Opinia użytkownika: Urszula_3
Dotycząca firmy: RTV EURO AGD
Treść opinii: Od pewnego czasu remontujemy mieszkanie i w końcu doszliśmy do takiego etapu, że mogliśmy kupić sprzęt do kuchni i tylko czekać na montaż mebli do zabudowy. W związku z tym zaczęliśmy szukać różnych ofert. Jako że na cały remont wydaliśmy już ponad 40tyś. zł szukaliśmy sklepu, w którym sprzęt będzie można wziąć na raty. Oboje z partnerem pracujemy w systemie zmianowym, więc interesowały nas sklepy, w których sprzęt można zamówić na raty. Nasz wybór padł na EURO RTV AGD, głównie ze względu na ceny i dostępność towarów-można było sprowadzić inne modele z centralnego magazynu lub ze sklepów z całego kraju. W poniedziałek po długim zastanowieniu i porównywaniu różnych marek i modeli w końcu zamówiliśmy interesujący nas sprzęt do sklepu w centrum handlowym Plejada w Bytomiu. W środę sprzęt był gotowy do odbioru więc po pracy wybraliśmy się do sklepu celem załatwienia kredytu ratalnego. Mój partner wziął wcześniej z zakładu pracy zaświadczenie o dochodach, żeby przyspieszyć całą procedurę kredytową. Cena sprzętu zamawianego przez internet(w kilku przypadkach niższa niż branego bezpośrednio ze sklepu)w sumie wyniosła 7320,75zł łącznie z transportem. W skład zestawu weszły: Lodówka, zmywarka, płyta indukcyjna, piekarnik oraz okap-wszystko do zabudowy. Po wejściu do sklepu najpierw odebraliśmy listę z rozpiską sprzętu, następnie udaliśmy się do punktu obsługi finansowej, gdzie już na wstępie pojawiły się problemy. Obsługująca nas pani-blondynka z obrączką, w stroju służbowym, po obejrzeniu zaświadczenia oraz listy ze sprzętem zapytała się, na ile rat chcemy to rozłożyć. My już wcześniej wiedzieliśmy, że chcemy 30 rat-akurat na tę liczbę rat była oferta nieoprocentowanego kredytu, i nie chcemy żadnego ubezpieczenia ani przedłużenia gwarancji-żeby nie ponosić kosztów kredytowania. Pani jednak usilnie chciała nas przekonać do innej ilości rat, np. 10 bądź też 24... Gdy już ustaliliśmy, że interesuje nas tylko i wyłącznie 30 rat pani nas poinformowała, że kredyt owszem jest nieoprocentowany, ale w zamian za to musi być ubezpieczony. Na tą informację mój partner, że wcale nie musi, co nawet jest napisane na tabliczce przy punkcie obsługi finansowej i na stronie sklepu. Pani nadal się upierała, że Lukas Bank, który udziela tego kredytu, wymaga aby był on ubezpieczony. My na to, że to nieprawda, i ubezpieczenie jest dobrowolne, a my go nie chcemy. Po czym pani, że bank nie udziela kredytów nieubezpieczonych. Zażądałam pokazania mi wzoru umowy kredytowej (do którego wglądu ma prawo każdy klient w każdym banku), pani natomiast, że nie ma takiego wzoru i to są poufne dane, i klient ogląda umowę dopiero gdy otrzymuje ją do podpisania. Ja na to że pierwsze słyszę, że pracuję też w pewnym banku i że są to wierutne bzdury, i że niech dobrze sprawdzi lub zapyta koleżanek. I rzeczywiście koleżanka powiedziała, że jest taki wzór, ale musiałaby go długo szukać, więc odpuściłam. Po kilkunastominutowej przepychance pani podała nam ratę kredytu bez ubezpieczenia po czym poinformowała nas, że musimy teraz ok.20 minut poczekać na odpowiedź. Więc poszliśmy na spacer po centrum. W międzyczasie odwiedziliśmy Empik, żeby znaleźć odpowiedni artykuł kodeksu karnego, mówiący o tym, że świadome wprowadzanie w błąd celem osiągnięcia osobistych korzyści, w tym również materialnych, jest karalne. Po powrocie do sklepu zostaliśmy poproszeni