W drodze w Bytomia do Katowic postanowiłam zatankować. Jak zazwyczaj kierowałam się ceną paliw i tym, czy stacja należy do znanej sieci. Nie tankuję na mało znanych, pojedynczych stacjach, tylko na stacjach sieciowych, często samoobsługowych. Przejeżdżając przez Zabrze i Bytom porównywałam ceny paliw na stacjach, i wybrałam Bliską, gdzie było najtaniej tego dnia. Podjechałam, zgasiłam silnik, zatankowałam i udałam się do kasy. Zauważyłam, że na stacji było czysto, nigdzie nie leżały papierki i inne śmieci. Pani w kasie-blondynka z rozjaśnianymi włosami, szczupła, ok. 20-24 lat, przywitała się, uśmiechnęła i zapytała, czy będzie faktura, czy paragon. Powiedziałam, że paragon, podałam pani kartę, którą tamta włożyła do terminala i wbiła należność. Wprowadziłam pin, po autoryzacji mogłam zabrać kartę, otrzymałam paragon i zostałam pożegnana przez panią.
Zwykle na stacjach pracownicy proponują jakiś dodatkowy produkt-np. płyn do spryskiwaczy, który akurat by mi się w danej chwili przydał-już spryskiwacze ledwo co psikały, ale zupełnie o tym zapomniałam. Za to obsługa była na prawdę szybka i sprawna-nie było przede mną nikogo, od razu zostałam obsłużona, pani sama wiedziała, które stanowisko. Na stacji w danej chwili był tylko jeden klient, obsługiwany przez inną pracownicę. Jednak jak wychodziłam podjechały dwa inne auta. Wewnątrz również było czysto, artykuły stały i leżały na półkach uporządkowane.
W dniu 27/10/2009 wraz z moim przyszłym mężem udałam się do Ikei, aby kupić łóżko do sypialni, karnisze do 3 pomieszczeń oraz trochę akcesoriów do kuchni.
W pierwszej kolejności poszliśmy na kawę-jestem członkiem Klubu Ikea Family, i od poniedziałku do piątku dla członków tego klubu kawa jest bezpłatna, jest naprawdę pyszna(kawa ze spienionym mlekiem). Do tego wzięliśmy sobie sałatkę z baru sałatkowego oraz mój partner wziął kawę z jabłecznikiem. Obsługa jak zwykle była miła, jednakże przy braniu filiżanek zauważyliśmy, że jednej zmywarka musiała nie domyć-wewnątrz była brzydka żółta plama. Wybraliśmy zatem inną filiżankę.
Po kawie i przekąsce udaliśmy się na zwiedzanie sklepu i zakupy. Podczas zwiedzania znaleźliśmy stolik do kuchni i krzesła, które kupimy w przyszłym miesiącu.
Gdy doszliśmy do działu z wyposażeniem sypialni, znaleźliśmy punkt informacyjny, żeby pracująca tam pani pomogła nam wybrać odpowiedni materac oraz żeby zamówić łóżko, ponieważ nie jest ono dostępne na magazynie dla klientów a jedynie na zamówienie można je odebrać. Przed nami była kolejka 3 osób a właściwie 3 rodzin. Poczekaliśmy kilka minut, po czym stwierdziliśmy że jeszcze się przejdziemy i wrócimy po chwili.
