Jest niedziela. W dyżurnej poradni dla dzieci młoda kobieta pyta, jaki lekarz teraz przyjmuje dzieci. Dowiedziawszy się od od innych rodziców, podchodzi do stanowiska rejestracji ii pyta: -Jaki lekarz przyjmuje dziś po południu? Chodzi o pediatrę, oczywiście.- Nie możemy pani powiedzieć - odpowiada jedna z pielęgniarek. -Nie rozumiem... dlaczego pani nie może mi powiedzieć? Nie wiadomo, kto będzie mieć dyżur? - Nie, to nie to, proszę pani. My nie możemy mówić, kto ma dyżur, bo pacjenci wybieraliby sobie lekarza... Tajemnica w tym, że żadna z matek znających tę przychodnię, nie chce korzystać z usług jednej z lekarek, co sprawia, że następny lekarz dyżurny ma nadmiar pacjentów do sbsługi. To jest jedyne uzasadnienie do robienia tajemnicy z tego, jaki lekarz dyżuruje. A mówi się, że pacjent ma prawo wyboru lekarza. Przecież o to chodziło, aby wolny rynek wyeliminował różnych nieudaczników. Czy przychodnia nie powinna w tej sytuacji zmienić lekarza?
Kawiarnię Nad Stawkiem widziałam po raz pierwszy na starej fotografii, która wisiała na ścianie kawiarni "Pożegnanie z Afryką" w Zamościu. To dwa odległe krańce Polski. Z tym większą ciekawością odwiedziłam teraz lokal z fotografii. Wewnątrz ogarnęła mnie atmosfera przedwojennej elegancji, pewnego niepowtarzalnego szyku. Kelner w nieskazitelnie białej koszul, ujmująco grzeczny, uśmiechnięty. Przyjął zamówienie, gdy ja tymczasem mogłam poznawać wnętrze kawiarni. Stoliki były nakryte ładnymi serwetami. W wazonach stały świeże kwiaty. Pachniało dobrą kawą i świeżym ciastem. Wszystko wokół lśniło czystością. Przed wejściem do bufetu muzyk grał na kibordzie i śpiewał, nie fałszując żadnej nuty. Jakaś para tańczyła. Zamówioną kawę "espresso" otrzymałam we właściwej dla tej kawy, malutkiej , eleganckiej filiżance. Lody w szklanym pucharku były ładnie przybrane owocami i listkami świeżej bazylii. Były równie smaczne, jak ładne. A kawa za 7 zł to była prawdziwie, by nie powiedzieć "po włosku" pyszna. Na taką kawę nigdy nie żal mi wyjść. Do takiej kawiarni również.
Podczas pobytu na Kujawach wybrałam się ze znajomymi do Ciechocinka. Dotarliśmy tam około godziny 11. Po podróży chcieliśmy napić się dobrej kawy. W oko wpadła nam "Restauracja Europa Zdrojowa", więc poszliśmy tam na kawę. Na wprost wejścia znajdowała się szatnia a obok niej przejście do toalet. Szatniarz wymiatał z przejścia pety i piasek. Zostawił to zajęcie, by odebrać nasze ubrania. Szatnia była płatna. Zechciałam od razu skorzystać z toalety, płatnej także dla gości lokalu, na co usłyszałam: zaraz, zaraz! ja muszę tam trochę posprzątać... Szatniarz chwycił szczotkę do zamiatania, papier ścierny w rolkach i poszedł sprzątać toaletę. Po kilku minutach wyszedł, zapraszając do korzystania z przybytku. Weszłam a tam brudno, mokro i śmierdząco. Z sedesu nie można skorzystać, bo brudny i zapchany opakowaniami z papieru toaletowego, podłoga pływająca, umywalki w środku nie ma. Jest na zewnątrz. Nie dość tego; nagle zgasło światło... Wyszłam, patrzę a tu wisi kartka:"światło gaśnie samo po dziesięciu minutach". - Czemu w tej toalecie jest tak brudno - pytam. - Bo dopiero sprzątamy po wczorajszym dancingu - odpowiedział szatniarz. - Ale skoro bierzecie pieniądze od swoich gości, to wypadałoby wcześniej posprzątać - upieram się. W tym momencie do szatni wszedł młody, solidnej budowy mężczyzna i mówi: - Nie widzi pani, że tu się pracuje? Chyba pani widzi, że człowiek sprząta... Głos i wygląd miał groźny jak ochroniarz, więc zapłaciłam, ale z babskim uporem dodałam: widzę, widzę - ale to już jedenasta. Można było wcześniej posprzątać...
