Kolejna wizyta w tej lubelskiej restauracji i tym razem wielkie rozczarowanie. Nie mam najmniejszych zastrzeżeń do czystości. Wszystkie stoliki są na bieżąco sprzątane i każdy może w dobrych warunkach zjeść. Oczywiście jeżeli lubi twarde krzesła :) Kolejna fajna sprawa to dobrze zorganizowana praca kelnerek, które w dodatku są wyjątkowo miłe dla klientów. Jednak to wszystko schodzi na drugi plan, ponieważ klienci przychodzą tam aby dobrze zjeść. I niestety - tu moje wielkie rozczarowanie. Zamówiłem karkówkę z grilla oraz frytki z surówką. Po pierwsze na danie czekałem ponad 20 minut. Po drugie - karkówka beznadziejna w smaku, cienka jak plasterek szynki, gumiasta, w ogóle nie doprawiona. Po trzecie - frytki miękkie, niedosmażone, jak gdyby odgrzewane po raz kolejny. I po czwarte - w surówce łodygi z kopru, że można było dobrze pochrupać... Czyżby w ostatnim czasie restauracja zmieniła kucharza??? Do środy miałem o lubelskiej Cleopatrze bardzo dobrą opinię, a teraz najprawdopodobniej już się tam szybko nie pojawię.
Lipcowa wizyta w bialskim Benmarze zdecydowanie zniechęciła mnie do kolejnych odwiedzin. Podjąłem jednak to ryzyko i udałem się tam na zakupy. Klientów można było policzyć na palcach jednej ręki, a moja opinia o sklepie jest obecnie jeszcze gorsza niż ostatnio. Chamskość pracowników i ich głupie uśmieszki powodują - z pewnością nie tylko u mnie - iż była to moja naprawdę ostatnia wizyta w Benmarze. Będąc w środku zwróciłem się do jednego z pracowników z prośbą o poradę w sprawie paneli podłogowych. Pan pracownik - dość mocno zajęty klikaniem w komputerze - odburknął: "zaraz". Czekałem, czekałem, aż pan czmychnął z zasięgu wzroku i więcej go już nie widziałem. Na farbach jeszcze gorzej. Kolejny cwaniaczek stał przy komputerze i dyskutował ze swoim kolegą z branży na temat pracowników konkurencji: "patrz kur.. jak jeb... gnidy chodzą i spisują nasze ceny". Do jednego z klientów, który pytał o środek do impregnacji drewna, ten sam "fachowiec" odpowiedział: "sklep jest samoobsługowy, trzeba sobie radzić". Ceny większości produktów dość kosmiczne i zdecydowanie większe niż u konkurencji. Małym plusem była jedynie czystość w markecie, oczywiście z wyłączeniem ostatniej alejki, gdzie totalnie zastawione było wyjście ewakuacyjne i nastawiane przeróżnych artykułów. Ocena -5 jest i tak dość skromna w tym przypadku.
Do bialskiego Carrefour'a udałem się aby dokonać zakupu kilku produktów z silnie reklamowanej akcji urodzinowej. Jednak realia promocji "Kup jeden i weź drugi za 1 grosz" są bardzo mizerne. Z lupą można szukać tych "hitowych artykułów". Gołym okiem można dostrzec jedynie puste miejsca na regałach. Panie rozkładające towar są całkowicie nie zorientowane, czy produkty były w sprzedaży i czy w ogóle pojawiły się na półkach. Nadal powtarza się sytuacja z zagraconymi alejkami, gdzie w niektórych nie sposób minąć się dwoma wózkami. A wszystko przez porozstawiane palety, porozrzucane opakowania po produktach. Ogólnie bardzo poprawiła się jakość obsługi biorąc pod uwagę uprzejmość pracowników, szczególnie przy kasach. Dużym minusem jest jeszcze stanie po kilka minut w kolejkach i wpychanie się przed klientów stałych pracowników marketu robiących swoje prywatne zakupki. Ale jak wiadomo: nie od razu Kraków zbudowano...
