Sklep z dość dużym parkingiem. Dobrze zatowarowany. Duży wybór towarów i spożywczych i przemysłowych. Szerokie alejki. Łatwo było przemieszczać się z koszem. Stoisko mięsne dobrze zaopatrzone. Duży wybór mięsa i wędlin. Obsługa potrafiła doradzić jaki rodzaj kiełbasy wybrać na grilla. Do kas nie było kolejek. Po fakturę musiałam się udać na stoisko monopolowe, bo przy kasie od razu nie można było pobrać faktury.
Udałam się do banku by wpłacić pieniądze na konto. Przed wejściem mnóstwo ptasich odchodów spadających z dachu, co prawda nie świeżych, ale strach tamtędy przechodzić. W oddziale była mała kolejka, więc zajęłam miejsce siedzące by poczekać. W międzyczasie musiałam bronić swojego miejsca w kolejce. Gdy nadeszła moja kolej, podeszłam do okienka i poinformowałam panią w jakim celu przyszłam. Pani poprosiła mnie o dowód osobisty. Szybko dokonałam wpłaty. Następnie dopytałam o szczegóły wcześniejszego spłacenia karty. Uzyskałam fachową poradę jak to zrobić przez internet. Miła obsługa. Pani świetnie tłumacząca różne niuanse prostym językiem, zrozumiałym dla każdego.
Przed bankiem widok straszny. Na chodniku pełno ptasich odchodów. Co gorsza wchodząc do oddziału może zdarzyć się wypadek i ptak narobi na głowę szanownego klienta. Najpierw skorzystałam z bankomatu. Bankomat usytuowany tak, że można mieć trochę prywatności i inni klienci nie widzą co się dzieje na ekranie. W oddziale był tylko jeden klient. Stanęłam do drugiego wolnego okienka. Chciałam się dowiedzieć co oznacza pobrana prowizja w wysokości 7,50zł, która zauważyłam na moim koncie. Pani uprzejmie poprosiła mnie o dowód. Po czym zaczęła się zastanawiać skąd ta kwota. Wspólnie z panem obsługującym obok udzielili mi informacji za co została pobrana kwota 7,50zł. Po uzyskaniu informacji opuściłam oddział banku.
Ponieważ był weekend i tylko wtedy można przyjść do Makro z dzieckiem, właśnie wtedy postanowiliśmy odwiedzić sklep. Otrzymałam dla dziecka kamizelkę odblaskową. Na sali w miejscu, gdzie stały domki ogrodowe dla dzieci, zauważyłam kilka dziwnych przedmiotów: ramę jakby od obrazu, kosz z bielizną. Nie wiem co te rzeczy robiły na tej części sali. W części gdzie są lodówki panuje bardzo niska temperatura. Tylko kilka kas było czynnych. A przy nich klienci z wypełnionymi po brzegi koszami. Kasa ekspresowa na stoisku tytoniowym akurat dokonywała liczenia kasy i odesłano nas do innej kasy. Ostatecznie zapłaciliśmy właśnie w kasie ekspresowej. Do kasy podeszła jakaś pani i pośpieszyła koleżanki, by szybciej przeliczyć pieniądze i rozładować kolejkę. Otrzymaliśmy punkty za zakupy, które wyjaśniono nam, że możemy taniej zakupić sprzęt do kuchni. Przy wyjściu oddałam ochroniarzowi kamizelkę odblaskową. Parking przed sklepem ogromny. Dwa rzędy samochodów może zaparkować pod dachem.
Odwiedziłam żłobek, by dowiedzieć się o miejsce dla mojego dziecka. Z uwagi na to, że moje dziecko jest na liście rezerwowej, musimy się stale dowiadywać o zwalniające się miejsca. Wejście do żłobka na domofon. Do pani dyrektor należy wejść na drugie piętro. Gabinet pani dyrektor był otwarty. Pani zaprosiła nas rodziców do środka. Rozmawialiśmy przy otwartych drzwiach. Pani wyjęła segregator z podaniami. Zapytała czy pracujemy, czy nic się nie zmieniło. Oczywiście poinformowała, że żadne miejsce na razie się nie zwolniło. Że należy czekać i się dowiadywać. Jeśli jakieś informacje o miejscu pracy się zmienią to należy zaraz donieść taki dokument. Okazało się, że nasze 5 miejsce na rezerwie nie jest już pewne, że zaczął się nowy wyścig , tym razem wygra ten rodzic, który się bardziej interesuje miejscem dla dziecka. Pani dyrektor była miła i uprzejma, ale straszna z niej służbistka.
