Po raz pierwszy byłam w banku millenium. Chodziło mi o kredyt hipoteczny. Wielu znajomych skorzystało z usług tego banku, kredyty były na dość atrakcyjnych warunkach, więc chciałam sprawdzić. Spodziewałam się banku, a to w zasadzie taka klitka. Przed południem, a w sumie kilka osób w kolejce. Jedna pani w obsłudze kasowej, jedna pani do wszystkiego po drugiej stronie i za szybką pan kierownik, który klientów nie przyjmował. Czekałam jakieś 20 minut, jak na godziny przedpołudniowe to długo, bardzo długo. Pani w obsłudze dość miła i kompetentna, ale dyskomfort ogromny, ponieważ klienci w kolejce niemal siedzą na plecach i nie wiadomo jak mówić, szeptem, czy udawać, że nie ma nikogo… Dobre warunki kredytowe, ale w zasadzie chyba nic poza tym nie zachęca do związania się z tym bankiem. I wada totalna, nie można się skonsultować telefonicznie, jedynie infolinia i wizyta osobista w oddziale.
Kazimierska Fara. Miejsce znane na pewno każdemu, kto choćby na moment zawitał do Kazimierza. Miejsce spokoju, zadumy. Kościół Farny góruje nad miasteczkiem, obecnie przechodzi gruntowny remont przy wykorzystaniu środków unijnych. Mam do niego szczególne osobiste uczucia, ale myślę, że warto zachęcić innych dając mu godziwą referencję. Jest to miejsce gdzie znajdują się jedne z najstarszych, czynnych organów w Polsce. W każdy weekend w wakacje organizowane są tu koncerty, bardzo często właśnie z wykorzystaniem oraganów.
To jest kościół, wspaniały, stary zabytkowy kościół, miejsce, gdzie czuje się naprawdę obecność Boga. Mimo tego, iż jest przepiękny sam w sobie, to zawsze jest czysty i zawsze przepięknie udekorowany. Kompozycje kwiatowe bardzo często bywają dla mnie prywatnie inspiracją. Szkoda, że obecnie bardzo rzadko można skorzystać z odwiedzenia tego miejsca, które jeszcze niedawno było dostępne praktycznie zawsze. Poza tym zarówno księża, jak również nie wiem, to się chyba mówi wikary albo jakoś tak są otwarci dla zarówno turystów jak i parafian. Pamiętam niejednokrotnie rozmowy oraz to, że kilku moich znajomych miało możliwość zakupienia płyt kompaktowych z muzyką organową. Wizyta w Farze w niedzielę, chwila zadumy i zastanowienia tak idealnym do tego miejscu daje siłę na wiele kolejnych dni.
Wiele czasu minęło od kiedy po raz ostatni jedliśmy poza domem. Wczoraj postanowiliśmy zjeść niedzielny obiad w jakimś nowym miejscu. Napis informujący o tym, że powstała restauracja zauważyliśmy jadąc kilka dni temu do Lublina. Niestety poszukiwania w internecie nie przyniosły żadnych rezultatów. Postanowiliśmy zaryzykować.
Jadąc trasą na Lublin już z daleka widzieliśmy, że jednak wzrok nas nie mylił, że restauracja jest i że jest otwarta, ponieważ przy ulicy stał kucharz z drogowskazem, mający na celu zwrócenie uwagi. Śmiesznie, ten tym reklamy spotkałam u nas po raz pierwszy. Restauracja w Starej kamienicy, podążając za nazwą pewnie w starym dworku, obrośniętym winoroślą, niestety marnie wyglądającym, strasznie zaniedbanym i obdrapanym. Ale tak naprawdę, może to jest właśnie urok? Może tak lepiej? Na miejscu byliśmy jedynymi gośćmi. Menu raczej tradycyjne, bez większych wzlotów. Dania tradycyjne, ceny niewysokie, ale też nie szczególnie niskie, by ze względu na cenę decydować o wyborze tego lokalu. Wystrój – powiem szczerze nie urzekł mnie zupełnie. Czysto, ale zupełnie nieekskluzywnie. I teraz obiad – muszę przyznać, że bardzo smaczny i na pewno przygotowywany na świeżo od ręki. I jeszcze pani kelnerka, śliczna i bardzo sympatyczna dziewczyna.
