Zreformowana obsługa telefoniczna interesantów, za pośrednictwem krajowego centrum ZUS jest wielką pomyłką/tragedią administracyjną, bo petent nie jest w stanie niczego załatwić ani konkretnego dowiedzieć się, a może właśnie o to chodziło pomysłodawcy – by każdy obywatel nie miał swobodnego dostępu do tej instytucji. Infolinia łączy z centralą w Warszawie, a z pozycji Warszawy niewiele wiadomo o klientach w drugim końcu kraju. Jak dotąd sprawy w ZUS załatwiałam bez problemu, ale były to wizyty bezpośrednie/bardzo sporadyczne i zawsze, ich przebieg i załatwienie sprawy były nienaganne. Niestety, zdarzyło się, że czekałam na zasiłek chorobowy i czekałam cierpliwie półtora miesiąca, już po zakończeniu L-4, pomimo iż od złożenia moich dokumentów minęło ponad 2 miesiące. Wreszcie moja cierpliwość skończyła się i postanowiłam zainterweniować telefonicznie – to okazało się ”drogą przez mękę”. Kontakt z lokalnym ZUS-em był niemożliwy, za pośrednictwem centrali – również, bo w lokalnej placówce, podobno nikt nie odbierał, natomiast z danych, które rozmówczyni wyczytała z systemu, niewiele wynikało, a tłumaczyła, że ZUS ma 30 dni od daty ostatniego dokumentu, który wpłynął od pracodawcy. To jakaś bzdura, rozumiałabym 30 dni od, od daty zakończenia L-4, które i tak minęło, ale od wszelkich dokumentów? Nie liczą się ze zwykłym człowiekiem, mają go za ”nic”. Nie chcę oceniać pracowników ZUS, mają swoje procedury, ale pewne sprawy powinny być załatwiane niezwłocznie. Gdy ZUS pobiera należne składki jest bezlitosny za spóźnienia, natomiast, gdy ma coś wypłacić, ma za ”nic”, że człowiek jest bez środków do życia. Po coś są te konta w ZUS, tam widnieją opłacone składki i z tego można wiele wyczytać, ale, po co? Lepiej zwalić winę na pracodawcę, bo jakiegoś dodatkowego zestawienia nie dosłał-tu też powinny być konsekwencje. Zadbać o klienta, a z pracodawcą załatwiać niezależnie – niestety, nie i zwykły człowiek jest poszkodowany, a obecnie, przy z-centralizowanej informacji ZUS, odcięty od jakiejkolwiek informacji czy możliwości interwencji. Jedyny pozytyw tej rozmowy, że p. Justyna-rozmówczyni, do końca była miła i moje niezadowolenie, nie zmieniło jej postawy, ale mi też nie pomogło. Fiasko interwencji, to mało powiedziane. Wynik rozmowy był taki, że została informację w systemie. Centralna informacja ZUS to horrendalna pomyłka, żadne usprawnienie, żaden komfort dla petenta, to maksymalne utrudnienie. Zaczynam rozumieć tych, którzy bezlitośnie krytykują tę instytucję, niezależnie od przyczyn. Trzeba mieć zdrowie, żeby ZUS był skuteczny.
W sobotnie popołudnie, 8 października skorzystaliśmy z ofert kulinarnych placówki gastronomicznej ”Ze smakiem u Koziołka”. Każdy mógł sobie skomponować danie na talerzu, wybierając to, co lubi i tyle, ile zje, a płatności dokonaliśmy wedle wagi dania. Wybór potraw był bardzo urozmaicony i wszystko świeże, prezentowane estetycznie. Pracownik dbał o to, aby uzupełniać pojemniki, gdy kończyła się dana potrawa. Obsługa była bardzo miła i sprawnie zajmowała się kolejnymi klientami. Obecność klientów, może świadczyć, że placówka cieszy się lokalnym uznaniem, co nie dziwi, bo pojedliśmy do syta w bardzo przyzwoitej kwocie. Są tutaj miejsca nie tylko wewnątrz placówki, ale także na zewnątrz, jednak tego dnia, pogoda nie sprzyjała, aby konsumować na zewnątrz, chociaż stoliki są tam osłonięte. Lokal jest przyjemnie zaaranżowany i było w nim czysto. Warto było wejść i zjeść, zgodnie z nazwą ”Ze smakiem u Koziołka”.