Znajomi dawno zajęli miejsce przy stoliku, więc udałam się do nich. Człowiek, którego miałam za ochroniarza okazał się barmanem. Inny młody facet, ubrany w prążkowaną koszulę od garnituru,wypuszczoną na spodnie, zamiatał tymczasem podłogę w restauracji. Po chwili zostawił szczotkę przy barze, wziął kilka kart dań i podszedł do naszego stolika przyjąć zamówienie. Poprosiliśmy wszyscy o kawę. Pan sprzątaczka złożył zamówienie u barmana i dalej zamiatał salę. Przy kilku innych stolikach siedzieli goście w ciepłych, wierzchnich okryciach. Wchodzili następni, którzy również nie zostawiali okryć w płatnej szatni. Po kilku minutach sprzątaczka zostawił szczotkę, podszedł do bufetu, postawił na tacy talerzyki, na nich filiżanki z kawą. Sięgnął po łyżeczki i już zamierzał je położyć na talerzykach, kiedy zastanowiłam się półgłosem: ciekawe, czy umyje ręce? No i usłyszał, odłożył łyżeczki i drzwiami obok bufetu wszedł na zaplecze. Po chwili wyszedł, położył łyżeczki na talerzykach i podał nam kawę. - A ręce pan umył? - zapytałam. - Tak, umyłem. Specjalnie poszedłem na zaplecze umyć ręce... - Ale odzieży roboczej pan nie zmienił? - Nie zmieniłem. Robię, co mi każą... Kelner-sprzątaczka wrócił do zamiatania. My do kawy espresso za 7 zł. Była smaczna, ale podana fatalnie, pomijając osobę kelnera. Kawa pachniała z ładnych, firmowych filiżanek ale już talerzyki były od innego kompletu, w innym kolorze, z innego tworzywa, nie pasujące do żadnych filiżanek. To były talerzyki do ciastek...
Na wprost naszego stolika, obok bufetu znajdowała się wnęka z okienkami do wydawania posiłków i do zwrotu brudnych naczyń. We wnęce był także zlew, kasa fiskalna, skrzynki z napojami, brudne szmaty, szczotka do zamiatania, puste butelki i inne przedmioty. Panował tam totalny nieporządek i brak czystości. W oczy rzucały się także brudne, pokryte grubą warstwą kurzu, dekoracyjne listwy na ścianach pod sufitem oraz zasuszone muchy na okiennych parapetach. Zapłaciliśmy rachunek, zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcia lokalu, zapłaciliśmy za szatnię i wzięliśmy kolportowaną tam ulotkę reklamową: "RESTAURACJA EUROPA-ZDROJOWA PRZY DYWANACH KWIATOWYCH Serdecznie zaprasza na: Bezpłatne FajFy (...) DANCINGI (...) Tylko u nas wspaniale się zabawisz przy muzyce (...) Naszym atutem jest niepowtarzalna Staropolska kuchnia i miła obsługa. Śniadania, Obiady, Kolacje Zapraszamy!! Ul. Armii krajowej 4, 87-720 Ciechocinek PRZY DYWANACH KWIATOWYCH Tel: 54 283 23 00". Koniec cytatu. Pisownia jak w oryginale.
Rozpoczęła się promocja XXL. W gazetce informacyjnej o promocjach zainteresowały mnie kurtki "Eko". Miały byc w sprzedazy od 16 lutego. SZukam, szukam, szukam i ...nic. nie ma. Pytam pracownicę działu tekstylnego (na piętrze), gdzie można znaleźć kurtki "Eko"? - Nie ma - pada odpowiedż. - Towar był zamówiony, ale jeszcze nie dorzucili, normalnie... A kiedy dorzucą? - Nie wiadomo. Może jutro, może pojutrze. Kobieta odwróciła się na pięcie i odeszła. Kurtki może będą a może nie... Jak promocja obiecuje, że coś będzie, to promocja obiecuje. I tyle.
Radzę uważać tu na świeżość towarów spożywczych w opakowaniach. 15 lutego, zachęcona ceną, kupiłam tam pączki. Cena: 5,49 za 10 sztuk nadziewanych pączków w opakowaniu. Niestety, w domu, po rozpakowaniu towaru okazało się, że pączki są już niezbyt świeże. Na czerstwe nikt z domowników nie miał ochoty... Podobnie było 12.02.11, gdy kupiłam w Auchan golonkę - w opakowaniu na tacce, za 8.49 za kilogram. "Golonka WP tylna, duża porcja" z datą pakowania 12.02.11, zakupiona tego samego dnia ok. godz. 15.40, po rozpakowaniu w domu ok. godz. 16.20 - okazała się nieświeża. Dokładniej: śmierdząca...Termin do spożycia opiewał na 14 lutego. Dane z etykietki: PL 14310359 WE. "Partia towaru odpowiada dacie zapakowania". Nie uwierzę, że 12 lutego golonka była pakowana, jako świeże mięso. Nie zdążyłaby złapać takiego "zapaszku"...
