W sklepie Prymus-K można kupić wszystko, co jest potrzebne do domu: garnki, czajniki, sztućce, noże, kubki, salaterki, komplety obiadowe, zastawe na sztuki, przypory drewniane, doniczki, plastikowe artykuły do kuchni, porcelanę, dywany etc. Szukam prezentu dla siostry na parapetówkę, więc stwierdziłam, wychodząc ze sklepu z artykułami biurowymi, że zobaczę co tu mają.
Towar jest wyłożony na czystych, niezakurzonych półkach sięgający prawie 3 metrów. Porcelana jest błyszcząca, tak samo jest z innym towarem. Pochodziłam między półkami i pooglądałam dodatki. Przeszłam na stoisko, gdzie znajdowały się dywany. Na samym końcu znajdowały się półki, które najbardziej przyciągnęły mój wzrok. Po prostu stałam i patrzyłam. Cały regał był podzielony na sekcje, na których znajdowały się artykuły do kuchni (ociekacze, serwetniki, pojemniczki, koszyczki, plastikowe sztućce, miseczki etc.) w określonym kolorze. I tak jeden regał wszystko w odcieniach żółtego, kolejny niebieskiego, zielonego, brązowego, różowo-fioletowego, czerwonego. Stałam i patrzyłam - pięknie to wyglądało. Łatwo było skompletować coś w odpowiednim kolorze.
Wychodząc ze sklepu przypomniałam sobie o szkalnej osłonce na storczyka. Nie mogąc jej nigdzie znaleźć podeszłam do jednej z pracownic i spytałam, czy są takie osłonki. Powiedziała, że tak i zaprowadziła mnie do miejsca, gdzie stały. Podziękowałam jej i pooglądałam doniczki. Niestety były trochę za drogie.
Weszliśmy z mężem do Biedronki po grapefruity, bo byliśmy w Tesco i stwierdziliśmy, że tam jednak są droższe niż tu. I rzeczywiście kilogram grapefruitów kosztował tu 3,99 (złotówkę mniej niż w Tesco). Owoce były świeże, ładnie poukładane i opisane. Co jakiś czas leżały woreczki do pakowania owoców i warzyw. Wybraliśmy dwa grapefruity i dwie pomarańcze i poszliśmy do jednego z koszy, w kórym leżały kubki termiczne. Mąż chciał mi je pokazać. Wzięłam jeden z nich do ręki (pudełko było otwarte). Kubek był solidnie wykonany, zakręcany, miał otwarcie podobne do tych, które są w termosach nierdzewnych (gdy wciśnie się pstryczek leci napój, gdy sie go ponowni wciśnie termos jest szczelny). Byliśmy wczoraj wieczorem w Biedronce po mleko i na stoisku z warzywami i owocami było mało towaru - dziś było odwrotnie: świeży towar, łądnie poukłądany. W koszach od wczoraj nic się nie zmieniło - większość była pusta. Podeszliśmy do jedynej czynnej kasy i stanęliśmy w kolejce. Przed nami stał mężczyzna, który płacił już za swoje zakupy. Na półce, na której leżały gumy do żucia nadal brakowało ceny. Tulipany w wiadereczkach były już lekko rozkwitnięte, ale nadal wyglądały świeżo.
Wracając z Biedronki wstąpiłam do Groszka po jabłka. Mąż postanowił zostać z zakupami z Biedronki przed sklepem. Wzięłam koszyk (były ładnie poukładane w stosie, jeden na drugim, na półce, zaraz przy wejściu) i ruszyłam do stoiska z owocami i warzywami. Jabłka były bardzo tanie (1,90/kg) i z wyglądu wiedziałam, że będą dobre w smaku. Obok stoiska stał podajnik z małymi reklamówkami jednorazowymi rękawiczkami. Wzięłam jednorazówkę i wybrałam 12 jabłek. Obok kasy stały stojaki z artykułami w promocyjnych cenach. Podeszłam do jednego z nich - stały tam chipsy Sunbites. Próbowałam kiedyś smaku paprykowego z ziołami, a teraz widząc, że są w promocji postanowiłam spróbować też innego smaku. Przy obydwu kasach znajdowały się kasjerki. Wzięłam do ręki snaki o smaku owoców leśnych i spytałam je, czy już próbowały i czy są dobre. Odpowiedziały mi, że nie, ale jest jedna klientka, która kupiła już wszystkie rodzaje i powiedziała, że wszystkie jej smakują. Wybrałam więc chipsy o smaku warzyw i podeszłam do kasy. Powiedziałam tylko ekspedientce, żeby wpierw skasowała mi jabłka, bo nie byłam pewna, czy wystarczy mi pieniędzy i na te chipsy. Kasjerka podała mi kwotę, która wyszła za jabłka. Poprosiłam ją o skasowanie chipsów, bo wiedziałam, że mi na nie wystarczy.