Po raz drugi tego dnia i po raz trzeci w danej sprawie udała się na pocztę by odebrać paczkę. Tym razem w oddziale jak zwykle była kolejka. Znowu musiałam swoje odstać. Czynne było jedno okienko. Gdy w końcu podeszłam do okienka okazało się, że pani mnie pamięta. Z zaplecza przyniosła moja paczkę, która przez półtora dnia jeździła w samochodzie, który nie miał zamiaru paczki do mnie dostarczyć. Pani stwierdziła, że to taka mała paczuszka, bo paczka była naprawdę mała (wymiary około 10x5x3cm), że listonoszka mogła mi ją spokojnie dostarczyć, a nie dawać do przechowania na samochód rozwożący paczki. Najważniejsze, że paczkę odebrałam mimo trudności.
Oczekiwałam na telefon z poczty z informacją, że moja przesyłka już jest do odbioru. Tak niestandardową usługę zaoferowana mi z uwagi na to, że po moją paczkę byłam na poczcie dwa razy i paczki nie było w oddziale. Od momentu wyjścia z poczty do zapowiedzianego telefonu minęło około 2 godzin. Zadzwoniła do mnie pani, przedstawiła się i poinformowała, że mogę już przejść na pocztę, bo paczka na mnie czeka. Miło, że tak tez można.
Następnego dnia od otrzymania awizo, udałam się na pocztę by odebrać paczkę. Musiałam odstać w kolejce, bo przede mną była kolejka, a okienko było czynne tylko jedno. Po odstaniu w kolejce kilkunastu minut, dowiedziałam się, że mojej paczki nie ma, mimo że miała być już w filii od godziny 17 dnia poprzedniego. Pani wytłumaczyła mi, że kierowca, który cały dzień woził moją paczkę po Toruniu, miał ją przywieźć, ale jeszcze się nie pojawił. Ponieważ przypomniano sobie, że byłam po paczkę dnia poprzedniego, poproszono mnie o numer telefonu i obiecano że ktoś się ze mną skontaktuje jak paczka będzie na poczcie. Zdziwiłam się, że mogę liczyć na taką usługę. Gdy paczka się pojawiła, faktycznie do mnie zadzwoniono z taką informacją.
Ponieważ zastałam w mojej skrzynce na listy awizo, na którym było napisane "paczka karton" udałam się na pocztę by tę przesyłkę odebrać. Na awizo było napisane, by danego dnia odbierać paczki po godzinie 17tej, ale ponieważ wiem, że listonosze nie noszą paczek, tylko wkładają awizo nawet gdy jest ktoś w domu, więc postanowiłam spróbować odebrać paczkę przed czasem. Gdy weszłam do oddziału była niewielka kolejka. Otwarte były dwa okienka, ale zaraz jedno się zamknęło. Pani w nieczynnym okienku stemplowała listy, liczyła gotówkę, chodziła na zaplecze, segregowała pocztę, a tymczasem na poczcie tworzyła się kolejka. Niestety mimo coraz dłuższej kolejki nikt nie otworzył drugiego okienka. Był plan by robić coś innego niż obsługiwać klientów. W dzisiejszych czasach, w prywatnych firmach, to nie do pomyślenia by tak traktować klienta. Gdy przyszła w końcu moja kolej, dowiedziałam się, że mojej paczki nie ma, bo co prawda listonosz nie nosi takich paczek, więc wrzucił paczkę do samochodu rozwożącego paczki. I tak moja paczka przejeździła sobie cały dzień. Obsługa tragiczna. Panie ruszające się jak muchy w smole. Nikt nie rozładowuje kolejek. Niekompetencja.
