C&A wydało gazetkę z nową kolekcją. Spodobała mi się jedna bluzka, więc od razu poszłam obejrzeć ją na żywo z zamiarem kupienia. Na miejscu okazało się, że jeszcze jej nie ma, ale następnego dnia zauważyłam ją na manekinie i postanowiłam spróbować ponownie. Aby zaoszczędzić sobie szukania, podeszłam do jednej z pracownic i zapytałam, gdzie znajdę konkretną bluzkę. Najpierw odburknęła, że nie wie, jaką, ale gdy dokładnie ją określiłam, wskazała miejsce, w którym bluzki te wisiały. Podeszłam z jedną do kasy, a ponieważ nie miałam czasu jej przymierzać, zapytałam o możliwość zwrotu. Kasjerka zaczęła wyliczankę pod nosem: "30 dni, nieoderwane metki i ...". Ostatniego warunku już nie usłyszałam, bo odwróciła się tyłem, żeby odłożyć wieszak, a mówiła tak cicho, że choćbym bardzo się starała, nie miałam możliwości usłyszenia. Ponieważ interesował mnie tylko termin, nie pytałam już o więcej. Kasjerka wymamrotała kwotę do zapłaty i nie powiedziała już nic więcej (proszę, dziękuję, do widzenia). Nawet nie odpowiedziała na moje "dziękuję"...
Bardzo się dziś spieszyłam, więc wpadłam tylko po niezbędne zakupy do Netto. W pośpiechu nie zauważyłam rozdeptanych na podłodze fragmentów warzyw i wdepnęłam w mokrą papkę. Poślizgnęłam się i o mały włos nie wylądowałam na podłodze. Widzące całe zajście dwie pracownice tymczasem nic sobie z tego nie zrobiły i kontynuowały pogawędkę, leniwie ciągnąc za sobą wózki do palet. W kasie - norma, czyli długa kolejka, jedna kasa otwarta i kasjerka zajmująca się poprawianiem krzesła, a nie kasowaniem.
W poszukiwaniu bluzki wybrałam się do Penny Black. Zachęciła mnie ciekawa ekspozycja w oknie wystawowym. Po wejściu rozglądałam się wśród asortymentu i miałam czas na spokojne zapoznanie się z nim. Po chwili podeszła do mnie ekspedientka i zapytała uprzejmie, czy może w czymś pomóc. Przez całą wizytę w sklepie wyszukiwała modele i fasony pasujące do ogólnego opisu, który podałam, a gdy zauważyła, że jestem zainteresowana również sukienkami, zaproponowała przymierzenie także ich. opowiadała o materiałach, z jakich wykonana jest odzież i podawała przykłady zestawienia ubrań w ciekawych konfiguracjach. Zaniosła wszystkie wybrane przeze mnie rzeczy do przymierzalni i pomagała mi dokonać wyboru pasujących ubrań. Była przy tym bardzo miła, uśmiechnięta i nie narzucała się z niczym. Naprawdę obsługa na najwyższym poziomie.
Poszłam do tego salonu, mimo że fryzjerka, która zawsze strzygła moje włosy poszła na urlop. Umówiłam się do kogo innego, ale liczyłam na firmowy profesjonalizm. Zaczęło się od czekania 40 minut na fryzjera, który nie wyrobił się z poprzednim klientem. Lekko zniecierpliwiona usiadłam na fotelu. Mimo, że miał tylko podciąć grzywkę, spędził przy tym ponad 30 minut. Na dodatek usilnie starał się mnie namówić na zmianę fryzury, na która wcale nie miałam ochoty i jasno dałam to do zrozumienia. Tymczasem on ciągle mnie namawiał i już gotowy byłby umówić mnie na kolejną wizytę. Im bardziej mnie namawiał, tym bardziej chciałam stamtąd już wyjść. Zdecydowanie GA Waldemara Wagnera traci renomę przez takich pracowników, a rotacja jest tam na tyle duża, że trudno wybrać stałego.