Muzeum Zamkowe w Pszczynie jest urokliwym obiektem historii, zachowanej na Górnym Śląsku. Choć już tu bywałam, chętnie znów zawitałam a członkami rodziny, którzy tego zamku jeszcze nie widzieli. Z przyjemnością poleciłam im ten obiekt i sama, też się wybrałam, 8 października. Zwiedziliśmy, nie tylko zamek, także zbrojownię. Będąc tutaj, człowiek czuje przepych, dostojeństwo i powagę czasów m.in. księżnej Daisy i księcia Wilhelma. Tu zawsze są wycieczki i zawsze można posłuchać historycznych ciekawostek. Liczebność sal i komnat różnego przeznaczenia (sypialnie, łazienki, garderoby, sale reprezentacyjne, sala lustrzana, salon dębowy, gabinety i inne) jest tutaj imponująca, odzwierciedlają, nie tylko codzienne życie, także zainteresowania i hobby, np. liczne trofea myśliwskie (poroża, wyprawione zwierzęta czy skóry) – takiego ogromu zbiorów nie widziałam nigdzie indziej. Zbiory książek, klejnoty, porcelana, meble, bogato zdobione kominki, łoża z baldachimem, sekretarzyki, lustra, dokumenty, mapy, zbiory broni, także japońskiej, zbroje i wiele innych, można wymieniać bez końca. Pracownicy (liczni), czuwający nad ładem i porządkiem, chętnie opowiadali, zapytani o niektóre kwestie, związane z danym pomieszczeniem. Ja lubię pytać, wiele się dowiedziałam, mimo nie pierwszej wizyty w tym miejscu. Ceny biletów nie są wygórowane, przystępne dla każdej ”kieszeni”, a rodziny mają dodatkowe zniżki. Zwiedzanie odbywa się w specjalnym obuwiu ochronnym – nakładki, aby zachować obiekt, jak najdłużej dla potomnych. Zamek otacza duży park, ale tego dnia, pogoda nie sprzyjała spacerom.
Orlen, wart przystanku i godny polecenia, zarówno co do wyglądu, jak i jakości obsługi, traktowaniu klienta. Przyjemnie jest być obsłużonym w miejscu, gdzie pracownik jest uśmiechnięty, miły i grzeczny, a swoją ”otwartą” postawą, dodaje komfortu bycia, obsługiwanemu klientowi. Pracownik Angelika, idealnie spełniała swoją rolę i w dodatku, na tej stacji była idealna współpraca z kolegą, będącym przy sąsiedniej kasie. Obecność pracownika na podjeździe, skutkowała natychmiastową uczynnością. Wszędzie widać było dbałość o porządek i estetykę. Przejrzysty wizerunek, już od wjazdu dało się zauważyć, a w sklepie – ład handlowy w ekspozycjach ofert handlowych. Także zaplecze sanitarne, było przyjemnym miejscem. 2 października, ok. 14-ej, był przyjemnym czasem, krótkiego postoju w tym miejscu.
Gospoda Na Przełęczy mieści się u wjazdu do Szczyrku, w bardzo malowniczej okolicy Beskidu Śląskiego "Biały Krzyż", nieopodal Przełączy Salmopolskiej. To niewielki lokal w stylu góralskim z miejscami konsumpcyjnymi, także na zewnątrz, przed gospodą i na tarasie. Wnętrze jest mocno akcentowane zdobieniami, nawet za dużo, jak na mój gust, zwłaszcza obrazów. Praktycznie, drewniane ściany są w całości wypełnione. Niektóre elementy są bardzo dekoracyjne, np. fantazyjnie wkomponowana beczka, fragmentem odstająca od ściany. Dość dekoracyjnie wygląda kominek, być może, zimą wykorzystywany. Każdy stolik był dekorowany kompozycją sztucznych kwiatów i serwetą, dość ”mocno” kwiecistą. Menu było dość urozmaicone i dość drogie, ale musieliśmy coś zjeść, bo z takim zamiarem zatrzymaliśmy się tutaj, po południu 2 października. Obsługę stanowiły dwie osoby – pan i pani. Pan zajmował się kasą i, z doskoku, podawał do stoły, w jego postawie widać było, że jest tu głównodowodzącym, pani nawet do kasy nie podchodziła, jedynie asystowała, a obsługujący był bardzo poważny w tonie głosu, wręcz wyniosły, ale mimo to, w zasadzie nie, miałabym uwag, jako tako, do obsługi, gdyby nie podejście tego pana do klientki, obsługiwanej przede mną. Starsza pani, trochę rozczarowana, zanim złożyła zamówienie, łagodnie stwierdziła, ”drogo macie”, na co pan obruszył się i opryskliwie odrzekł – drogo? Możemy wcale nie podawać. Było to bardzo niegrzeczne i bardzo mi się nie spodobało, a pani kupiła sok i wyszła. Wzięłam kiełbasę z grilla, była bardziej podgrzana, niż u-grillowana, mąż na swoim zamówieniu lepiej wyszedł. Gdy znów będziemy w Szczyrku, tutaj już nie zjemy. Gdy czekaliśmy na zamówienie, obserwowałam postawę tego pracownika, nie sprawiał przyjaznego wrażenia, prezentowała, raczej tzw. ”ważną” postawę, bez cienia uśmiechu na twarzy, rzekłabym nawet, apodyktyczną.
