W dniu 20 lutego, dwukrotnie przekraczaliśmy bramki autostradowe na PPO Żernica i dwukrotnie doświadczyliśmy sprawności organizacyjnej przy korkujących się przejazdach, najpierw przy opłacie za przejechany odcinek, potem przy wjeździe na płatną część. Prawobrzeżne stanowiska były przeznaczone dla ViaAuto, ale tworzące się kolejki spowodowały, że pojawił się pracownik i skierował samochody do tych stanowisk, aby sprawniej można było dokonać opłaty. Kasjerka witała z uśmiechem i bardzo szybko dokonała rejestracji transakcji, a na wyświetlaczu widoczna była nie tylko kwota do zapłaty, ale także wpłacone pieniądze i należna reszta, dopiero potem pojawiało się podziękowanie i życzenie szerokiej drogi. Taki stan nie ma miejsca np. na SPO Prądy czy Przylesie, czy nawet PPO Karwiany, gdzie po wyświetleniu kwoty do zapłaty, od razu jest pożegnanie. Gdy potem wracaliśmy, do poboru przejazdówek były czynne 3 stanowiska, w tym dwa dla ViaAuto i znów zaczęła tworzyć się kolejka do ręcznego poboru biletu, i znów pojawił się pracownik z świetlnym sygnałem, zezwalający na pobór przejazdówek przy dwóch pozostałych stanowiskach, co więcej, bilety wręczał pracownik, to znacznie usprawniło wjazd na płatną A4. O bezpiecznym oznakowaniu terenu, nie raz już pisałam i nic się nie zmieniło, utrzymano wysoką jakość tego stanu, natomiast organizację, szczególnie uznałam za wartą słów uznania, w tym dniu.
Ta mała obszarowo, Orlen-owska stacja paliw w Nowym Targu, była krótkim przystankiem w drodze powrotnej z Zakopanego. Tutaj zaopatrzyliśmy się, m.in. w gorące napoje na drogę i tutaj spotkałam się z czymś, co mnie trochę zaskoczyło – chciałam duże kubki kawy, a pracownica poinformowała mnie, że mają tylko ”jeden rozmiar kawy”, faktycznie były tylko małe kubki, aczkolwiek paragon wskazywał pojemność 420 ml, cena odnosiła się do ”małej” kawy. Małą rekompensatą za ten stan, można uznać zasób punktów Vitay – 200 za każdy kubek, normalnie jest to przydział dla tzw. dużej kawy. Budynek stacji jest niewielki, więc trudno mówić o przestronności, ale między regałami, można było się bezpiecznie przemieszczać. Obsługa była bez zastrzeżeń, pełna obowiązkowość, nic ponad wymóg, takiego swoistego klimatu brakło. Obsługująca poważna, małomówna, aczkolwiek wyglądała elegancko, drobnej budowy dziewczyna, zadbana.
Kiedyś, dość dawno, dość często byłam klientką tego sklepu z bielizną, ale z czasem, tak jakoś się złożyło, ze wizyty się ”rozmyły”. W dni 14 lutego, zajrzeliśmy tutaj, bo był dzień Walentynek, czas obdarowywania się prezentami, a bielizna jest zwykle trafionym podarunkiem. Sklep niewielki, mam wrażenie jakby mniej bogato zaopatrzony, kiedyś, na ściennej kratownicy, cała ściana prezentowała bieliznę i na ladzie, też było mnóstwo prezentacji. Teraz też były, ale jakby w mniejszej ilości, aczkolwiek było, w czym wybierać, bo zakupu dokonaliśmy, nawet efektownego. Bardzo sympatyczna, kontaktowa sprzedawczyni, ”otwarta” na oczekiwania kupujących. Efektownie prezentowała się witryna wystawowa, zachęcała seksowną bielizną do wejścia.
