W okolice tego sklepu przyjechałam specjalnie po jakieś ciasto bo już kiedyś tu kupowałam i pamiętam, że było pyszne. Choć to sobotnie popołudnie wybór był jeszcze nie mały, każdy rodzaj 18,99 zł/kg – rolady, sernik, jabłecznik, orzechowiec i inne. Ceny, bym rzekła, konkurencyjne nawet do Polo Marketu, który najczęściej jest miejscem moich zakupów. Wzięłam orzechowca bo bardzo smaczny i stosunkowo lekki jeśli idzie o wagę. Całkiem spory kawałek za niespełna 7 zł zważyła mi obsługująca tu pani. Ubrana w bordowy fartuszek, ciemne włosy, szczupła, niewysoka, uśmiech na twarzy. Przygotowała artykuł starannie go pakując. Wszystkie wypieki umieszczone były w przeszklonej chłodni, ułożone obok siebie na białym papierze wyglądały estetycznie. Stoisko w tym sklepie umieszczone jest na wprost wejścia na parterze, po lewej stronie znajdują się kasy i część samoobsługowa, jednak ten rejon sklepu nie był w kręgu moich zainteresowań. Sprawnie i szybko zostałam obsłużona bo kolejka trzech osób to nie był żaden uciążliwy okres oczekiwania. Na tym stoisku można też nabyć słodycze na wagę – cukierki zwykłe i czekoladowe, różnego rodzaju ciastka etc a także piwo i alkohole, których dość duży wybór znajdował się na półkach umieszczonych za plecami ekspedientki. Jakieś 5 do 10 – ciu minut tu spędziłam i mogłam potem udać się gdzie indziej.
Bardzo często robię zakupy w tym sklepie a w sobotę jest to nieuniknione, zwłaszcza gdy do rosołu niedzielnego braki mam w domu. Raczej nie zdarza się aby ten sklep mnie zawiódł, no chyba że czasem ale wpadki zdarzają się nawet najlepszym, tego dnia jednak wszystko było OK. Miła i uprzejma obsługa na stanowisku mięsnym za sprawą drobnej budowy ekspedientki Agnieszki, która z dużej porcji rosołowej indyka odcięła mi mniejszy kawałek, cena 4,44 zł/kg to niewiele, porcje rosołowe z kurczaka też dała mi te które sobie życzyłam 2,99 zł/kg i kawałek wołowego. Obok tego stoiska gorący chleb też sobie mogłam do koszyka włożyć, jeszcze w ręce parzył 1,79 zł/bochenek 0,5 kg – żaden handlowiec w miasteczku nie ma lepszej oferty. Na obu stanowiskach porządek i ład sklepowy zachowany. Gdy pani Agnieszka pokroiła mi porcje zaraz pojawiła się inna pracownica Urszula i starła pozostałości po krojonym asortymencie. Takie zachowanie jest godne zauważenia, krojenie dla następnego klienta musi odbywać się na czystym stanowisku. Niestety ciasta w wyborze nie było takiego jakie sobie bym życzyła ale trudno, czasami jest tak jak w powiedzeniu „kto późno przychodzi…”, mogłam wcześniej się tu wybrać bo sobotnie popołudnie to nie pora aby półki sklepowe z tym asortymentem się „uginały”, trzeba czasem być wyrozumiałym i żalu nie mam. Nie kupiłam tu, może gdzie indziej się uda. W kasie pani Joanna, czarne włosy, ciemne, wyrażane rysy rzęs i brwi, grzeczna, uprzejma, nic dodać, nic ująć. Sympatycznymi słowami żegnała każdego życząc miłego dnia.
Aranżacja sieci sklepów Biedronek jest w zasadzie taka sama więc nie oczekiwałam, że w tym sklepie zobaczę coś innego. Pięć długich alejek między regałami sklepowymi, koszami z artykułami oraz chłodniami przedzielane poprzecznymi przejściami to swego rodzaju standard. Na wstępie warzywa i owoce (tu zamierzała zrobić główne zakupy), poukładane, wszystko uporządkowane, obok woreczki do pakowania przez klientów zamierzonych ilości. Na pierwszym planie pomarańcz 2,49 zł/kg, wielu klientów brało, ja też uznałam to za potrzebny zakup Nieco dalej marchewka 2,29 zł/kg, ogórki zielone 5,27 zł/kg, pomidory 5,99 zł/kg. Ostatnio cen tych artykułów nie porównuję ale w Biedronce mogę je kupować jakby w „ciemno” bo w tym asortymencie sklepy Biedronki dotąd cieszyły się powodzeniem cenowym. Ponieważ nie jestem regularnym klientem tej Biedronki to nie bardzo swojsko się tu czułam ale w środkowej części sklepu trzy pracownice zajęte były wykładaniem towaru więc podeszłam do jednej – Beata i zapytałam o miejsce „kotwiczenia” koncentratów pomidorowych, zostawiła zajęcie i powiedziała uśmiechając się: proszę za mną, pokaże pani. Dwa rodzaje koncentratów były do wyboru: Madeo i Pudliszki. Ten pierwszy jest bardzo dobrej jakości i ceny 1,39 zł/słoiczek więc nie czułam potrzeby dopłacania 1 zł do Pudliszek. Widziałam też jak inne pracownice pomagały innym klientom, których było tutaj sporo. Fakt otwartych czterech stanowisk kasowych skutecznie zapobiegał kolejkom. Kasjerka Sylwia to drobnej budowy dziewczyna ok. 23 lata, związane włosy blond, w lewym uchu trzy malutkie kolczyki – kropeczki, sympatyczna twarz, miły głos, uśmiech na twarzy i przyjazne pożegnanie, zapraszające na kolejne zakupy. Ten sklep nie ma w ofercie koszyczków na zakupy tylko wózki ustawione w boksie po prawej stronie wejścia więc weszłam bez niczego, po przekroczeniu drzwi wejściowych natknęłam się na pracownice Beatę, która na moje pytanie zezwoliła mi na wzięcie artykułów do ręki bez konieczności pchania przed sobą ogromnego wózka bo zakupy robiłam tylko doraźne.