Na MOP przy A4/ Orlen Aleksandrowice zatrzymaliśmy, aby skorzystać z toalet i kupić na drogę napoje, ale to nie był przyjemny postój, głównie ze względu na postawę pracownic, których elegancki wygląd był daleki od jakości piastowanych obowiązków, zwłaszcza, tej starszej, wymądrzającej się w swojej niewiedzy. Bardzo nie lubię, gdy pracownik próbuje mnie ośmieszyć, niemal publicznie, tylko dlatego, że upomniałam się o brakujące punkty Vitay, a z taką sytuacją miałam do czynienia na tej stacji paliw, dużej, bo przy A4, ale niestety, kompetencje pracownic pozostawiły wiele do życzenia. Zbyt długo jestem klientem Orlenu, zaryzykuję stwierdzenie – znacznie, o wiele dłużej niż te panie pracują na Orlenie, aby mnie zwodzić, czy ośmieszać w obecności innych, stojących w kolejce. Obsługiwała mnie Natalia, której zwróciłam uwagę na brakujące punkty, próbowała mnie przekonać, że jest Ok., ale szybko zorientowała się, że mam rację, więc poprosiła starszą, obsługującą obok, koleżankę o pomoc w rozwiązaniu problemu. Ta z kolei uznała (chyba Alina), że brakujące punkty pojawią się w ciągu 24 godzin, większej bzdury nie słyszałam – jak może pojawić się cos, czego nie zarejestrowano? Co to – science fiction obsługi? Klienci stali, pani się wymądrzała, ja straciłam cierpliwość, więc powiedziałam coś kąśliwego i podziękowałam, no to pani ostentacyjnie stwierdziła łaskawie, że może zrobić reklamację, zrezygnowałam i pożegnałam, „niech sobie doliczy te punkty”- tego jej, oczywiście nie powiedziałam. Wcześniej czekałam w długiej kolejce do toalety, bo kabin jest tutaj bardzo ograniczona ilość (aż 2), a do higieny też można się przyczepić, począwszy od zapachu w powietrzu, zbliżając się do tej części budynku, w holu. Jak na stację paliw przy autostradzie, gdzie przewija się wielu klientów, różnych narodowości to nie jest pochlebna wizytówka. Dobrze, że sklep stanowi oddzielne pomieszczenie z niezależnym wejściem. W sklepie był porządek i przejrzyste prezentacje ofert handlowych. Na zewnątrz – dużo miejsca do parkowania. W tym dniu (24 IX) była to 4-a placówka Orlenu, gdzie mieliśmy postój w podróży, ale 2-ga, gdzie obsługa okazała się, być mało przyjazna. Jakiś czas temu, już tutaj byliśmy, ale wtedy, moje wrażenia były, zgoła odmienne.
Czasem jedno, małe zdarzenie sprawia, że człowiek staje się bardziej przyjazny w ocenie i inaczej, zaczyna postrzegać placówkę. W gospodzie ”U Harnasia”, gościliśmy jakiś czas temu, porą letnią, w pełni sezonu turystycznego i wtedy, organizacja pozostawiała sporo do życzenia, ale jadło było wyśmienite. Przejeżdżając, znów wstąpiliśmy. Było czysto, wystrój góralski się nie zmienił, drobne akcenty dekoracyjne zdobiły stoliki, obok przypraw. Ożywiłabym tylko ogólny klimat – jakieś radio czy ściszona muzyka. Klientów było niewielu, więc organizacyjnie – nie mam zastrzeżeń, potrawy były smaczne i porcje tak duże, że frytek już nie dałam rady zjeść, więc poprosiłam panią o woreczek, a otrzymałam pojemnik piankowy i nawet płacić mi nie kazano. Byłam, z lekka zaskoczona, bo o góralach mówi się, że tylko ”dudki” liczą, a tutaj doświadczyłam zwykłej, ludzkiej życzliwości.
