Po wejściu do budynku udałam się z wypełnionym wnioskiem Clubcard do punktu obsługi klienta. Tam pracownica bez zadawania pytań wzięła ode mnie wniosek i wydała kartę. Spytałam się, czy karta jest już aktywna. Pracownica potwierdziła i poinformowała mnie, że już dzisiaj mogę nabijać punkty za zakupy. Była przy tym uprzejma.
Weszłam do hipermarketu. Wzrok przyciągały wielkie kolumny zniczy (w końcu to 2 dni przed Wszystkimi Świętymi). Poszłam przez sklep w poszukiwaniu zakupów z listy. Nie znalazłam wszystkiego, ale ogólnie wybór był dość spory. W sklepie panował porządek.
Kiedy udalam się do kasy, nie czekałam długo. Kasjerka sprawnie obsługiwała klientów. Była uprzejma. Zapłaciłam i dostałam paragon. Zapakowałam zakupy i wyszłam ze sklepu.
Poszłam z koleżanką do kawiarni Pikawa w Gdańsku. Lokal składa się z przedsionka, gdzie znajduje się lada, przy której przyjmowane są zamówienia. Dalej przechodzi się do dwóch sal. Wzystko jest urządzone w przytulnym stylu. Niejednorodne krzesła i kanapy prosto z rynku staroci lub antykwariatów. Na ścianach wisiała nowa wystawa, obrazy-zdjęcia młodej artystki lokalnej. Za wystrój tej kawiarni należy się wielki plus.
Stanęłyśmy z koleżanką przy ladzie i poczekałyśmy, aż odparują nam okulary, gdyż w środku było znacznie cieplej niz na dworze. Wybrałyśmy coś do picia i jedzenia. Kelnerka przyjęła je uprzejmie. Zapłaciłyśmy osobno. Niestety lokal nie ma już zniżek na kartę Euro<26, jak kiedyś,
Poszłyśmy usiąść. Nie czekałyśmy długo na przyniesienie zamówienia. Napoje były jak zwykle smaczne. Deser o nazwie Bambo wymyślny i trochę zbyt słodki, ale wielki i wart swojej ceny.
Toaleta była czysta. Papieru i ręczników nie brakowało.
Spędziłam tam miło czas i wszystkim szczerze polecam tę kawiarnię.
Poszłam do PUP w Gdyni w celu rejestracji nastawiona na ogromną kolejkę, którą oczywiście zastałam. W urzędzie funkcjonuje automat z numerkami wydawanych kolejnym oczekującym. Krzeseł dla petentów jest zbyt mało. Jednakże najgorsze jest to, iż wyświetlacz numerków nie funkcjonuje prawidłowo. Mój numer nie wyświetlił się, po prostu został pominięty, a kiedy podeszłam do okienka urzędniczka bardzo uprzejmie mnie poinformowała, że nie może się cofnąć. Kazała mi pobrać kolejny numerek. Musiałam przeczekać kolejne półtorej godziny. W tym czasie zauważyłam, że proceder "przeskakiwania" numerków trwa. Czasem kilka numerów pod rząd sie nie pojawiało, a obserwowałam wszystkie wyświetlacze dokładnie. To oburzające!
Ostatecznie urzędniczka załatwiła moją sprawę ze spokojem i cierpliwością. Niemniej jednak wszystko zajęło mi 6 godzin, a to potrafi zdenerwować.
25 października poszłam do Centrum Handlowego Klif w Gdyni w poszukiwaniu podkładek pod talerze na stół w ramach prezentu. Widziałam już wcześniej asortyment sklepu Home&You w Gdańsku zupełnie przypadkiem, ale do ich siedziby w Gdyni miałam bardziej po drodze. Wnętrze sklepu jest wspaniale urządzone. Wszędzie wystawiono towar wysokiej jakości, w przeróżnych kolorach. Wybór pościeli, obrusów i wspomnianych podkładek na stół był ogromny. Towar ułożono w kilku miejscach w dobrze przemyślanych stylizacyjnie kompozycjach, które przykuwały oko. Jednocześnie pozostawiono wystarczająco dużo miejsca dla przechodzących klientów. Towar był niestety w większości przypadków dość drogi, ale znalazły się też produkty na przeciętną kieszeń.
Znalazłam interesujące mnie podkładki, wybrałam odpowiednie kolory i udałam się do kasy. Kasjerka była miła. Nabiła na kasę towar i spytała się, czy chcę do tego torbę za 75 gr. Płaciłam kartą, z czym nie było problemu. Na koniec otrzymałam paragon i kupon zniżkowy (niestety ważny jedynie przez kolejny tydzień). Kasjerka pożegnała się ze mną uprzejmie. Byłam zadowolona z zakupu i obsługi.