Żeby zrobić zakupy w Biedronce, trzeba posiadać gotówkę, co dla mnie, jako osoby posługującej się w przeważającej większości kartą, jest dość kłopotliwe. Na szczęście w pobliżu tego sklepu znajdował się bankomat mojego banku. Wypłaciłam więc pieniądze i weszłam do Biedronki. Panował tu niespotykany bałagan - rozrzucone katalogi reklamowe, kurz w postaci "kotów" przy wózkach, paragony, kartony i brudna podłoga. Na dodatek gigantyczne kolejki, chociaż w trakcie mojego oczekiwania w jednej z nich, otwarto kolejną kasę. Asortyment był bardzo szeroki - zarówno wśród produktów spożywczych, jak i nieżywnościowych. Natomiast obsługa w kasie bardzo powolna i wyłączona (jedyne słowa, jakie usłyszałam, to pytanie, czy życzę sobie siatkę i wartość do zapłaty).
Wraz z koleżankami postanowiłyśmy wybrać się do restauracji greckiej rzekomo odmienionej przez Magdę Gessler. Po wejściu dało się wyczuć jakiś nieciekawy zapach (jakby ryb), ale nie zrażone usiadłyśmy przy jednym ze stolików w wąskiej sali. Wystrój i muzyka były bardzo greckie - przytulne i miłe, przywodzące na myśl wspomnienia z ciepłych wakacji. Zapoznałyśmy się z menu - ceny były dość przystępne. Każda z nas zamówiła coś innego u niekontaktowego kelnera (ani "proszę", ani "dziękuję", ani uśmiechu) i czekałyśmy na podanie. Trwało to nieco ponad 20 minut, ale zostałyśmy uprzedzone o tym wcześniej (co prawda kelner mówił o 15 minutach, ale nie będę drobiazgowa). Gdy "przyszło" nasze jedzenie, nie za bardzo spodobał nam się sposób podania: sos na makaronie miał nieciekawy ciemnoczerwony kolor, a poza tym talerz nie był niczym ubrany; zapiekany ser feta w brązowym naczyniu również nie zachęcał do spożycia (chociaż był bardzo smaczny), a pieczywo czosnkowe to zwykła bagietka z przyprawami. Gratką była jednolitrowa karafka smacznego wina za jedyne 38 zł. Jednak jak na lokal po kuchennych rewolucjach, spodziewałam się czegoś więcej, jeśli chodzi o sposób podawania potraw.
Zainteresowana zakupem drzwi wybrałam się do Vox. W składzie panował lekki nieład, zwłaszcza w okolicy stanowisk obsługi - rozjechane krzesła, niepoukładane dokumenty i artykuły biurowe. Podłoga niby była umyta, ale widniały na niej szare smugi. Weszłam do środka i zaczęłam zapoznawać się z ekspozycją. Jest ona urządzona w ciekawy i zorganizowany sposób, dzięki czemu nie trzeba biegać po całym sklepie, aby obejrzeć cały asortyment poszukiwanego produktu. Po niedługiej chwili podszedł do mnie jeden z pracowników i próbował pomóc w dokonaniu wyboru. Zaproponował montaż i wymiarowanie drzwi oraz pokazał dostępne modele. Otrzymałam również katalogi, z którymi mogłam zapoznać się w domu.
Na portalu zakupów grupowych znalazłam ofertę Fitness Infinitus. Skuszona atrakcyjną ceną i znaną mi wcześniej osobą instruktorki, postanowiłam wybrać się na zajęcia. Prowadzone są one w nowym budynku Uniwersytetu Medycznego, gdzie wszystko jest czyściutkie i pięknie wygląda. Wiadomo - nowość. Ponieważ byłam tam pierwszy raz, pani zajmująca się zapisami na zajęcia wszystko mi dokładnie wyjaśniła i pokazała strategiczne punkty - szatnię, salę ćwiczeń. Same zajęcia - rewelacja. Bardzo miła atmosfera, a przy tym wysoki poziom - fachowe nazewnictwo, dbanie o zdrowie poprzez właściwy dobór i korektę wykonywanych ćwiczeń i absolutny wycisk bez żadnego pobłażania. Dla mnie - rewelacja. A osoby, które miały jakikolwiek problem, mogły odpocząć w międzyczasie bez "wytykania palcami". Ceny są na tyle przystępne, że po wykorzystaniu trzech wejść na kupon, z pewnością zaopatrzę się w karnet.