Towar był ładnie poukładany na półkach, zaś ten, który był w promocji odpowiednio opisany. Na sklepie nie było klientów, więc obsługa była sprawna i szybka.
Interesował mnie dojazd do Rzeszowa (z wykupieniem biletu miesięcznego), więc postanowiłam zadzwonić do Marcela na numer, który znalazłam na ich stronie internetowej. Telefon odebrała kobieta o miłym głosie. Powiedziałam jej, że interesuje mnie poranny, codzienny dojazd z Niska do Rzeszowa z wykupieniem biletu miesięcznego. Spytałam, czy nie będzie problemu z tym, żebym wsiadła do busa (koleżanka codziennie dojeżdża i mówiła mi, że nieraz w busie wszystkie miejsca są zajęte i raczej nie biorą poza stan), zwłaszcza jak będę posiadać bilet miesięczny (chciałam mieć gwarancję, że jak wykupię bilet miesięczny, nie będę mieć problemu z wejściem do busa, nawet jeżeli na przystanku będzie dużo osób, które nie mają wykupionych biletów). Kobieta odpowiedziała mi, że raczej nie, tym bardziej, że jeżeli jeździłabym już kilka razy, to kierowca mnie zapamięta i wpuści do busa. Spytałam ją też o możliwość kupienia biletu miesięcznego (czy da się oprócz kilku dni od 20 do 25 każdego miesiąca na stronie internetowej) w busie. Ale okazało się, że bilet mogę albo zamówić przez kilka dni na stronie internetowej a jak nie, to kupić w siedzibie firmy w Rzeszowie. Podziękowałam kobiecie za pomoc w rozwiązaniu moich problemów i rozłączyłam się.
O Akademii PARP dowiedziałam się przypadkiem wchodząc na profil znajomej. Zauważyłam, że robiła tu szkolenie. Stwierdziłam, że sprawdzę jaką mają ofertę szkoleń i w jakiej cenie są szkolenia. Weszłam na stronę internetową i byłam zaskoczona. Akademia PARP oferuje dokładnie 31 szkoleń, z których każdy znajdzie coś dla siebie. Szkolenia te są bezpłatne, prowadzone metodą e-learningową (człowiek siedzi np. w domu, włącza internet, wchodzi na swój profil i się uczy). Rejestracja jest bardzo prosta. Nawet jeżeli ktoś nie pracuje, może zaznaczyć, że chce otworzyć swój własny biznes i będzie mieć swoje konto. Początki były dla mnie trochę trudne, ponieważ nie mogłam wejść do pierwszego szkolenia. Mamy tu bardzo ciekawą pomoc w formie czatu z osobą odpowiedzialną za dane szkolenie. Napisałam więc jaki mam problem i po 2, 3 minutach osoba odpowiedzialna udzieliła mi odpowiedzi. Ale najbardziej zaskoczył mnie telefon z akademii, gdy okazało się, że nie mimo, iż byłam już na trzecim module szkolenia i nie mogłam otworzyć kolejnego testu. Napisałam na czacie jaki mam problem. Uzyskałam odpowiedź, żebym odświeżyła okno, ale próbowałam tego już wcześniej i nie działało. Miałam akurat telefon przy sobie i słyszę znienawidzony dźwięk Nokii. patrzę na telefon, a tu nieznany numer. Odebrałam - okazało się, że dzwonił pan z akademii i wytłumaczył mi co mam zrobić, jak mam przechodzić szkolenie. Ukończyłam już jeden kurs (certyfikat można samemu wydrukować, bądź jednorazowo zamówić) i zaczynam kończyć kolejny. Po tym szkoleniu również coś wybiorę, bo jest mnóstwo ciekawych tematów.