Bar Harnaś widoczny jest nader wyraźnie, nieopodal skoczni Wielka Krokiew. Stanowi część kompleksu obsługi turystycznej ”Gigant”, składającego się z kilku obiektów: bar w stylu góralskim oraz wypożyczalnia nart i snowboardu, WC, szkółka narciarska. Budynki typowo góralskie, drewniane, w stylu zakopiańskim. My korzystaliśmy jedynie z ofert baru HARNAŚ, gdzie wystrój dwupoziomowego obiektu bardzo mi się podobał i można nawet konsumować na zewnątrz, pod zadaszeniem. Wyposażenie w pełni drewniane – ławy, stoły, taborety były okryte skórami owczymi, było dość czysto na ”rzut” oka, choć na piętrze widoczne były w kątach, małe kołtuny kurzu. Bardzo miła i grzeczna obsługa przy barze, natomiast potrawy średniej jakości, choć menu było zróżnicowane, a czekaliśmy ok. 30 minut. Wzięliśmy schabowego z frytkami i surówką, kosztowało to 18 zł, a schabowy był jak listek mocno panierowany, jakby był dodatkiem do panierki, nie odwrotnie, więc można by rzec – panierka ze schabem. Mała łyżeczka surówki i dużo, smacznych frytek. WC mieści się w budynku obok i też jest płatne, aż 2 zł za przykry zapach i posadzkę w wodzie. No cóż, turystyka swoje prawa ma, kreowane przez usługodawców. Nie był to najlepszy wybór placówki, ale nie było też tragicznie, jednak przy następnej wizycie w Zakopanem, wybierzemy inną. Gdy byliśmy poprzednio, też jedliśmy gdzie indziej.
Osobliwą budowlą jest Tatrzański Zamek, znajdujący się u podnóża Wielkiej Krokwi, u zbiegu ulic Czecha i Piłsudskiego, a jego osobliwość to materiał, z jakiego powstał i sezonowość istnienia. Za budulec posłużyły bryły lodu, z których stworzono ogromną budowlę z basztą, dziedzińcem, etc, wzorowana na warowniach obronnych z historii, i w dodatku można było po niej spacerować, zarówno po dziedzińcu, utworzonych pomieszczeniach, tunelu lodowym, jak i wyjść na szczyt baszty popatrzeć na zakopiańską okolicę. Lodowe, ośnieżone bloki, nadawały wrażenie sporej autentyczności. Drewniane żerdzie posłużyły, jako dodatkowe wzmocnienie śnieżnej budowli i bezpieczne wejście, typu schody. To bardzo ciekawa atrakcja turystyczna połączona z dodatkowymi ofertami: tras biegowa (narty) dookoła oraz zjazd rynną śnieżną w pontonie i na tyrolce. Zamek budził zainteresowanie turystów, ale znacznie mniej zdecydowało się na wejście do niego. Myślę, że to wina ceny, bo bilet 10 zł i 5-ulgowy dorównuje cenom, faktycznie historycznych zamków (trochę ich zwiedziłam), a za dodatkowe atrakcje (zjazdy) też trzeba było dopłacić (2,50 – rynna i 7-tyrplka). Wydaje mi się, że dodatki powinny być już zwarte w cenie biletu wejścia lub cena wejścia powinna być tańsza. Jednak turystyka swoje prawa ma, niekoniecznie adekwatne. Organizacja miejsca skrzętnie pomyślana, bo zanim się wejdzie, należy zapoznać się z widocznym regulaminem. Bilety sprzedaje się w małej, mało atrakcyjnej, podniszczonej, drewnianej budce, gdzie starsza pani, w bardzo oficyny sposób realizowała swoje czynności. Niezależnie od poniesionej ceny, wrażenia z pobytu tutaj, bardzo pozytywne. To było coś nowego, świetnie pomyślanego i zorganizowanego, fascynującego, czego dotąd nie widziałam, coś jak lodowa kraina, w której byliśmy 20 lutego.