Była to moja pierwsza i sądzę, że ostatnia wizyta w tym sklepie. Sam dojazd jest już tragedią-brak asfaltu i dziurawa droga z fatalnym parkingiem. Wewnątrz - na pierwszy rzut oka całkiem przyzwoicie - duża przestrzeń i czysto. Jednak im dalej w głąb Bemnaru, tym mniej zadowolenia na twarzy w kwestii czystości. Ostatnia alejka już całkowicie niedostępna dla klientów, pozastawiana chaotycznie towarem i mini wózkami transportowymi. Wielkim minusem są ceny - wszystko dużo droższe, niż chociażby w bialskim Bricomanie. Na plus tego marketu przemawia duży wybór w sektorze z płytkami. O personelu się nie wypowiadam, ponieważ oprócz kasjerek dostrzegłem tylko jednego pana w strefie sprzedaży. No cóż, w końcu mamy sezon urlopów :-)
Podczas dzisiejszej wizyty w radzyńskim Topazie zdecydowanie rozczarowała mnie obsługa na dziale mięsnym. Mimo, iż nie było zbyt wielu klientów, to za ladami chłodniczymi przebywały 4 panie. Cóż z tego, jak trzy z nich wprowadzają własną politykę sprzedażową i totalnie nie przestrzegają podstawowej zasady , iż klientów obsługujemy zgodnie z kierunkiem kolejki. Radzyńskie "bohaterki" o imionach Marzena i Monika same decydowały kogo najpierw obsłużą, a kto sobie poczeka, mimo że stoi na początku kolejki. A jak zobaczą kogoś znajomego, to już nie patrzą na nic i od razu do niego podlatują. Na przestrzeni kilku minut 3 klientów zrezygnowało z zakupów na stoisku mięsnym. Panie "topazianki" nie przejmowały się tym co usłyszą i dalej robiły swoje. Moją uwagę przyciągnęła również starsza pani w okularach, która mimo powiększającej się kolejki, ciągle rozkładała wędlinę i paróweczki. A robiła to z taką precyzją, jakby wspomnieniami była przy swojej nocy poślubnej ;) Poza stoiskiem mięsnym wszystko ok. Czystość na sali sprzedaży, drożne alejki, dobrze zatowarowione regały, brak kolejek przy kasach. Mimo wszystko duuuże rozczarowanie.
Po mojej sobotniej wizycie w jednej z radzyńskich "Biedronek" najlepszym podsumowaniem będzie jedno słowo - masakra. W pierwszej alejce stało 7 dużych palet z wodami, napojami i sokami, co przy gąszczu ludzi w sklepie było wielkim utrudnieniem. Nie było mowy o swobodnym minięciu się, a klienci cisnęli się pomiędzy paletami z towarem. Fatalnie prezentowała się podłoga na większej części marketu - czarne plamy, smugi. Masa pustych opakowań po napojach, mleku, jogurtach i wielu innych była chaotycznie porozrzucana w różnych sektorach sklepu. Co więcej - na sali sprzedaży nie zaobserwowałem żadnego pracownika, natomiast w pokoju kierownika, gdzie drzwi były otwarte, przebywały 3 osoby i dość głośno rechotały. Jedynym pocieszeniem były sprawnie działające linie kasowe. Nic dobrego nie napiszę jednak o kasjerce, która mnie obsługiwała. Pani Edyta o rudawych włosach nie powiedziała ani "dzień dobry", ani "dziękuję za zakupy", czy też "do widzenia". Dodatkowo tak wydaje resztę, że monety spadają klientom z dłoni. Jeszcze nigdy nie spotkałem się z takim obrazem w sieciówce "Biedronka". To była po prostu masakra.
Hmmm kolejna wizyta w bialskim Carrefour i kolejne rozczarowanie. Tym razem nie zawiniły kasjerki, bo pod względem jakości obsługi na kasach jest już całkiem dobrze. Nawet pani Sylwia już mniej zamaszyście żuje gumę ;) W dniu dzisiejszym odkryłem chytry sposób oszukiwania klientów aby ci kupowali przeterminowane produkty na grilla. Na klilku z artykułach, m.in. udka w marynacie oraz potrawy w aluminiowej tacce, były zaklejone terminy ważności nowymi, jakże atrakcyjnymi, cenami. Po oderwaniu karteczki wyłania się napis: "Najlepiej spożyć przed: 8 maja". Co ciekawe, jeden z ochroniarzy, stojący w sąsiedniej kolejce, po rozmowie z kasjerką, zrezygnował z zakupu tych grillowych "przysmaków". Nasuwa się myśl, iż "swoich" informują, aby nie kupować przeterminowanego [fragment usunięty przez administratora - zgodnie z pkt. III.8 Regulaminu]. Nie najlepiej funkcjonowało stoisko mięsne - niby 3 panie na obsłudze, a jakoś nie wyglądało to tak, jak powinno wyglądać. Na niektóre towary są fajne promocje, typu: drugi produkt za grosz. Na pewno zaletą sklepu jest utrzymywanie czystości na sali sprzedaży oraz - co zaobserwowałem pierwszy raz - alejki były drożne, a nie pozastawiane paletami. Ale ogólnie - po raz kolejny - bez rewelacji...