Wracając z kościoła wstąpiliśmy z mężem do TESCO po grapefruity. Podeszliśmy wpierw na stoisko z gazetami - bardzo ładnie, równo poukładane, tematycznie, i dziecko i mężczyzna i kobieta mogą wybrać coś dla siebie. Obok stała półka z kartkami, które również były poukładane tematycznie: ślub, humor, imieniny, urodziny etc. Na stoisku z artykułami biurowymi oszukałam się trochę korektora, ale jego cena i wybór mnie nie zadowoliły. Podeszliśmy do stoiska z rzeczami do samochodów - upatrzyliśmy wodę destylowaną 5l za 4,49 (do samochodu i do prasowania), którą będziemy musieli kupić. Zostawiłam kucającego przy olejach męża i podeszłam na stoisko z ubraniami. Znalazłam bardzo ładne, przecenione, bawełniane, grube rajstopy. Początkowo miałam problem z rozczytaniem ceny, ponieważ na jednym opakowaniu metka była rozwalona, natomiast na innych było ich tyle naklejonych jedna na drugą, że musiałam wziąć opakowanie do ręki i wczytać się w metkę. ena rajstop była niewysoka, ale nie miałam przy sobie tyle pieniędzy, ponieważ mieliśmy w planach kupienie jedynie owoce. Mąż podszedł do mnie i pokazał mi termofory i ciepłym, wełnianym pokrowcu - również przecenione (bardzo marzną mi stopy i już nieraz mój luby śmiał się, że muszę sobie kupić taki termoforek). Ruszyliśmy na stoisko z kosmetykami. Wśród balsamów do ciała (kilka półek zawierało same balsamy dla kobiet) znalazłam dwa rodzaje żeli L'oreala do twarzy. Początkowo myślałam, że to taki żel do ciała, ale gdy wzięłam sztukę do ręki doczytałam, że żele te służą do mycia twarzy - co mnie zdziwiło, bo znajdowało sie na złej półce. Przeszłam na drugą stronę i wypatrzyłam sobie szampon (również z L'oreala) do włosów - duże, 400ml opakowanie. Pod nim widniała cena 12,49. Doszłam do wniosku, że i tak miałam w planach kupienie szamponu, zaś ten spełniał moje wymagania - do włosów cienkich, pozbawionych blasku. Podeszłam z nim do sprawdzarki cen i jakie było moje zdziwienie, gdy wyskoczyła mi cena 18,99. Podeszłam do półki, odłożyłam do na miejsce i szukam ceny 18,99, ale na tej półce nigdzie nie znalazłam takiej metki. Myślę, że nie powinoo się tak robić, gdyz jest to celowe wprowadzanie w błąd klienta. Zdenerwowało mnie to trochę i zraziłam się do dalszego chodzenia. podeszliśmy tylko z mężem do stoiska z warzywami i owocami is prawdziłam cenę grapefruitów - 4,99. Wczoraj będąc w Biedronce widziałam grapefruity w cenie niecałych 4zł, a że Biedronka znajduje się na przeciwko Tesco wyszliśmy ze sklepu i tam udaliśmy się na zakupy.
Naszym głównym celem podczas wizyty w Centrum było odwiedzenie sklepu 4F. W zeszłym roku kupiłam sobie tu bardzo ciepłe rękawiczki, mój mąż zaś ostatnio żałował, że też ich nie kupił. Tym bardziej, że były wtedy ciekawe promocje. Teraz też już od wejścia do sklepu kuszeni byliśmy promocjami - druga rzecz za 1zł, obniżki. Mój luby zaczął szukać męskich rękawiczek z ociepliną Thinsulate, ja zaś zaczęłam rozglądać się za czapkami. Znalazłam dwie, bardzo ładne, ale zrobione z akrylu (nie lubię tego materiału, ponieważ bardzo szybko się mechaci). Byłam zdziwiona, że tak dobra firma robi czapki z beznadziejnego materiału. Podeszłam więc do męża, który upatrzył sobie rękawiczki. Okazały się być za duże, ale dosyć tanie. Szukał na półce, na której znajdowała się większość rękawiczek, ale nie mógł znaleźć. Spytałam więc sprzedawcę, który stał obok, czy jest rozmiar mniejszy. Dowiedziałam się, że większość rękawiczek w rozmiarze m została wyprzedana, zaś z tych najtańszych została już tylko ta jedna para. Odłożyliśmy więc je na półkę i doszliśmy do wniosku, że popatrzymy albo na stronie internetowej producenta albo na Allegro i może tam znajdziemy interesujący nas rozmiar w przystępnej cenie.