Ale nic mnie nie urzekło w tym miejscu. Zjeść za te pieniądze można też całkiem dobrze jeszcze w kilku miejscach. Otoczenie, wystrój dość mierne. Zachęcam bo na początku zawsze jest trudno, ale zastanawiam się, ilu klientów wróci po raz drugi. W każdym razie my się założyliśmy o obiad. Za rok w tym miejscu, czy przetrwa czy nie. Bo ewidentnie braku tego czegoś, wyróżnika, charakteru, czegoś. Kolejna restauracja przy drodze, której nawet dobrze nie widać.
Ho, ho, znów się przeprosiłam ze stacją benzynową TESCO. Chciałam, żeby obniżyli ceny i proszę! Zrobili to. Bezołowiowa 95 5,01 a na Orlenie 5,16! I to jest różnica, która przyciąga. A do tego promocje – obniżki za zakupy w Tesco. Zajechałam, sporo samochodów, ale był wolny dystrybutor, zatankowałam, weszłam do środka a tu niespodzianka, mimo pozornego „tłumu samochodów” w momencie wjazdu przy kasie nikogo. Jak oni to robią? Bo tutaj nigdy nie czeka się w kolejce. Zawsze jest szybko i zawsze z uśmiechem, chociaż zmieniają się twarze, znaczy się, wszyscy pracownicy są tacy mili. I przypominają o kuponach rabatowych. Tak trzymać.
Zajechałam do Biedronki, ulubione orzeszki powodują, że jak tylko przejeżdżam to wstępuję. I niestety w wejściu brak małych koszyków, a dużych nie lubię jeśli wpadać po konkretną rzecz. Przypominam sobie o pieczywie, zbytniego wyboru nie ma, decyduję się na bułki z żółtym serem, nie tanio, pod nimi cena ok. 60 groszy za sztukę i jakie jest moje zdziwienie przy kasie, kiedy płacę koło 10 zł za 6 bułek i orzeszki! Orzeszki około 3 zł, patrzę na rachunek, a tu bułeczka prawie złotówkę. Ja wiem, że z serem i wiem, że powinnam przeczytać co konkretnie było na cenie, ale skoro cena na półce na której leży konkretny towar powinna tyczyć się konkretnego towaru. A obok była piekarnia, no cóż, czasem trzeba pomyśleć, zanim człowiek tak do końca się przyzwyczai, że sklep myśli za niego…
Centrum handlowe Plaza w Lublinie to miejsce, z którego naprawdę nie ma ochoty się wychodzić, szczególnie kiedy na dworze jest parno a do tego pada tak jak było w piątek wieczorem. Niestety wpadliśmy tam tylko na moment i naprawdę czuję niedosyt. Po pierwsze jest bardzo czysto i bardzo jasno, łącznie z toaletami. Na tej w sumie niemałej powierzchni znajduje się mnóstwo sklepów, a niemal wszystkie wyglądające z zewnątrz bardzo elegancko, że ma się ochotę odwiedzić niemal każdy z nich. Po środku traktu pieszego niemal na każdym piętrze wystawione są stoliki różnych kawiarenek znajdujących się w ciągu handlowym i muszę powiedzieć, że każda z nich jest bardzo gustowna, przerwa w zakupach przy kawie w każdej z nich jest przyjemnością. Przecież my, kobiety lubimy poczuć się luksusowo a na dodatek poprzyglądać się innym zakupowiczkom, jaka moda, jakie trendy, gdzie wydać pieniądze…Szczerze mówiąc nie wiem, czy samo centrum narzuca standard sklepom i sklepikom, czy handlowcy sami z siebie tak mocno dbają o wygląd swoich placówek, aby nie psuły ogólnego wrażenia, ale całe wnętrze, pasaż handlowy prezentuje się naprawdę znakomicie, zwłaszcza dla kogoś, kto bywa tu czasami i nie jest oswojony z tym konkretnym obiektem. Na górze kino oraz fastfoody. Naprawdę, jest to miejsce na które warto zarezerwować sporo czasu. Tu chyba każdy choćby przez chwilę ma szansę poczuć się kimś wyjątkowym i już na pewno spędzić czas bardzo przyjemnie.