W ostatnim czasie obserwowałem zdecydowany wzrost jakości obsługi w bialskim Carrefour. "Blond księżniczki" przestały żuć gumy i rzucać zeskanowanymi towarami. Jednak podczas poniedziałkowych zakupów zaobserwowałem praktycznie same minusy. Bardzo nieprzejezdne alejki, pozastawiane paletami, przy których nikt nie kwapił się z rozkładaniem towaru. Stoisko mięsne obsługiwane przez jedną osobę, która w międzyczasie myła krajalnice, pakowała wędliny, a klienci czekali. Nieapetycznie prezentujące się 50% stoiska warzywnego, na czele z czerwoną papryką - przecenioną na "skromne" 6,98. Całkowita kompromitacja przy kasach. Działały aż 2 linie kasowe. W kolejce byłem 12 klientem, a za mną stali kolejni. Nie lepiej było w drugiej działającej kasie. Dodatkowo czyhały panie zatrudnione w markecie z reklamówkami pełnymi zakupów aby wciąć się w kolejkę i zapłacić za swoje produkty. Co sprytniejsze robiły to w punkcie informacyjnym... Jedyny pozytyw to czystość na sali sprzedaży, ale jak na tak dość renomowany market to raczej zdecydowanie za mało.
Po raz kolejny utwierdziłem się w przekonaniu, iż jakość obsługi w Carrefour - szczególnie przy kasach - systematycznie się obniża. Skoncentruję się na niebrzydkiej pani blondynce, z dość mocno pomalowanymi na róż powiekami. W znacznym naburmuszeniu i założonymi rączkami siedziała i czekała, aż któryś z klientów połasi się do jej linii kasowej. Ani dzień dobry, ani dziękuję, ani do widzenia. Rzucie gumy i rzucanie resztą to również standardy cechujące tą panią. Nie znam niestety jej imienia, ponieważ na polarku miała jedynie napis "interkadra". Kolejnym minusem marketu są pozastawiane paletami z towarem alejki. W niektórych przypadkach nie ma opcji aby minęły się dwie osoby. Ceny produktów w większości przypadków zdecydowanie wyższe niż chociażby w Kauflandzie, nie wspominając już o Biedronce. Plusem będzie czystość na sali sprzedaży oraz apetycznie prezentujące się stoisko owocowo-warzywne. Ogólnie jednak bez rewelacji.
Po wizycie w niedawno otwartym międzyrzeckim "supermarkecie" Tesco jednoznacznie stwierdzam, iż market ten powinien być określany mianem minimarketu. Do tej pory Tesco kojarzyło mi się z dużą powierzchnią handlową, szerokim asortymentem towarów, szerokimi i przejezdnymi alejkami oraz dużą liczbą klientów. A jak jest w Międzyrzecu? Raptem 8 alejek i po zrobieniu kilkunastu kroków mamy już linie kasowe. Alejki między regałami ciasne, towary "poupychane" na regałach, żeby w efekcie zmieściło się ich jak najwięcej. Musiałem sporo się namozolić aby zlokalizować interesujące mnie produkty. Ceny również nie prezentowały się rewelacyjnie. Owszem, jak zawsze w sieciówkach, były promocje na serie artykułów. Jednak na ogół ceny wyższe niż w konkurencyjnych marketach. Na sali sprzedaży zaobserwowałem dosłownie 5 klientów. Przy kasie obsługę spowalniała średnio radząca sobie z wydawaniem reszty pani Ania. Owszem miła, ale jak dla mnie zbyt mało ruchliwa. Dodatkowo przy sporej ilości zakupów dostałem spod lady aż jedną bezpłatną reklamówkę :-) Reasumując - zdecydowanie poniżej moich oczekiwań, a jedyną rzeczą, do której nie miałem zastrzeżeń to czystość na sali sprzedaży. Ale to jednak trochę zbyt mało jak na Tesco.