Warszawski Teatr Capitol występuje wyjazdowo w Zamościu ze sztuką: "Klimakterium". Widownia Zamojskiego Domu Kultury wypełniona po brzegi, choć Capitol gości tu z "Klimakterium" kolejny raz. Cena biletów:75-85 zł. W drugiej minucie sztuki widownia zaczyna rechotać. W trzeciej są juz wybuchy śmiechu i tak już do końca spektaklu. Cała sala bije brawa i śmieje się non stop. Sztuka jest świetna i doskonale grana. Krystyna Sienkiewicz chwilami sama z trudem tłumi śmiech lub smieje się wraz z widzami. Żarty, kuplety, piosenki - wszystko we własciwym czasie, z odpowiednią dozą emocji. Publiczność i aktorzy bawią sie doskonale. Na koniec owacje na stojąco. Co dobre, to po prostu dobre. A ta sztuka była wręcz doskonała pod każdym względem. Zapłaciłam 85 zł a ubawiłam się i uśmiałam jak za 85 tysięcy zł!!!
Przedstawienie "Ferdynand Wspaniały" w Teatrze Bajka, adresowane do dzieci, było zwyczajnie nudne. Zamiast akcji, była mowa lub śpiewanie o akcji jako takiej. Zamiast przygód psa Ferdynanda, była głównie mowa o przygodach. Tekst piosenek był praktycznie niezrozumiały dla maluchów. Nic dziwnego, że poprzedniego dnia o godz. 11 sala świeciła pustkami. We wtorek 8 lutego o godz. 9.30 widownia była pełna ( zapełniło ją kilka wycieczek i jedno z przedszkoli) ale częściowo dzięki temu, że odwołano seans z godz. 12. Dzieciom podobało się najbardziej to, że w teatrze jest dużo... innych dzieci. Na całość wrażeń składały się także: szary, ciemny wystrój widowni, ubogie, bardzo uproszczone dekoracje w postaci makiet kilku budynków, udekorowanych neonami. Na centralnym "budynku" neon był chyba zepsuty, bo nie świecił. Dla dorosłego obserwatora to same przykre wrażenia. Wszystko zbyt szare, zbyt uproszczone, zbyt umowne. Sztuki w tym niewiele. Seans nie wart biletu za 29 zł. Teatr "Bajka" nie ma z bajką nic wspólnego. A szkoda.
12 listopada ok. godz. 15 przyszłam do tego banku założyć konto internetowe. Podpisanie umowy poszło gładko i dość szybko. Pracownica banku poinstruowała mnie, że należy wymyślić sobie czterocyfrowy kod, który będzie niezbędny do pierwszego logowania w PekaoInternet oraz do identyfikacji w serwisie TelePekao. - W ciągu pięciu minut zadzwoni do pani nasz konsultant i poprosi o ten kod, by dokonac autoryzacji... - zapewniła pracownica. Dowiedziałam się także, że w ciągu kilku dni otrzymam pocztą kartę kodów jednorazowych do dokonywania przelewów internetowych.
Czekałam 5-10-15 minut i nic. Cisza. Udałam się więc do sklepu po zakupy niezbyt szczęśliwa. Jeśli bowiem zadzwoni konsultant banku, będę musiała podawać tajny kod w zatłoczonym sklepie, co mogłoby być niebezpieczne. Nikt jednak nie zadzwonił. Ok. godz. 17 wróciłam do banku z informacją, że nadal czekam na telefon, który miał zadzwonić ponad dwie godziny temu. Pracownica( DG), która wcześniej mnie obsługiwała, "przekazała mnie" koleżance, ponieważ chciała wcześniej wyjść do domu. Koleżanka rozpoczęła tymczasem obsługę innej klientki, więc musiałam zaczekać. W tym czasie, na cztery możliwe okienka obsługi klienta, działało tam tylko jedno. Po kilku minutach doczekałam się interwencji w sprawie "telefonu od konsultanta" a po chwili samego telefonu na komórkę. Autoryzacja kodu trwała moment. Zaplanowaną na ten dzień sprawę załatwiłam. Od tamtej chwili czekam na kartę kodów jednorazowych, która miała przyjść pocztą najpóźniej w ciągu siedmiu dni. Tymczasem przyszedł kolejny termin płatności rachunków, których nadal sama nie mogłam uregulować z konta. Pod koniec listopada udałam się więc do banku ze zleceniem stałym. 28 listopada dowiedziałam się, że opłata listopadowego rachunku w ramach zlecenia stałego może nastąpić najwcześniej za trzy dni, czyli już w grudniu. Jeżeli chcę dokonać opłaty od ręki, czyli jeszcze w listopadzie,to tylko w ramach płatnego zlecenia jednorazowego, za które pobrana będzie opłata w wysokości 6 zł. Ponieważ odsetki za spóźnienie zapłaty rachunku są niższe, przystałam na 1 grudnia.