Muszę jeszcze dodać, iż nigdy nie zdarzyło mi się, aby na parkingu podziemnym zabrakło miejsca.
Tecso w godzinach rannych jeszcze w niedzielę to naprawdę fajne miejsce, klientów prawie nie uświadczysz, możesz do woli przeglądać kolejne działy. Ja wybrałam sobie jak zwykle ubrania, ponieważ jest czas wyprzedaży i to wszystko naprawdę kusi…. Stroje kąpielowe – wybór w sumie spory, na pierwszy rzut oka, po bliższym przejrzeniu okazuje się, że strasznie naplątanie, wieszaki z oznaczonymi rozmiarami nie zgadzają się z tym co na nich wisi, upchane tak, że nie można palca wsadzić a jak już znalazłam dół, to góry mimo żmudnych poszukiwań niestety już nie. Zrezygnowałam, ale zabrałam ze sobą do przymierzalni parę sztuk innej odzieży. A w przymierzalni dwie panie, jedna rozmawia przez telefon wewnętrzny, natomiast druga siedzi sobie i przysłuchuje się rozmowie. Trzeba czasem odpocząć, rozumiem. Tylko jeśli rano, jak nie ma klientów nie zrobi się porządku, to przepraszam, kiedy? A na środku ekspozycji stoją ogromne wieszaki napakowane wszystkim, dosłownie wszystkim, co jest mocno przecenione, ale tak naprawdę to nie wiadomo co na nich wisi, tu rękaw, tam nogawka. A może by tak o tym pomyśleć, jeśli personel się nudzi. Poza tym wszystko ok., chociaż nie jedna kasa i przy niej kolejka. Są jeszcze te samoobsługowe, więc postanowiłam skorzystać. I prawie mi się udało, w prawdzie trzy razu prosiłam o pomoc przebiegającą gdzieś panią, raz jedną raz drugą, ale w końcu doczekałam finału. Szkoda, że tu za dużo, tam za mało, bo rozumiem, że w odróżnieniu do działu ubrań tu pań jest za mało, żeby stanąć i pomóc tak od początku do końca. (Samodzielnie niestety nie dałoby rady, ponieważ trzeba było mn. odpiąć chipa).
Zaszliśmy do sklepu ponieważ interesują nas kuchenki i telewizory. Obsługa sklepu skupiona przy stoisku ratalnym, w sklepie w różnych działach może z sześciu klientów, ale jakoś nikt się nimi nie interesuje. W sklepie czysto i miło, ale w zasadzie z tak dużego wyboru produktów trudno samodzielnie wybrać coś dla siebie bez pomocy nie mając konkretnej wiedzy technicznej. Kręcimy się przy kuchenkach z piętnaście minut, nic. Przemknął nam jeden pan z obsługi zapytany o konkretny model, informuje nas, że jeśli nie ma to nie ma, a on nie pomoże bo jest z innego działu. Odpuszczamy dzisiejszą inspekcję i zbliżamy się do wyjścia. No właśnie i tutaj sedno w wejściu mijamy się z trzema doradcami ubranymi w koszulki firmowe wracającymi z zewnątrz. Może papierosek? Ale żeby wszyscy razem, to już chyba lekka przesada….