To niewielki sklep oferujący odzież damską i dodatki: torebki, apaszki, okulary, paski, pończochy, rajstopy, torebki. Ładnie ubrane manekiny kobiece, wystawione przed wejściem po obu stronach niemal „zapraszały” do wejścia swoim wyglądem. Odzież w tym sklepie rozwieszona na wieszakach umieszczonych na stojących wieszakach, nad nimi półki a nich torebki i obuwie. Wszystko starannie wyeksponowane tak aby klient jak najwięcej mógł zobaczyć. Ceny całkiem przyzwoite choć co do butów miałabym pewne zastrzeżenia bo kwota 149 zł za czółenka wykonane nie ze skóry wydaje mi się przesadzona. Ale każdy towar podobno ma swojego klienta. Właśnie młoda dziewczyna przymierzała sukienkę i do nie buty, wszystko ładnie się komponował na tej nastolatce. Niewielka kabina przymierzalni była wystarczająco wyposażona, przede wszystkim miała duże lustro, obejmujące całą postać przymierzającej. Mogłam to zobaczyć bo zasłonka była odsunięta. Obsługująca tutaj to młoda, wysoka kobieta w stanie „błogosławionym”, miła, sympatyczna, grzeczna i uprzejma, jej proste włosy ciemny blond opadały na plecy i ramiona. Nie narzucała swojej osoby przymierzającej, która trzy doradczynie ze sobą miała, jednak poproszona o opinię wypowiedziała się miłym głosem aprobująco. W sklepiku jasno, czysto i miły dla nosa, swoisty zapach fabrycznie nowych artykułów.
Sportowe artykuły to oferta tego stosunkowo nie dużego ale też i nie małego sklepu – obuwie, koszulki, plecaki, kurtki, rolki, ochraniacze etc. W witrynach wystawowych u wejścia do sklepu manekiny chłopca i mężczyzny ubrane na sportowo w spodenki i firmowe koszulki Pumy. W tym sklepie można kupić artykuły wielu znanych marek – Adidas, Nike, Puma, Lacoste czy Mustang. Artykuły sportowe tych firm nie należą do najtańszych więc nie ma co narzekać, że drogo. Obejrzałam asortyment głównie ze względu na dzieci, dla których odzież firmowa ma bardziej znaczenie prestiżowe niż jakiekolwiek inne. Miła i uprzejma pracownica o krótkich czarnych włosach udzieliła mi pełnej informacji co do rozmiarówki, pokazała jeszcze dodatkowe wzory koszulek i spodenek, których nie było rozwieszonych na wieszakach sklepowych, nawet powiedziała, że gdyby coś nie pasowało to mogę zawsze wymienić na inny rozmiar czy fason. Zapytałam czy mogę ewentualnie zwrócić i to z kolei nie do końca było wyczerpujące w odpowiedzi, trochę się gubić, motać zaczęła. Szybko uwolniłam ją od tej niezręczności i powiedziałam, że będzie lepiej gdy przyjdę z synem. To spowodowało pojawienie się uśmiechu na jej twarzy i słowa: tak by było najlepiej. Swoją droga to trochę dziwne w dzisiejszych czasach, że niektóre placówki mają problem z przyjęciem zakupionego towaru. Myślę, że to była tylko pracownica i ostateczne zdanie ma tu właściciel. Obsługująca wyglądała schludnie i elegancko jednocześnie: jasna trykotowa bluzeczka z rękawkiem, ciemne spodnie, adidasy – sportowa ekspedientka w sportowym sklepie. Sklep przestronny dla klientów, torby na regałach, odzież na wieszakach i półkach, część na manekinach, inne artykuły też rozmieszczone na przyściennych stojakach, wieszakach, półkach. Na wprost wejścia, na przeciwległej ścianie ekran – telewizor w którym akurat reklamy firmowej odzieży sportowej były emitowane. Do tego sklepu jeszcze wrócę, ale nie sama.