Wieczorna wizyta w bialskim Carrefour zdecydowanie mnie rozczarowała. A szczególnie szanowne panie kasjerki. Ale po kolei. Pierwsze wrażenie jak najbardziej na plus - przede wszystkim czysto, alejki przejezdne - co jest rzadkością w tym sklepie. Na ogół nastawiane są palety z towarem i trzeba się dobrze gimnastykować aby minąć je wózkiem. Przy stoisku z wędlinami klienci sprawnie obsługiwani przez dwie panie. Niestety nie miałem lupy i nie doszukałem się już 2 dzień z rzędu tych jakże mocno reklamowanych jabłek po 0,99 zł za kilogram. Najtańsze jakie było to egzemplarze po 1,89 zł za kg i to już takie podgniluszki. Największy minus dzisiejszej wizyty to kasy - działały dwie linie. Przy jednej z nich byłem 3 w kolejce. Przede mną zablokowała się kasa i dopiero po 3 połączeniach telefonicznych kasjerce - bez identyfikatora - udało się ją ponownie uruchomić i kontynuować obsługę. W tym samym czasie przy drugiej linii została wstrzymana obsługa klientów, a dwie panie pracujące w tym sklepie - od strony kasjerki podały swoje zakupy - i kasjerka zaczęła je skanować. Gdy starszy pan delikatnie zwrócił uwagę - jedna z dwóch odburknęła - "Mi się śpieszy"! Z kolei kasjerka, która mnie obsługiwała, wyraźnie dawała odczuć niezadowolenie, gdy klienci nie posiadali drobnych. Moim zdaniem właśnie w Carrefour jest na chwilę obecną najniższa jakość obsługi.
Od mojej ostatniej wizyty w międzyrzeckiej Biedronce minęły ponad trzy tygodnie. Z ciekawości zajrzałem, czy firma reaguje na treści zawarte w obserwacjach. I lepiej trafić nie mogłem. Pieczywo dosypywała pani o imieniu Barbara. Tym razem miała już założone rękawiczki i nie dotykała bułeczek gołymi rękami. Można? No pewnie, że można drodzy obrońcy swojej koleżanki z pracy. Idąc dalej nie dopatrzyłem się niczego negatywnego. Na terenie całego obiektu było czysto, regały dobrze zaopatrzone. Bardzo poprawnie prezentowało się stoisko owocowo-warzywne. Na sali sprzedaży znajdowało się 2 pracowników, co ułatwiało kupującym precyzyjne lokalizowanie szukanych towarów. Ruch był spory, ale kasjerzy sprawnie wykonywali swoje obowiązki i nie tworzyły się większe kolejki. I tak trzymać :-)
Środowa wizyta w radzyńskiej Biedronce zaskoczyła mnie na wielki plus. Wzorowe utrzymanie czystości przed sklepem, jak również w jego wnętrzu. Porządek na podłodze dookoła palet z cukrem i mąką - co jest ostatnio rzadkością w marketach Biedronka. Apetycznie wyglądało stoisko owocowo-warzywne, jak i z pieczywem. I tutaj drobne niedopatrzenie personelu - brak jednorazowych reklamówek. Regały bardzo dobrze zaopatrzone, poza tym nigdzie nie przewracały się puste opakowania po produktach. Ceny artykułów w granicach rozsądku i w większości przypadków zdecydowanie niższe niż u jakiejkolwiek konkurencji. Przy kasie miło, szybko i przyjemnie - działy 2 linie, w kolejce przy jednej z nich byłem 7. Błyskawicznie użyto magicznego dzwonka i otworzoną kolejną. Od obsługującego mnie kasjera o imieniu Łukasz (krótkie, lekko siwawe włosy) mogłoby się uczyć wielu wielu innych. Uśmiechnięty, wyjątkowo miły, potrafiący umiejętnie zażartować. Brawo! Zasłużona piątka z plusem :-) Czekam tylko na umożliwienie dokonywania płatności kartą, a także na przeceny produktów z kończącym się terminem ważności, które - jeżeli nikt ich nie kupi - zwyczajnie lądują w kontenerze na śmieci.