W sklepie tym można kupić nie tylko ubrania firmy 4F, ale również ciuchy Levi'sa, markowe obuwie. Ubrania są porozwieszane wg rodzaju, użytkowania. Przy półce z czapkami znajduje się małe lusterko, ale cięzko jest się w nim przeglądnąć, bo co ruszyłam głową przymierzając czapki to twarz mi się rozmazywała. Na szczęście lustra znajdowały się w przymierzalni i przy wejściu na zaplacze, więc tam sprawdziłam jak wyglądam w czapkach.
Siedząc z mężem przy kawie popatrzyłam na wprost siebie. Zobaczyłam sklep z tanimi ubraniami. Zostawiłam męża przy stoliku i poszłam zobaczyć na kurtki. Gdy weszłam do sklepu moja uwagę zwróciła ściana z biżuterią i ozdobami do włosów. Zaczęłam zapuszczać włosy i potrzebne mi są spinki, które przytrzymają mi grzywkę, bo z tych, które mam w domu śmieje się mój ukochany mówiąc, że są dziecinne. Podeszłam wię do miejsca, gdzie były gumki do włosów, spinki etc. Akurat obok stała ekspedientka, a że nie mogłam znaleźć spinek w normalnym kolorze (niedziecinnym) spytałam ją, czy są spinki dla mnie. Powiedziała mi, że większość jest w rażących, dziecięcych kolorach, ale znalazła dwie sztuki w ciemnogranatowym kolorze. Wzięłam jedne i już miałam płacić, gdy podszedł do mnie mąż. Spytał, czy patrzyłam na górę, odparłam mu, że nie i natychmiast popatrzyłam na półkę znajdującą się nad wieszakami z biżuterią. Stały tam komplety bielizny z firmy Obsessive, które dotychczas widziałam na stronie internetowej, na Allegro, czy w czasopismach jako reklama. Zawsze interesowała mnie ich jakość, bo zdarzają się ciekawe wzory bielizny. Zbliżają się Walentynki, więc mąż powiedział mi, żebym sobie coś wybrała. Spodobałą mi się czerwona koszulka na ramiączkach, więc poprosiłam ekspedinetkę, żeby mi ją podała, bo chciałabym zobaczyć z jakiego jest materiału. Niestety koszulka ładnie wyglądała na zdjęciu, złożyłam ją i oddałam sprzedawczyni. Zapłaciłam za swoje spinki i wyszliśmy z mężem ze sklepu.
Gdy potzrebuję ceramicznej doniczki, bądź kupuję nowe rośliny doniczkowe to zawsze w tej kwiaciarni, ponieważ przyzwyczaiłam się, że dopóki nie było Majstra to tylko tu mogłam doniczkę w takim kolorze jaki tylko mi się zamarzy. Wchodząc do sklepu cała długa na 4 - 5 metrów półka wyłożona jest doniczkami w różnych kolorach i wzorach. Po drugiej stronie znajduje się krótsza półka, na której również znajdują się przeróżne doniczki ( w tym cała półka osłonek na storczyki w bardzo niskiej cenie 9zł - takie same w innych sklepach widziałam za 13-15zł). Zaś na samym końcu miłośnicy tradycyjnych, plastikowych doniczek znajdą coś dla siebie. Natomiast w drugiej części sklepu na półkach znajdują się dekoracje, ramki, salaterki etc. Na podłodze ułożone są dwie wysepki ze stopniami, na których znajdują się rośliny doniczkowe. Na pierwszej wysepce stały piękne kompozycje walentynkowe zrobione ze storczyków w cenach od 40zł wzwyż. Podeszłam do półek z nawozami. Zobaczyłam pracownicę, więc spytałam ją, czy mogłaby mi doradzić w wyborze nawozu do storczyków (moje chyba sie uparły i kwitną bardzo rzadko). Podeszła do mnie i wskazała mi dwa produkty na półce, które schodziły najczęściej. Jeden nawóz był w płynie, drugi w żelu. Powiedziała mi tylko, że jeżeli mam więcej storczyków to lepszy będzie żel - wydajniejszy, a tak wystarczy mi płyn. Pracownica po udzieleniu odpowiedzi odeszła do przerwanej pracy. Nie lubię się bawić w rozwadaniane nawozów, a słyszałam o nawozie w patyczkach. Tu takich nie zauważyłam, więc wyszłam ze sklepu.