Szyld nad tym sklepem informuje, że w ofercie handlowej jest tu odzież młodzieżowa, przed sklepem cztery manekiny (2 damskie, 2 męskie) zapraszają odzieniem do wejścia więc weszłam. Średniej wielkości lokal, na środku trzy okrągłe stojaki na nich zawieszone ubrania na wieszakach: bluzeczki, spódniczki, spodnie – rybaczki. Część odzieży na wieszakach przyściennych. Ściany w kolorze fioletu. Miła ekspedientka w średnim wieku ok. 45 lat (ubrana w jasną bluzeczkę i czarne spodnie) po chwili zaoferowała pomoc widząc, że przeglądam spódniczki. Okazało się że te akurat były w rozmiarze do 146 m, to trochę za mało, poza tym poinformowała mnie, ż w ofercie ma odzież maksymalnie do rozmiaru 164 m, co w zupełności mi wystarczyło. Bardzo ładna sportowa spódniczka w kolorze stonowanego różu przypadła mi do gustu, nawet przymierzyłam, jednak po ubraniu okazało się że to nie to. Kabina przymierzalni wystarczająca aby spełnić swoje przeznaczenie, oświetlona, krzesełko w kącie, wieszak na ścianie i duże lustro, obejmujące całą postać. Fakt, że nie zdecydowałam o zakupie nie sprawił przykrości ekspedientce, podeszła do tego wyrozumiale, nawet wymieniłyśmy kilka żartobliwych zdań w tym temacie. Ceny odzieży tego sklepu uważam za przystępne (np. 19,00 zł lub 49,00 zł za spódnice to nie tragedia) i jeśli bym znalazła coś co mi odpowiada i dobrze leży z pewnością bym kupiła. Wizyta w sklepie nie musi kończyć się zakupem aby pozytywną opinię wystawić.
Moje przekonanie o tym, że ceny paliwa w województwie dolnośląskim są o wiele niższe legło w „gruzach” tego dnia. Zamierzałam zatankować do pełna, wlałam standardowo 20 litrów, cena benzyny 98 Verva jest taka sama jak w opolskim 5,99 zł/litr (póki co, bo podobno jeszcze „pójdzie” poro wyżej – zapowiadają media). Sporo aut tu było ale mnogość stanowisk do tankowania (8) była wydolna i oczekiwanie nie było zbyt uciążliwe, tym bardziej że w międzyczasie umyłam sobie szyby bo przy każdym stanowisku taka możliwość była. W sklepiku czynne były dwa z trzech dostępnych stanowisk kasowych gdzie dwoje młodych sympatycznych ludzi (Kasia i Łukasz) obsługiwało klientów z zachowaniem najwyższych standardów jakości – uśmiech, miłe słowo, przyjazne spojrzenie, dodatkowe propozycje zakupów. Oprócz paliwa zakupiłam jeszcze papierosy, aby otrzymać naklejkę – piłeczkę (20 zł zakupów) wzięłam 2 paczki, jednak brakło mi parędziesiąt groszy więc pani Kasia zaproponowała zapalniczkę ale miałam więc potem batonika lub gumę do żucia. Ta ostatnia propozycja była „trafiona”. Potem poszło już w mgnieniu oka – zapłata, naklejone piłeczki i doliczone punkty Vitay. Na koniec życzenia miłego dnia i kolejny klient mógł być obsługiwany. Teren stacji, łącznie ze sklepikiem utrzymany w najlepszym ładzie i porządku, pracownicy podjazdu – dwaj młodzi mężczyźni w granatowych koszulkach z krótkim rękawem i kombinezonie typu ogrodniczki w czasie mojej obecności: jeden przy dystrybutorze tankował gaz, drugi sprawdzał stan wody z płynem do mycia szyb. Każdy pracownik przy swoich obowiązkach zaangażowany.
Mało sprawnie wychodziła obsługa klientów kasjerce Sabinie. Stałam w 4 – osobowej kolejce i w tym czasie dwukrotnie wzywała ona koleżankę, która musiała jej otworzyć dostęp do kasy aby wycofała kolejne artykuły bo z rozpędu na jeden paragon kasowała artykuły z taśmy „jak leci” i dopiero gdy klient zwrócił na to uwagę, zareagowała opuszczając ręce i „przewracając” oczami. Oj, dużo brakuje tej pani wiedzy i umiejętności, ten kto pozwolił jej usiąść na kasę popełnił błąd przez duże „B”. trzeba było odpowiednio ja przeszkolić a nie tylko powiedzieć jak ma wykonywać swoje obowiązki, lepiej byłoby gdyby wykładała towar na półki, przynajmniej klienci by się nie niecierpliwili. W kasie obok obsługa była bardzo sprawna, kolejka 4-5 osób przesuwała się niemal płynnie, bez zbędnych przestojów. Miałam kilka drobiazgów, głównie dla dzieci bo wizyta w tej Biedronce to efekt spaceru po mieście w słoneczne jeszcze popołudnie: Piłka – żelki 1,99 zł/100 g, Maxi – King 1,99 zł/batonik, Kind mleczna kanapka 1,59 zł/sztuka, woda niegazowana 1,49 zł/500 ml. Ceny tych drobnych artykułów należą do „udanych” więc nie widzieliśmy z mężem powodu aby tu nie wstąpić, natomiast nie spodziewaliśmy się, że krótka kolejka przy kasie to 25 minut czekania na obsługę, 5 razy więcej czasu niż wybieranie artykułów. W sklepie przestronnie i wygodnie w czterech długich alejkach, na półkach porządek i widoczne ceny artykułów. Przykro tylko, że ten nienaganny wygląd przesłoniła mało kompetentna kasjerka.
