Weszłam do Sephory z zamiarem zwrócenia zakupionego niedawno towaru. Skierowałam się do kasy, gdzie pracownica grzecznie poinformowała mnie, że zaraz podejdzie osoba zajmująca się zwrotami. Czekałam więc na nią, a w międzyczasie do kasy podeszła kolejna pracownica, która w nieuprzejmy sposób wskazała na idącą za nią klientkę i powiedziała do mnie "ta pani była pierwsza", mimo że wcale nie stałam w kolejce do kasy. Odsunęłam się więc i czekałam dalej. Po chwili podeszła kierowniczka sali, która zajmuje się zwrotami. Wyglądała na zdziwioną tym, że chcę coś oddać, a na dodatek zapytała o powód zwrotu w następujących słowach: "czy coś się stało?". Moim zdaniem, aby dokonać zwrotu, nic się nie musi stać. Wystarczy, że zakup jest nieudany lub chybiony. Gdy odpowiedziałam, że nie, reszta obsługi minęła bez żadnego słowa. Gdy skończyła, zapytałam, czy to wszystko, bo nawet nie poinformowała mnie, że nie ma już więcej formalności związanych ze zwrotem.
Do Stradivariusa weszłam, bo z daleka zauważyłam interesującą torbę, a poza tym mają tam bardzo ciekawe ubrania. Na linii wejścia trafiłam na wieszaki z bluzkami w niskiej cenie, które, w przeciwieństwie do innych sklepów, nie były zwykłymi podkoszulkami czy T-shirtami, a bardzo modnie skrojonymi topami. Również torba, która zauważyłam wcześniej spełniła moje oczekiwania - wydawała się solidnie wykonana i miała unikalny wzór. Poszłam do przymierzalni, a tam bardzo miła dziewczyna wręczyła mi numerek odpowiadający ilości ubrań i grzecznie poprosiła o przyłożenie mojej torby do specjalnej płyty. Jedynie w kasie spotkałam się z niezbyt miła obsługą - dwie pracownice rozmawiały o prywatnych sprawach, przez co ta obsługująca mnie nie poświęciła mi uwagi, a skupiła się na jak najszybszym "załatwieniu" klientki. Zabrakło zwrotów grzecznościowych.
Konsultantka w Sephorze, mimo że obsługę innych klientów skończyła wcześniej, podeszła do mnie dopiero w momencie, kiedy zauważyła, że szukam kogoś wzrokiem. Poprosiłam ją o pomoc w znalezieniu odpowiedniego zapachu, ale te, które prezentowała były z różnych gam zapachowych i nie bardzo odpowiadały opisowi, który podałam na początku. Nie podobało mi się również to, że za wszelką cenę chciała odnaleźć moją kartę w systemie i nawet, gdy prosiłam ją, żeby już odpuściła, uparcie szukała.
Weszłam do Sephory w poszukiwaniu perfum. Konsultantka, która po chwili do mnie podeszła, była bardzo miła i idealnie trafiła w zapach, który jej opisałam, podając mi odpowiedni. Miała bardzo starannie wykonany makijaż i wyglądała profesjonalnie dzięki czarnemu strojowi i pasowi makijażowemu na biodrach. Była bardzo uprzejma, uśmiechnięta i zagadywała w nienachalny sposób. Obsłużyła mnie kompleksowo i wręczyła próbkę perfum oraz prezent w postaci torby.
Zbliżając się do sal kinowych, zostałam zapytana przez pracownika, czy może mi w czymś pomóc. Odpowiedziałam przecząco, bo chciałam kupić jeszcze kawę. Gdy już to zrobiłam, a do seansu brakowało 5 minut, poszukiwałam owego pracownika, gdyż w pobliżu nie było nikogo, kto kasowałby bilety i wpuszczał na salę. Podeszłam więc do dziewczyny w "barze" i zapytałam, czy ktoś taki się pojawi, na co ona odpowiedziała, że sama skasuje bilety. Po seansie także nie było nikogo, kto chociażby otworzyłby drzwi i pożegnał widzów. Poza tym nie mam zastrzeżeń - w kinie było dość czysto, a kawa bardzo smaczna.
Do sklepu weszłam, bo zauważyłam na wieszaku ładny sweterek. Po przymierzeniu okazał się pasujący, więc postanowiłam go kupić. Pracownica w przymierzalni była bardzo miła i odpowiedziała na moje pytanie dotyczące ewentualnego zwrotu. Wyjaśniła wszystko, a na koniec miło się uśmiechnęła. Niestety o kasjerce już nie można tego powiedzieć. Przez cały czas obsługi, rozmawiała z koleżanką, a gdy zadałam jej pytanie, wyraźnie niezadowolona z tego, że przerywam jej pogawędkę, odpowiedziała nieprzyjemnym tonem i kontynuowała pogaduchy.