Orlen z Zatorze był z jednym miejsc przystankowych w drodze do Zakopanego, przed południem 20 lutego. Ta stacja paliw ma nie tylko Stop cafe Bistro, ale także orle nowski Bar Non Stop. My jednak skorzystaliśmy z zaplecza sanitarnego, czystego, higienicznego, zaaranżowanego w kolorystyce beżu i brązu wykafelkowanych pomieszczeń, przygotowanych do swojej funkcji. Bardzo miłą i grzeczną obsługę stanowili Bogdan i jego uśmiechnięta, sympatyczna koleżanka. Na eleganckim wyglądzie Bogdana, nieelegancko wyglądała odręczna tabliczka, a’la identyfikator. Bardzo dobrze zrobiła pani, że nie zafundowała sobie takiego, mało ozdobnego dodatku. Tu spotkałam się z czymś, co rzadko ma miejsce w placówkach tej sieci – zwykle pracownicy pytają, czy posiadam kartę Vitay, tutaj pani od razu o nią poprosiła. W sklepie było czysto i przestronnie, a oferty handlowe prezentowane były przejrzyście. Lokal sklepu jest nie, więc przestronność z przejrzystością są zagwarantowane.
W ostatnim czasie dość często podróżujemy A4-ką w kierunku śląska, więc MOP Chechło jest na trasie tego przejazdu i tutaj korzystamy z ofert Baru Taurus, którego świetlna nazwa jest z daleka widoczna. Bardzo miła obsługa i rewelacyjne oferty są zasługą naszych przystanków. W dniu 20 lutego, też byliśmy tutaj, smacznie przekąsiliśmy, „co-nieco”, doświadczyliśmy profesjonalnej obsługi (drobna dziewczyna, zadbana, uśmiechnięta, grzeczna) w estetycznym otoczeniu. Bardzo szybko podano zamówienie, a czas pobytu wypełniała audycja telewizyjna z ekranu, podwieszonego w narożu pod sufitem.
Z pełnego zakresu ofert skorzystaliśmy na tym Orlenie w dniu 20 lutego, niestety nie było pełnego zakresu obsługi na podjeździe stacji paliw, ale były dostępne rękawiczki i można było się ”czysto” obsłużyć. niestety, ceny paliw znów się podnoszą, to nie jest miła dla podróżujących samochodem. Super organizacja przy stanowiskach kasowych – Kornelia i Angelika, sprawnie, przyjemnie i grzecznie z propozycjami dodatków zakupowych. Tu niczego nie zaniechano, zadbano o komfort klienta, a w ofercie do kawy, tym razem były nawet croissanty – do wyboru. Ogólny wygląd też nie budził zastrzeżeń, bo było czysto, przejrzyście i przestronnie.
Łatki, nici, aplikacje, także kremy, perfumy, kolorówka kosmetyczna i inne pochodne produkty są w tym obficie zaopatrzonym sklepie, aczkolwiek niewielkim, ale dość zmyślnie prezentującym swoje artykuły. Nie za dużo miejsca jest dla klientów, jednak nie stanowiło to problemu, gdy robiłam zakupy. Grzeczna, uprzejma obsługująca, chętnie okazywała artykuły do wyboru, służyła radą, zachowując takt i dystans, a w sklepie było czysto, przyjemnie i pachnąca, przyjemna atmosfera była wyczuwalna od wejścia.
Jeżeli potrzebuję artykuły typu papierniczo-biurowego, zwykle udaję się do Office-Art. jest tu bardzo duży wybór i ceny bardzo przystępne, a obsługa grzeczna, z taktem, w pełni kultury, słowem – profesjonalna, w pełnym znaczeniu słowa. Tu oferuje się klientowi kilka ofert tego samego rodzaju, stąd (raczej) nie wychodzi się z niczym, przynajmniej mi się to nie zdarzyło. Na lokal sklepu składają się, jakby dwa pomieszczenia, są też dwa wejścia/wyjścia. Panuje tu porządek, a artykuły są przejrzyście widoczne dla klientów. Jak dla mnie, sklep jest rewelacyjny, w swojej kategorii.