Spacer w to upalne jeszcze popołudnie to m.in. przystanek po zakup lodów w tej małej lodziarni (gratka zwłaszcza dla dzieci), usytuowanej blisko rynku – centrum miasteczka. W ofercie można nabyć lody zarówno na gałki (w bardzo wielu smakach: jagodowe, truskawkowe, waniliowe, kiwi, czekoladowe, egzotyczne etc.) jak i kręcone z automatu zwane włoskimi – porcje małe, średnie i duże przygotowywane w odpowiednich wielkościowo wafelkach. Do lodów można sobie zażyczyć dodatki – posypki i sosy owocowe o różnych smakach, w tym roku pojawiły się także sosy perłowe z połyskiem. Ceny są niewysokie (jak na mój gust), porcje: mała 1,50 zł, średnia 2,50 zł, duża 4,50 zł, do tego dodatki w cenie 0,60 zł. Jak dobrze kojarzę to ubiegłego lata było tak samo. Obsługuje tu miła młoda dziewczyna - urodziwa twarz, czarne, związane w ogon włosy i delikatny makijaż na twarzy, sympatyczna, uśmiechnięta, ubrana w gustowny fartuszek w prążki biało zielone Wszystkie porcje przygotowała z zachowaniem należytej higieny, miejsce obsługi utrzymane w czystości. Z boku stoliki po parasolami dla chętnych spoczynku lub przeciwników spaceru po mieście z lodem w ręce. Gdyby jednak zabrakło miejsca przy stoliku można usiąść nieopodal, na ławeczkach miejskich w rynku, prawie przy lodziarni. Wyroby są tu smaczne, obsługa na poziomie - to wystarczy aby przechodzień się zatrzymał i „uradował” swoje podniebienie ku ochłodzie.
Czasem robimy sobie „wypad” na smażoną rybkę do Brzegu, tak ku radości żołądka i podniebienia bo świeżo smażona w tej Centrali Rybnej raczej nie ma sobie równej w najbliższej okolicy. Można tu kupić na wynos i też spożyć na miejscu przy specjalnie do tego celu przygotowanych stolikach. Zawsze chwalę organizację tego miejsca tym razem jednak nic z tego nie będzie. Jedna obsługująca, starsza pani nie ogarniała ilości klientów. W części sklepu przeznaczonej do sprzedaży ryb świeżo smażonych ustawiła się już spora kolejka 10 osób (my byliśmy obecni już od 5 minut) a ekspedientka w najlepsze obsługiwała klientów detalicznych w drugiej części. W pewnym momencie młoda kobieta z kolejki z uśmiechem zapytała: może teraz trochę pani do nas podejdzie? Już, już, zaraz, o koleżanka już biegnie – padła odpowiedź, nieco zażenowanej starszej pani obsługującej w oddali. Nie bardzo na miejscu było wyjście drugiej ekspedientki, która w końcu pojawiła się, weszła na zaplecze i po chwili zapinając fartuch stanęła za ladą. Rąk to chyba raczej nie umyła, potem ociekała, zmęczenie dawało jej się we znaki tym bardziej, że w pośpiechu starała się szybko obsłużyć stojących 14 osób. Po chwili stojące stoliki zaczęły sukcesywnie być oblegane przez obsłużonych klientów, którzy zwyczajnie przyszli zjeść. My uznaliśmy, że weźmiemy na wynos choć pierwotny zamiar był inny a dzieci już zaczęły się nudzić bezczynnością stania w kolejce.. Do wyboru w asortymencie były: mintaj panierowany 42 zł/kg, molna panierowana 48 zł/kg, dorsz panierowany 46 zł/kg, dorsz po grecku 46 zł/kg i surówka z kiszonej kapusty 18 zł/kg. Nigdy wysokie ceny tych potraw mi nie przeszkadzały bo jakość je jakby przysłaniał tym razem jednak muszę wyrazić inne nieco zdanie: jeśli sprzedaje się drogi towar to należy zadbać o jakość obsługi aby zrekompensować klientowi wydatek tym razem jednak sporo tu zawiodło. Życzyłabym sobie więcej nie doświadczać takiej obsługi.