Sklepy kuszą przecenami bardzo kuszą, więc wiedziona promocjami weszłam do H&M. I bałagan w strefie wejściowej w zasadzie zupełnie mnie zniechęcił. Bo to jak wiszą przecenione towary na wieszakach, to raczej zakrawa na tzw. szmatex a nie markowy sklep z odzieżą. Pomieszane wzory, rozmiary, sukienki pozaczepiane na jedno ramiączko, zupełnie nie wiadomo jak „ugryźć” letnią przecenę. A ekspedientki nie „uwidzisz”, przynajmniej w tej wejściowej połowie sklepu. A przecież wejście i to co widać z zewnątrz to wizytówka sklepu. Rozumiem późną godzinę, ale w końcu to letni weekend i marka to marka, od początku do końca należałoby zachować klasę. A tu od razu nasuwa się myśl, jaka cena, jaka ekspozycja, taka jakość.
Po raz pierwszy byłam w delikatesach Delima. To chyba jest Stokrotka tylko tak bardziej ekskluzywnie. Przede wszystkim ogromna moc towarów, wyeksponowanych bardzo elegancko, żadnych palet, żadnych mało eleganckich kup towarów promocyjnych. Duży wybór towarów dla każdego, zarówno tych tradycyjnych, jak również nietypowych, dla wybrednych i bogatszych konsumentów. Zapadły mi w pamięć bardzo pozytywnie papierowe torby na pieczywo z logo sklepu. W zasadzie są wszędzie, ale nie z logo. Trochę zastój przy stoisku wędliniarskim i serowym, trzeba było poczekać, ale przy okazji trochę śmiesznie, bo pani zapytała mnie czy makrela o którą poprosiłam z rekina czy ( tu nie pamiętam), otworzyłam szeroko usta ponieważ dla mnie makrela zawsze była z makreli, okazało się, że te dwie nazwy to producenci, czego na przykład w stokrotce nigdy nie zaobserwowałam, żeby w rybach można było aż tak przebierać. Bardzo fajny klimat do zakupów daje oświetlenie sklepu, zupełnie nietypowe, ciut przyciemnione. Przy kasach panie ubrane w bardzo gustowne koszulki i do tego apaszki. Było miło i sympatycznie i gdyby nie to, że 50 km od mojego miasta wracałabym tam na pewno częściej dla samej przyjemności robienia zakupów.
Zajrzałam do Triumpha w konkretnym celu, chciałam kupić kostium. Rzadko jest mi niestety potrzebny, więc decyzja nie będzie łatwa. Od razu zdradzam, że nie kupiłam. Wybór taki sobie, toż to sezon, wszystkie niemal w mazaje. Taka chyba moda, ale muszę powiedzieć, że mi się zwyczajnie nie podobają. Z kilku nielicznych jednokolorowych nie było rozmiaru. Ale obsługa super, pani dwoi się i troi bo klientek kilka a pani jedna sama. Bardzo zresztą sympatyczna. Zdziwiły mnie jednak przymierzalnie, pamiętam z innych salonów trumpha, że były wieszaki, były jakieś ławeczki, a tu nic, gołe lustro na ścianie. Teraz jest lato, kładzie się torebkę na ziemi, na nią rzuca bluzeczkę i resztę, tylko jakby to było zimą, kiedy ubrań wtedy multum. I mały ten sklepik, malutki, niezbyt komfortowo w takim miejscu wybiera się bieliznę, zwłaszcza, że jest to bielizna prestiżowa i przecież całkiem nie tania…
Zajechaliśmy do Biedronki w konkretnym celu, tam są taki orzeszki w otoczce paprykowej, które uwielbiam. A oprócz tego kupiliśmy parę innych rzeczy. W godziwych cenach. I po konsumpcji stwierdzam też, że godziwej jakości. Muszę się przyznać, że gdybym miała taki sklep blisko domu, na pewno bywałabym w nim regularnie. Nie wszystko można w nim kupić, szczególnie jeśli ktoś przyzwyczaja się do konkretnych marek, ja nie kupiłam na przykład majonezu, bo go zwyczajnie nie było – chodzi konkretnie o Majonez babuni, ale na przykład zaciekawiło mnie bardzo stoisko z produktami knora, cieszę się , że on tam jest. Ogólnie otoczenie sklepu oraz wszystko poza nim, dostępność koszyków, porządki w sklepie, a przede wszystkim obecność pracownika obsługi na Sali sprzedażowej wzbudziło moje uznanie. Bo bądźmy szczerzy, nie zawsze tak jest. Ewenementem jest jeszcze fakt, że nie mogę płacić kartą. Do tego na pewno nie mogłabym się przyzwyczaić, ale reszta? Kto wie, kto wie?