Po wizycie u doradcy z Open Finance, zaczęto do mnie dzwonić. Zawsze jednak składało się tak, że nie mogłam odebrać telefonu, jednak pani po drugiej stronie się nie poddawała. Gdy w końcu odebrałam, poinformowała mnie, że przeprowadza badania jakości obsługi klientów w salonach. Ucieszyłam się, bo miałam po tej wizycie pewien niedosyt i chciałam wpłynąć na poprawę ku lepszemu samopoczuciu następnych klientów. Gdy przedstawiłam swoje zastrzeżenia (między innymi do braku obiektywizmu doradcy i spóźnienia z rozpoczęciem wizyty ze strony Open Finance), pani zamiast je przyjąć i przedstawić osobom, których dotyczyły, zaczęła je odpierać, wyjaśniać mi ich prawdopodobne przyczyny i przekonywać, że na pewno nikt nie miał niczego złego na myśli ani w zamiarze. Moim zdaniem nie o to chodzi w badaniach jakości.
Kiedy w jakimś przepisie znajdę najbardziej wymyślne składniki, wiem, że mogę po nie iść do Piotra i Pawła. Tak było też dziś. Korzeń imbiru, gałka muszkatołowa w całości lub mielona, kilka rodzajów sosu pesto? Proszę bardzo! Jedyne, na czym się zawiodłam, to szczypiorek - gdy w domu rozwinęłam go z folii, okazało się, że zaczyna się psuć (gnić) od dołu. A gdy idę do PiP, nie jestem przyzwyczajona do dokładnego sprawdzania towaru na miejscu, bo mam do nich duże zaufanie. Jak widać - czasem za duże. Nie byłam też zadowolona, gdy musiałam długo stać w kolejce po wędlinę, bo na tym stoisku przez większość czasu była tylko jedna ekspedientka. Potem kolejna kolejka po żółty ser i kolejna po garmażerkę... Ale przynajmniej przy kasach nie spędziłam zbyt dużo czasu, bo wiele z nich było otwartych.
Gdy weszłam do sklepu, nie było w nim klientów, a ekspedientki zajmowały się rozkładaniem towaru na półkach. Ponieważ rzecz, którą zamierzałam kupić, wybrałam już wcześniej, od razu skierowałam się w określone miejsce i dokładnie oglądałam odzież, aby nie miała żadnych wad. Mimo że stałam tam dość długo, żadna ze sprzedawczyń do mnie nie podeszła. Skierowałam się więc do kasy, gdzie znów musiałam długo czekać, a gdy sprzedawczyni w końcu podeszła, stwierdziła, że mnie nie zauważyła. Zapakowała towar do torebki byle jak (nie zważając na to, że może się pognieść) i szybko skasowała określoną kwotę. Plus za zwinność, minus za niechlujstwo.
W Super - Pharm często można trafić na promocje. Z taką myślą poszłam dziś na zakupy. Wybrałam płyn, którego cena była obniżona i podeszłam do kasy. Nie kontrolowałam kwoty zakupów, bo oprócz Lenora wzięłam jeszcze inne produkty. Jednak później okazało się, że był to mój błąd, ponieważ cena na paragonie różniła się od tej na naklejonej metce promocyjnej - była niestety wyższa. Kiedyś miałam podobną sytuację - cena produktu w komputerze różniła się od tej na metce i sprzedawca z własnej inicjatywy to zmienił. Dziś niestety sprzedawczyni wykorzystała moją nieuwagę i skasowała więcej.