Choć przemieszczanie się między ofertami sprzedażowymi to coś w rodzaju labiryntu, to jednak lubię tu czasem zrobić zakupy. Sklep mieści się w hali/poczekalni dawnego dworca PKP, aktualnie budynku wykorzystywanego, m.in. przez PKS i dlatego pomieszczenie handlowe jest przechodnim lokalem. Można tu kupić wiele, różnorodnych produktów (m.in. kwiaty, pieczywo, słodycze, papierosy, prasę, znicze). Starsza pani jest bardzo miła kobietą, podobnie jak młodsze pracownice. Większy zakup skutkuje drobnym gratisem/prezentem (batonik, czekolada lub zapalniczka), co nie jest powszechne na naszym rynku, ale jakże sympatyczne. Obsługa jest pełna taktu i kultury, przyjemnie jest zajrzeć tu, czasami.
Jednostkowe pojęcie ”volt” towarzyszy ludziom, niemal w każdym aspekcie codzienności, aczkolwiek nie każdy ma świadomość tego faktu. Dzisiejsze Google dostarcza/poszerza tę wiedzę, dzięki połyskującej metalicznym blaskiem, grafice Doodle. 270 rocznica urodzin Aleksandra Volta jest akuratną datą, aby przypomnieć w Internecie tę ważną postać fizyka, którego spuścizna elektryczna jest do dziś wykorzystywana – elektroskopy czy kondensatory, że o tzw. ogniwie Volty nie wspomnę, które połyskuje w centralnym miejscu grafiki i jest powszechnie stosowane. Google, jako skarbnica wiedzy, dzieli się nią przy każdej, znaczącej okazji/okoliczności. Bez tej wyszukiwarki, współczesne społeczeństwo byłoby ubogie. Zastosowane narzędzia pozwalają na szybką realizację oczekiwanych zamierzeń informacyjnych z każdej dziedziny. Z Google można podróżować, uczyć się, sprawdzić co słychać w gospodarce czy polityce, bo wyszukiwarka daje szerokie możliwości wykorzystania.
Całkiem niezłą, choć niezachwycającą ofertę przedłużenia umowy przedstawiła mi pani Katarzyna z T-Mobile, dzwoniąc do mnie 16 lutego. Ale nie od razu, lecz dopiero w 2-gim podejściu, po tym, jak stwierdziłam, że znacznie atrakcyjniejsze warunki otrzymałam w zeszłym tygodniu u innego operatora, gdzie także jestem klientem. Co więcej, był to nie tylko obniżony abonament wraz z dodatkami, ale także aparat komórkowy, jakiego T-Mobile nie miało w ofercie, jeszcze – co z przykrością oznajmiła pani Katarzyna. Jednak zapewniła, że z pewnością w krótkim czasie się on pojawi. Tak sobie myślę, że przy dość atrakcyjnej ofercie abonamentowej, T-Mobile wyzbywa się aparatów, które należą do nieco przestarzałych na rynku. Nie jest to miłe dla wieloletniego klienta, a takim jestem od czasów, gdy powstała ERA, która aktualnie nosi miano T-Mobile. Znacznie krócej jestem klientem Orange, gdzie kilka dni wcześniej, też przedłużałam umowę. Rozmowa była grzeczna, taktowna i przyjemna, ale oferta mnie nie zainteresowała, wspomniałam nawet o zamiarze rezygnacji z ich usług, pani Katarzyna obiecała odezwać się jeszcze, gdy w ofercie pojawi się coś nowego. Pożyjemy, zobaczymy, na razie nie zachwyciła mnie, przedstawiona propozycja, choć nie była zła.