Czy jeden pracownik może popsuć ogólną ocenę placówki? Zdecydowanie tak. Oto przykład z międzyrzeckiej Biedronki. Na początku wszystko ładnie i pięknie. Czyste witryny, podłogi, półki oraz dobre zatowarowienie towarów. Pozytywnie prezentowało się stoisko owocowo-warzywne, gdzie nie dostrzegłem nieświeżych produktów. Pracownicy na sali sprzedaży na bieżąco usuwali puste kartony i opakowania. Moją szczególną uwagę zwrócił jednak sposób dosypywania bułek przez pracownika o imieniu Barbara. Dzisiejsza solenizantka wsypywała "kajzerki" bezpośrednio z koszy przeznaczonych do transportu pieczywa. Co nie wchodziło upychała gołymi rękami. A co działo się w przypadku, gdy bułka spadła na podłogę? Najzwyczajniej została podniesiona i wrzucona do przegrody pojemnika z pieczywem i przeznaczona do sprzedaży. Strach "zajrzał mi w oczy" również gdy zobaczyłem kolejkę prze kasie. Przede mną stało 8 osób i żaden z pracowników przebywających na sali sprzedaży nie kwapił się do uruchomienia drugiej linii. I tu duże słowa uznania dla obsługującego jedyną działającą kasę pracownika o imieniu Marcin. W miarę szybko i sprawnie zapanował nad sytuacją, a dodatkowo wyjątkowo uśmiechnięty i miły dla wszystkich klientów.
Po wizycie w radzyńskim Tesco mam dość mieszane odczucia. Pierwsze pozytywne - czystość w okolicy marketu, jak i w jego wnętrzu, dobre zaopatrzenie regałów w towary. Kolejne spostrzeżenia były już negatywne. Po pierwsze - stoisko z owocami po części nie wyglądało zbyt apetycznie - niektóre owoce podgniłe i moim zdaniem takie egzemplarze powinny być w miarę na bieżąco przeceniane. Dodatkowo brakowało jednorazowych reklamówek. Po drugie - stoisko mięsne - porażka - spora kolejka i dwie osoby na obsłudze. W dodatku przy krojeniu wędlin pracownicy dotykają ich gołymi rękami. Osobiście w ogóle nie kupuję mięsa w Tesco, ponieważ niejednokrotnie zawiódł mnie ich smak i świeżość - przede wszystkim jeżeli chodzi o wyroby z łmeat łuków. Po trzecie - tradycyjnie już - można chodzić po sklepie z lupą i szukać niektórych produktów z gazetki promocyjnej, a i tak ich nie znajdziemy. Kolejna sprawa - moim zdaniem pracownicy przebywający na sali sprzedaży mają źle zorganizowaną pracę. Nie chcę wyliczać co i w jakiej kolejności powinni robić, bo są od tego odpowiednie osoby. Niby cały czas wykonują jakieś czynności, ale batoniki można równo poukładać chociażby gdy w sklepie jest mniejsza liczba klientów. Jeżeli chodzi o ceny to w większości przypadków są wyższe niż w konkurencyjnych marketach. Na zakończenie mojej wizyty w Tesco jeszcze jedno pozytywne wrażenie - brak kolejek przy kasach oraz miła i sympatyczna obsługa. Ogólnie jednak bez rewelacji.
Dawno nie byłem w 100% zadowolony z jakości obsługi w jakimkolwiek przedsiębiorstwie. Mile zaskoczyła mnie bialska stacja Shell. Teren dookoła utrzymany w idealnym porządku. Dystrybutory czyste, dostępne pojemniki z myjkami do szyb i przede wszystkim z czystą wodą. Po zatrzymaniu auta od razu podszedł "podjazdowy". Tym razem nie przekonywał mnie, że warto kupić droższe paliwo, z którego jak wiadomo ma dodatkowe bonusy. Ceny paliw porównywalne z konkurencją (niższe niż na Statoil). Wewnątrz budynku również bez najmniejszych zastrzeżeń. Produkty na półkach poukładane w estetyczny sposób, bez widocznych braków. W łazience utrzymany porządek i co istotne dla nosa - przyjemny zapach. Obsługa przy kasie bardzo miła i profesjonalna. Super.