Zlecenia stałe sa realizowane przez ten bank bezpłatnie, natomiast od zleceń przelewu jednorazowych bank pobiera dość wysoką prowizję.Ja złożyłam dwa zlecenia stałe. Drugie dotyczyło opłaty za prąd.Pracownica banku bardzo niechętnie odniosła się do tego zlecenia stałego. Prosiła o podanie jej stałej kwoty opłaty, bo inaczej, jak stwierdziła, będę mogła opłacać te rachunki tylko jako zlecenia jednorazowe, płatne. O innej możliwości realizacji takiego zlecenia stałego, w którym w grę wchodzą różne kwoty, nawet nie wspomniała. Miałam wrażenie, że chce mnie zbyć. Zaproponowałam więc, że zostawię rachunek w banku, by bank dokonywał płatności zgodnie a tym rachunkiem, jak to miało wcześniej miejsce w innej filii banku. Dopiero w tym momencie okazało się, że taka możliwość istnieje i moje zlecenie może być zleceniem stałym...
Tymczasem czas mijał dalej a ja nie otrzymałam karty kodów jednorazowych. 6 grudnia udałam się do banku z interwencją w tej sprawie. Dowiedziałam się dziwnych rzeczy:- brakowało adresu zamieszkania. Jest wprawdzie podany adres stałego zameldowania ale to nie to samo..., inaczej jest to traktowane przez system... karta dla pani jest, tzn została wygenerowana, ale nie została wysłana... no, chocoaż adres do korespondencji tez jest... Ja tę karte usunę i ponownie wyślę zlecenie, ale będzie pani musiała poczekać do siedmiu dni, bo to jest wysyłane zwykłą pocztą.
Zgodziłam się czekać kolejne siedem dni. Do chwili obecnej przesyłka z banku do mnie nie dotarła. Zaznaczam, że Bank Pekao SA dysponuje moimi danymi, w tym adresem, od 1995 r. Wydaje mi się dziś, że o kilka lat za długo...
Po dokonaniu drobnych zakupów, podeszłam do kasy nr 2 aby zapłacić. Kasjerka zapytała, czy mam drobne, bowiem rachunek wynosił zaledwie 12,83 zł. Okazało się, że nie mam tyle drobnych, więc podałam pani 5 zł i banknot 20 zł. Kasjerka policzyła szybko i wydała mi resztę 2,17 zł. Poprosiłam o "jeszcze 10 zł". Kasjerka żachnęła się, twierdząc, że podałam jej banknot 10 zł. Każda z nas obstawała przy swoim, więc poprosiłam o sprawdzenie kasy. Kobieta zadzwoniła po kierowniczkę zmiany, ta zabrała kasę i udałyśmy się do biura na zapleczu. Po przeliczeniu pieniędzy okazało się, że w kasie jest o 10 zł za dużo.Także nagranie z monitoringu, choć bardzo niewyraźne, pokazywało inne miejsce wkładania banknotu, niż przegródka z dziesięciozłotówkami. Otrzymałam zwrot pieniędzy i słowo"przepraszam" od kasjerki. Nie bardzo wierzę, że mogła tak pomylić banknoty 10-cio i 20-to złotowy. Mają nie tylko inny nominał, ale i zupełnie inny kolor. Na szczęście była ta możliwość sprawdzenia (policzenia) kasy, co jest bardzo ważne w sytuacji, gdy podejrzewamy, że ktoś chce nas oszukać. Bardzo cenię także to, że kierowniczka zmiany policzyła kasę uczciwie i dołożyła staranności, by sprawę wyjaśnić rzetelnie. Niestety, bardzo złe wrażenie zrobiło na mnie samo ciasne biuro, służące jednocześnie za punkt monitorowania sklepu. Nie podobał mi się też sposób traktowania klienta w samym biurze. Stałam tam z zakupami, zmęczona. Nie zaproponowano mi nawet, abym usiadła na czas liczenia kasy. Brakowało dla mnie krzesła podczas, gdy wszyscy pozostali uczestnicy zajścia siedzieli.
W celu zapewnienia wyższej jakości usług używamy plików cookies. Kontynuując korzystanie z naszej strony internetowej bez zmiany ustawień prywatności przeglądarki, wyrażasz zgodę na wykorzystywanie ich.