24 września, po południu zatrzymaliśmy się na tej stacji paliw. Niby Orlenowska, a jakoby tak jakoś ”nie do końca”, zdała się być, ta stacja paliw. Orlenowska, bo oznaczenia firmowe, z daleka były widoczne, a wizualnie też nic innego nie zdradzało, zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz. Paragon był także firmowy Orlenu i pracownica, w swoim wyglądzie – również. Natomiast to co przytrafiło mi się podczas zakupu, już jakby nie z Orlenu było. Płaciłam za kawę i paliwo kartą, paragon dostałam tylko za paliwo, ale nie zwróciłam na to uwagi, w pierwszej kolejności, zauważyłam zbyt mało punktów Vitay. Obsługująca stwierdziła, że wszystko jest OK. czekając w kolejce do kawiarki, punkty były tylko za paliwo, więc znów się upomniałam i wtedy pani, nieco zmieszana stwierdziła, że nie policzono mi kawy, więc poprosiła o kartę i wydała drugi paragon, tylko z kawy. Przyznam, zastanawiające – jak zapłaciłam całość, a za część zakupu, paragon dostałam później. Drugie zdziwienie, nie Orlen- owskie było, gdy korzystałam z kawiarki – była zupełnie inna, niż w sieci Orlen, choć kubek miałam firmowy, a cena kawy była znacznie wyższa niż w tej sieci. Co najmniej dziwne, jeśli nie nowe zjawisko w Orlen. Jakim cudem podana do zapłaty, pierwotnie kwota i wydana reszta, były poprawne, choć paragon był tylko za paliwo. Coś tutaj się nie zgadza, ktoś kogoś tutaj, próbował ”zamydlić”, tak mi się wydaje. Jeśli jest program tzw. lojalnościowy, powinno to mieć ”odbicie” w realizacji, a nie być ”chwytem” na klienta. Nikt nie lubi być, jakby oszukiwany, a tutaj była, co najmniej, niejasność – kwota dokonanej zapłaty wyższa niż paragon, brakujące punkty (co nie dziwi przy pozycjach paragonu), potem drugi paragon, ale już bez dodatkowej płatności. Znam kawę z Orlenu, ta smakowo nie była z Orlenu,choć kupiona w firmowym kubku Orlenu. Nie wiem, czy jakiś klient Orlenu (uczestnik Vitay) przeczyta tę opinię, ale przestrzegam – zwracajcie uwagę na to, co wam na paragonie nabiją, bo zostaniecie ”nabici”, w przysłowiową butelkę. Jak analizuję tą wizytę, to nawet kartę Vitay, pani wzięła od niechcenia, bo jej sama podałam i nie miała innego wyjścia. Nie było pracownika podjazdu, ale to nie traktuję, jako uchybienie, choć szanujące się placówki, dbają o to. Panował porządek, wizualny.
W dniu 21 września wybraliśmy się do kina na wieczorny seans z oferowanego repertuaru. Od czasu do czasu bywam w tym kinie i jego organizacja nie jest mi obca, nadal utrzymywana na wysokim poziomie jakości, wprost proporcjonalna do ogólnej atmosfery i wyglądu wnętrza kina. Tu pracownicy, na każdym stanowisku (kasa, bar, wejście na salę projekcji) witają każdego z uśmiechem, są mili i grzeczni, chętnie odpowiadają. Kino ma bardzo nowoczesny imag, przystosowany wygodnie i komfortowo. Zadbano o kącik, właściwie – kąt, dla dzieci, bo wydzielono spory obszar i zaaranżowano w szczegółach (wykładzina, wyposażenie, ściana etc), a dorośli, w tym czasie, mogą posiedzieć przy stoliku, na wygodnych, skórzanych kanapach i delektować się, np. zakupem z baru kinowego, aczkolwiek ceny baru – zwalają z nóg i skutecznie ”czyszczą” portfel, bardzo drogo, np. mały pojemnik popcorn – 12 zł, a oferują też średnie i duże. To jedyny ”ciemny” punkt Helios-a, obniżający ogólną ocenę, bo wystawienie bardzo wysokiej, oznaczałoby akceptację, też dla baru. Film oglądało się wygodnie, nagłośnienie spełniło oczekiwania, zadbano pełny komfort przekazu i pobytu. Doskonale wyciszona sala, skutecznie izolowała wszelkie, obce dźwięki. Ujemny aspekt projekcji to nader długa emisja reklam, poprzedzających projekcję filmu. Jednak, niezależnie od tego, to był przyjemnie spędzony czas.
W Pizzerii Tarnowskiej Harold, będąc w Tarnowie 17 września, zjedliśmy danie w porze obiadowej. To niewielki lokal, umiejscowiony nieopodal innych, podobnych, a nasza decyzje był czysto spontaniczna, gdy przechadzaliśmy się po Rynku/Starówce Tarnowa. Sam wygląd to nic nader rewelacyjnego, aczkolwiek widać tutaj próby stylizacji na nowoczesność, np. 2-pozioma powała czy dekoracyjna kratownica działowa, jednak kolorystyka ”prosi” się dopracowania/stylizacji, tym bardziej, że ściany wyglądały na przy-kurzone, a w górnym rogu widoczny był zaciek, już wyschnięty. Wewnątrz panował chłód i prawie mrok w głębi, co jest domeną starych kamienic z oknem na ścianie wejściowej, a w takim ciągu jest ta pizzeria. Obsługa była bardzo miła i grzeczna, aczkolwiek wygląd ogólny miał niewiele wspólnego z miejscem pracy – ciemne spodnie, przykrótkie, ciemna bluza i zużyte buty sportowe, niedbale upięte włosy. Duże Menu było wypisane odręcznie, kredą na tablicy, zajmującej boczną ścianę po lewej stronie wejścia, na stolikach były małe bukieciki. Wybór wyglądał na spory, ale konkretnie, coś obiadowego, było nie za wiele, głównie pizze, zapiekanki i inne Fast foody. Zamówione dania (tradycyjny schabowy) były smaczne, świeżo przyrządzone, ale nie było wyboru surówek. Ogólnie, oceniam tak na OK. – nie wyszliśmy głodni, zjedliśmy w przyzwoitym otoczeniu.