Gdy weszłam do sklepu, klientek było bardzo dużo, a tylko jedna z trzech pracownic zajmowała się porządkowaniem odwieszonych przez nie ubrań, a pozostałe dwie stały za ladą i plotkowały. Jeśli chodzi o asortyment to jest on duży, ale nieco się zmienił w stosunku do tego, co było dostępne dawniej. Według mnie jest to zmiana na gorsze, bo ubrania mocniej przypominają te z innych butików i nie są już tak oryginalne.
Kiedy chcę kupić kosmetyki, idę do SuperPharm. Jest tu tanio, a wybór bardzo szeroki. Dzisiaj robiłam stosunkowo niewielkie zakupy, więc szybkie podliczenie kwoty nie przysporzyło kłopotu. Zdziwiłam się więc, kiedy podeszłam do kasy i usłyszałam inną wartość do zapłaty. Zapytałam, z czego to wynika. Okazało się, że kasjerka nie wbiła mi należnej promocji. Podobną sytuację miałam ostatnim razem, kiedy to jednak nie kontrolowałam sumy zakupów i o tym, że przepłaciłam, dowiedziałam się dopiero z paragonu, w domu. Za pomyłkę kasjerka nawet nie przeprosiła, a wręcz była obrażona, że zwróciłam jej uwagę i musiała prosić kogoś z personelu o pomoc. Polecam uważać na ceny w SuperPharm.
Do Patio zaprosili mnie znajomi. Już po wejściu byłam pod dobrym wrażeniem - w środku było jasno, a wystrój cechował się spójnością i nawiązaniem do menu. Przyjemna muzyka umilała oczekiwanie na zamówienie. Kelner doskonale znał swoje miejsce - był grzeczny, cierpliwy, uprzejmy i uśmiechnięty, a przy tym bardzo profesjonalny. Z przyjemnością tu jeszcze wrócę, mimo że ceny nie należą do najniższych. Przynajmniej wiadomo, za co się płaci.
Po zimie postanowiłam doprowadzić moje buty do porządku. Zabrałam więc dwie pary i pojechałam do szewca. Nie martwiłam się o płatność, bo zawsze można było jej dokonać przy oddawaniu lub odbieraniu obuwia. Wytłumaczyłam szewcowi, o co proszę i zapytałam o cenę, aby uniknąć późniejszego zaskoczenia. Pomijając fakt, że wytłumaczenie mi, w jaki sposób można naprawić daną wadę obuwia, przyniosło mu wiele trudu i robił to z łaską, na koniec, gdy już przyjął zlecenie, zażądał pieniędzy. Nie miałam gotówki i na nic zdały się tłumaczenia, że przecież zostawiam swoje obuwie i na pewno je odbiorę, a wtedy zapłacę. Szewc nie przyjął butów, a ja z dwoma parami wracałam do domu. Zaznaczę jeszcze, że nigdzie nie było informacji, iż płatność jest przyjmowana wyłącznie z góry.
Kupiłam na Allegro dwa przedmioty na odrębnych aukcjach. Korzystam z usługi "płacę z Allegro", bo zawsze była bardzo wygodna i bezpieczna. Dziś jednak miałam z nią problem. Po zapłaceniu za pierwszy przedmiot i próbie płacenia za drugi, przeniosło mnie na stronę banku, ale bez związku z transakcją. Musiałam powtórzyć procedurę i ponownie zalogowałam się na konto. Wymagało to również anulowania płatności, której w rzeczywistości przez powstały problem nie dokonałam. Oprócz tego, nie mogłam wpisać innego niż adres do wysyłki z ustawień Allegro, gdyż nie dało się kontynuować płatności. Dzisiejsza wizyta na Allegro kosztowała mnie dużo cierpliwości...
Odległość kas od regałów jest na tyle mała, że nawet krótka kolejka daje wrażenie tłumu. Nie zniechęcona tym wrażeniem weszłam do środka. Znalazłam oczywiście produkty, których poszukiwałam i to w atrakcyjnych cenach. Gdy wybierałam podkład, podeszła do mnie pracownica i zapytała, czy może mi w czymś pomóc. Poprosiłam więc o dobór właściwego koloru, bo markę miałam już wybraną. Podważyła to jednak i zaczęła od początku - jaki mam rodzaj cery itp. Gdy doszłyśmy do punktu, w którym już byłam, mogłam w końcu liczyć na poszukiwaną pomoc. Jednak nie podobało mi się, gdy pracownica bez mojego pytania rozsmarowała mi na żuchwie podkład z testera... Tak czy owak, wyboru koloru udało się dokonać. Pracownica w kasie rzucała za to hasła: "TRZYDZIEŚCI ZŁOTYCH", "PIN, ZIELONY". Nie było to zbyt uprzejme.
