Wybrałam się na seans pt. "Czarny łabędź" na 18.45. Uprzednio zarezerwowałam bilety przez Internet oraz wysłałam smsa do Orange celem uzyskania dwóch biletów w cenie jednego. Przyznam szczerze, że nie podoba mi się, iż aby odebrać zarezerwowany bilet trzeba być pół godziny przez czasem. Wiem, że kino nie podchodzi do tego tak rygorystycznie, jednak prowadzi to do tego, że człowiek potem siedzi ponad pół godziny na kanapach i po prostu się nudzi. Miło byłoby skrócić ten czas, np. do minimum dwadzieścia minut przed seansem. To rzecz jasna, tylko małe życzenie z mojej strony.
Kupując bilet zauważyłam, że wszystkie kasy były czynne ze względu na dość dużą liczbę klientów. Po odczekaniu na kanapie i okazaniu biletu bardzo miłej obsłudze weszłyśmy do przestronnej, ładnej, czystej sali z wygodnymi krzesłami i obejrzałyśmy film, który nawiasem mówiąc, również nam się podobał.
Ceny biletów są co prawda dość zaporowe, jednak w środy można się przejść. A więc, polecam.
Do tej piekarni często wstępuję gdy jestem na starówce, najczęściej po drobiazgi, typu drożdżówka, pizzerka, itp. Niestety opisane tu wydarzenie sprawiło, że mniej przychylnym okiem na nią patrzę.
Weszłam po serową bułkę. Podpisana była inaczej (chyba bułka kukurydziana, nie pamiętam już), więc poprosiłam o nią nazwą, którą była oznaczona. Ekspedientka skasowała mnie i podała... całkiem inną bułkę, bardziej twardą. Nie robiłabym problemów, ale nie mogę jeść twardych rzeczy, więc grzecznie wyjaśniłam, że pomyliły mi się nazwy i czy mogłabym zamienić tę bułkę na tą, którą chciałam. Niestety, ekspedientka bardzo niemiłym tonem powiedziała, że na każdą bułkę jest zupełnie inny kod i ona nie zamieni.Wtedy i ja przestałam się uśmiechać i wyjaśniłam, że poprosiłam o tę bułkę, bo była ona źle podpisana. Podpis wyraźnie sugerował, że jest to ta bułka, a dostałam taką, która leżała gdzie indziej i była podpisana inaczej. Rozumiem, gdyby była to podrzędna piekarenka, ale tutejsze ceny i wygląd wyraźnie wskazują na fakt, iż piekarnia ma wysokie aspiracje.
Skończyło się na tym, że pani kasjerka z wielką łaską wymieniła mi bułki, jednak jeszcze po wyjściu widziałam przez szybę, jak obgaduje mnie z inną kasjerką. Było to przykre, gdyż również wolałabym załatwić tę sprawę dużo grzeczniej, a przecież z pewnością w sklepie był ktoś, kto umie wycofać kod z kasy.
Galeria Tarnovia znana mi jest właściwie tylko z akcji "Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy". Nie miałam okazji sprawdzić jej osobiście, mimo że przynależność tegoż obiektu do tak szlachetnej akcji sprawiła, że pomyślałam o niej ciepło. Nie tylko ja.
Akcja polegała na tym,że na Facebooku trzeba było "polubić" profil galerii, a za każdego fana dawała ona 5 zł. Pomysł był świetny, toteż włączyłam się do akcji, mało tego, polecałam ją wielu znajomym, niejako promując nie tylko akcję, ale i robiąc przecież reklamę galerii. Nie za darmo, myślałam, że Tarnovia przekaże "za mnie" określoną sumę.
Niestety, moje nadzieje, jak i nadzieje wielu innych osób okazały się złudne. Dziś podano informację, że galeria nie ma takich środków finansowych, a liczba fanów przeszła ich oczekiwania, więc płacić będą tylko za fanów pochodzących z Tarnowa i okolic. Czyli po rozpromowaniu galerii ta wycięła taki numer.
Dziwi mnie, że kierownictwo galerii nie przewidziało zawczasu takiej sytuacji. Nie wiedzą jaka jest moc Internetu? Nie mogli po prostu dać mniejszej gwarantowanej sumy, jak np. 5 zł? Ja w każdym razie wycofałam się z akcji i żałuję, że w ogóle do niej przystąpiłam.
Nie daję -5 tylko dlatego, że galeria jednak przekazuje jakieś pieniądze, a więc chce pomóc. Szkoda, że dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane.