Poszłam do punktu obsługi klienta hipermarketu Real. Wcześniej wysłali mi listem powiadomienie, ankietę do wypełnienia, ulotki i nową kartę programu bonusowego. Stara karta traciła ważność z końcem roku. Nie czekałam długo w kolejce, mniej niż 2 min. Obsługiwał mnie miły mężczyzna. Poinformowałam go, że chcę odebrać bon na zakupy z punktów ze starej karty oraz wymienić ją potem na nową. Pan sprawnie mnie obsłużył, ponieważ w trakcie, gdy drukowało się potwierdzenie otrzymania bonu, zajął się wyjaśnianiem mi zasad związanych z użytkowaniem nowej karty. Jestem zadowolona z obsługi, gdyż wszystko nie zajęło zbyt dużo czasu oraz dowiedziałam się wszystkiego, o co pytałam.
Nadano do mnie paczkę za pośrednictwem firmy GLS Poland dnia 14.09.2009. 15.09.2009 przed godziną 8 rano zadzwonił do mnie Pan z tejże firmy i powiedział "Mamy dla Pani paczkę, kurier przyjedzie między 14:30 a 16:30". Powiedziałam, że to niemożliwe, ponieważ nikogo wtedy nie będzie w domu. Poprosiłam, żeby przyjechał później. Mój rozmówca stał się zirytowany i szybkim, niemiłym głosem poinformował mnie, iż to niemożliwe, kurier musi przyjechać między 14:30 a 16:30, a ja najwyżej mogę zmienić adres dostarczenia paczki. Wiedziałam, że będę w tych goddzinach kończyć pracę, potem jechać do Gdańska i załatwiać sprawy w urzędzie i w żadnym wypadku nie zdołam odebrac tej paczki. Poprosiłam o dostarczenie jej do znajomego. Przed godz. 12h zadzwonił kurier i spytał się, czemu nikt mu nie odpowiada. Mojego znajomego nie było w domu, ponieważ kurier przyjechał 3 godziny za wcześnie. Gdybym wiedziała, że mozliwe jest dostarczenie paczki przed godz. 14, poprosiłabym, żeby przywieźli mi ją do pracy. Kurier zostawił awizo w drzwiach z informacją, że dostarczy paczkę następnego dnia między godziną 10 a 12. Przyjechał następnego dnia ok. 16. To oburzająca nierzetelność i do tego nieuprzejma obsługa przed telefon.
Poszłam do apteki, aby zakupić wodę utlenioną i spirytus salicylowy. Apteka znajduje się w małym domku obok dworca Gdańsk-Oliwa. Jest dobrze oznaczona dużym szyldem.
Weszłam po schodkach do małego pomieszczenia, w którym pozostawiono wąski pas dla klientów. Pod ścianą w głebi stał stolik z krzesłem. Resztę powierzni przesłaniała typowa dla apteki oszklona lada zastawiona lekami. Znajdowały się tam dwa okienka dla klientów.
Kiedy weszłam do apteki trzy panie w białych, czystych i wyprasowanych fartuchach rozmawiały ze sobą w głebi sklepu. Od razu zostalam zauważona i jedna z pań podeszła do mnie. Z uśmiechem na ustach spytała się, w czym może pomóc. Powiedziałam, czego szukam i natychmiast to otrzymałam. Farmaceutka przejechała kodami kreskowymi z produktów przed czytnikiem, podała cenę i zapakowała buteleczki w siatkę. Spytałam się, czy potrzebuje końcówki w drobnych. Potwierdziła. Zapłaciłam, dostałam odpowiednią resztę i zostałam grzecznie pożegnana. Cała wizyta przebiegała w sympatycznej atmosferze i była ekspresowa.
Poszłam ze znajomymi do baru mlecznego kupić obiad na wynos. Bar był przestronny i dobrze oświetlony. W środku znajdowało się kilkanaście stolików, do tego na zewnątrz ustawiono stoły i ławy. Wszystko było utrzymane w porządku, nie zauważyłam śmieci ani brudnych stołów.
Po wejściu ustawiłam się w kolejce. Przyjrzałam się menu. Było standardowym menu baru mlecznego, tanim, ale nie najtańszym w mieście. Gdy przyszła moja kolej poprosiłam o żurek na wynos. Dostałam gorącą zupę w styropianowym kubku z plastikową przykrywką. Udałam się do kasy. Pani nabiła cenę na kasę, zapłaciłam i dostałam paragon. Kasjerka zapakowała moje danie w siatkę foliową. Muszę przyznać, iż opakowanie było bardzo dobre, ponieważ nic się nie wylało, gdy niosłam posiłek. Zupa była bardzo gorąca, kiedy ją otwierałam po kilkunastu minutach.