Mąż, zmęczony spacerem, chodzeniem po sklepach nabrał ochoty na kawę. Często, gdy jesteśmy w Centrum na Niezłomnych chodzi na kawę do Kebab Lunch-Baru, ponieważ znajdują się tu wygodne stoliki z krzesłami barowymi (niecały metr od lady), przy których można zjeść to, co się kupiło w barze. Mój luby poprosił o małą kawę za 2zł. Dostał ją bardzo szybko i usiedliśmy przy stoliku. Stoliki były czyste, na każdym z nich znajdował się zapełniony serwetnik.
W barze można kupić napoje ciepłe, zimne, kawę, jedzenie typu fast food, napoje w butelkach soczki, ciasto - każdy znajdzie coś dla siebie.
Od dawna marzyłam o swoich pierwszych, oryginalnych spodniach. Znalazłam w sklepie internetowym spodnie firmy LEE w bardzo dobrej cenie, ale nie wiedziałam jaki mam wziąć rozmiar. Doszłam do wniosku, że odwiedzę slep, w którym sprzedają spodnie tej firmy (niestety nie kupię w sklepie, bo cena ich waha się tam w granicach około 300zł) i przymierzę. Podeszłam do ekspedientki i poprosiłam ją o spodnie na mnie (dodałam tylko, że interesują mnie spodnie z rozszerzaną nogawką). Powiedziałam od razu, że nie znam swojego rozmiaru, ale rozpięłam kurtkę, żeby na oko popatrzyła jak mniej więcej wyglądam i dodałam, że normalnie noszę rozmiar 38, 40. Jakież było moje zdziwie, gdy dostałam dwie pary różnych modeli (Leola, drugiego nie zapamiętałam) i przymierzając je okazały się być na mnie dobre. Podziękowałam mimo wszystko kobiecie za pomoc i oddałam jej spodnie, mówiąc, że się jeszcze zastanowię.
W sklepie tym można znaleźć ubrania i dodatki firm Big Star, Wrangler, Lee, New Balance. Znajdują się tu również buty takich firm jak Bates (męskie, wojskowe), których nigdzie indziej w okolicy nie spotkałam, The North Face, kozaki, śniegowce, adidasy. Ubrania są dosyć drogie, ale płaci się głównie za markę.
Idąc do sklepu Atlantic po drodzę mijałam sklep z ubraniami dla młodzieży Cross. Zepsuł mi się ostatnio zamek w kurtce, którą i tak dosyć długo używałam, więc doszłam do wniosku, że pooglądam zimowe kurtki i sparwdzę, w jakich są cenach. Na pierwszym wieszaku od wejścia, po prawej stronie stał wieszak z kurtkami w promocyjnych cenach (większość z nich kosztowała 99zł). Zaczęłam szukać kurtek w rozmiarze s. Spodobał mi się jeden model, a że sprzedawczyni stała niedaleko, więc spytałam ją, czy jest rozmiar s, bo nie widzę tu, na wieszaku. Odpowiedziała mi, że skoro nie ma na wieszaku, to nie ma wcale. Przeszłam na drugą stronę i znalazłam kurtkę w kratkę w interesującym mnie rozmiarze, ale nie podobał mi się wzór. Moją uwage natomiast przykuła piękna, skórzana kurtka w camelowym kolorze. Popatrzyłam na metkę (530zł), więc musiała być skórzana, ale wolałam się upewnić i mimo wszystko przymierzyć, bo była bardzo ładna. Odwróciłam się do kasjerki (stała przy kasie) i spytałam ją, czy jest rozmiar 36 (kurtki wisiały na górze, ciężko było je ściągnąć). Ekspedientka rozmawiała przez telefon i chyba nie usłyszała mojego pytania (choć wydawało mi się, że zadałam je normalnie - nie będę przecież krzyczeć). Stanęłam na palcach i z trudem ściągnęłam kurtkę (znalazłam sama odpowiedni rozmiar). Pooglądałam ją, ale nie przymierzyłam tylko znów z trudem odwiesiłam na wieszak.
Ubrania w tym sklepie są dobrej jakości, wiszą ładnie na wieszakach (nie spadają z wieszaków). rzeceny znajdują się na wieszakach stojących na podłodze, zaś nowe kolekcje wiszą na ścianie. polewej stronie od wejścia znajdują się damskie ubrania, zaś po lewej męskie. Przy kasie natomiast wiszą paski i dodatki.