Świat wygląda trochę inaczej zza okna autobusu miejskiego, niż z własnego auta. Zdarzyło mi się wczoraj wracać z pracy autobusem miejskim. I powiem szczerze, podobało mi się, nawet bardzo. Wsiadam do autobusu nr 3, u pana kierowcy bez problemu kupuję bilet na kurs, dostaję wydruk z kasy fiskalnej, bez żadnej dopłaty za zakup w autobusie! Siadam sobie wygodnie, bo i komfort autobusów, przez lata kiedy z nich nie korzystałam zmienił się diametralnie. Przede mną na wprost zegar elektroniczny wyposażony w różne funkcje, na pewno podaje datę i godzinę, na pewno imieniny, na szybach duża ilość reklam. Powiedziałabym, że może to trochę mało gustownie wygląda, ale przynajmniej dwie mnie zaciekawiły, więc nie powiem nic negatywnego. Ale ogólnie oceniam bardzo pozytywnie samą usługę, wsiadam i nie martwię się jak lata temu, czy pan kierowca zechce mi sprzedać bilet, czy będzie się boczył i kombinował, a to szczyt, a to drobne, a to coś tam. A pan kierowca elegancki w koszuli, ho, ho! Idealna sytuacja dla takich podróżnych jak ja, od okazji, wsiadam, kupuję bilet na dany kurs, jadę. I jak jadę! Jestem w domu szybciej niż własnym autem, ponieważ autobus nie stoi w korku, tylko spokojnie jedzie drugim pasem, a inne auta go wpuszczają. Nie wiem, czy tak stanowi prawo, czy to niepisane prawo w naszym mieście, ale jestem w domu wcześniej!
Chwila dla siebie. Biblioteka miejska. Jest to dawny pałacyk w Parku Czartoryskich, samo otoczenie jest cudowne, w zasadzie jest to już park, bo od bramy parkowej dzieli budynek jedynie mostek nad ulicą. Sama biblioteka zawsze czyściutka, zawsze przyjemna. Już w wejściu otacza każdego taka dobra cisza, taka cisza mająca dla mnie związek, nie wiem, z zadumą, mądrością? Uwielbiam tutaj przychodzić. Tutaj pracują super, super miłe panie, zawsze służące pomocą, na półkach ogromny wybór książek posortowanych tematycznie i alfabetycznie. Od jakiegoś czasu funkcjonuje w całej sieci bibliotek system komputerowy, który pozwala od ręki sprawdzić, czy książka jest dostępna, jeśli jest to w jakiej filii, a pani z własnej inicjatywy zwykle informuje o godzinach otwarcia filii. Książki za pomocą systemu można sobie rezerwować, za pomocą systemu można samodzielnie z domu sprawdzać zarówno dostępność, jak i nowe pozycje, o które na bieżąco wzbogaca się biblioteka. Moje ulubione miejsce, chwila dla siebie, cudowne zatrzymanie czasu. Polecam wszystkim to miejsce.