do stanowiska, pani dała nam wydrukowaną umowę, na której rata wynosiła ponad 270 zł! W tym było 999zł ubezpieczenia przez cały okres kredytowania! Rata kredytu, jaką chcieliśmy płacić to ok. 244zł-bez kosztów ubezpieczenia. Widocznie liczyła na to, że jak umowa już wydrukowana, to machniemy na to ręką, jak zapewne część klientów by zrobiła, i podpiszemy taką, jaką ona chciała. Na nasze pytanie, dlaczego pani wysłała wniosek do sprawdzenia z ubezpieczeniem, pani odpowiedziała, że to bank zmienił. Wtedy my powiedzieliśmy, że takiej umowy nie podpiszemy i prosimy jeszcze raz ją wysłać do sprawdzenia, tym razem bez kosztów ubezpieczenia. A ja poinformowałam panią, że w tym banku nie pracuję od wczoraj i wiem doskonale, że centrala nie ma możliwości zmiany warunków umowy, tylko daje odpowiedź, czy wyraża zgodę na taki kredyt oraz że to, co pani mówi podlega pod odpowiedni paragraf. Pani na to że co my wygadujemy. W tej chwili mój narzeczony nie wytrzymał i kazał pani przeczytać na zaświadczeniu, gdzie pracuje (państwowa instytucja stojąca na straży prawa i porządku w naszym kraju) oraz zastanowić się przez chwilę zanim powie coś jeszcze, bo nie chcemy robić jej problemów, a my doskonale wiemy po co przyszliśmy i z tym na pewno wyjdziemy, i jeśli ona nie udzieli nam takiego kredytu jaki chcemy, to udzieli nam go jej przełożony lub przełożony przełożonego. Pani przez kilka minut wymyślała coraz to inne wersje, w końcu się poddała i ponownie wysłała wniosek do sprawdzenia. Tym razem siedzieliśmy na ławeczce metr od pani i głośno wyrażaliśmy swoją opinię oraz dyskutowaliśmy różne możliwe scenariusze oraz rozwiązania. Odpowiedź była po kwadransie, tym razem umowa była skonstruowana tak, jak tego chcieliśmy od początku. Pani tylko miała problem z transportem, i wyborem kilku jego funkcji w systemie. Po rozmowach z koleżanką udało się szczęśliwie ustalić i to. Ze sklepu wyszliśmy o godz. 20:17, cała wizyta zajęła ponad dwie godziny, z czego większość czasu spędziliśmy domagając się swoich praw i walcząc z panią z obsługi, która widocznie za nieubezpieczone kredyty nie ma prowizji, dlatego kłamie klientów i za wszelką cenę chce wcisnąć ubezpieczenie, jeśli już nie kredytu to przedłużające gwarancję sprzętu. Oboje zostaliśmy potraktowani jak ćwierćinteligenci, pomimo tego, że od razu jasno określiliśmy czego chcemy. Poza tym panie z obsługi ustalają sobie kolejki w obsłudze, były tam trzy pani i obie zgodnie gdy podchodziliśmy do POK-u przekierowały nas akurat do tej osoby. Wciskanie ubezpieczenia i okłamywanie klientów w jego sprawie jest nagminne w tych właśnie punktach obsługi klienta w sieci danego sklepu-kilka dni po mojej tam niefortunnej wizycie przyszła do mnie do banku pani z pytaniem, czy oby to ubezpieczenie jest naprawdę konieczne, bo niby widziała plakietkę, że nie i w umowie było, że dobrowolne, ale pani z pok-u powiedziała, że inaczej nie dostanie kredytu, na co pani powiedziała, że w takim razie nie chce tego kredytu. Sytuacja opisana przez daną panią miała miejsce w sklepie tej sieci w Zabrzu, w związku z czym uważam, że proceder z wmuszaniem ubezpieczenia jest ogólnokrajowy. Gdyby pani obsługująca nas wtedy od razu dała spokój podczas pierwszej słownej utarczki zaoszczędzilibyśmy ponad godzinę czasu i nerwów. Innym osobom udającym się na zakupy do tego sklepu radzę twardo stać przy swoim i nie dać sobie wcisnąć czegoś, czego się nie chce i nie jest to konieczne.