Zarówno moje, jak i jedzenie kolegów (schabowe z ziemniakami i marchewką z groszkiem) było smaczne i świeże.
Obsługa była przeciętnie uprzejma. Pani od nakładania posiłków spieszyła się bardzo, jak to zwykle bywa w barach mlecznych.
Weszłam do piekarni, aby zakupić pieczywo. Sklepik był mały, półki już dość puste. Przed ladą ustawiła się dość długa kolejka klientów, około 8-10 osób. Pomimo tego nie czekałam długo na obsługę, ponieważ dwie ekspedientki uwijały się jak pszczoły. Były przy tym uprzejme i miłe.
Kiedy przyszła moja kolej, poprosiłam o bułkę paryską. Sprzedawczyni najpierw schwyciła z górnej półki bułkę, która miala ułamaną piętkę. Gdy to zauważyła, sama sięgnęła po inny bochenek. Podała mi go. Zapłaciłam. Nie dostałam paragonu. Ekspedientka szybko zaczęła obsługiwać kolejną klientkę. Wyszłam ze sklepu. Cała wizyta trwała nie dłużej niż 10 minut.
Apteka jest dość przestronna, ma dużo miejsca pozostawionego dla klienta. Lada jest przesłonięta typową apteczną szybą zastawioną różnymi lekami. W środku znajduje się plastikowy stolik zaśmiecony z lekka ulotkami, krzesło oraz pojemnik do wyrzucania przetermionowanych leków. Nad drzwiami wejściowymi zawieszono dzwoneczek.
Podeszłam do okienka i powiedziałam głośno "dzień dobry". Nikt nie stał przede mną. Pani magister pojawiła się za szybą i grzecznie odpowiedziała na moje powitanie. Poprosiłam o szeroki plaster. Farmaceutka upewniła się, który typ plastrów mi odpowiada. Wybrałam właściwy. Poprosiłam o jeszcze jeden lek. Całe zakupy przebiegły sprawnie, szybko i w miłej atmosferze. Podałam pieniądze, wzięłam leki i resztę, otrzymałam paragon. Pożegnałyśmy się i wyszłam.
22 czerwca weszłam do hipermarketu Tesco na zakupy. Przeszłam się po sklepie z listą zakupów i znalazłam znaczącą większość poszukiwanych produktów. Niektóre rzeczy były naprawdę tanie. Skorzystałam z kilku spośród licznych promocji. Nie miałam kontaktu z pracownikami z żadnego z działów. Widziałam jedynie, że są zajęci układaniem towaru.
Poszam do kasy. Kasjerka była bardzo uprzejma, uśmiechnięta, życzliwa. Sprawnie nabiła kody kreskowe na kasę, podała mi kwotę do zapłaty. Płaciłam kartą, co również przebiego bez problemów. Na koniec dostałam paragon i zostałam mile pożegnana.
8 czerwca 2009 tuż po wyjściu od lekarza udałam się do apteki, która mieści się w budynku przychodni. Apteka jest dość przestronna, ma kilkanaście metrów kwadratowych przestrzeni dla klienta. Znajdują się w niej dwa okienka.
Gdy weszłam do środka, musiałam ustawić się w kilkuosobowej kolejce, wspólnej do obu okienek. Kiedy nadeszła moja kolej, podałam receptę. Obsługiwała mnie pani technik, dość młoda. Trwało to trochę długo, gdyż nie mogła znależć jednego z leków i musiała skorzystać z pomocy koleżanki. Gdy znalazła wszystkie farmaceutyki, sprawnie nabiła kody na kasę i podała mi kwotę do zapłaty. Zapytałam się jeszcze o cenę witamin. Pani uprzejmie i z pamięci mi ją podała. Nie kupiłam witamin, zapłaciłam za leki. Otrzymałam właściwą resztę i paragon. Podziękowałam za siatkę i zapakowałam zakupy do torebki.