Przy okazji robienia zakupów na sali Carrefoura zauważyłam Zieloną Budkę i zachciało mi się zjeść lody. Prosto od kasy poszlam do tego przybytku z lodami. Akurat nie było żadnych klientów, ale obsługi tez nie było. Zaczęłam się zastanawiać, że może kawiarnia jest zamknięta. Pooglądałam sobie spokojnie lodówkę z lodami. Były dwie lodówki pełne lodów, najróżniejszych smaków i kolorów. Wszystkie przyozdobione. Po jakimś czasie pojawiła się pani z obsługi i od razu podeszła do kasy. Zamówiłam jedna gałkę. Pani była uprzejma i uśmiechnięta. Lody w cenie 2,50zł, ale gałka bardzo mała. W kawiarni jest kilka stolików do konsumpcji, a nawet stoliczek dla dzieci.
Fin Club to miejsce sprzedaży naturalnych suplementów diety pochodzących ze Skandynawii. Odwiedziłam Fin Club by odebrać wygrany w konkursie na facebooku suplement. Wcześniej dokładnie dowiedziałam się jak tam trafić korespondując z administratorem fan page'u na fb. Trafiłam tam bez problemu. Godziny otwarcia biura to tylko 2 godzinki dwa razy w tygodniu. Przed biurem witał mnie potykacz z pingwinem i nazwą firmy. W niewielkim pomieszczeniu siedziała przy biurku pani obsługująca klientów. Miło mnie powitał.Zaprosiła do środka. Wyjaśniłam po co przyszłam i otrzymałam moją wygraną nagrodę. Pani od razu przeszła do rzeczy pytając czy nie chciałabym podjąć współpracy. Na moją odmowę, pani dość agresywnie zaczęła pytać dlaczego, przecież mam dziecko, produkty są świetne, żebym spróbowała. Gdy pytałam o jakieś materiały reklamowe, uzyskałam informację, że broszura kosztuje 2 zł. Nie lubię jak ktoś mnie w ten sposób do czegoś namawia. Pani zachęcała do przyjścia na spotkanie z lekarzem, który będzie mówił o tych suplementach diety za miesiąc. Spytałam jeszcze o ceny, na co uzyskałam odpowiedź, że dla osób współpracujących są takie a takie ceny, a dla pozostałych wyższe. Czym prędzej stamtąd wyszłam, nie chcąc być dłużej nagabywana.
Będąc w okolicy odwiedziłam sklep Piotr i Paweł by zrobić zakupy. Byłam z dzieckiem, więc skorzystaliśmy z wózka dla dzieci w formie samochodu. Moje dziecko było wniebowzięte. Zakupiłam jogurty kozie, rzadko spotykane w innych sklepach. Zakupiłam też maliny. Będąc w dziale z chemią gospodarczą i sprzętem do sprzątania zauważyłam, że są w sprzedaży rękawice lateksowe w wydawałoby się dobrej cenie 15,99zł. Jakie było moje zdumienie, gdy kilka dni później odkryłam na paragonie cenę 21,99zł. Duży wybór produktów. Sporo promocji. Ceny dość wysokie. Miło się tam robi zakupy. W zasadzie brak kolejek do kasy. Zawsze kilka kas jest czynnych, nawet jeśli nie ma za dużo klientów.
Odwiedziłam sklep późną porą, by kupić najpotrzebniejsze rzeczy żywnościowe. Przede wszystkim mięso i wędliny, które w tej sieci są naprawdę dobre. Parking przed sklepem nie za duży, ale nie było problemu z miejscem. Koszyki duże na monety, małe na kółkach dla dzieci oraz do dyspozycji jeden wózek samochód. Moje dziecko z radością zaraz taki pojazd dosiadło. Wybór asortymentu bardzo duży. Ceny dość wysokie. W tej sieci mają jogurty z koziego mleka, które moje dziecko uwielbia. Można tu dostać wiele produktów ekologicznych i rzadko spotykanych w innych sieciach. Ceny niestety za takie frykasy spore. Przy kasie nie było kolejki. Po skasowaniu wszystkich zakupów, zaproponowano mi założenie karty stałego klienta, która teraz była już za zakupy powyżej 50zł, a nie tak jak dotychczas za 100zł. Postanowiłam skorzystać. Kasjerka wyjaśniła jakie są z tego korzyści. Kartę wyrobiłam sobie na stoisku monopolowym. Kasjerka pożyczyła mi długopis i po wypisaniu formularza otrzymałam kartę. Reklamówki w sklepie są za darmo i do wyboru, foliowe lub papierowe.