Po kwadransie wróciliśmy, przed nami była już tylko jedna para, poprzedni klient już odchodził od stanowiska info. Para, która była przed nami chciała zamówić łóżko z materacem, którego akurat nie było na stanie, więc pracownica sklepu poinformowała państwa, że w tym tygodniu będzie dostawa materacy i wtedy będą mogli kupić całość, żeby załapać się na promocję(przy jednoczesnym zakupie łóżka i materaca za ramę łóżka płaci się 15% taniej), jednak państwo byli niezadowoleni, ponieważ na stronie była informacja, że jest 15 materacy jeszcze więc na pewno w ciągu jednego dnia, bo sprawdzali dostępność wczoraj, nie sprzedały się wszystkie. Pani spokojnie zaczęła tłumaczyć, że niestety nie są w stanie przewidzieć, ilu klientów będzie kupować dany produkt, dlatego dane prognostyczne podane na stronie nie są pewne, po czym po chwili dalszego sprawdzania poinformowała państwa, że owszem na stronie było podane, że dostępnych jest 15 ale łóżek, a że informacji na temat dostępności materacy nie ma na stronie internetowej, a materacy nigdy też konkretnego rodzaju nie ma w takiej ilości, dlatego też łóżka są w tej chwili, a materace będą do końca tygodnia. Państwo po chwili spierania się z panią z Ikei i zastanowienia, doszli do wniosku, że rzeczywiści była podana liczba łóżek a nie materacy. Przeprosili panią, która przez ponad kwadrans grzecznie i rzetelnie im tłumaczyła, że nie ma w sklepie w danej chwili konkretnego modelu materaca i że będzie on pod koniec tygodnia, jednak nie wcześniej niż w czwartek. Pani nawet dała państwu numer telefonu, żeby za kilka dni zadzwonili i upewnili się, czy materac będzie na nich czekał w sklepie i grzecznie się pożegnała. My natomiast chcieliśmy ten sam model materaca, który był najlepszy, jak pani nam doradziła, więc od razu wzięliśmy numer telefonu, i podziękowaliśmy za obsługę, po czym udaliśmy się na dalsze zakupy. Na kartce z numerami katalogowymi oraz numerem telefonu, którą otrzymaliśmy, jako sprzedawca napisane jest: Beata M. Pani obsługująca nas to szatynka, z włosami do ramion, wzrostu ok. 160cm, szczupła, sympatyczna i uśmiechnięta, ok. 25-28 lat.
Na dole już wybraliśmy sobie zestaw sztućców oraz karnisze z akcesoriami. W kasie przed nami była 1 osoba, ale w międzyczasie zwolniła się inna kasa, więc przeszliśmy tam. Pani szybko skasowała zakupy, przeciągnęła kartę partnerską, pożegnaliśmy się i wyszliśmy. Cała wizyta łącznie z kawą i zwiedzaniem sklepu zajęła prawie 2 godziny.
W sklepie panował porządek, jednak wygląd stanowisk obsługi jest dość ubogi-katalog, informacje o aktualnych ofertach, karteczki na listę zakupów z planem sklepu(nowość, wcześniej trzeba było chodzić i samemu wszystkiego szukać), komputer przy bardzo prostym wysokim biurku oraz krzesło.
Czas obsługi, jeśli się wiedziało, czego mniej więcej się chce-szybki. Pracownicy kompetentni, mili. Nawet podczas wcześniejszych wizyt pracownicy zawsze chętnie pomagali mnie i innym klientom.
Co do oferty sklepu, to jest ona bardzo szeroka, a ceny zróżnicowane, jednak porównując do innych firm z branży jednak nie są wygórowane, a czasami nawet dużo niższe. Minusem może być chwilowy brak na magazynie danej rzeczy, jednak częste dostawy załatwiają ten problem.
Personel zawsze jest schludnie ubrany i zajęty pracą-nigdy się nie zdarzyło, żebym widziała kogoś z pracowników, żeby stał i nic nie robił bądź rozmawiał z inną osobą z obsługi na prywatne tematy.
Po raz kolejny jestem zadowolona z wizyty w sklepie, nawet mimo tego, że w tym tygodniu będę musiała tam pojechać ponownie.
Od pewnego czasu remontujemy mieszkanie i w końcu doszliśmy do takiego etapu, że mogliśmy kupić sprzęt do kuchni i tylko czekać na montaż mebli do zabudowy. W związku z tym zaczęliśmy szukać różnych ofert. Jako że na cały remont wydaliśmy już ponad 40tyś. zł szukaliśmy sklepu, w którym sprzęt będzie można wziąć na raty. Oboje z partnerem pracujemy w systemie zmianowym, więc interesowały nas sklepy, w których sprzęt można zamówić na raty. Nasz wybór padł na EURO RTV AGD, głównie ze względu na ceny i dostępność towarów-można było sprowadzić inne modele z centralnego magazynu lub ze sklepów z całego kraju. W poniedziałek po długim zastanowieniu i porównywaniu różnych marek i modeli w końcu zamówiliśmy interesujący nas sprzęt do sklepu w centrum handlowym Plejada w Bytomiu. W środę sprzęt był gotowy do odbioru więc po pracy wybraliśmy się do sklepu celem załatwienia kredytu ratalnego. Mój partner wziął wcześniej z zakładu pracy zaświadczenie o dochodach, żeby przyspieszyć całą procedurę kredytową.