Wracając z wypadu rodzinnego do Częstochowy zatrzymaliśmy się na tej małej stacji CPN-u aby dotankować paliwa, skorzystać z toalety i zrobić drobne zakupy – napoje. Mąż zajął się tankowaniem a ja z dziećmi udałam się do sklepu. Pierwsze miłe zaskoczenie dla mnie to była cena oleju napędowego widniejąca na tablicy przy wjeździe 5,79 zł/litr, to mniej o jakieś 8 groszy niż w naszym miasteczku. Swoją drogą to pewnego rodzaju paradoks żeby człowieka cieszyła cena paliwa tylko dlatego, że trafia na trochę niższą – i tak wysoką cenę. Toaleta znajduje się tutaj na przeciwległej ścianie, na lewo od wejścia. Zastałam tu niemal idealny porządek i zapach z lekka kwiatowy, przyjemny. Można było skorzystać w pełnym komforcie tego pomieszczenia. Gdy wyszliśmy z toalety mąż skończył tankowanie i zajął się przemywaniem szyb, dzięki stojącemu obok pojemnikowi, przeznaczonego do tej czynności. Wszystko czego potrzebuje kierowca jest tu zapewnione bo stan powietrza w oponach też mógł sprawdzić. Obsługująca tu młoda, drobnej budowy dziewczyna to bardzo sympatyczna osóbka, ubrana w jasną koszulę ze znaczkiem firmowym Orlenu, miła, sympatyczna, uśmiechnięta. Poprosiłam jeszcze o wodę mineralną z dodatkową ilością punktów Vitay, bez wahania udała się do regału i przyniosła mi, zaproponowała też kawę, podziękowałam, skasowała wszystkie zakupy, doliczyła należne punkty, przykleiła do mojego kupony naklejki – piłeczki. Przy okazji naklejek dzieci zrobiły się gadatliwe, wskazując na rozwieszone w sklepie piłki Pumy, które będą dzięki tym naklejkom miały, to z życzliwością przyjęła obsługująca i wymieniła z dzieciakami kilka sympatycznych zdań, potem z uśmiechem pożegnała, życząc przyjemnej podróży.
W tym budynku znajduje się Bar-Herbaciarnia, gdzie można się posilić potrawami przygotowanymi dla przybyłych na Jasną Górę turystów. Tego dnia do wyboru było sporo potraw w cenach w miarę dopuszczalnych, choć niewiele mających wspólnego z pielgrzymowaniem i nazwą „Dom Pielgrzyma”. Pielgrzymi to (wiadomo z historii) niezamożni ludzie więc w Domu Pielgrzyma (tak myślę) ceny powinny być zbliżone do symbolicznych, a tymczasem: schabowy 8,20 zł/100 g (mały, cienki, wątpliwe aby 100 g ważył), frytki 4,20 zł/100 g (nie raz kupowałam 100 g porcje i była większa), surówka 3,50 zł/100 g (ta porcja tak na oko mogła być w okolicach 100 g), pomidorowa 3,50 zł/talerz, ziemniaki 2,50 zł/100 g (to była jedna mała gałka). W sumie za obiad dla wszystkich członków rodziny (2 dorosłych i dwoje dzieci) zapłaciłam 75,90 zł, to kwota raczej nie dla pielgrzyma. W ofercie było jeszcze więcej dań i potraw. Bardzo sprawnie „szła” obsługa choć tworząca się kolejka, na pierwszy rzut oka mogła odstraszać, jednak bardzo szybko się przesuwała bo cztery pracownice spełniały sprawnie oczekiwania, przygotowując porcje na talerze, które kupujący ustawiali na tacy i podchodzili do kasy. Wszystkie panie w gustownych fartuszkach w biało zielone prążki, włosy upięte. Potrawy w termosach przygotowane z których obsługujące wyjmowały za pomocą narzędzi kuchennych porcje. Moja obsługą zajęła się pani Ilona, bardzo miłe i grzeczna, z uśmiechem i życzliwością, z zachowaniem należytej kultury, sprawnie przygotowała 4 porcje obiadowe wedle życzenia każdego z nas. Potem mogliśmy udać się do jednego z wielu 8 – osobowych stolików, które na bieżąco, gdy kolejni klienci opuszczali były wycierane prze pracownika. To dobrze, że zaspokojenie głodu przybywających na Jasną Górę osób, jest zapewnione, szkoda tylko że nazwa Dom Pielgrzyma nie w pełni zachowuje sens przy płatności przez pielgrzyma.