Jako że wyprzedaże się zaczęły, postanowiłam sprawić sobie nowy stanik. W sklepie było trochę osób, jednak towar wyglądał dobrze, był ładnie porozwieszany, bez żadnego bałaganu, Poszłam do przymierzalni, niestety, nie mogłam dojść do tego, gdzie zapalić światło, gdyż w środku przymierzalni był tylko guzik "ściemnianie" oraz "wezwij personel" (??), musiałam więc przebierać się pewnym półmroku.
Najgorsze jednak przyszło potem. Pełna zaufania w to, że gdy klientki są dwie i sprzedawczynie również dwie, wszystko pójdzie szybko i łatwo, stanęłam w kolejce. Rozumiem rzecz jasna, że z dwóch klientek zrobiło się pięć, bo jedna pani miała rzeczy swojej córki i kogoś jeszcze, ale to, że w międzyczasie chyba z pięć minut wybierały sobie prezent, a kobieta w tym czasie nie mogła mnie obsłużyć, z kolei druga walczyła z kasą, która coś jej nawalała, tego nie zrozumiem. Powiem szczerze, że gdybym się tak nie uparła na ten właśnie model, pewnie wkurzona odwiesiłabym go na wieszak i wyszła. Czekałam naprawdę długo na to, aż mnie skasują.
Wybrałam się do Galerii Bałtyckiej celem nabycia spodni. Jednym z pierwszych sklepów, które odwiedziłam była właśnie Bershka. Jako że właśnie zaczęły się wyprzedaże, ubrania były w nieładzie, nie wiadomo było, co gdzie leży i gdzie się zaczyna kolekcja nowa, gdzie jest stara, gdzie kolekcja damska, a gdzie męska. Wzięłam parę spodni i udałam się do przymierzalni. Tam dostałam numerek. Nie rozumiem idei numerków, gdyż i tak ludzie donoszą i odnoszą rzeczy i na końcu przymierzania mają ich całkiem inną ilość, niż na początku. Okazało się, że spodnie leżą dobrze, a na dodatek są całkiem dobrej jakości, po niskiej cenie (wyprzedaże), więc zdecydowałam się na nie.
Przy kasie była kolejka na jakieś pięć osób i tylko jedna kasjerka. Mimo to nie czekałam jakoś strasznie długo i po kilku minutach zostałam obsłużona. Niestety, nie usłyszałam "dzień dobry".
In Medio jest salonikiem prasowym połączonym z kawiarnią, w której można zjeść deser lodowy, ciasto, zapiekankę oraz wypić kawę w przerwie między kolejnymi zakupami. Ceny są dosyć atrakcyjne, a wydzielony lokalik dość ładny i czysty, nie mówiąc o widoku z balkonu na całą galerię oraz ludzi robiących zakupy, toteż skuszeni udaliśmy się odpocząć chwilę przy kawie i ciastku.
Składanie zamówienia trwało dość długo, gdyż kasjerka była chyba nowa i nie znała dobrze kodów. Każdą rzecz konsultowała z kierowniczką, przy czym nie była niemiła, a takie zachowanie uważam w pierwszych dniach pracy za zrozumiałe. Jakiś czas później dostaliśmy wszystko podane do stolika, choć kasjerka nie była pewna, czy zapiekanka jest dla jednej, czy dwóch osób.
Weszłam do sklepu chcąc kupić sobie jakieś spodnie. Ubrania były ułożone dosyć ładnie, zważywszy że są już dość duże przeceny i dużo towaru leży na wierzchu. Wzięłam do przymierzalni dwie pary spodni i dwa swetry, przed przymierzalnią sprzedawczyni wręczyła mi numerek z ilością ubrań. Uważam to za dziwne, gdyż mnóstwo osób idzie na zakupy z kimś, kto donosi ubrania do przymierzalni, odnosi inne, niepasujące, więc bilans przy wyjściu jest całkiem inny, niż przy wejściu do przymierzalni. Panował tam zresztą mały bałagan spowodowany leżącymi odciętymi metkami. Zdziwiło mnie to, bo reszta sklepu była dość czysta.
Zdecydowałam się na sweter, z którym poszłam do kasy. Kolejka nie była duża, zostałam dość szybko obsłużona, niestety bez choćby zwyczajowego "dzień dobry". Nie nawiązano ze mną również kontaktu wzrokowego.
W przyszłości mogłabym wybrać ten sklep ze względu na ceny i fakt, że niektóre ubrania są nawet ciekawe. Jednak dość dużym minusem są kasjerki oraz bałagan w przymierzalniach.