Udłam się do sklepu Euro-Net w Gdyni w poszukiwaniu worków do mojego dość nietypowego odkurzacza. Zawsze miałam problem z dostaniem odpowiedniego typu worków, ponieważ model był raczej rzadki. Ostatnie opakowania worków zamawiałam specjalnie na nie czekająć. Daltego nastawiłam się na podobną sytuację i od razu po wejściu udalam się do kasy. Poprosiłam tam sprzedawcę o sprawdzenie w komputerze dostępności worków. Kiedy on wstukiwał nazwę, odwróciłam się w prawo i zobaczyłam stojak z workami do odkurzacza, a na środku te poszukiwane przeze mnie. Muszę więc pochwalić ten sklep za szeroki asortyment.
Powiedziałam o moim znalezisku sprzedawcy. Ten natychmiast przerwał szperanie w komputerze i udał się do stojaka. Potem mozolnie wypisywał fakturę, którą podał drugiemu sprzedawcy z prośbą o jej zrealizowanie. Drugi sprzedawca wydrukował ponownie rachumen, po czym mogła w końcu zapłacić i odebrać worki. Cała procedura była żmudna i długa. Zapłaciłam, otrzymałam resztę i paragon. Wychodząc przeszłam się po sklepie, który w innych działach także posiadał szeroki wybór asortymentu. Sprzedawcy byli bardzo uprzejmi.
Poszłam dziś na zakupy do Centrum Handlowego Osowa w Gdańsku do hipermarketu Real. Na samym wejściu pozytywnie zaskoczyły mnie nowe koszyki, które bardzo łatwo się prowadziło.
Sklep był dobrze zaopatrzony. Znalazlam wszystkie rzeczy, które chciałam kupić. Przy niektórych produktach nie umieszczono ceny (zauważyłam brak ceny przy fartuszkach kuchennych) lub umieszczono błędną (wafle andruty firmy DanCake były podpisane ceną andrutów RealQuality).
Ustawiłam się do kasy. Kolejka nie była duża. Kasjerka sprawnie obsługiwała klientów. Wzięła ode mnie kartę systemu punktów lojalnościowych i kupon podarunkowy. Jeden z produktów "nie wchodził" na kasę, jak to określiła pracownica sklepu. Kasjerka zapytała się, czy chcę poczekać, aż ona zadzwoni. Zaprzeczyłam. Zapłaciłam częściowo gotówką, częściowo kartą płatniczą. Transakcja przebiegła bez problemu. Otrzymałam paragon, zapakowałam produkty i zadowolona wyszłam.
Weszłam do sklepu "Jedynka"i podeszłam od razu do ekspedientki. Kobieta powiedziała "Słucham?". Poprosiłam o 10 jajek. Ekspedientka udała się na drugą stronę sklepu. W międzyczasie zauważyłam, że sklep jest dość duży, wypełniony różnorodnym towarem, ładnie ułożonym na półkach, stojakach i w lodówkach. W tej placówce można było zakupić markowe cygara, alkohol oraz zdrowa żywność.
Kiedy sprzedawczyni wróciła, podała mi towar, powiedziała cenę, nabiła ją na kasę i spytała "To wszystko?". Odpowiedziałam twierdząco. Zapłaciła, dostałam paragon. Jajka były drogie, mimo że nie były duże, ani nie pochodziły ze zdrowej żywności, a z hodowli klatkowej (pieczątka na jajkach z nr 3 PL). Wyszłam. Nikt się ze mną nie pożegnał.
Weszłam dzisiaj do Centrum Handlowego Batory w Gdyni. Szukałam sklepu z zabawkami. Na 2. piętrze znalazłam stoisko dla dzieci. Około jedną trzecią stoiska zajmowały interesujące mnie pluszaki. Spytałam się siedzącej w głębi sprzedawczyni o cenę poszczególnych zabawek. Pani podeszła do mnie bliżej i spytała się, jakiej zabawki szukam. Wspomniałam, iż ma to byc nezbyt duży miś albo inne zwierzę. Wymieniłam także cenę, którą mogłabym zapłacić. Sprzedawczyni zaczęła wraz ze mną szprawdzać ceny zabawek umieszczone na metkach. Wspólnie znalazłyśmy odpowiednią rzecz. Sprzedawczyni zapakowała pluszaka i wzięła ode mnie pieniądze. Nie dostałam paragonu.
Byłam dziś w Centrum Handlowym Batory w Gdyni. Podeszłam do stoiska z kosmetykami firmy Golden Rose. Stoisko było położone na parterze w części środkowej, dobrze widoczne z głównego wejścia. Składało się z obszernej lady ułożonej w owal. Wewnątrz stały dwie sprzedawczynie ubrane identycznie w firmowe eleganckie stroje składające się z koszuli, kamizelki i spodni. Klienci sami mogli wybierać kosmetyki z tych, które ułożono na ladzie na specjalnych stojakach. Wybór był szeroki. Przy kosmetykach znajdowały się ceny. Podeszłam do jednego ze stojaków z lakierami do paznokci i wybrałam jedną z buteleczek. Zapytałam się miłej i uśmiechniętej sprzedawczyni, czy mogę wziąć tą buteleczkę. Odpowiedziała twierdząco i zaprosiła mnie do kasy. Nabiła towar na kasę, wzięła ode mnie pieniądze i wydała resztę. Cała wizyta zajęła mi nie więcej niż 5 minut.