CCC w Starym Browarze jest bardzo przestronne i posiada duży asortyment. Pracowników było dziś tylu, że nawet duża liczba klientów nie była dla nich samych uciążliwa, bo każdy mógł liczyć na szybką pomoc. Przy całym niezdecydowaniu wyszłam ze sklepu z bardzo wygodnymi i modnymi butami, które prawie w całości doradziła mi jedna ze sprzedających. Miła i uśmiechnięta, a dodatkowo kompetentna - nawet nie przeszkadzało to, że rozmawiała z koleżanką.
W sklepie był dziś duży ruch, jednak mająca obsługiwać klientów dziewczyna w ogóle nie angażowała się w pracę - po podaniu konkretnego rozmiaru odchodziła i kontynuowała obserwację sali. Na prośby klientów o pomoc reagowała podejściem bez słowa i też bez słowa odchodziła. Nie potrafiła doradzić, nie zachęcała do zakupu przez wskazanie jakiegoś modelu obuwia. Chociaż obsługa przy kasie była miła i uprzejma, to ogólne wrażenie jest negatywne, z powodu niechęci sprzedającej na sali. W sklepie panował porządek, a ekspozycja była rozmieszczona logicznie.
Ogródek przy kawiarni w taki ładny dzień to naprawdę świetny pomysł. Zastanawiam się jednak, jak to w końcu jest z tym zakazem palenia w miejscach publicznych, bo tutaj nie wszyscy się do tego stosowali. Menu dość obszerne, jednak przeszacowane - akurat trafiłam w dwie pozycje, których nie było. Kelner zapomniał o mleku do kawy, a poproszony o nie, lekko się obruszył. Ciasto było obeschnięte, czyli najwyraźniej źle przechowywane. Poza tym, mimo że to ja wyjęłam kartę płatniczą (kelner widział to), to portal do wpisania kodu PIN i wydruk z niego wraz z kartą podawał uparcie mężczyźnie, który ze mną był.
Często robię zakupy w PiP, bo cenię sobie jakość produktów. Jednak nie w każdym sklepie tej sieci ceny są identyczne. Tutaj niektóre produkty (np. mleko) są droższe niż w Piotrze i Pawle przy ul. Promienistej. Ponadto kupiłam jakąś kiełbasę za około 18 zł, a kobieta ze stoiska mięsnego wybiła szynkę za ponad 23 zł. Niestety nie sprawdziłam etykiety, a w domu było już za późno. Piersi z kurczaka były bardzo źle odfiletowane - grube kawałki tłuszczu z łatwością można było odkroić przed wystawieniem produktu na sprzedaż. Kasjerka Magdalena najwyraźniej nie miała ochoty na mówienie "proszę", "dziękuję" czy "do widzenia", bo obsługa odbyła się bezsłownie.
Kupony na dania w tej restauracji nabyłam na jednym z portali zakupów grupowych. Zarezerwowałam stolik i w niedzielne popołudnie postanowiliśmy wybrać się z rodziną na obiad. Zachęciło mnie rozbudowane menu, w którym amatorzy różnych mięs mogli z powodzeniem znaleźć coś dla siebie. Jednak już od wejścia zaczęłam żałować wydanych pieniędzy. W ciemnym i ponurym wnętrzu restauracji powitała nas nerwowa kelnerka, która w nieuprzejmy sposób wskazała nasz stolik. Stał na nim talerzyk z butelką, w którą wetknięta była prawie całkowicie stopiona świeca, a wosk, który z niej spłynął zasechł na butelce. Jakby tego było mało, na talerzyku leżały zżute gumy klientów. Ponieważ na kelnerkę nie spłynęła refleksja, żeby to zabrać, sama przestawiłam butelkę na boczny stolik. Pierwszą rzeczą, którą zrobiła kelnerka, było wzięcie ode mnie kuponów. Jeszcze nie wiadomo było, co zamówimy, a już za to zapłaciliśmy! Przyszła po chwili z zeszytem i kazała mi składać podpisy. Wiem, że taka jest procedura realizacji kuponów, ale pierwszy raz spotkałam się z zapłatą z góry za obiad! Pomyśleliśmy, że może warto byłoby wyjść na ogródek i chwilę się nad tym zastanawialiśmy, a kelnerka stała nad nami po zadaniu pytania: "I co - decydujecie się Państwo wyjść na zewnątrz, czy nie?". Ostatecznie zostaliśmy w środku. Obok nas miała miejsce jakaś