To małe stoisko handlowe ulokowane w Muzeum 600 – lecia na Jasnej Górze usytuowane pomiędzy dwoma wejściami. Można tu nabyć liczne pamiątki i wota z pobytu w tym miejscu – medaliki, breloczki, figurki gipsowe, święte obrazki, różańce, kartki pamiątkowe i wiele innych. Obsługuje tu młoda siostra zakonna ok. 25 lat ubrana w białą szatę – habit i białe nakrycie głowy, mówiła zniżonym głosem, uśmiechała się życzliwie i przyjaźnie. Zawsze kupuję tu małego aniołka gipsowego i inne drobiazgi, głównie dla dzieci. Kupujący przede mną państwo chcieli wśród wielu innych pamiątek nabyć znaczek do samochodu z czytelną modlitwą, obsługująca sięgnęła po jeden z pojemniczków i podała zainteresowanym – znaczki na przylepiec w kształcie malutkiej mapy Polski z ilustracją św. Krzysztofa i widoczną, krótką modlitwą kierowcy 4,00 zł/sztuka. Potem zapytali jeszcze o możliwość poświęcenia różańców, zakonnica też im wytłumaczyła gdzie mogą to zrobić. Aniołki, które widoczne były na wystawie wydały mi się trochę za duże więc obsługująca zakonnica powiedziała, że jeszcze coś powinna mieć i sięgnęła do szafki za plecami, skąd wyjęła małe pudełko a z niego zapakowany w bąbelkową torebkę artykuł – był idealny do moich oczekiwań 7,00 zł/sztuka więc wzięłam. Kupiliśmy jeszcze kilka pamiątek – drobiazgów i pożegnaliśmy się słowami: szczęść Boże, Bóg zapłać, tak jak w tym miejscu należało uczynić.
To muzeum mieści się w budynku okalającym Sanktuarium Jasnogórskie. Jego zwiedzanie to głównie uzupełnienie wiedzy o historii tego miejsca. Pomieszczenie jest w kształcie długiego prostokąta, którego wejście dzieli jakby na dwie części: po lewej i po prawej stronie. Po lewej stronie znajdują się w oświetlonych gablotach pamiątki z historii Jasnej Góry – monstrancje, kielichy mszalne, szaty zdobiące Cudowny Obraz Matki Bożej, obrazy, dokumenty fundacyjne dla klasztoru: księcia Władysława Opolczyka z 1382 r., króla Władysława Jagiełły z 1393 r. oraz wota więźniów z obozów koncentracyjnych Dachau i Oświęcimia. Po prawej stronie wejścia znajdują się także w przeszklonych gablotach instrumenty muzyczne Kapeli Jasnogórskiej, powstałej w XVII wieku (istnieje do dziś) i uświetniającej muzyką liturgię sprawowaną w sanktuarium. Instrumenty dęte tej kapeli są wykorzystywane i używane do dziś podczas ceremonii odsłonięcia i zasłonięcia Cudownego Obrazu – tę informację podsłuchałam u przewodnika oprowadzającego wycieczkę w czasie gdy z rodziną zwiedzaliśmy to miejsce. Na wprost wejścia, pod ściana stał pracownik porządkowy – kobieta w czarnych spodniach, niebieskiej koszuli, w czapce i ze słuchawką w uchu, na szyli miała przewieszony identyfikator – dowód jej funkcji w tym miejscu. Przy wejściu widoczne jest oznaczenie – kierunek zwiedzania, to zapobiega chaosowi i gwarantuje porządek i swobodę do poruszania się dla zwiedzających. Do muzeum można wejść dwoma drzwiami: prawymi i lewymi, pomiędzy nimi jest małe stoisko pozwalające na zakup pamiątek jasnogórskich, obsługiwane przez siostrę zakonna. Wejście do muzeum i jego zwiedzanie są bezpłatne. To ważny atut pobytu na jasnej Górze – nie na wszystkim się zarabia.
Skarbiec jasnogórski to miejsce cieszące się ogromnym zainteresowaniem, tak wielkim że aby się do niego dostać trzeba było stać w długiej kolejce, jednak to miejsce warte jest zwiedzenia bo podziwiać tu można zbiory historyczne naszej przeszłości narodowej, będące już dziś eksponatami muzealnymi. wśród nich m.in. dary polskich królów: Michała Korybuta Wiśniowieckiego, Jana III Sobieskiego , Zygmunta Starego, Zygmunta III Wazy, Władysława IV Wazy, oraz królów z dynastii saskiej. Poza tym znajdują się tu wota polskich królowych i innych członków ich rodzin, a także dary papieży (w tym Ojca Świętego Jana Pawła II), kardynałów i biskupów, pamiątki po świętych i relikwiarze. Jest też komplet ołtarzowy z białej porcelany miśnieńskiej podarowany przez Augusta III. Na ścianach rozwieszone są obrazy - kopie wizerunku Matki Bożej, sceny religijne i portrety świętych. Eksponaty umieszczone są w podświetlonych, przeszklonych gablotach. Pracownicy porządkowi pilnują kierunku poruszania się zwiedzających i tego aby nie opierać się na gablotach, nie dotykać niczego. To bardzo usprawnia zwiedzanie. Nie są nachalni i czepiający się, pozwalają na swobodę i nikogo nie poganiają jeśli zatrzyma się dłużej przed jakąś gablotą czy obrazem, wtedy zwyczajnie inny zwiedzający obchodzi zaciekawianego i idzie dalej. Są dodatkowe strzałki oznaczające kierunek ruchu i tabliczka upraszająca o ciszę. Warto zwiedzić to miejsce, będąc na Jasnej Górze aby wzbogać swoją wiedzę o historii Polski i Klasztoru Jasnogórskiego. Wstęp jest bezpłatny, jedynie wolne datki można wrzucić do specjalnej skarbonki.