Z reguły każdy wyrafinowany obserwator doszukuje się wszelkiego rodzaju "minusów". Podobnie jest ze mną, ale udało mi się to w niewielkim stopniu. Czyste witryny, podłogi, regały. Wręcz idealna obsługa na stoisku mięsnym. Super miły pan przy kasie alkoholowej Paweł P. Ale... stoisko z artykułami dziecięcymi "uzbrojone" jest w haczyki. Kaszka Bobovita 6,99. Regał niżej naklejka z duuużymi literami PROMOCJA - 4,99, a malutkimi dopisane - zupka dla dzieci Bobovita, a w miejscu wspomnianej zupki poustawiana kaszka wyceniona na 6,99. Najlepiej w miejsce innego towaru postawić inny i robić klientów w balona. Może akurat ktoś się na to złapie. I z pewnością się łapią, a przy dużej ilości zakupów nikt tego nie wychwyci przy kasie. Gdy zapytałem jedną z pań rozkładających towar dlaczego tak jest, miło poinformowała mnie, że sprawa zostanie szybko załatwiona. Zobaczymy jutro :-) Poza tym interesujące promocje na piwko (np. 4 x Harnaś 6,76) oraz szereg innych artykułów. Ogólnie fajnie.
Jak skutecznie zniechęcić klienta? Zapraszam do serwisu Fiata w Białej Podlaskiej. Byłem świadkiem interesującej sytuacji. Przyjechał klient ubrany w schludny garnitur. Powiedział dla "fachowca", że miał policyjną kontrolę i chce wymienić żarówki. W odpowiedzi usłyszał: "Panie, ja nie mam teraz wolnych ludzi". W warsztacie były dwa stanowiska wolne, dwóch mechaników siedziało na "kanale" i zwyczajnie nic nie robiło. Klient to zauważył i zwrócił uwagę, że są wolni ludzi. Tym razem usłyszał, że to skomplikowane zadanie - bo to i zderzak trzeba odkręcać i filtr paliwa wyjmować. Pan z obsługi z własnej inicjatywy zaproponował zakup samych żarówek. Ale gdy klient usłyszał cenę - zrezygnował i w bardzo szybkim tempie opuścił warsztacik. Jedyny plus to poprawnie prezentujące się pod względem czystości miejsce obsługi. A dla panów "mechaników" - wielkie brawa dla was!
Godzina 8:45. W okolice międzyrzeckiego dworca PKS podjeżdża rozklekotany, zielony bus relacji Międzyrzec - Siedlce. Za kierownicą tradycyjnie o tej porze starszy pan, ze sporym brzuszkiem. "Szybciej, szybciej, bo już jestem spóźniony!" "Ja nie pracuję po 8 godzin jak wy, tylko 14!" - wrzeszczał do wsiadających pasażerów. Po drodze głośno klął na innych kierowców, a sformułowanie "ty jebany frajerze" było jednym z najdelikatniejszych. Sam bus czystością nie grzeszył. A ceny biletów kierowca sypał jak z rękawa - dla jednych 5zł, dla innych 6, jeszcze innych 7 zł. Wiem, że pozostali szoferzy jeżdżący tą trasą są mili i uprzejmi, a dzisiejszy "bohater" jest kompromitacją firmy na całej linii.
Z konieczności zatankowałem paliwo na mieszczącej się tuż obok międzyrzeckiej obwodnicy mini stacji paliw. Totalna porażka. Teren zaśmiecony, dystrybutory brudne. Zatankowałem paliwo. Udałem się do sklepiku w celu uregulowania należności. Był zamknięty. Pan z obsługi tankował gaz. Potem zdążył jeszcze pogadać ze znajomym i po ponad 5 minutach - bez słowa powitania - otworzył swoją siedzibę. Zapłaciłem za paliwo. Obsługujący pan, o pączkowatej twarzy z czarnymi zaczesanymi na bok tłustymi włosami, rzucił resztą (2 x 5 zł). Jedna moneta spadła z lady, ale pan kasjer nic sobie z tego nie robił. Najnormalniej otworzył puszkę z napojem i rozpoczął konsumpcję. Zwykły prosty gbur. Ceny paliw porównywalne z sąsiadującą stacją Statoil. Jedynie "napęd" o grosz tańszy. Ale... Po przejechaniu kilku kilometrów - czytaj - spaleniu resztek starego paliwa - samochód zaczął się dusić. Tak więc drodzy kierowcy - omijajcie szerokim łukiem tę zapyziałą stacyjkę. Niedługo zawita zima, to jak obsługujący mnie pan przerzuci kilkanaście ton śniegu, to może chociaż troszkę spokornieje. Bo jak na razie zadania typu: tankowanie gazu i przyjmowanie należności od klientów zdecydowanie go przerastają.
W celu zapewnienia wyższej jakości usług używamy plików cookies. Kontynuując korzystanie z naszej strony internetowej bez zmiany ustawień prywatności przeglądarki, wyrażasz zgodę na wykorzystywanie ich.