Cena sprzętu zamawianego przez internet(w kilku przypadkach niższa niż branego bezpośrednio ze sklepu)w sumie wyniosła 7320,75zł łącznie z transportem. W skład zestawu weszły: Lodówka, zmywarka, płyta indukcyjna, piekarnik oraz okap-wszystko do zabudowy.
Po wejściu do sklepu najpierw odebraliśmy listę z rozpiską sprzętu, następnie udaliśmy się do punktu obsługi finansowej, gdzie już na wstępie pojawiły się problemy.
Obsługująca nas pani-blondynka z obrączką, w stroju służbowym, po obejrzeniu zaświadczenia oraz listy ze sprzętem zapytała się, na ile rat chcemy to rozłożyć. My już wcześniej wiedzieliśmy, że chcemy 30 rat-akurat na tę liczbę rat była oferta nieoprocentowanego kredytu, i nie chcemy żadnego ubezpieczenia ani przedłużenia gwarancji-żeby nie ponosić kosztów kredytowania. Pani jednak usilnie chciała nas przekonać do innej ilości rat, np. 10 bądź też 24... Gdy już ustaliliśmy, że interesuje nas tylko i wyłącznie 30 rat pani nas poinformowała, że kredyt owszem jest nieoprocentowany, ale w zamian za to musi być ubezpieczony. Na tą informację mój partner, że wcale nie musi, co nawet jest napisane na tabliczce przy punkcie obsługi finansowej i na stronie sklepu. Pani nadal się upierała, że Lukas Bank, który udziela tego kredytu, wymaga aby był on ubezpieczony. My na to, że to nieprawda, i ubezpieczenie jest dobrowolne, a my go nie chcemy. Po czym pani, że bank nie udziela kredytów nieubezpieczonych. Zażądałam pokazania mi wzoru umowy kredytowej (do którego wglądu ma prawo każdy klient w każdym banku), pani natomiast, że nie ma takiego wzoru i to są poufne dane, i klient ogląda umowę dopiero gdy otrzymuje ją do podpisania. Ja na to że pierwsze słyszę, że pracuję też w pewnym banku i że są to wierutne bzdury, i że niech dobrze sprawdzi lub zapyta koleżanek. I rzeczywiście koleżanka powiedziała, że jest taki wzór, ale musiałaby go długo szukać, więc odpuściłam. Po kilkunastominutowej przepychance pani podała nam ratę kredytu bez ubezpieczenia po czym poinformowała nas, że musimy teraz ok.20 minut poczekać na odpowiedź. Więc poszliśmy na spacer po centrum. W międzyczasie odwiedziliśmy Empik, żeby znaleźć odpowiedni artykuł kodeksu karnego, mówiący o tym, że świadome wprowadzanie w błąd celem osiągnięcia osobistych korzyści, w tym również materialnych, jest karalne.
Po powrocie do sklepu zostaliśmy poproszeni do stanowiska, pani dała nam wydrukowaną umowę, na której rata wynosiła ponad 270 zł! W tym było 999zł ubezpieczenia przez cały okres kredytowania! Rata kredytu, jaką chcieliśmy płacić to ok. 244zł-bez kosztów ubezpieczenia. Widocznie liczyła na to, że jak umowa już wydrukowana, to machniemy na to ręką, jak zapewne część klientów by zrobiła, i podpiszemy taką, jaką ona chciała.