Wstąpiłam do Meze przechodząc obok. Mają tutaj smaczne jedzenie, więc pomyślałam tym razem o zupie. Nie pomyliłam się - była aromatyczna, smaczna, tania (10 zł) i szybko podana. Dodatkowo pani z obsługi była bardzo miła - witała i żegnała gości wyraźnym "dzień dobry" i "do widzenia". Wystrój i muzyka w tle przenoszą żywcem do Grecji. Jedyna niedogodność, jaka mnie tu spotkała, to dostępność niektórych dań tylko w porze lunchu (do 16:00), przez co nie mogłam wybierać z całego menu.
Odwiedziłam doradcę finansowego w celu ustalenia szczegółów kredytu hipotecznego. Spotkanie było umówione za pośrednictwem infolinii, na której pan nalegał, aby stawić się punktualnie i szanować pracę doradcy. Tak też zrobiłam, ale okazało się, że nie było to konieczne, ponieważ spotkanie rozpoczęło się z 20-minutowym opóźnieniem. Doradca posiadał dużą wiedzę i potrafił odpowiedzieć na każde pytanie, aczkolwiek przemawiała przez niego stronniczość i brak obiektywizmu - nie przedstawiał rozwiązań w formie suchych danych, a za każdym razem zabarwiał je swoją prywatną (często negatywną) oceną. Rozumiem, że klient przychodzi tam po poradę, ale osobiście wolałabym poznać ekonomiczny wymiar moich przyszłych decyzji, niż opinię doradcy na temat tych wyborów.
często zdarza się, że na stronie głównej gazeta.pl są artykuły, które wymagają kilkunastokrotnego "przeklikania" - tak było na przykład z porównaniem cen produktów spożywczych w Polsce i Niemczech. Od razu odechciewa się przeglądania takiego artykułu, bo po trzech pierwszych kliknięciach, kiedy na każdej podstronie można przeczytać po jednym zdaniu lub wręcz równoważniku zdania, przechodzi ochota na dokończenie. Dziś na głównej znalazł się natomiast artykuł, którego... nie było. Miał traktować o zainteresowaniu zakupem biletów na Euro, ale po kliknięciu okazywało się, że "strona została usunięta". Takie niedopatrzenia powinny być szybko korygowane, a nic takiego nie miało miejsca. Stąd kiepska ocena portalu.
Zostawiłam na stronie Open Finance swoje dane, aby ktoś z konsultantów skontaktował się ze mną. Zgodnie z obietnicą, zrobili to w ciągu 48 godzin i dzięki temu mogłam umówić się na spotkanie z doradcą w oddziale firmy. Jednak na moje pytanie, co w przypadku, gdy z przyczyn losowych nie będę mogła pojawić się na spotkaniu, pan zareagował dosyć nerwowo i zaczął mi mówić coś o Japonii i tamtejszym kataklizmie oraz o tym, że trzeba być dobrej myśli, a konsultanci przygotowują się do spotkań i nie można ich odwoływać. Jeszcze tego samego dnia miałam dostać maila z informacją o spotkaniu, ale w zamian za to, dostałam tylko lakoniczny SMS. W dniu spotkania jeszcze zadzwoniła do mnie pani, która mi o nim przypomniała. Nie byłoby w tym nic złego (wręcz przeciwnie), gdyby nie fakt, że chwilę później dostałam dwa identyczne SMS-y przypominające. Uważam, że to zbyt nachalne zachowanie pracowników infolinii. Zostałam poproszona o to, żeby na spotkanie wziąć zaświadczenie o zarobkach. Ponieważ ma to być tylko wizyta informacyjna, nie rozumiem zasadności takich środków - przecież to mnie zależy na tym, aby podać właściwą kwotę dochodu i uzyskać wiarygodne informacje.