Bardzo lubię odiwedzać sklepy z bielizną, a ten jest jednym z moich ulubionych. Często, gdy tu jestem znajdę jakąś perełkę. Tak było i tym razem - piękne, satynowe, fioletowe majteczki z koronkowym serduszkiem z tyłu, kremową wstążeczką z przodu i piękną falbanką na szwach. Cudo. Na drążku wisiały dwie pary tych majteczek. Wzięłam jedne i rozłożyłam - okazały się być za duże. Popatrzyłam na metkę a tam rozmiar x/xl. Drugie majteczki były w tym samym kolorze. Spytałam sprzedawczynię, czy jest rozmiar m. Bardzo chętnie do mnie podeszła i odpowiedziała mi, że już nie ma, że zostały tylko te dwie pary (przyszły po dwie sztuki z każdego rozmiaru). Spytałam ją, czy jest coś podobnego. Powiedziała mi, że większość takich fikuśnych majteczek już zeszła, zostały tylko duże rozmiary (rzeczywiście, bo znalazłam podobne, kremowe majtki i też zostały dwie sztuki w rozmiarze xl). W rozmiarze m pokazała mi koronkowe, czerwone majtki (nie podobały mi się) i jeszcze kilka innych.
Towar na wieszakach jest ładnie poukładany, bielizna w promocyjnych cenach jest oznakowana i wisi w głębi sklepu, zaś na samym początku znajduje się nowa kolekcja (na wieszakach wiszą plakietki z napisem "Nowa kolekcja"). Po prawej stronie kasy jest męska bielizna. Zaś na wprost kasy znajduje się wieszak z piżamami.
Będąc w Centrum wstąpiłam do sklepu CCC. Często kupuję tam obuwie, zwłaszcza, gdy jest przecenione, bo można znaleźć dobre, skórzane i nie tylko buty w niskiej cenie. Spodobały mi się czerwone, skórzane botki na płaskiej podeszwie. Ale odłożyłam je i poszłam w głąb sklepu, żeby zobaczyć co jeszcze jest. Tym bardziej, że od samego początku do wejścia skłaniały obniżki. Na ladach znajdowały się torebki różnego rodzaju i w różnej cenie. Zaś na półkach stały równo poukładane, ometkowane buty. Na samym początku po prawej stronie znajdowały się buty damskie, po lewej stronie buty dla siebie mogli znaleźć mężczyżni, zaś na samym końcu znajdowało się obuwie dla dzieci, kapcie, buty młodzieżowe.
Podeszłam do bordowych botków z Lasockiego. Na pudełkach stały dwa buty w rozmiarach 36 i 38. Popatrzyłam na stos pudełek, ale nie znalazłam interesującego mnie rozmiaru 37. Spytałam sprzedawczyń, które stały przy ladzie i rozmawiały ze sobą, czy są te buty w rozmiarze 37. Odpowiedziały mi, że nie. Zaczęłam dalej drążyć, czy można je kupić w innym sklepie, w budynku Tesco. Odpowiedziały, że nie wiedzą, że muszę tam podjechać (kiedyś pytałam o inne buty i sprzedawczyni zadzowniła do drugiego sklepu, żebym nie musiała na darmo jechać).
Jadąc do Stalowej Woli zauważyłam plakaty z informacją, że Media Expert jest po remoncie i mają różne promocje. Będąc na zakupach w Centrum podeszliśmy do Media Expert. Sklep rzeczywiście wygląda o wiele lepiej niż przed remontem, na sklepie jest więcej promocji, towar jest ładnie poukładany, opisany, zaś promocje wyszczególnione. Na sklepie było kilku pracowników, którzy służyli pomocą klientom (głównie na stoisku z telewizorami). Podeszłam do miejsca, gdzie znajdowały się kuchenki i zaczęłam szukać kuchenki gazowej z piekarnikiem gazowym. Wśród około 15 znalazłam tylko jedną kuchenkę, która spełniała moje oczekiwania (czyli była czysto gazowa). Zauważyłam pracownika w żółtej koszulce. Podeszłam do niego i spytałam, czy na sklepie są jeszcze inne kuchenki gazowe. Mężczyzna stał przy szafce i coś tam sprzątał. Oderwał się od swojej pracy, popatrzył na mnie i powiedział mi, że nie. Na tym skończyła się nasza rozmowa. Pooglądałam jeszcze aparaty fotograficzne, telefony, ramki cyfrowe, wzięłam ulotkę i wyszłam ze sklepu.