Na nasze pytanie, dlaczego pani wysłała wniosek do sprawdzenia z ubezpieczeniem, pani odpowiedziała, że to bank zmienił. Wtedy my powiedzieliśmy, że takiej umowy nie podpiszemy i prosimy jeszcze raz ją wysłać do sprawdzenia, tym razem bez kosztów ubezpieczenia. A ja poinformowałam panią, że w tym banku nie pracuję od wczoraj i wiem doskonale, że centrala nie ma możliwości zmiany warunków umowy, tylko daje odpowiedź, czy wyraża zgodę na taki kredyt oraz że to, co pani mówi podlega pod odpowiedni paragraf. Pani na to że co my wygadujemy. W tej chwili mój narzeczony nie wytrzymał i kazał pani przeczytać na zaświadczeniu, gdzie pracuje (państwowa instytucja stojąca na straży prawa i porządku w naszym kraju) oraz zastanowić się przez chwilę zanim powie coś jeszcze, bo nie chcemy robić jej problemów, a my doskonale wiemy po co przyszliśmy i z tym na pewno wyjdziemy, i jeśli ona nie udzieli nam takiego kredytu jaki chcemy, to udzieli nam go jej przełożony lub przełożony przełożonego. Pani przez kilka minut wymyślała coraz to inne wersje, w końcu się poddała i ponownie wysłała wniosek do sprawdzenia.
Tym razem siedzieliśmy na ławeczce metr od pani i głośno wyrażaliśmy swoją opinię oraz dyskutowaliśmy różne możliwe scenariusze oraz rozwiązania.
Odpowiedź była po kwadransie, tym razem umowa była skonstruowana tak, jak tego chcieliśmy od początku. Pani tylko miała problem z transportem, i wyborem kilku jego funkcji w systemie. Po rozmowach z koleżanką udało się szczęśliwie ustalić i to.
Ze sklepu wyszliśmy o godz. 20:17, cała wizyta zajęła ponad dwie godziny, z czego większość czasu spędziliśmy domagając się swoich praw i walcząc z panią z obsługi, która widocznie za nieubezpieczone kredyty nie ma prowizji, dlatego kłamie klientów i za wszelką cenę chce wcisnąć ubezpieczenie, jeśli już nie kredytu to przedłużające gwarancję sprzętu. Oboje zostaliśmy potraktowani jak ćwierćinteligenci, pomimo tego, że od razu jasno określiliśmy czego chcemy. Poza tym panie z obsługi ustalają sobie kolejki w obsłudze, były tam trzy pani i obie zgodnie gdy podchodziliśmy do POK-u przekierowały nas akurat do tej osoby.
Wciskanie ubezpieczenia i okłamywanie klientów w jego sprawie jest nagminne w tych właśnie punktach obsługi klienta w sieci danego sklepu-kilka dni po mojej tam niefortunnej wizycie przyszła do mnie do banku pani z pytaniem, czy oby to ubezpieczenie jest naprawdę konieczne, bo niby widziała plakietkę, że nie i w umowie było, że dobrowolne, ale pani z pok-u powiedziała, że inaczej nie dostanie kredytu, na co pani powiedziała, że w takim razie nie chce tego kredytu. Sytuacja opisana przez daną panią miała miejsce w sklepie tej sieci w Zabrzu, w związku z czym uważam, że proceder z wmuszaniem ubezpieczenia jest ogólnokrajowy.
Gdyby pani obsługująca nas wtedy od razu dała spokój podczas pierwszej słownej utarczki zaoszczędzilibyśmy ponad godzinę czasu i nerwów.
Innym osobom udającym się na zakupy do tego sklepu radzę twardo stać przy swoim i nie dać sobie wcisnąć czegoś, czego się nie chce i nie jest to konieczne.