Ta lodziarnia to część restauracji Claromontana, znajduje się nieopodal cukierni „Wadowice” u podnóża Jasnej Góry i sprzedawane są tu lody włoski tzw. kręcone z automatu. Sprzedawane są wprost z okienka dla chętnych przechodniów na ulicy Klasztornej. Nie sposób minąć i nie zauważyć tego miejsca: duża makieta loda wysokości ok. 1,70 m, nad nią neonowy napis „Lody włoskie”. Tego upalnego dnia miały ogromne powodzenie choć kolejka się nie tworzyła specjalnie bo sprawność z jaką wykonywała swoje obowiązki obsługująca nie pozwalała na to. Młoda pracownica w białej koszulce trykotowej, uśmiechnięta i miła, krótkie włosy, przyjazne spojrzenie miała uporządkowane widoczne stanowisko pracy, siedziała na wysokim taborecie i przy użyciu rękawiczki foliowej podawała lody, drugą ręką kasowała zakupy i wydawała resztę kupującym. Dwa rodzaje lodów włoskich: małe i duże porcje, 4,50 i 6 zł/porcja. Jednak mała porcja była tak duża, że trudno uwierzyć że nazywa się mała, dla mnie i męża były to porcje aż nadto, natomiast dzieci jak to dzieci „wchłonęły” bez problemu. Już kiedyś miałam okazję kupować tu lody i były pyszne, na dzień dzisiejszy nic się nie zmieniło, nadal są pyszne.
Ta mała cukiernia u podnóża Jasnej Góry oferuje pyszne „kremówki papieskie”. Ilekroć jestem tutaj zawsze kupuję kilka sztuk do domu. Mają bardzo fajną ofertę (niezmienną od ostatniej, zeszłorocznej wizyty) do 4 zakupionych kremówek otrzymuje się piątą gratis. Gratisy zawsze są mile widziane przez klienta u każdego handlowca. Jak dotąd nigdzie nie kupiłam lepszych kremówek. Cena 1 sztuki to 4,50 zł, zważywszy że kupiłam 8 sztuk, do tego dodano mi 2 gratis więc kwota 18 zł nie wydała się wygórowana. Zakupione kremówki pracownica zapakowała mi w piankowe, wygodne opakowanie z nadrukiem firmowym cukierni. Bardzo mały lokal cukierni, przystosowany do sprzedaży ciastek, umieszczonych w niedużej przeszklonej chłodni. Czyste szyby chłodni, ładnie ułożone ciastka (napoleonki, serniczki, jabłeczniki i wiele innych), przyjemny chłód klimatyzacji oraz miła i grzeczna pracownica to głównie zapamiętałam z króciutkiej ok. max 2 minutowej wizyty tutaj. Pracownica w turkusowej bluzeczce trykotowej, miała upięte włosy w kolorze ciemny blond, okulary, sympatyczne spojrzenie i przyjazny ton głosu, w jej słowach dominowały wyrazy typu: tak, proszę bardzo, oczywiście, dziękuje, smacznego. Kultura w pełnym tego słowa znaczeniu.
Parking Jasnej Góry to bardzo rozległy tern, powiększający się z każdym kolejnym pobytem mojej rodziny tutaj. Jest bardzo dobrze zorganizowany ku wygodzie licznie przybywających tutaj wycieczek i osób prywatnych z całego świata o czy świadczą tablice rejestracyjne na autokarach i samochodach. Służby porządkowe dbają o ład i porządek wjeżdżających i wyjeżdżających pojazdów oraz poruszających się pieszo. Parking podzielony jest na sektory i podsektory, przy wlocie wylocie każdego sektora pracownicy kierują pojazdy w miejsca gdzie można zaparkować. Każdy ubrany w czarne spodnie i niebieską koszulę ozdobioną krawatem, na szyi przewieszony identyfikator, na głowie czapka z daszkiem ochroniarska. Są dwa wjazdy na ten teren od ulic: ks. kard. Stefana Wyszyńskiego i 7 Kamienic. My wjeżdżaliśmy od ulicy ks. kard. Stefana Wyszyńskiego, natomiast wyjeżdżaliśmy od ulicy 7 Kamienic. Postój na tym parkingu jest bezpłatny niezależnie od czasu parkowania, niezależnie od rodzaju pojazdu (autokar, motocykl, samochód), można ofiarować wolne datki do puszki – skarbonki przy opuszczaniu parkingu, którą trzyma pracownik ochrony wręczając wyjeżdżającym symboliczny bilet pobytu – na pamiątkę. W znacznie przeważającej części teren parkingu jest równo wybrukowany, sektory podzielone są wysokim ogrodzeniem z metaloplastyki, w aranżacji uwzględniono też trawniki, drzewka, ławeczki i stoliki.