Wybrałam się do tego sklepu po poranne zakupy. Mieści się on tuż przy szkole i obok kilku bloków, jednak o tej porze nie ma tam raczej kolejek. Tak było tym razem. Niestety, trudno tu przejść do regałów, jeśli przykładowo ma się wózek z dzieckiem, gdyż sklep jest mały i przejścia są ciasne. Myślę jednak, że żaden niepełnosprawny na wózku ani też matka z dzieckiem nie poważyłaby się na odwiedzenie tego sklepu ze względu na bardzo śliskie schody (rozumiem, że jest mróz, jednak chyba warto byłoby je czymś posypać?)z którymi nawet ja miałam problem oraz brak wjazdu dla wózków.
Ceny w sklepie są umiarkowane, można tu znaleźć kilka ciekawych produktów mimo małej powierzchni. Niestety, odniosłam wrażenie, że sprzedawczynie były dość oschłe. Nie usłyszałam "dzień dobry" ani nic takiego, oprócz podanej mi ceny towarów, a gdy wróciłam i z uśmiechem powiedziałam, że chciałabym coś jeszcze, odniosłam wręcz wrażenie, jakbym się naprzykrzała. Może to tylko moje wrażenie albo też zmęczenie sprzedawczyni, jednak może warto od czasu do czasu się uśmiechnąć?
Ta filia Polo Marketu jest nieduża, ale dobrze urządzona. Położona z boku, więc raczej nie ma tu ścisku i długich kolejek. Co za tym idzie, nie jest też brudno, zaraz przy wejściu mamy stoisko z warzywami i owocami, następnie inne produkty. Ich cena jest dość niska, co jeszcze mocniej zachęca nas do zakupów w tym sklepie oraz ponownego odwiedzenia.
Kasjerki również są dosyć miłe i w starają się pracować w miarę sprawnie i szybko. Co jednak dziwi, to niezbyt pomyślane przejście, za kasą znajdują się jeszcze produkty i żeby je wziąć, trzeba minąć kasy i skierować się właściwie do wejścia, co może rodzić podejrzenie kradzieży i niemiłe samopoczucie klienta. Drugą rzeczą, która mi się tu nie podoba są małe kasy oraz brak miejsca na skasowane już produkty. Jak wiadomo, klient najczęściej najpierw płaci, a potem pakuje zakupy do siatki. Tu musi się nieźle nagimnastykować, gdyż ledwo kasjerka skasuje jego zakupy i weźmie pieniądze, już na jego zakupach lądują zakupy drugiego klienta. Co jeśli towary obydwu są do siebie podobne? Powstaje niezły bałagan. Dobrze byłoby wziąć to pod rozwagę.
"Lenarcik" jest mi znany ze względu na swoją jakość, za którą warto czasem zapłacić więcej. Zwłaszcza w przypadku czegoś nieraz tak niskiej jakości, jak mięso i wędliny. Dziś również wybrałam się do tego sklepu. Niestety, mimo dość małej kolejki czekałam dość długo, gdyż sprzedawczyni była tylko jedna, w dodatku zajęta, dyktowaniem przez telefon jakichś szczegółów dotyczących towaru. Zajęło jej to z pięć minut, a weszłam w trakcie rozmowy, więc nie wiem, ile rozmawiała. Rozumiem, że trzeba to zrobić, ale chyba można jakoś pod koniec, gdy klientów jest mniej i nie przeszkadza to aż tak bardzo. Jeden z panów stojących w kolejce po kilku znaczących chrząknięciach wyszedł zdenerwowany ze sklepu, ja zresztą miałam ochotę zrobić to samo. Było to o tyle dziwne, że z tego co wiem, sklep ten nie jest jakoś strasznie oblegany, a więc klientów powinno traktować się trochę lepiej.
Bar mleczny "Małgośka" jest jednym z niewielu tego typu w mieście (jak i w Polsce), gdzie za mniej niż 10 złotych zjemy solidny obiad. Czy smaczny? Niestety, to zależy już od dnia wizyty oraz zamówionej potrawy.
Wystrój typowy dla barów mlecznych- stoliki kilkuosobowe, kafelki na ścianach i podłodze, raczej bez ozdób. Tu się je i odchodzi, nie przychodzi na kilka godzin. Niestety, z brakiem estetyki idzie również nieporządek w postaci nieposprzątanych stolików i brudnych podłóg. Panie przyjmujące zamówienia są w miarę miłe, doradzą również, co można i warto zjeść danego dnia, zwłaszcza że często brakuje pozycji z menu i trzeba na szybko podejmować decyzję, co warto zjeść.