W moim przypadku, wejście do sklepu obuwniczego nie musi oznaczać potrzeby zakupu i nie musi skończyć się zakupem. Wizyta w tym sklepie była czysto okazyjna, bardziej interesowało mnie zaopatrzenie, nie wykluczałam kupna, gdyby było coś, co mi do gustu przypadnie, niekoniecznie na nadchodzącą, ”zimną” porę roku. Sklep jest dość duży i różnorodnie zaopatrzony, nie tylko obuwie różnego rodzaju, także torebki i inne dodatki. Wszystko było prezentowane przejrzyście, w ładzie rodzajowym artykułów. Tak się trafiło, że znalazły się czółenka, które idealni mi s-pasowały. Po przymierzeni i przejściu się po sklepie, decyzja była jednoznaczna. Bardzo miła i grzeczna obsługa sklepu, uczynnie służyła swoją pomocą, zadbano o wysokie standardy, nie tylko między regałami, także przy stanowisku lasowym, gdzie oferowano produkty do pielęgnacji obuwia. Troska o zadowolenie klienta, dało się odczuć, miała pierwszoplanowe znaczenie. Udane zakupy to zadowolony klient, a przyjemna atmosfera to wizytówka danej placówki. Doświadczyłam obu tych sytuacji, 12 września.
Cukiernia/kawiarnia Sopelek, w CH Karolinka pozwala na odrobinę słodkiej ”przyjemności”, zarówno na miejscu – lody, desery, napoje, przy stolikach, jak i lody na tzw. chodzonego, bo są dwa stanowiska obsługi, zarówno na zewnątrz placówki, jak i wewnątrz. My korzystaliśmy z opcji zakupu na zewnątrz, wprost na hol CH Karolinki, gdzie do wyboru były różno smakowe porcje/ilości gałek lodów, do wyboru w wielkości. Prezentowane w sposób przejrzysty i estetyczny. Bardzo dobrym rozwiązaniem obsługi jest podział czynności – inna osoba wydaje zamówienie, a inna zajmuje się obsługą kasy i pieniędzmi. Nie korzystaliśmy z kawiarni, lecz wzięliśmy sobie porcje ”spacerowe”. W ogólnym wyrazie było czysto i estetycznie oraz panowała bardzo przyjemna atmosfera obsługi. Nie pierwszy raz korzystaliśmy z ofert Sopelka, więc ocena, też nie jest podyktowana, przypadkową wizytą.
Stadion piłkarski w Poznaniu zwiedziliśmy 10 września i warto było poświęcić opłatę 15 zł, aby zobaczyć, dowiedzieć się więcej, dzięki wiedzy, jaką prezentował oprowadzający przewodnik. Są tu określone godziny zwiedzania, a zbiórka chętnych jest w sklepie sportowym Lecha Poznań, przy stadionie. Tych informacji udzielili nam ochroniarze, znajdujący w budce/małym budynku przy bramie. Z zewnątrz obiekt robi przyjemne wrażenie, zwłaszcza kopuła w kształcie membranowego pokrycia z modułowymi podziałami, tworzącymi coś w rodzaju falowania, co jest niezwykle efektowne. Część dachu ma ruchomą konstrukcję, pozwalającą regulować doświetlenie stadionu. O innych rozwiązaniach konstrukcyjnych i historii powstania Inei, a także historii stadionu i zasłużonych postaciach, ciekawie opowie oprowadzający, do czego zachęcam i polecam wizytę turystyczną w tym miejscu. Inea Stadion jest nazwą marketingową, obowiązującą na mocy zawartego kontraktu ze sponsorem. Stadion ma część trybun 2-kondygnacyjnych z kubełkowymi, składanymi krzesełkami w niebieskim, klubowym kolorze, są też trybuny i loże VIP. Na filarach stadionu, na zewnętrznej elewacji znajdują się tablice pamiątkowe zasłużonych zawodników poznańskiego Lecha: Henryka Czapczyka, Teodora Anioły i Edmunda Białasa. Stadion robi wrażenie, zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz, jego kopuła, przy dojeździe wyłania się z daleka, niczym kosmiczny, dla kogoś kto nie wie czym jest ta budowla. Koszt zwiedzania niewielki, a poznana wiedza o stadionie, bezcenna, jeśli ktoś lubi wiedzieć ”to i owo”.