Brałam udział w konkursie dotyczącym budowania nowego banku, a gdy konkurs się zakończył postanowiłam 02.13.2008r. otworzyć konto osobiste, żeby otrzymać nagrodę-100zł, oraz przetestować w praktyce działania banku. Po podpisaniu umowy dostarczonej przez kuriera(09.12.2008) i wizycie w oddziale bankowym(17.12.2008), żeby zmienić konto osobiste na wspólne z moim partnerem, postanowiłam w wolnej chwili, po nie ukrywam-dłuższym czasie, zalogować się do e-banku, sprawdzić stan salda, i zapoznać się z systemem bankowym. Po udanym logowaniu przy pomocy kodu przesłanego sms-em, zmianie obrazka prezentowanego przy logowaniu oraz aktywacji karty płatniczej zaczęło mnie zastanawiać, dlaczego nigdzie nie ma danych mojego partnera. Wyświetlały mi się dwie karty-obie z moim nazwiskiem, natomiast jedna z nich jako użytkownika miała właśnie mojego narzeczonego, przy czyn ja pozostawałam właścicielem karty, a on-tylko użytkownikiem. Mój partner natomiast miał dostęp tylko do jednej karty-swojej, mojej wcale nie widział. Trudno mi określić, czy sytuacja ta wynika z nieprawidłowej zamiany konta osobistego na wspólne czy też system internetowy nie zaczytał jeszcze tych zmian. Z moich doświadczeń z bankowością wynika, że bardziej prawdopodobna jest wersja z nieprawidłowym przekształceniem konta na wspólne, przy którym oboje mielibyśmy takie same prawa, jak to było mówione podczas naszej wizyty w oddziale banku w Zabrzu. Bardzo zastanawiający i budzący moją obawę jest jeszcze jeden fakt-gdy składałam internetowy wniosek o otwarcie ROR-u wybrałam dwa rachunki-konto z lokatą nocną oraz konto oszczędnościowe, przy czym podczas wizyty kuriera podpisałam tylko jedną umowę-o konto z lokatą nocną, w międzyczasie zapoznałam z ofertą banku i doszłam do wniosku, że konto oszczędnościowe nie będzie mi potrzebne. Umowę o konto oszczędnościowe posiadam w dalszym ciągu w dwóch egzemplarzach niepodpisanych przez mnie, gdyż żadnego z nich kurierowi nie oddałam-nie chciałam otwierać dwóch kont. W systemie internetowym figurują natomiast dwa konta-to z lokatą nocną(która nie została otwarta mimo zaznaczenia tego we wniosku, otworzyłam ją dopiero w oddziale bankowym, gdzie również została poinformowana, że dokumenty jeszcze nie dotarły w związku z tym konto oszczędnościowe zostanie automatycznie zamknięte z powodu braku podpisanej przeze mnie umowy). Mój narzeczony po zalogowaniu się ma dostęp tylko do jednego konta-z lokatą nocną, co jest prawidłowe. Dziwna jest jeszcze jedna rzecz-podczas naszych odwiedzin w oddziale w Zabrzu okazało się, że miałam zamiast konta osobistego otwarte konto zakupowe, o którym nie ma nawet wzmianki ani w żadnej z otrzymanych kurierem umów, ani którego nie zaznaczałam składając wniosek internetowy. Dopiero obsługująca nas pani Agata B. zmodyfikowała parametry i zamieniła to konto na konto ROR i dodała wspomnianą już wyżej lokatę nocną.
Przy próbie kolejnego logowania-dnia następnego, kiedy chciała sprawdzić, czy może dane już się zaktualizowały, okazało się, że nie mogę wejść na swoje konto-ciągle wyświetla się komunikat, że hasło jest prawidłowe, a z pewnością jest poprawne-nadałam sobie takie samo hasło jak w innym banku, z tym że w celu sprawdzenia zabezpieczeń nie dostosowałam się do niektórych wymagań odnośnie hasła-w moim haśle nie było żadnej wielkiej litery ani znaku specjalnego, poza tym hasło składało się z więcej niż 10. znaków oraz liter i cyfr. Ogólnie oceniam, że w banku panuje straszny bałagan-najprawdopodobniej nie mieli wszystkiego przygotowanego przez otwarciem, sami pracownicy też nie wiedzą, co można zrobić a czego jeszcze nie.