Choć rzadziej, niż kiedyś zamieszczam opinie o tym sklepie EKO, jestem w nim bardzo często. To jeden z tych sklepów, gdzie lubię robić zakupy, choć nie wszystkie ceny są atrakcyjnie niskie, najczęściej kupuję te artykuły, które są mi potrzebne i miło, gdy trafię na ceny promocyjne. Niewątpliwym atutem sklepu jest profesjonalna obsługa, której przyjazne usposobienie i uczynność względem klientów, mogą stanowić przykład/wzorzec, w jakości. Myślę, że zadowolony klient to dla EKO priorytet, przynajmniej takie odnoszę wrażenie. W sklepie zawsze panuje ład handlowy, jest czysto, przestronnie i są przejrzyście prezentowane artykuły, uporządkowane asortymentami. W piątek, 13-go robiłam większe zakupy, znów jest nowa zabawa z punktami, w której nagrodą jest srebrna biżuteria. EKO stara się zachęcać tym klientów, do regularnych zakupów - nie stracić aktualnych i zyskać nowych. Całkiem dobrze pomyślany marketing.
Zmiany, nowości w wyposażeniu sklepu, bardzo pozytywnie wpłynęły na wygląd placówki. W miejsce regału z boksami na drobne pieczywo, pojawiła się przeszklona szafa, co dodało uroku i zwiększono wybór – pojawiły się francuskie wypieki, choć w tym sklepie nie ma pieca, zapewne otrzymują wyroby z drugiej Biedronki, która mieści się w miasteczku. Poza tym, w przedsionku jest też regał dla klientów z zamykanymi szafkami na zakupy, zrobione w innym sklepie. Nie bywam codziennie tutaj, więc zmiany zauważyłam wieczorem 13 II, a w sklepie panował porządek, w każdym aspekcie znaczenia. Personel uczynny i grzeczny, organizacja handlowa pozwalała na sprawną realizację zamiarów zakupowych, a zaproszenie na ponowną wizytę, było miłym, choć standardowym aspektem końcowej obsługi.
Bardzo rzadko się zdarza, abym tego samego dnia była klientem placówek tej samej sieci. W dniu 13 lutego tak było, bo najpierw, z rana gościliśmy w takim samym barze na MOP Wysoka, a po południu byliśmy klientami na MOP Proboszczowice, również przy A4. Tu byliśmy po raz pierwszy, a z racji przejazdu/powrotu z wycieczki prywatnej, wstąpiliśmy tutaj, aby zjeść coś obiadowego. Wcześnie widzieliśmy ofertę dnia w bardzo atrakcyjnej cenie, więc tutaj postanowiliśmy sprawdzić. Zestaw z rosołem i kotletem schabowym za niespełna 17 zł, można nazwać atrakcją, zwłaszcza przy autostradzie, gdzie o konkurencji, raczej nie ma mowy. Polecam, sprawdziliśmy, zestaw fantastyczny smakowo, a kotlet, niemal ”niebo w gębie”, zaczęłam się zastanawiać, w jaki sposób smażony, że panierka była sfałdowana, lekko chrupiąca i całość smakowała, jak rzadko. Profesjonalna obsługa, krótki czas realizacji zamówienia i dodatkowy atut – można zapłacić KK, tego na MOP Chechło nie ma. Lokal podobnie wyglądał, co do kolorystyki i wyposażenia, małe różnice w szczegółach –układ wewnętrzny, a audycja telewizyjna wypełnia czas pobytu. Myślę, że jeszcze nie raz tu wstąpimy.
Niewielka stacja paliw przy drodze nr 52, gdzie zatrzymaliśmy się, aby skorzystać z niektórych ofert dla podróżnych, a w szczególności – gorąca kawa na drogę. O wejścia można było usłyszeć słowa powitania od uśmiechniętej pani Bożeny, pracownicy rozmownej, która do kawy dołączyła pączka gratis i doliczyła za niego punkt Vitay. To miła niespodzianka punktowa – nie płacić za dodatek i otrzymać punkty. W swej przychylności, pracownica napomknęła też, jak obsłużyć automat kawowy, aby napełnić mega-kawę, bo jest tu mniejsza wersja kawiarki. Budynek Orlenu to takie, jakby 2 w 1. Na wprost wejścia znajdują się toalety, na prawo jest sklep/kasa Orlenu a na lewo restauracja, raczej nie Orlen-owska, na ”rzut” oka w przelocie wejścia (nie ta kolorystyka) do sklepu Orlenu. Nie korzystaliśmy z niej, więc dokładnie nie wiem. Niewielki lokal Orlenu jest zaaranżowany tak, aby klient miał przejrzystą widoczność ofert handlowych i swobodę przemieszczania. Bardo miła, sprawna obsługa w otoczeniu ładu i porządku (13 lutego).