Byliśmy z mężem zmęczeni, głodni i zmarznięci po długim spacerze, więc stwierdziliśmy, ze odwiedzimy naszą ulubioną pizzerię. Kiedyś była tam Da Grasso i mieli najlepszą pizzę w mieście, ale teraz mimo, iż nazwa miejsca się zmieniła pizza na szczęście nie - nadal jest robiona na cieniutkim cieście, ze świeżych składników, wypiekana w dużym piecu na naszych oczach.
Wybraliśmy miejsce przy oknie, wzięliśmy do ręki kartę i znaleźliśmy pizzę, którą chcieliśmy zamówić (z kebabem, największa). Mąż podszedł do kasy i złożył zamówienie. Czekając na pizzę przeglądaliśmy menu. Doczytaliśmy na niej, że jeżeli klient zamówi dużą pizze otrzyma naklejkę, zaś po uzbieraniu 10 naklejek będzie mógł je wymienić na dużą pizze z dwoma wybranymi składnikami. Spytałam lubego, czy dostał taką naklejkę, w końcu wzięliśmy największą pizze. Odpowiedział mi, że nie. Dostaliśmy zastawę: dwa duże talerze w brązowym kolorze (jeszcze ciepłe), sztućce, mały talerzyk z sosami. Na pizzę nie musieliśmy długo czekać - ok. 15 minut. Kelnerka przyniosła dużą tacę z dużą, gorącą pizzą, którą zjedliśmy częściowo. Podeszliśmy do kasy i poprosiliśmy o pudełko na cztery kawałki pizzy (już nie daliśmy rady zjeść) i spytałam od razu o naklejkę, czy moglibyśmy ją dostać. Kelenerka-kasjerka podała mi kartę, na którą należy przyklejać punty i przykleiła pierwszą naklejkę.
Pizzeria ma przyjemny wyglą: ściany są w kolorze czerwono-zielonym, na oknach wiszą czarne makarony (typ zasłon), zaś na parapecie stoją palmy, które pasują do wystroju wnętrza. Z głośników płynie przyjemna muzyka. Na piętrze znajdują się łazienki: w jednej brakowało papieru toaletowego i ręcznika papierowego, zaś w drugiej nie było światła.
Wróciliśmy z mężem z zakupów w Stalowej Woli i doszliśmy do wniosku, że brakuje nam tylko mleka. Podeszliśmy do Biedronki, bo tam jest najtaniej, poza tym lubimy tam robić zakupy.
Poszliśmy wpierw na stoisko warzywne i wybraliśmy 3 pomidory. Na stoisku warzywa były ładnie poukładane, były świeże. Natomiast jeśli chodzi o owoce, to również były oznakowane, ale na stoisku było bardzo dużo pustych miejsc.
Podeszliśmy do lodówek z nabiałem i wybraliśmy mleko w butelce 2% (innego zresztą nie było). Pooglądaliśmy artykuły przemysłowe w koszach (tu również było dużo pustych miejsc). Chcieliśmy iść do kasy, ale mimo iż na sklepie widzieliśmy dwie pracownice (jedna układała owoce, druga stała kawałek dalej i też coś robiłą), to przy żadnej kasie nie było kasjerki. Nie wiedzieliśmy co robić, czy iść do jednej z tamtych pań i prosić je, żeby podeszły (pierwszy raz zdarzyła mi się taka sytuacja), czy czekać. W końcu mężczyzna z synem podeszli do pierwszej kasy od ściany (kasy znajdującej się na samym końcu od wejścia) i tam zaczęli wykładać towar. Stanęliśmy za nimi i w tym samym czasie podeszła młoda kasjerka - była na stoisku z alkoholem i układała tam chyba towar, bo do kasy szła z pustym kartonem po alkoholu. Za nami utworzyła się długa kolejka. Usłyszeliśmy dzwonek wzywający kogoś do otwarcia kolejnej kasy. Stojąc w kolejce i czekając na naszą kolej popatrzyłam na półkę znajdującą się przy kasie. Leżały tam gumy do żucia, ale nie było żadnych cen przy nich. Tak samo było z witaminami (w tubce, musujące) - też nie zobaczyłam nigdzie ceny. Kasjerka podliczyła nasze zakupy, zapłaciłam jej, zaś ona wydała mi resztę.