Stary Rynek w Poznaniu ma bardzo niepowtarzalny klimat, przynajmniej tak ”go odebrałam” 10 września, gdy spacerowaliśmy brukowanym placem, zwiedzaliśmy jego okolice lub siedzieliśmy na krzesełkach i podziwialiśmy, znajdujące się tutaj obiekty, w znacznej części, o historycznym znaczeniu, aczkolwiek nie brakuje tutaj, także nowoczesnych lokali, wizualnie wkomponowanych w charakter miejsca. Jego centralne miejsce zajmuje ratusz ze słynnymi koziołkami na wieży, trykającymi się rogami, w samo południe. Ratusz ma bardzo ciekawą architekturę, jego fasadę stanowi bogato zdobiona loggia, pozostałość z okresu, tzw. złotego wieku. Znajdują się tutaj rzeźby odzwierciedlające przymioty cnót (, ukazujące portrety, znamienitości starożytnego Rzymu oraz postacie historycznych władców/królów naszego kraju. To jedyny taki ratusz w kraju i jedyne, takie ”odlotowe” koziołki na wieży. Mieliśmy szczęście, bo trafiliśmy na oprowadzaną wycieczkę i nasza skromna wiedza, została nieco wzbogacona. W ratuszu znajduje się Muzeum historii miasta, też warte zwiedzenia, a bogato zdobione sklepienie wielkiej Sieni, wręcz oszałamia efektem. Na placu wokół ratusza znajdują się cztery fontanny: Neptuna, Marsa, Prozepiny i Apolla, a ich układy nawiązują do greckiej mitologii. Nieopodal Prozepiny stoi kopia Pręgierza, w dawnych czasach miejsce wymierzania kar. Na jego szczycie znajduje się kat z mieczem, odziany w zbroję. Nie można nie zauważyć figury Jana Nepomucena, symbolu ochrony miasta. Ciekawą figurą jest kobieta z nosidłami i konwiami – Bamberka i Studzienka. Pięknymi barwami wyróżniają się domki i kamieniczki z zachowaną pierwotna architekturą, skupione wokół ratusza. Dolne, parterowe kondygnacje skupiają placówki handlowe, jest tutaj wiele kawiarenek i lokali, które mają swoje miejsca dla gości, także na bruku rynku, wizualnie dopasowane do klimatu zachowanej historii. Jedno popołudnie to za mało, aby zwiedzić wszystkie zakątki i obiekty Starego Rynku, jeden dzień to za mało, aby poznać, historyczny Poznań, ale lubimy podróże, lubimy uzupełniać historyczne ”braki”, kochamy zwiedzać, więc znów tu wrócimy i zobaczymy więcej. To miasto nas zauroczyło i zostało nam, jeszcze wiele do bliższego poznania, także na terenie Starego Rynku.
Przy okazji drobnego wypadku znalazłam się w tej aptece. Potrzebowałam środków dla opatrzenia/zabezpieczenia rany. Otrzymałam tutaj fachową pomoc i radę, dzięki uprzejmości miłej farmaceutki, która z troską ”podeszła” do mojego problemu. Nie musiałam kupować całych opakowań, mogłam jedynie sztuki, tyle ile wymagała ta chwila/ten moment. Tu też dowiedziałam się o istnieniu małych opatrunków ”ze srebrem”, pełniących kompleksową funkcję na ranie. Ta wizyta była bardzo pomocna i przyniosła mi wielką ulgę po niewielkim, acz dokuczliwym zdarzeniu. Apteka jest średniej wielkości, panowały w niej higieniczne warunki, było jasno i estetycznie. Dziękuję za pomoc, pozdrawiam panią, która obsłużyła mnie 10 września, po południu – szczupła kobieta z upiętymi włosami w biały fartuszku z małymi akcentami, w błękitu.
Stare ZOO w Poznaniu zwiedziliśmy 10 września. To miejsce postrzegłam jako okolicę rekreacyjno edukacyjną i w dodatku z darmowym wstępem. Jest tutaj wprawdzie ograniczona ilość i rodzaj zwierząt, ale pobyt w tym parku pozwala na przyjemne spędzenie czasu i odprężenie z całą rodziną. Wydzieloną część ZOO stanowi ogródek zabaw dla dzieci, gdzie miały frajdę, dzięki odpowiedniemu wyposażeniu. Nieopodal znajduje się punkt gastronomiczny, gdzie można posilić się czy wypić kawę, jest też sklep z pamiątkami/zabawkami. Już na wejściu można podziwiać surokatki, zwinne i ciągle aktywne w zagrodzie, zaaranżowanej z namiastką naturalnych warunków ich życia. Tego dnia, w czasie naszej wizyty, szczególnie aktywne i domagające się były łabędzie. Choć jest zakaz karmienia zwierząt, część zwiedzających ignorowała tą informację. Natomiast leniwce traktowały ignorująco, obecność ludzi. W ZOO znajdują się zwierzęta, głównie mniejsze i niegroźne z większych, np. osły. Pobyt w tym miejscu jest bezpieczny i nie wymaga szczególnego nadzoru, dlatego można swobodnie się poruszać alejkami i podziwiać wybrane gatunki. Układ alejek pozwala na przejście całego parku ZOO. Przy kolejnych kwaterach są tablice informacyjne o danym gatunku. Zwierzęta są zadbane i choć nie jest to nader nowoczesne ZOO, ma swój swoisty klimat, o czym świadczyła spora liczba obecnych, zwiedzających. Design uzupełniają postaci zwierząt, (np. wilk, słoń, koń i inne) wykonane metaloplastyką. W ZOO odbywają się pokazowe karmienia zwierząt i miejscowi mogą to zobaczyć, bo są informacje o tych czynnościach, my nie trafiliśmy na ten moment. Znaczna część zwierząt jest już przeniesiona do nowego ZOO, ale na to nie starczyło nam już czasu, podczas tej wycieczki do Poznania. Stare ZOO jest wpisane do rejestru zabytków, więc raczej, nie zostanie zniwelowane, możliwe, że za jakiś czas znów tutaj zawitamy.