Podczas zakupów warto czasem coś przekąsić, jeśli jednak ma się dość fast-foodów, spokojnie można odwiedzić takie miejsce, jak Salad Story. Zdrowe sałatki, desery, koktajle. Ja wybrałam akurat deser z jogurtu naturalnego, płatków śniadaniowych i świeżych pomarańczy. Polany słodkim syropem był naprawdę pyszny, ale też niesamowicie lekki. Sałatki, które zamawiali inni klienci, również wyglądały bardzo apetycznie. Ceny są tu nieco wysokie, ale czasem za taką przyjemną jadłospisową odmianę można zapłacić nieco więcej. Jedyne zastrzeżenie mam do obsługi - nie uśmiechniętej, nieco nieobytej (byłam zmuszona wpisywać kod PIN na oczach innych klientów, bo sprzedawczyni nie wyjęła ruchomej części portu, a całość tylko odwróciła w moją stronę; poza tym nie otrzymałam paragonu, tylko wydruk z terminala).
Wybraliśmy się z mężem do Magry w poszukiwaniu koszuli i krawata. Pracująca tam pani od razu zapytała, czy może nam w czymś pomóc. Określiliśmy preferencje, a ona od razu wzięła się za szukanie. Znalazła dwie koszule, które mąż poszedł przymierzyć. W tym czasie pani poszukiwała kolejnych koszul, które mogłyby mu pasować. Nie sprawiało jej problemu rozpakowywanie kolejnych, nawet sama to proponowała, widząc nasze lekkie skrępowanie przysporzeniem jej pracy. Udało się wybrać zarówno koszulę, jak i krawat i to w śmiesznie niskich cenach. Asortyment pozwolił również na wybór innych dodatków. Jedyne, czego ewentualnie zabrakło, to uśmiech ze strony ekspedientki.
Mam duży problem z kupieniem obuwia sportowego ze względu na mały rozmiar stopy. Przeważnie proponują mi kolekcję junior, która wizualnie nie zawsze mi odpowiada. Postanowiłam przekonać się, jak będzie w tym sklepie. Szybko okazało się, że rozmiary zbliżone do mojego są dostępne i to w całkiem ciekawych wzorach. Poprosiłam jedną z pracownic o pomoc w podaniu konkretnej pary. dziewczyna zaangażowała się w obsługę - poszła poszukać jeszcze innych wzorów, a po chwili wróciła z informacją, że dostępne są wybrany przeze mnie i jeden bardzo podobny w tym samym rozmiarze. Zostawiła mnie na chwilę, pozwoliła spokojnie przymierzyć i się zastanowić. Wróciła po kilku minutach i zapytała, czy dokonałam wyboru. Z radością stwierdziłam, że tak i oddałam jej parę, której nie chciałam kupić, a "swoją" zabrałam, kierując się do kasy. Ekspedientka wtedy poinformowała mnie o obowiązującej promocji - do zakupionych butów drugą rzecz z tekstyliów miałabym 50% taniej. Skierowałam się więc w stronę wieszaków, ażeby coś wybrać. Pracownica pomogła mi, odbierając ode mnie karton z butami i powiedziała, że poczekają na mnie przy kasie. Skorzystałam z promocji i do butów wybrałam koszulkę. Ze sklepu wyszłam bardzo zadowolona zarówno z zakupów, jak i z obsługi. Polecam.
W drodze do domu wstąpiłam po najpotrzebniejsze zakupy. W lodówce zauważyłam dużo filetów kurczaka, więc pomyślałam, że dopiero co zostały wyłożone i są świeże. Dobrze zatem, że sprawdziłam termin ważności, bo wynosił od dziś 1 dzień. Wysypane do koszy bułki były suche, a na stoisku z pieczywem brakowało torebek foliowych. W kasie siedziała znów dziewczyna, która spotykam tu najczęściej - znudzona, nadąsana i obrażona na klientów, że są. Mimo to plus dla Netto za asortyment, który może jest w jakiś sposób okrojony, ale, jak już pisałam, na podstawowe zakupy wystarcza. Poza tym w sklepie było czysto (podłoga), a dodatkowo jedna z pracownic układała jeszcze towar (artykuły spożywcze). Niestety w koszach z artykułami przemysłowymi panował chaos - jak zazwyczaj tu bywa.
W celu zapewnienia wyższej jakości usług używamy plików cookies. Kontynuując korzystanie z naszej strony internetowej bez zmiany ustawień prywatności przeglądarki, wyrażasz zgodę na wykorzystywanie ich.