Przy każdej kasie stało wiaderko z bukietami tulipanów - bardzo ładnie to wyglądało, tym bardziej, że kwiaty były świeże, nierozkwitnięte. Na parapecie leżały równo ułożone ulotki. Podłoga w sklepie była czysta.
Idąc do biblioteki postanowiłam wstąpić jeszcze do sklepu papierniczego mieszczącego się nad Biedronką, żeby sprawdzić, czy mają papier do drukowania wizytówek. Przed wejściem do sklepu znajdowały się dwa stojaki z kartkami na walentynki (ładnie ułożone, w odpowiednim miejscu). Podeszłam do lady i spytałam o papier do wizytówek i czy mozna go kupić na sztuki. Sprzedawca odparł mi, że i owszem i podał mi pudełko z papierami. Był tu większy wybór niż w księgarni, w kórej wcześniej zakupiłam dwie sztuki. Będąc bogatszą w wiedzę postanowiłam sprawdzić, czy sprzedawca doradzi mi w wyborze papieru. Spytałam po prostu, czy ma jakieś znaczenie to, jakiej drukarki użyję. W odpowiedzi usłyszałam, że nie ma różnicy, czy to będzie laserowa, czy atramentowa. Pamiętałam jednak radę kobiety z wcześniejszego sklepu i wybrałam cztery kartki papieru w kolorze beżowym, z lekką fakturą. Ceny były podobne jak i w poprzednim sklepie papierniczym.
Potrzebny był mi papier do wydrukowania certyfikatu, a wiedziałam, że tu mają różne artykuły i poza tym miałam po drodze, więc weszłam do sklepu. Podeszłam do sprzedawczyni i spytałam, czy jest papier na wizytówki, ale do kupienia na sztuki. Odpowiedziała mi, że owszem i pokazała kilka rodzai (po 60-80 groszy za sztukę). Spytała, na jakiej drukarce chcę drukować, bo to bardzo ważne (nie miałam o tym pojęcia) i wytłumaczyła mi dlaczego. Otóż do drukarki zwykłej, atramentowej muszę kupić papier z jak najmniej widoczną fakturą, żeby tusz się nie rozlał (taki musiałam wziąć), zaś do drukarki laserowej każdy podejdzie. Ucieszyłam się tym wytłumaczeniem, bo dla mnie papier to papier, a tu jednak papier robił różnicę. Wybrałam dwie sztuki na spróbowanie, zapłaciłam i wyszłam ze sklepu.
Podłoga w sklepie była czysta, zaś towar ładnie poukładany na półkach.
Spotykałam się ze znajomą, a że miłama jeszcze trochę wolnego czasu postanowiłam wstąpić do sklepu Grey Wolf (nigdy tam jeszcze nie byłam i ciekawiło mnie co tam w ogóle jest). Po pierwsze drzwi wejściowe - trochę nieprzemyślanie zrobione, bo gdy otwieram pierwsze drzwi wejściowe (w stronę sklepu) muszę je zamknąć, żeby móc otworzyć drugi, ponieważ te z kolei muszę ciągnąć do siebie (korytarz jest tak mały, że nie da się zrobić tego jednocześnie. Sklep bardzo mi się spodobał - nowe kolekcje firmy Grey Wolf wisiały na wieszakach przy ścianie, zaś przecenione ubrania wisiały na wieszaku na środku sklepu. Ubrania były dosyć ciekawie porozmieszczane pod względem kolorystycznym, np. butelkowa zieleń przy ciemnym, żywym różu. Ciuchy wisiały rozmiarami od największego do najmniejszego. Na półkach nad wieszakami znajdowały się różnego rodzaju torebki. W drugiej części sklepu znajdowały się ubrania innej, młodzieżowej sieci. Tu też panował porządek. Ceny i przeceny były dobrze widoczne.
Przy ladzie stał stojak z biżuterią, zaś naprzeciw drzwi wejściowych stolik, na którym leżały przecenione rękawiczki i czapki.
Miałam na początku problem ze znalezieniem szatni, ale zauważyłam ją, gdy wychodziłam z drugiej części sklepu do stolika z rękawiczkami.
Ekspedientki były bardzo miłe - akurat obsługiwały młodą dziewczynę, która przyszła na zakupy z mamą.
W celu zapewnienia wyższej jakości usług używamy plików cookies. Kontynuując korzystanie z naszej strony internetowej bez zmiany ustawień prywatności przeglądarki, wyrażasz zgodę na wykorzystywanie ich.