Tama pilchowicka jest drugą, co do wielkości zaporą wodną w kraju, najwyższą wykonaną z kamienia naturalnego, dlatego masywność obiektu i jego trwałość jest imponującym wrażeniem. W ubiegłym roku, zapora świętowała 100 lecie swojego istnienia, o czym informowały tablice, umieszczone na kolumnach zapory i przed wejściem na nią. Zwiedziliśmy ten obiekt rodzinnie, 4 września. Po jednej stronie rozpościera się malowniczy krajobraz jeziora pilchowickiego, po drugiej bardzo zadbany teren odpływowy. Niedane nam było wejść do elektrowni, ale to bardziej domena szczęścia, niż ochoty w danym momencie, co sprawdziliśmy w Internecie. Do zapory można dojechać samochodem, a parkowanie, oczywiście jest płatne, choć warunki parkingowe to żadna rewelacja – ot, płatny kawałek terenu, u podnóża skał, a parkingowy był jedynym pracownikiem w tym miejscu, jakiego spotkaliśmy. Na pewno okolica jest bardzo przyjazna rekreacyjnie, szkoda, że na tamie nie ma ławeczek, byłoby idealnie – z daleka lekki szum drzew, jakby odgłosy wody, czasem statek płynący po jeziorze. Przystań przy zaporze oferuje rejs po jeziorze i z tej atrakcji przy tamie, tez warto skorzystać (jest ona płatna), ale nic nie daje takiego odprężenia jak, nie za szybki rejs po jeziorze, tu pilchowickim. Szerokie przejście po szczycie tamy prowadzi do podnóża skalistej góry, gdzie dalej można udać w zalesiony teren, zrobić fajne fotki, podejść w okolice starego mostu. Dolina Bobru jest górzystym terenem/parkiem krajobrazowym, a górski klimat jest idealny dla relaksu. Ktoś mógłby powiedzieć, że jest tutaj niewiele do obejrzenia, że nie ma, czym się delektować, ale to musiałby być ktoś, kto nie potrafi czerpać przyjemności z natury, którą człowiek udoskonalił, nieco. Polecam dłuższą wizytę tutaj, bo warto.
Rezerwat przyrodniczy skalnych form – Głazy Krasnoludków, znajdujący się na skraju wsi Gorzeszów zw. też Gorzeszowkimi Skałkami, jest miejscem, świetnie przystosowanym na miłe spędzenie czasu/dnia, dla całej rodziny. Wraz z niepowtarzalnym doznaniem wędrówki po blokach skalnych można urządzić sobie piknik u podnóża tego cudu natury. Rezerwat stanowią bloki skalne i odsłonięte ściany, pionowe lub pochylone, tak uformowane przez naturę, że na wiele z nich można wejść. Rozciągają się na długości ponad kilometrowego wypiętrzenia grzbietu skalnego z okresu górnej kredy, więc na czas przejścia trzeba zarezerwować jakieś 2 godziny. Wybraliśmy się tutaj rodzinne (4 IX), byli dorośli i dzieci, każdy miał frajdę, większą lub mniejszą, bo baraszkowanie pomiędzy skałkami, na stromy zboczu, porośniętym głównie świerkami, było nie lada wyzwaniem. Natura nadała tym skałkom przedziwne kształty skalnych grzybów, ambony, baszty, wieżyczki, zwierzęta i inne skojarzenia. Utworzone przez naturę ściany skalne, momentami są jak skalne mury, a połączenia czapami, form grzybiastych, od dołu tworzą coś w rodzaju schronienia podskalnego. Cudo, po prostu cudo przed-milionowych wypiętrzeń i zjawisk geologicznych. Zwiedzanie nie wymaga specjalnych umiejętności ani kwalifikacji, wystarczy zamiłowanie do górskich wędrówek i przygody wśród skał. U wejścia do rezerwatu jest tablica informacyjna o miejscu i jest też parking, nie ma kas biletowych - wstęp jest wolny. Najwyższe wypiętrzenia skalne znajdują właśnie przy parkingu, dalej jest łagodniejszy teren, aczkolwiek, też nie niski i dość stromy. U podnóża góry, od strony parkingu, na łąkowym terenie znajdują wiaty z ławeczkami i stolikami oraz miejsce – palenisko, gdzie piknikowaliśmy z kiełbaskami. Nie ma tu pracowników obsługi, bo są niepotrzebni, jest regulamin i to wystarcza turystom, a informacje – każdy umie czytać, więc poczyta i dowie się o środowisku naturalnym i historii, tego urokliwego miejsca Sudetów. Duża swoboda pobytu to także kreatywność turystyczna, którą można kształtować samemu. Mam wielkie słowa uznania dla stworzonej tutaj oferty, turystyczno rekreacyjnej, wychodzącej wprost do przybyłych. Miłośnikom gór – polecam, zarówno dzieci jak i dorośli będą ukontentowani. Spędziliśmy tutaj rodzinnie, bardzo udane niedzielne popołudnie.