rodzinna uroczystość, a gdy goście z niej poszli już do domu, kelnerki zaczęły ustawiać stoliki i krzesła. Problem w tym, że nie unosiły ich, tylko ciągały po podłodze. Hałas był tak duży, że nie dało się rozmawiać. Przeczekaliśmy to z niesmakiem. Menu zostało nam podane w stylu "podająco-rzucającym", ale chyba tylko my się tym przejęliśmy. Na zmiany w zamówieniu kelnerka reagowała westchnieniami i nieprzyjemnym tonem powtarzała to, co zanotowała. Wieprzowina, którą dostałam była niedosmażona - na talerzu po wbiciu widelca pojawiała się czerwona ciecz... Na koniec, aby uniknąć sytuacji nieprzyjemnego rozliczania w obecności rodziny, poszłam do kelnerki, aby uregulować należność za obiad. Okazało się, że wykorzystaliśmy jeden kupon mniej, niż mieliśmy. Przy akompaniamencie głębokich westchnień kelnerka (z pomyłką) wymazała jeden ze złożonych ze mnie wcześniej podpisów, a potem uczyniła to z drugim, już właściwym. Wyszliśmy stamtąd czym prędzej i nie spieszy mi się, aby realizować pozostały kupon...
Sklep jest umiejscowiony na narożniku, a raczej w kącie, przez co, podchodząc do niego od strony schodów ruchomych w atrium Starego Browaru, w ogóle nie widać jego nazwy. Jedynie ustawione w środku torebki mogą zachęcić do wejścia do środka. Fasony są bardzo modne, w różnych kolorach i wielkościach, a ekspozycja uporządkowana i podzielona kolorystycznie. Jednak gdy weszłam do środka, za ladą stały dwie dziewczyny, po czym jedna z nich szybko czmychnęła - czy to był ktoś z obsługi??? Druga podeszła po długiej chwili i z naciskiem zapytała, czy może w czymś pomóc. Później już była znacznie milsza i dużo powiedziała o skórze, z jakiej wykonane są torebki i jakie mają one zalety. Gorzej było już z ustosunkowaniem się do kolorystyki i dopasowaniem najlepszej opcji dla klientki.
Mały sklep z oryginalnymi włoskimi butami przyciąga ciekawymi modelami obuwia na ekspozycji wystawowej. Jednak rozczarowanie jest dość duże, gdy okazuje się, że: po pierwsze - nie ma wszystkich modeli, które można obejrzeć w Internecie, po drugie - asortyment ogranicza się do zaledwie kilku par, po trzecie - cała wiosenna linia na szałowym obcasie zaczyna się od numeru 37! Na szczęście obsługa jest dość miła, ale akurat trafiłam na panią średnio zainteresowaną nawiązaniem kontaktu - raczej przekazywała informacje, chociaż trzeba przyznać, że były one rzeczowe i spełniające moje oczekiwania (np. które fasony i kolory są modne w tym sezonie, jakie obuwie z nowej linii jest wygodne itp.). Zaskoczyło mnie również to, że abym mogła przymierzyć obuwie, ekspedientka musiała usunąć z puf wyeksponowane tam obuwie.
Przechodząc nieopodal, wstąpiłam do Biedronki. Przed sklepem panował porządek - żadnych papierków, czyste gabloty. W środku było podobnie - oprócz niewielu papierków podłoga była czysta, palety równo ustawione. Warzywa i owoce świeżością zachęcały do kupienia, a na stoisku były dostępne torebki foliowe. W koszach z artykułami nieżywnościowymi panował porządek, a ceny wisiały pod/nad odpowiednimi produktami. Jedynie kasjerka zrobiła nieco negatywne wrażenie głośno trzaskając w szufladę z pieniędzmi pięścią i nie proponując siatki, jak to zazwyczaj bywa w Biedronce. Nie powitała mnie też, ani nie pożegnała, a jej mina wskazywała, że chyba nie ma najlepszego dnia. Jednak mimo tego były to udane zakupy, bo nabyte produkty kosztowały niewiele, były zróżnicowane i dobrej jakości.
W celu zapewnienia wyższej jakości usług używamy plików cookies. Kontynuując korzystanie z naszej strony internetowej bez zmiany ustawień prywatności przeglądarki, wyrażasz zgodę na wykorzystywanie ich.