Sklep Saturn znajduje się w wielkim centrum handlowym. Jest bardzo duży i bardzo dobrze zaopatrzony.
Weszłam do środka i zaczęłam oglądać aparaty cyfrowe. Wybór był duży. Kiedy znalazłam kilka, których parametry mi odpowiadały, poprosiłam sprzedawcę o radę. Spytałam się najpierw, którą markę by mi polecił z dwóch ktore wymieniłam. Zdecydowanie polecał Olympusa. Zwrócił mi uwagę, iż ta firma ma długoletnie doświadczenie w produkcji tego typu sprzętu. Pozwolił mi także wypróbować model. Zdecydowałam się. Chciałam także dobrać pokrowiec oraz baterie z akumulatorkiem. Sprzedawca pomógł mi we wszystkim. Był uprzejmy, naprawdę odczułam jego profesjonlizm.
Poszłam do kasy. Kiedy płaciłam kartą, okazało się, iż nie mogę dokonać transakcji. Po kilku próbach, kasjerka spytała się, czy może mam limit na karcie. Wtedy przypomniałam sobie o tym limicie. Zapłaciłm tyle, na ile pozwalał mi limit. Musiałam odłożyć baterie. Poprosiłam, żeby kasjerka przechowała mi je przez chwilę, żebym mogła wybrać na nie pieniądze z bankomatu. Kasjerka tak zrobiła i wydała mi paragon. Była bardzo uprzejma.
Poszłam do bankomatu i wybrałam odpowiednią sumę. Wróciłam po baterie. Nadal znajdowały się przy kasie. Niestety ochroniarz nie pozwolił mi wejść pod prąd. Musiałam wejść zwykłym wejściem, odczekać w kolejce, a potem pokazywać ochroniarzowi paragon z transakcji sprzed paru minut, aby udowodnić, że nie ukradłam aparatu.
Sklep Kiwi należy do sieci Lewiatan. Jest dość dużym sklepem osiedlowym, spożywczym i ogólnoprzemysłowym, samoobsługowym. Weszłam tam po drobne zakupy. Półki były wypełnione towarem, sklep czysty. Pracownicy rozkładali towar na półkach. Wybór nabiału, mrożonek, słodyczy, mięsa i warzyw był duży. Natomiast chemiastanowiła niewielką część oferty. Jak zwykle kupowałam mięso. Było dość ładne, duży wybór kiełbas. Ekspedientka z działu mięsnego była miła. Warzywa były świeże. Podobało mi się, że można je było samemu nakładać. Kasjerka uprzejmie mnie obsłużyła, wzięła pieniądze, wydała resztę i pożegnała mile. Wizyta w sklepie przebiegła sprawnie.
Otrzymałam od mBanku przesyłkę listową. Wewnątrz znalazłam list kierowany do mnie osobiście, jako do klienta banku. Zawiadamiano mnie o ofercie specjalnej - karcie kredytowej bez opłat za wydanie i z gwarantowanym limitem. Wydanie karty miałoby nastąpić bezproblemowo i bez zbędnych formalności. Musiałabym jedynie odesłać zamieszczoną w liście umowę. Na skorzystanie z oferty miałam 30 dni. Na liście jednak nie umieszczono żadnej daty, dlatego myślę, iż był to wybieg reklamowy.
W przesyłce umieszczono także "regulamin wydawania i używania kart kredytowych w mBanku" oraz "Taryfę prowizji i opłat bankowych". Według tego regulaminu za wydanie karty kredytowej zabierano opłatę zwracaną, jesli w przeciągu 3 miesięcy dokonałoby się transakcji za łączną sumę 300 zł. Stąd mniemam, iż list był zdecydowanie chwytem reklamowym.
Taryfa opłat jednakże mile się zmieniła, ponieważ wycofano opłaty za przelewy do innych banków.
W celu zapewnienia wyższej jakości usług używamy plików cookies. Kontynuując korzystanie z naszej strony internetowej bez zmiany ustawień prywatności przeglądarki, wyrażasz zgodę na wykorzystywanie ich.