną czy przyjaciółmi.
Bo braki i nie wykorzystany potencjał tego miejsca niestety widać.
W małym budynku jest ciasno. Aby ,,wyprowadzić,, się z całym zamówieniem musiałam kilka razy wchodzić i wychodzić zanim mogłam spokojnie usiąść. Najpierw wybrałam ciasta i zaniosłam je do stolika. Wróciłam po kawę. Dopiero po moim zapytaniu wskazano mi miejsce gdzie stoi cukier. Wystarczyła by taca i było by po kłopocie.
Drugi minus dość bierna, niekomunikatywna obsługa. Nie udało mi się nawiązać rozmowy, pytanie np. o ciasta zostało zbyte oschłym stwierdzeniem że są te co widać…żadnej wskazówki które jakie jest, naprowadzenia na konkretny wybór się nie doczekałam. A wystarczyło powiedzieć te są z kremem, te z owocami na kruchym cieście a to jest sernik tradycyjny (wskazując je przy tym)……….
Brakowało mi ogromie porcjowanych lodów i deserów lodowych. Były co prawda na patyku ale jednak nie rekompensują braków tych pierwszych
Czwarty mankament- brak parasoli.
Pomimo wszystkich tych nie dogodności polecam to miejsce jako idealne do odpoczynku po spacerze po parku z rodziną czy znajomymi. Lepiej tu zajrzeć niż siedzieć na ławce z termosem i domowym prowiantem, zawsze jest to miłe oderwanie się od codzienności….
Wieczorem ,godzinę przed zamknięciem lokalu wraz z trójką znajomych weszliśmy do pizzeri Diavolo zjeść pizze .W lokalu był zajęty jeden stolik,przy którym siedziała spora grupa klientów.Wybraliśmy stolik w pobliżu okna i baru.Na stołach było rozłożone menu.Po krótkiej konsultacji wybraliśmy dwie różne duże pizze oraz napoje.Ponieważ przez dłuższą chwilę nikt z obsługi do stolika nie podchodził po nasze zamówienie,wraz ze znajomym podeszłam do kasy,baru aby złożyć nasze zamówienie.W pierwszej kolejności podano nam do stolika napoje oraz sztućce.Czas oczekiwania 5 minut.Po kolejnych 10 minutach podano dwie duże pizze na dużych talerzach pokrojone na kawałki.Każdy z nas oprócz tego oczywiście miał swój talerzyk.
W ofercie Pizzeri jest wiele bardzo smacznych potraw o umiarkowanych cenach.Na życzenie klienta każda potrawa może być uzupełniana o dowolne składniki.Jest tu szeroka gama potraw z makaronu,pizze oraz potrawy z ziemniaków i warzyw.Dużym plusem są sałatki serwowane z warzyw wystawionych w lodówce.Do każdej pizzy można również zamówić sosy.
Wystrój lokalu jest bardzo przyjemny.Delikatne światło,obrazy na ścianach,drewniane stoły i krzesła.Dużym plusem jest fakt,że w lokalu istnieje zakaz palenia tytoniu.Na terenie lokalu jest czysto,i pomimo,że piec ,w którym przygotowuje sie potrawy/wypiek pizzy/ jest w zasięgu wzroku klienta,do konsumenta nie dochodzą żadne nieprzyjemne zapachy.
Dla stałych klientów Diavolo oferuje karte stałego klienta,karte rabatową.10% zniżki na zamówione dania.Po uzupełnieniu karty rabatowej 10 pieczątkami,czyli odwiedzeniu Pizzeri 10 razy klient otrzymuje drobny upominek.
Korzystałam również z oferty Pizzeri w domu.Diavolo na życzenie klienta dowozi pizze pod wskazany adres.Jakościowo taka pizza w niczym nie ustępuje,jak pizza jedzona w lokalu.
W czasie naszej konsumpcji w lokalu tylko jeden pracownik był w firmowym stroju.Pracownik,który wrócił do lokalu po dowiezieniu pizzy.
Pomimo braku firmowych strojów,pracownicy byli mili,uprzejmi i zainteresowani nami,pomimo,że byliśmy ostatnimi klientami.
Atutem tej pizzeri jest również to,że rachunek można uregulować przy pomocy karty płatniczej.
Polecam każdemu klientowi ten lokal,nawet tuż przed zamknięciem.
Urząd Pracy w Chełmnie.
W ostatnim czasie na zlecenie prowadzę rekrutację w różnych miejscach Polski, w związku z tym chciałby podzielić się swoimi spostrzeżeniami, bazując na posiadanej wiedzy, porównując różne urzędy.
Muszę przyznać, iż jestem bardzo mile zaskoczony jakością i szybkością świadczonych usług przez Urząd Pracy w Chełmnie.
Zgłosiłem się do Urzędu pracy w piątek ok. godziny 12.00 w dniu 14 sierpnia. Zostałem skierowany do odpowiedniej komórki, w której urzędowało dwóch młodych Panów (w wielu ok. 20-25 lat). Przedstawiłem swoje oczekiwania i natychmiast przeszliśmy do wypełnienia formularzy (pomoc przy wypełnieniu). Obsługujący mnie urzędnik, poinformował, iż moje ogłoszenie zostanie wywieszone na tablicy w urzędzie, dodane na stronę internetową i skontaktuję się z kandydatami z bazy spełniającymi podane kryteria.
I nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, iż Urzędnik z własnej inicjatywy zaproponował mi udostępnienia sali do prowadzenia rekrutacji i faktycznie zadziałał błyskawicznie (w tym samym dniu na moje konto e-mail) zaczęły spływać pierwsze oferty kandydatów.
Po 3 tygodniach, od momentu zgłoszenia, Urząd Pracy sam się ze mną skontaktował, z pytaniem czy rekrutacja się zakończyła, czy mają jeszcze szukać kandydatów itd.
Korzystając z Usług tego urzędu, nie tylko ma się wrażenie, iż urzędnicy są dla klienta, ale faktycznie tak jest.
I pomyślałbym, iż to jest standard panujący już we wszystkich urzędach, do momentu kiedy zgłosiłem podobny wniosek w Urzędzie Pracy w Żninie, w którym upłyną tydzień, a na mojej konto e-mail nie wpłynęła żadna oferta od kandydatów.
W celu zapewnienia wyższej jakości usług używamy plików cookies. Kontynuując korzystanie z naszej strony internetowej bez zmiany ustawień prywatności przeglądarki, wyrażasz zgodę na wykorzystywanie ich.