Na moim osiedlu są mini delikatesy. Bardzo często zastanawiam się, dlaczego biegam po tych marketach i tracę czas, jeśli tutaj mam wszystko. Wydaje mi się, że wszystko, w każdym razie chlebek z piekarni, po który jeżdżę specjalnie do Kazimierza, albo na halę targową, świeżutkie warzywa, wędliny, sery, nie wiem tylko czy kupię żwir dla kota i teraz sobie myślę, że tego pewnie nie. Ale sklep jest super, nigdy nie ma kolejek, bo obsługują przynajmniej dwie a zwykle trzy panie. I nie ma znaczenia, że coś jest na innym stoisku, zawsze uśmiechnięte, zawsze chętne, zawsze wszystko podadzą, choćby miały biegać z miejsca w miejsce. A ceny też są przyzwoite, porównywalne z marketami, a na pewno niższe od sklepików osiedlowych. W sobotę byliśmy w dwóch marketach i na końcu zajechaliśmy tutaj, dokupiliśmy ser żółty, pieczarki, których nie było już nigdzie wcześniej i soczewicę paczkowaną, po którą zawsze przychodzę, bo jest zdecydowanie lepsza od tej sprzedawanej bezpośrednio na stoisku z ziarnami na hali targowej. Pragnę jeszcze dodać, że jest monitoring, czyli nie ma mowy o jakich kradzieżach oraz jest możliwość zapłaty kartą, co w moim przypadku jest bardzo, bardzo wygodne.
Chyba Kaufland poszedł po rozum do głowy. Stoimy w kolejce, dość długiej niestety, bo przed chwilą zamknęła się jedna z kas, a kolejna niestety nie została otwarta, a szkoda, bo godz. 19 to szczyt wieczornych zakupów i z tamtą ogonki konkretne i obserwuję dwie sytuacje. Pani obsługująca moją kasę, nie mówi już osławionego przeze mnie: jak się pani udały zakupy? Natomiast słyszę ten standard od kasjerki z drugiej kasy, co skończyło się zapewne warknięciem klientki, bo moja „kasjerka” mówi głośno, a mówiłam Ci, żebyś już tego nie powtarzała. Czyli co? To było tylko na próbę???? I nie sprawdziło się???
Druga sytuacja z kolejnej kasy (bo postałam trochę w kolejce to widziało się sporo wokół…): młodzież, obcojęzyczna, grupka, chyba z 5 osób i wyrok pani kasjerki: 372 zł! I ogromna konsternacja, grzebanie po kieszeniach, wyciąganie banknotów różnej maści, potem już monet, strach w oczach i i pani kasjerka odpowiadająca co jakiś czas 372 zł.! Myślę, że młodzież na długo zapamięta zakupy w Kauflandzie, ja wiem, że żyjemy w Polsce, że znajomość języków obcych nie jest nam bliska z racji zaszłości, ale może czas zacząć się zastanawiać jak takie sytuacje rozwiązywać? Bo gdyby trafiła się jedna osoba, która zapytałaby dzieciaków, czy chcą zrezygnować z czegoś, może zakupy w Polsce nie były traumą…
Zbieraliśmy się już od dłuższego czasu na lody do najstarszej chyba lodziarni w Puławach. Pamiętam ją jeszcze z czasów dzieciństwa, pamiętam te kolejki zawijające się daleko na ulicy, szczególnie w niedzielę. Teraz kolejek nie uświadczysz ale może to dobrze. Tyle, że dobrze, pytanie dla kogo, na pewno dla klienta, mniej dla lodziarni. Gałka 2 zł, czyli za malutkie lodziki dla dwóch osób 13 zł z wafelkiem rożkiem. Kiedyś była bita śmietana i posypki do wyboru i takie tam. Teraz na pytanie o śmietanę, dostaję odpowiedź, że bita śmietana jest w lodach, w środku, na pytanie o radę w temacie smaków dostaję odpowiedź, wszystkie są dobre bo to lody tradycyjne. Lody, jak lody, dobre, na zewnątrz trzy stoliki, takie od oka, ten przy którym przyszło nam usiąść lekko „zafajdany”. I powiem szczerze: jem pysznego tradycyjnego loda, siedzę na dworze, cieplutko i z zazdrością zerkam na ogródek sąsiedniej pizzerii. Tam ludno, wesoło i jakoś tak z klimatem. Smaki? W pudełkach w markecie też znajdę wcale nie gorsze, za tę cenę może nawet z 1,5 kg, usiądę sobie wygodnie w domku na fotelu albo na działce i zjem w przyjaznym otoczeniu. Czas idzie do przodu, czas zadbać o marketing, bo oprócz marki i tradycji niewiele można tu teraz uświadczyć.