Karczma Czarci Max znajduje się we wsi Moskokrzew, tuż przy DK 78 i w niej postanowiliśmy zjeść obiad, podróżując 3 września. Nie pożałowaliśmy tej decyzji – wspaniałe jedzonko, niesamowity klimat, super obsługa. Wystrój przypomina trochę górski styl – wszystko jest z drewna (długie stoły, ławy, krzesła) ozdobione motywami wesołych diabelskich głów, ale jakże sympatycznie, komponującymi się z całością aranżacji. Z przyjemnością usiedliśmy przy stoliku, którego ławy, po obu stronach stanowiły połowę sań. Wiklinowe kosze były abażurami lamp podwieszonych do sufitu. Toalety to coś w rodzaju wiejskich, dawnych wychodków, ale bardzo zadbanych i estetycznych, ukazujących wielką pomysłowość twórcy. Obsługa jest odziana w góralskie stroje, bardzo przyjazna i uczynna. Nawet karty dań mają oprawę góralskiego, drewnianego stylu. Teledyski, wyświetlane z ekranu i muzyka, były elementem współczesności, umilającym czas oczekiwania na zamówienie, który nie dawał poczucia nieskończoności. Jednak to, co nas ujęło najbardziej, to bardzo przystępne ceny, z przyjemnością zjedliśmy ofertę obiadową dnia (dwa dania), w której był m.in. schabowy, a 2 porcje nie przekroczyły 26 zł, były obfite i bardzo smaczne. To nie zdarza się wszędzie, zwłaszcza oferta cenowa. Bardzo polecam tę karczmę, szkoda, że nie jest w naszej okolicy, bylibyśmy częstymi jej gośćmi.
Hala Legionów w Kielcach jest obiektem, gdzie rozgrywane są m.in. mecze piłki ręcznej, to także obiekt, gdzie trenują szczypiorniści KS Vive Targi Kielce, aktualni Jest nowoczesnym, wielofunkcyjnym budynkiem sportowym, na który ”dane” nam było wejść 3 września, dzięki uprzejmości pracownika ochrony obiektu. Byliśmy krótko, chwilę rozmawialiśmy z pracownikiem, widzieliśmy hol i halę szczypiornistów z dębowym parkietem i krzesełkami widowni, które są w kolorach klubowych. W holu, przy schodach stała makieta/postać wspaniałego strzelca Bieleckiego. Nie chodziliśmy po całym obiekcie, ale dziękujemy za udostępnienie nam, samego faktu wejścia i krótkiego pobytu, w tym ważnym miejscu dla narodowego sportu. Bardzo zadbane i estetyczne jest obejście hali – wyłożony brukiem teren/parking, krótko przycięte skwerki zieleni. Budynek jest nowoczesny w kształcie i wygląda dość okazale, jednak są już plany budowy innego, jeszcze bardziej nowoczesnego i okazałego. Zmagania szczypiornistów oglądamy, głównie w telewizji, ale zrodziła się myśl, by kiedyś przyjechać tutaj, gdy będzie grało Vive, co z uznaniem przyjął pracownik, z którym mieliśmy kontakt. Nasza wizyta w Kielcach miała charakter turystyczny i nawet nie liczyliśmy, że wejdziemy do tej hali. Zamysł był taki, aby zobaczyć sam obiekt, niespodziewanie zdarzyło się „ciut” więcej, dziękujemy.
W celu zapewnienia wyższej jakości usług używamy plików cookies. Kontynuując korzystanie z naszej strony internetowej bez zmiany ustawień prywatności przeglądarki, wyrażasz zgodę na wykorzystywanie ich.