Przybyłam na wizytę u lekarza rodzinnego, po wcześniejszym umówieniu się telefonicznie. W rejestracji dowiedziałam się jaki numer gabinetu i udałam się pod gabinet. Było przede mną dwoje pacjentów, ale byłam przed czasem. Gdy jedna z pacjentek przede mną wyszła, lekarka poprosiła o chwilę cierpliwości i poinformowała, że poprosi kolejnego pacjenta za chwilę. Ta chwila trwała co najmniej 10 minut. W tym czasie przyszły przedstawicielki farmaceutyczne, ale na szczęście nie próbowały się wepchnąć bez kolejki. W poczekalni telewizor z włączonym programem informacyjnym. Poczekalnia mała, ale pacjentów w sam raz do jej rozmiarów. Gdy weszłam do gabinetu, opóźnienie sięgało już pół godziny. Okazało się, że w gabinecie oprócz pani doktor jest też stażystka, więc wszystko dłużej trwało. Recepty otrzymałam wydrukowane z komputera. Dostałam zapas recept do wykupienia z odpowiednimi datami wykupu, tak by od razu nie kupować wszystkiego. Lekarka wszystko mi wyjaśniła. Lekarka także obejrzała kartę i zaproponowała mi badania krwi, bo dawno nie robiłam takich badań (robiłam je niecałe dwa lata temu). Zaskoczyło mnie to, bo bez proszenia otrzymałam skierowanie na badania. Dodatkowo pani doktor mnie pochwaliła, że dbam o swoje zdrowie i pilnuję wizyt kontrolnych u specjalisty. Polecam.
Zadzwoniłam do przychodni Nasz Lekarz by umówić się na wizytę u lekarza rodzinnego. Nic mi nie dolegało, po prostu musiałam przedłużyć recepty. Od pewnego czasu by otrzymać recepty na kontynuację leczenia trzeba zapisać się na wizytę, a nie jak dotychczas na telefon zamówić receptę. W związku z tym prawdopodobnie wydłużyły się kolejki na wizytę, bo jeszcze nie ma sezonu przeziębieniowego. Okazało się, że tego dnia już nie ma miejsc, a była dopiero godzina 10:00. Na następny dzień mogłam już sobie wybrać godzinę. Pani w rejestracji miła. Nie udało mi się dodzwonić tam za pierwszym razem, ale można się bez problemu dodzwonić i umówić na wizytę.
Rejs statkiem Diabeł Wenecki. Statek kursujący po jeziorze Biskupińskim. Miejsc na nim dla około 20 osób. Nie pierwszej młodości to łajba. Na statku ławeczki ciasno ustawione. Rejs około 30-to minutowy wokół osady w Biskupinie. Piękne widoki na pobliskie pola i osadę. Szkoda, że nie było żadnego przewodnika, który poopowiadałby coś podczas rejsu. Jedyna informacja podana przez załogę to, że można zakupić podczas rejsu coś do picia i do przegryzienia. Statek udało się zarezerwować dla całej naszej grupy o dogodnej godzinie, bez osób postronnych.
Muzeum niedaleko ruin zamku. Na niewielkim obszarze sporo eksponatów na torach. Od tych najstarszych po te z połowy XX w. Wszystkie odrestaurowane, choć nie wszystkie w dobrym stanie. Widać kolejne odświeżenia maźnięte farbą po rdzy. Sentymentalne tekturowe bilety w gablocie. W poczekalni sklepik z pamiątkami. Jest plac zabaw dla dzieci a w nim pociągi. Muzeum nie ustosunkowało się do prośby o zniżkę dla podopiecznych fundacji, z którą byłam.