Znów mój ulubiony groszek, jak zwykle mile mnie zaskakuje, duży, w zasadzie można kupić wszystko. Proszek do prania, proszę bardzo, mnóstwo promocji, owoce, świeżutkie, kawa zawsze jakaś w promocji, a do tego Delma o 30 groszy tańsza niż w Biedronce. A myślę, że takich produktów można znaleźć więcej. Ostatnio chwaliłam sklep koledze a on do mnie mówi: najbardziej komfortowy w upalne dni, najlepiej działająca klimatyzacja. Majonez Helmanz w innych marketach około 5 zł. tutaj około 3,50 i takie „strzały” można mnożyć. Na stoisku z warzywami dzwonek, aby w razie potrzeby wezwać sprzedawcę, który zjawia się błyskawicznie, chociaż jest to dział najbardziej oddalony od zaplecza. Nigdy nie ma kolejek przy kasie bo błyskawicznie otwierane są kolejne w miarę potrzeby. A panie zawsze miłe i uśmiechnięte. Inne sklepy mogą się uczyć, polecam ciągle i niezmiennie.
Sobotnie zakupy świeżych produktów w Stokrotce na moim dawnym osiedlu. Nie ma sklepu, który oferuje bardziej świeże mięso czy wędliny. Do tego jak zwykle sporo promocji i przewrotnie, choć ceny są ogólnie dość wysokie, to zawsze można wybrać produkty w cenach promocyjnych i nie przepłacać. Panie na stoisku mięsnym jak zawsze miłe uśmiechnięte, chyba trzy, albo nawet cztery bo to przecież sobota. Dodatkowo na moje pytanie o smak sera dostaję plasterek do degustacji co mnie bardzo mile zaskakuje. Co to znaczy wyrobić sobie dobrą renomę. Żaden z puławskich sklepów Stokrotka nie cieszy się taką popularnością jak ten, dlatego też żaden niema tak świeżych produktów. Jestem zadowolona za każdym razem z zakupów w tej placówce.
Apteka super, już o niej kiedyś pisałam, bardzo dobre ceny, najniższe w mieście, czyściutko, ład i porządek. Do tego klimatyzacja, sprawna obsługa, bardzo nowocześnie i elegancko. Tym razem jednak zaskoczyła mnie niewiedza ekspedientki. Chciałam kupić test ciążowy, nie czytałam o tym wcześniej, przynajmniej nie w ostatnim czasie i zapytałam jak to działa, tak normalnie, jak czasem się pyta o radę. Nie mogę powiedzieć, pani nie odmówiła, natomiast rozbebeszyła wnętrze i zaczęła mi czytać ulotkę. A przecież tyle to sama potrafię zrobić… Ja wiem, jest tak ogromny asortyment, trudno wszystko mieć w głowie, ale żeby tak podstawowa rzecz? Przecież to są farmaceuci, tak podstawową wiedzę powinni mieć w głowie, nawet w momencie kiedy są na przykład pierwszy dzień w pracy. Poza tym z racji wykonywanego zawodu powinni interesować się trochę… Tak mi się wydaje. Może to subiektywne odczucia, tyle, że to apteka, a ja jestem przyzwyczajona, iż od farmaceuty otrzymam jakąś pomoc, choćby podstawową.
W celu zapewnienia wyższej jakości usług używamy plików cookies. Kontynuując korzystanie z naszej strony internetowej bez zmiany ustawień prywatności przeglądarki, wyrażasz zgodę na wykorzystywanie ich.