Dziś zamówiłam sobie pierogi z twarogiem polane masłem. Porcja pierogów kosztowała coś około 6 złotych i wcale nie była mała, do tego naprawdę pyszna. Nie było też tłoku, gdyż przyszłam przed typową porą obiadową. Zresztą poza sezonem jest to raczej spokojne miejsce.
Udałam się do sklepu zoologicznego w celu zakupienia karmy dla kota. Sklep ten jest małych rozmiarów, właściwie nie ma tam zwierząt, a jedynie różnego rodzaju karmy, pogryzki, domki, drapaki i inne przedmioty przeznaczone dla różnych domowych pupili. Panuje tam porządek, wszystko jest poukładane na półkach lub podłodze, podłogi i witryny są czyste, a sprzedawcy, choć z początku niezbyt rozmowni i nie narzucający się, po zapytaniu o dany produkt służą pomocą.
Niestety, ceny są średnie, zważywszy że karma, którą kupiłam, była na kilogramy i podawana w plastikowej siateczce, a nie sprzedawana w firmowym opakowaniu, a kosztowała właściwie tyle samo. Z tego co widziałam, inne produkty również nie powalały cenowo.
Wejście do sklepu jest dość wąskie, podobnie jak i przejścia między wieszakami, jednak sklep wygląda dość czysto, ekspedientki sprzątają na bieżąco i panuje tam ład i porządek. Ubrania również wiszą równo na wieszakach, porozdzielane według określonego porządku. Można tutaj znaleźć odzież ładną i w naprawdę atrakcyjnej cenie.
Co zazgrzytało podczas wizyty to ekspedientki (w tym jedna blondynka), głośno omawiające naprawdę prywatne sprawy. Aż dziwnie się czułam, słysząc o ich sprawach. Nie mówię, że pracownice nie mogły uciąć sobie pogawędki, ale nie byłam wtedy jedyną klientką w sklepie, więc ze względu na nas mogły czynić to nieco ciszej. To właściwie jedyne większe zastrzeżenie do tego sklepu.
Jeśli chodzi o koszyki na towary, czasem są one przed wejściem na halę, a innym razem już na hali. Jeśli więc zorientowałeś się po wejściu na sklep, że koszyki tym razem są przed wejściem, masz mały problem. Do czystości nie mam poważnych zastrzeżeń, chociaż gdzieniegdzie widać poprzewracane butelki wody mineralnej i innych produktów. Sklep ten jest dość duży, towary są tanie, więc opłaca się przyjść na większe i tańsze zakupy.
Minusem są dość duże kolejki, chociaż często otwarte są prawie wszystkie kasy, trzeba często odstać kilka minut. Kasjerki dość miłe i uprzejme, chociaż nie rozumiem, dlaczego ubiera się je w tak bezkształtne bluzy. Plusem również jest fakt że są tu dostępne bezpłatne jednorazówki.
Bar znajduje się w bibliotece UMK i jest to coś w rodzaju baru mlecznego, gdzie studenci mogą w przystępnej cenie zjeść w miarę domowy obiad.Właściciel stojący za ladą to dość ciekawa persona, lubi rozmowę z klientami i lekko cięty dowcip.
Jedzenie jest dość smaczne, duże porcje za naprawdę niewysoką cenę. Do tego stoliki a'la bar mleczny sprzyjają nowym znajomościom, jest to również dobre miejsce na spotkanie się w czasie "okienka" między zajęciami. Minusem jest niestety estetyka, podłoga była niepozamiatana, stoliki również czasem nie są wytarte. Kolejnym, na który bar niestety nie ma większego wpływu, są odgłosy wiercenia dobiegające z remontowanej biblioteki.
Przed wizytą próbowałam zamówić dzień wcześniej książki z katalogu bibliotecznego. Było to ciężkie, gdyż co chwilę zostawałam wylogowywana, a często byłam dość daleko wyszukiwaniu i żeby wrócić do tego, co skończyłam, musiałabym długo siedzieć. To nie nastroiło mnie pozytywnie do wizyty, jednak w końcu znalazłam to, co chciałam i mogłam udać się do biblioteki.