Moja obserwacja dotyczy składanej reklamacji. Na święta kupiłam dla taty radio cb, jednak po zamontowaniu okazało się, że radio nie działa, nie dało się zmieniać fal ani nie odbierało nic poza szumami mimo dobrej anteny. Podeszłam do lady z zapakowanym w pierwotne opakowanie radiem oraz paragonem, przede mną był obsługiwany klient. Jeden z pracowników był zajęty obsługą klienta, drugi natomiast załatwiał formalności-drukował jakiś dokument i pakował towar. Po 10 minutach czekania powiedziałam sprzedawcy, który wcześniej obsługiwał poprzedniego klienta, co się dzieje. Był to wysoki szczupły mężczyzna, wiek około 30 lat, szatyn. Nr reklamacji 256550. Mężczyzna wcale się nie dopyta, co konkretnie się dzieje, sprawdził dokładnie zawartość pudełka i zaczął wprowadzać dane do komputera, zapytał tylko o moje imię, nazwisko i miasto oraz numer kontaktowy, nie informując mnie przy tym kompletnie o niczym-czy towar zostanie wysłany do serwisu czy też wymieniony oraz jak długo to będzie trwało. Około 15 minut stała i czekałam aż pan skończy wprowadzać dane. W międzyczasie drugi sprzedawca wrócił a obsługujący mnie wydrukował potwierdzenie przyjęcia reklamacji. Sprzedawcy się zamienili, dotychczas obsługujący mnie poszedł na magazyn wydać towar a jego zastępca dopytał mnie o szczegóły, jednak reklamacja była już wydrukowana. W rozmowie wyszło, że ta osoba naprawdę zna się na reklamowanym przeze mnie urządzeniu, podpisałam dokument, otrzymałam oryginał a sprzedawca wziął kopię i poinformował mnie, że reklamacja zostanie rozpatrzona w ciągu 14 dni od chwili otrzymania sprzętu przez serwis, więc w praktyce jakieś 3 tygodnie. Po otrzymaniu dokumentu i informacji się pożegnałam i opuściłam sklep.
W sklepie panował duży ruch, jednak mimo tego towar był porządnie poukładany. Na stoisku z roślinami stało kilka gatunków roślin doniczkowych, przy czym nie były one jasno ocenowane. Na dwóch interesujących mnie brakowało naklejki z kodem, a w pobliżu nie było nikogo z obsługi. W dziale z artykułami spożywczymi porządek, wszystko jasno oznaczone, towary z kodami, pozwalającymi za pomocą czytników poznać cenę. Przy kasie z informacją "do 10 artykułów" jak zwykle klienci z większymi zakupami w koszyku, jednak kasjerka poprosiła o przejście do kasy bez oznaczenia "do 10 artykułów". Kasjerka-pani w wieku ok. 50 lat, bardzo miła, jednak miała problemy z terminalem i musiała prosić o pomoc kasjerkę z kasy obok. Do każdej z czynnych kas kilkuosobowa kolejka.
Po wejściu do sklepu od razu dało się zauważyć brak obsługi na sali oraz bardzo wielu klientów przechadzających się między regałami. Mimo przejścia całego sklepu nie zauważyłam nikogo ze sprzedawców. Trzy osoby znajdowały się przy kasie, dwie zajmowały się nabijaniem towaru i przyjmowaniem należności, trzecia z nich pytała o coś jedną z kasjerek. Nie znalazłam interesujących mnie butów, więc skierowałam się do wyjścia.
Po wejściu do sklepu zaczęłam się przechadzać między regałami w poszukiwaniu ciekawych ubrań. Szukałam odzieży głównie z wyprzedaży, szczególnie zależało mi na spodniach jeansowych. Gdy nie mogłam znaleźć rozmiaru w rozrzuconych w nieładzie przez poprzednich klientów stosach spodni mimo dużego ruchu w sklepie z pomocą przyszła mi sprzedawczyni Ania-to imię z identyfikatora. Włosy ciemny blond, za ramiona, szczupła budowa ciała, średni wzrost i uśmiech na twarzy. Wiek ok 24 lat. Pomogła mi wyszukać dwie pary spodni, który mi się podobały, oraz dobrać sweter. W przymierzalni okazało się jednak, że spodnie źle na mnie leżą i nie odpowiada mi ich krój, a do kasy była spora kolejka, więc zrezygnowałam w tym dniu z zakupów. Gdy odkładałam rzeczy na wieszak obok przebieralni inna sprzedawczyni zaproponowała, że pomoże znaleźć coś innego, a na moją odpowiedź, że dziś już nie mam czasu, zaprosiła mnie ponownie. Ekspedientką przy wieszaku przy przymierzalni była niska brunetka z włosami do ramion, identyfikatora nie zauważyłam. W sklepie dostrzegłam jeszcze 2 inne pracownice, które zajmowały się porządkowaniem odzieży. Przy kasie były 2 sprzedawczynie i kilkuosobowa kolejka.
W celu zapewnienia wyższej jakości usług używamy plików cookies. Kontynuując korzystanie z naszej strony internetowej bez zmiany ustawień prywatności przeglądarki, wyrażasz zgodę na wykorzystywanie ich.