Sanktuarium Najświętszej Marii Panny w Częstochowie zwane Jasną Górą to miejsce, które odwiedzam razem z rodziną każdego roku. Jest to stolica duchowa naszego kraju, położone na wzgórzu o tej samej nazwie. Mnie osobiście napawa to miejsce pewnego rodzaju niewytłumaczalną energią i wiarą w przyszłość. Szczególnym dla mnie miejscem jest tutaj Kaplica Matki Bożej - serce Jasnej Góry, miejsce modlitwy, sakramentu pojednania i duchowych przeżyć. Cudowny obraz Matki Bożej jest umieszczony w prezbiterium oddzielonym kratą od nawy głównej, która była w czasie naszej obecności otwarta i obraz był odsłonięty. Przyozdobiony kwiatami ołtarz, lśniąca szata Matki Bożej, zapalone świece i oświetlenie nadawały szczególny ton dostojeństwa tego miejsca. Samo sanktuarium to nie tylko przeżycia duchowe ale także przyjemnie miejsce spędzenia wolnego czasu w którym można zwiedzić m.in. muzeum 600 – lecia, Skarbiec, Salę rycerską, Bazylikę, wejść na wieże i popatrzeć na panoramę Częstochowy, przejść się po wałach otaczających Sanktuarium gdzie znajdują się rzeźby – stacje Drogi Krzyżowej. Zmęczeni i zgłodniali zwiedzający mogą posilić się w Domu Pielgrzyma lub okolicznych punktach gastronomicznych. Gospodarze tego miejsca ojcowie Paulini, siostry zakonne i służby ochrony dbają o wygodę i komfort pobytu w tym miejscu. Na dziedzińcu znajduje się punkt informacyjny w którym można uzyskać wszelkie informacje związane z pobytem, bardzo przydatne szczególnie dla obcokrajowców, którzy tłumnie tutaj zawsze goszczą, jest też możliwość wynajęcia przewodnika, można zamówić mszę św. Za zmarłych członków rodziny, znajomych, przyjaciół etc. Wystawione są skarbonki na których widnieje informacja że datki przeznaczone zostaną na renowację Sanktuarium, która jest w trakcie realizacji o czym świadczą liczne rusztowania, zabezpieczone osłonami budowlanymi. Mimo trwających tu prac remontowych nie było widać oznak ich trwania – żadnych resztek materiałów budowlanych, wszystko starannie uprzątnięte. Do wejścia na plac Sanktuarium od ulicy ks. kard. Stefana Wyszyńskiego prowadzi szeroki brukowany trotuar, po obu stronach mur na którym zatknięte są flagi różnych państw, od strony pasażu Biskupa S. Barety szerokie podejście z pomnikiem bp. S. Wyszyńskiego. Lubię odwiedzać to miejsce co jakiś czas i jedyne co mnie tutaj tego dnia zasmuciło to fakt upolityczniania (na bramie widniały transparenty z napisami obraźliwymi dla władz państwowych), na to gospodarze tego miejsca nie powinni pozwalać.
Tutaj mieliśmy krótki przystanek na trasie świątecznego wypadu rodzinnego jaki sobie zafundowaliśmy z racji długiego weekendu. Toaleta, jakieś przekąski i napoje to potrzeby, które na tej stacji CPN-u mogliśmy z pełnym powodzeniem ku ogólnemu zadowoleniu (głównie dzieci) zaspokoić. Dwie pracownice obsługiwały klientów przy dwóch stanowiskach kasowych: Justyna i Agnieszka. Naszej obsługi dokonała Agnieszka, która tego dnia miała niezbyt dobry humor i zdawała się tego nie okazywać, jednak za dobrze jej to nie wychodziło. Powaga z jaka wykonywała swoje obowiązki była aż nadto niesympatyczna. Zupełnie odwrotnie zachowywała się jej koleżanka Justyna, która wręcz tryskała dobrym humorem i życzliwością dla klientów. Jej szczebioczący głos dodawał bardzo pozytywnego ważenia ogólnego. Nie rozumiem dlaczego pani Agnieszka nie potrafiła tego dopełnić, nawet jeśli coś ją gnębiło powinna oddzielić prywatność od pracy zawodowej. Faktem jest, że obsługi dokonała w pełni prawidłowo – przyjęła zamówienie na Hot Dogi, zaproponowała napoje, skasowała, sama doliczyła należne punkty Vitay. Przekąski przygotowała w sposób należyty. Obsługa OK. tylko taka jakby nijaka w ogólnym wrażeniu – przyjęła zamówienie, skasowała, wydała należne naklejki, doliczyła punkty. Niby jak należy ale jakby czegoś brakowało. W sklepie porządek bez zarzutów, żadnego bałaganu czy nieładu. Toaleta też – czysta i pachnąca, sprawne urządzenia, czyste lustro etc. Gdy wszyscy członkowie rodziny załatwili swoje potrzeby w WC, Hot Dogi czekały już gotowe, zebrałam je, podziękowałam i tu zostałam pożegnana miłym serdecznym i „ciepłym”, radosnym głosem pani Justyny: dziękujemy bardzo, życzymy smacznego i szerokiej drogi. Taka postawa jest OK.
W celu zapewnienia wyższej jakości usług używamy plików cookies. Kontynuując korzystanie z naszej strony internetowej bez zmiany ustawień prywatności przeglądarki, wyrażasz zgodę na wykorzystywanie ich.