Przed wejściem zależy zostawić kurtkę w szatni, a inne rzeczy w szafce, jednak ze względu na remonty i tak komplikujące korzystanie z biblioteki, jest to zniesione. Bez żadnych problemów oddałam i wypożyczyłam potrzebne książki. Dodam, że kolejki są rozładowywane dość szybko, gdyż przy stanowiskach jest często nawet troje bibliotekarzy.
Polo Market kojarzy mi się z brudem i ciasnymi przejściami, przez które bardziej puszyści mogą mieć problem z przeciśnięciem się. Tutaj jednak tak nie ma, półki rozstawione są dość szeroko. Gdy weszłam do środka, podłogi były w miarę czyste, a towary ustawione porządnie i łatwe do znalezienia. Kolejka do kasy również nie była oszałamiająca, toteż dość szybko zrobiłam potrzebne zakupy. Zostawiony przeze mnie koszyk został prawie od razu przestawiony przez ochroniarza.
Do Taniej książki udałam się celem zakupienia sztywnych książek dla dzieci na prezent świąteczny dla dzieci z mojej rodziny. Książki ułożone są dość schludnie, mimo że jest ich dużo, nie ma bałaganu i łatwo znaleźć to, czego się szuka. Można też zawsze zapytać się sprzedawcy, który uprzejmie doradzi przy zakupie. Sama księgarnia jest dość czysta, choć przeszkadza nieco wielki stół na środku, który sprawia, że w przejściu zmieści się tylko jedna osoba. Jeśli więc panuje większy ruch, trudno skupić się na zakupach.
Po wybraniu książeczek udałam się do kasy. Książki były naprawdę tanie, przy czym z okazji Mikołajek dostałam miły prezent w postaci łakocia. Bardzo miły gest.
Udałam się do tej restauracji po raz kolejny. Zawsze wychodziłam z niej zadowolona i tym razem też tak było. Przywitała nas kelnerka, zapytała, czy jesteśmy tutaj po raz pierwszy i objaśniła zasady: każdy płaci 15 złotych i je ile chce, dodatkowo płatne są napoje i desery.
Na początek dostaliśmy spaghetti z sosem pomidorowym, następnie zabraliśmy się za jedzenie ze szwedzkiego stołu. A było w czym wybierać: pizze różnego rodzaju, każda z innymi dodatkami (twaróg, pomidory, oliwki...), zupa oraz sałatki i surówki.
Siedzieliśmy tak około dwóch godzin i nie przeszkadzał nikomu nawet płacz mojego brata w wieku niemowlęcym. Każdy mógł najeść się do syta smacznym i dobrym jadłem. Polecam!
Właśnie wróciłam z zakupów w Polo Markecie. Właściwie ledwo tam weszłam, gdyż podłogi były bardzo śliskie i brudne, jakby nikt tam jeszcze nigdy nie wycierał. Rozumiem, że na dworze mamy śnieg, jednak chyba można przetrzeć mopem podłogę raz na godzinę? Zwłaszcza, że sklep jest mały. Wręcz dużo za mały, między półką zmieści się jedna osoba z koszem lub wózkiem, druga musi się mocno przeciskać albo po prostu poczekać. Mało tego, przejścia te często są zapchane nierozpakowanymi kartonami, dzięki którym przejście staje się wręcz niemożliwe. Matka z dzieckiem w wózku może od razu zapomnieć o zakupach w tym miejscu, zresztą zaraz wybiją jej to z głowy starsze panie, które są chyba najczęstszymi klientkami tego sklepu i nie mają w sobie za grosz kultury, przeciskając się, gdzie się da, jakby była komuna i towaru miało zaraz zabraknąć.
Stanęłam w jedynej czynnej kasie, przede mną przynajmniej pięciu klientów, a jeszcze kasjerka skasowała produkty kobiecie przede mną, wstała i zaczęła układać wózki w przejściu. Dopiero wtedy wróciła i powiedziała jej, ile ma zapłacić. Rozumiem, że wózki były w totalnym nieładzie, ale chyba mógł zrobić to ktoś inny albo też ona mogła zrobić to po tym, jak ta pani zapłaciła? A jeszcze rozzłoszczona oznajmiła, że powinnością klienta jest tak ustawić wózek, żeby nie zawadzał. Cóż, zgadzam się z nią, niemniej jednak chyba nie do niej należała ta kwestia?
Na plus można zapisać jedynie w miarę niskie ceny produktów.
W celu zapewnienia wyższej jakości usług używamy plików cookies. Kontynuując korzystanie z naszej strony internetowej bez zmiany ustawień prywatności przeglądarki, wyrażasz zgodę na wykorzystywanie ich.