Będąc w Wadowicach i nie kupić ”niebiańskich kremówek papieskich” mogłoby być nadużyciem, a przynajmniej ”fo pa”, dlatego poszliśmy do tej cukierni w pobliżu Bazyliki, w której kiedyś już kupowałam ten wyrób. Niewielki sklepik z miejscowymi wypiekami, bardzo miła i grzeczna obsługa, a do zakupu 4 kremówek, 5-tą dołączano gratis, o czym informowano już na tablicy przy wejściu. Poprosiłam o zestaw kremówek, pracownica wiedziała, o co chodzi, zapakowała wygodnie do transportu w pojemnik w firmowymi nadrukami. Była miła i uśmiechnięta ze słowami kultury grzecznościowej na ustach. W tej niewielkiej cukierence jest też miejsce na stoliki, można też napić się kawy, zjeść ciastko na miejscu. Wybór ciastkarski był różnorodny w dniu 13 lutego, wszystko smakowicie wyglądało, więc nie można było się oprzeć pokusie, dokupienia innych smakołyków.
13-go lutego wybraliśmy się do Wadowic, rodzinnego miasta kardynała Karola Wojtyły, znamienitego Polaka papieża Jana Pawła II i patrona tego miasta. Bazylika pod wezwaniem NMP sprawuje kult św. JP II i jest tu m.in. kaplica mu poświęcona. Przed wejściem do Bazyliki jest wmurowana duża tablica, poświęcona ważniejszym wydarzeniom związanym z JP II, ale także mała tablica poświęcona H. Sienkiewiczowi. Nad wejściem ”góruje” obraz JP II, a wewnątrz można było zobaczyć piękne zdobienia, przystrojone ołtarze i tablice upamiętniające lokalnych duchownych. Na drzwiach wejściowych umieszczono informacje/zaproszenia na organizowane, w najbliższym czasie, pielgrzymki. W ciszy, zadumie można było poczytać informacje o przeszłości na zamieszczonych tablicach, zmówić modlitwę, a jeśli ktoś miałby problem z własną interpretacją, mógł skorzystać z zamieszczonych tekstów. Na karteczkach przy kaplicy JP II, można było wyrazić własne prośby/podziękowania i umieścić w w urnie, natomiast w kaplicy była wyłożona księga pamiątkowa, gdzie można było dokonać wpisu z odwiedzin. Byliśmy tutaj niespełna rok temu i, zapewne, jeszcze tu wrócimy.
Dla mojego męża, miłośnika rosołu z makaronem, nie ma znaczenia pora dnia, aby go zjeść, więc, chociaż było po 9-tej, zatrzymaliśmy się na ten posiłek na MOP Chechło, aby skorzystać ze sprawdzonej oferty baru Taurus, nie raz już sprawdzanej i bez ”wariacji” cenowej, jak na miejsce lokalizacji (przy A4) i brak innej konkurencji. W dniu 13 lutego obsługiwał młody, elegancki, zadbany i kulturalny mężczyzna (czarna koszulka, przepasany bordowym fartuszkiem). Przez uchylone drzwi zaplecza można było dostrzec kucharkę, odzianą w białą odzież z czepkiem na głowie. W lokalu było czysto, niektóre potrawy prezentowane były w przeszklonych ladach, zarówno te na ciepło, jak i na zimno. Na zamówienie czekaliśmy kilka minut, w tym czasie mogliśmy śledzić program na kanale telewizyjnym, a rosół był parujący.
W celu zapewnienia wyższej jakości usług używamy plików cookies. Kontynuując korzystanie z naszej strony internetowej bez zmiany ustawień prywatności przeglądarki, wyrażasz zgodę na wykorzystywanie ich.