Park jakich wiele powstało w ostatnim czasie. Dojazd do parku dla niezmotoryzowanych makabryczny. Nie zatrzymuje się tam żadna komunikacja np.: PKS. Nie prowadzi tam żaden chodnik. Bilety nawet dla malutkich dzieci. Musiałam zapłacić za moje 17 miesięczne dziecko. Parking płatny. W trakcie jak tam byłam trwały roboty posezonowe. Koszono trawę itd. Ścieżka edukacyjna z dinozaurami. Eksponatów nie za dużo. Niektóre z dinozaurów w nie najlepszej kondycji - schodziła z nich farba. Można było do wielu eksponatów podejść czy dotknąć. Duży plac zabaw. Niestety w cenie biletów nie były dostępne wszystkie atrakcje np.: trampoliny. Trzeba było za nie dodatkowo płacić. Toalety w miarę czyste i posiadające mydło i ręczniki. Skorzystałam z gastronomii na miejscu i zakupiłam gofra, ale zdecydowanie nie polecam. Z pewnością obiekt do jednorazowego zobaczenia. Do Juraparku w Solcu Kujawskim do pięt nie dorasta.
Oznakowania w dojeździe do Muzeum bardzo dobre. Parking przed Muzeum dość spory, płatny w cenie 5 zł samochód osobowy, 10 zł autokar. Przy parkingu budki z pamiątkami oraz z jedzeniem. Po sezonie menu już bardzo okrojone. Odwiedziliśmy Muzeum grupą zorganizowaną pod szyldem fundacji. Jako, że organizacje non profit muszą liczyć się z każdym groszem, wcześniej wysłaliśmy pismo z prośbą o rabat przy biletach wstępu. Jakże miło nam się zrobiło, gdy przy kasie dowiedzieliśmy się, że zamiast 6zł od osoby zapłacimy tylko 3zł. Otrzymaliśmy tez darmowe foldery i gazetki. W Muzeum trwały prace konserwatorskie, jako że wrzesień to już miesiąc poza sezonem turystycznym. Trochę to przeszkadzało w zwiedzaniu. Teren nad jeziorem, bardzo pięknie położony. Z tego, co zaobserwowałam dla dzieci organizowane były warsztaty czy lekcje w strojach z epoki. Bardzo fajny pomysł.
Miejsce reklamujące się noclegami przede wszystkim dla grup zorganizowanych. Położone tuz przy sklepie w Biskupinie. Obiekt dość nowy. W skład kompleksu wchodzą dwa budynki. W jednym jadalnia oraz kilka pokoi dwuosobowych o podwyższonym standardzie z telewizorami. W drugim budynku pokoje z łóżkami piętrowymi bez telewizorów. Na zewnątrz zapachy z pobliskiej hodowli świń. Byliśmy tam z grupą 19 osób. Wykupione mieliśmy posiłki. Za całodniowe wyżywienie zapłaciliśmy 41 zł. Można powiedzieć, że obiady były całkiem smaczne i urozmaicone, natomiast śniadania i kolacje to było dzień w dzień to samo: najtańsza wędlina drobiowa, ogórek, pomidor, margaryna zamiast masła, chleb i herbata. Po interwencji pojawiły się jednego dnia płatki śniadaniowe z mlekiem, innego dnia jajecznica i parówki. Obsługa na kuchni miła. Mieliśmy kontakt z prawdopodobnie managerką, która chciała nam pomóc w zorganizowaniu atrakcji, a tym czasem wprowadziła nas w błąd co do dojazdu do atrakcji PKS-em, odległości do przejścia itd. Obiekt na pewno nie dla wymagającego turysty. Jak na te warunki to dość drogo.
W celu zapewnienia wyższej jakości usług używamy plików cookies. Kontynuując korzystanie z naszej strony internetowej bez zmiany ustawień prywatności przeglądarki, wyrażasz zgodę na wykorzystywanie ich.