Ostatnio często podróżuję do Wrocławia, zazwyczaj jachałam busem ale w drogę powrotną wyruszałam pociągiem ponieważ około 19 odjeżdża ostatni bus. Jakież było moje zdziwienie gdy okazało się, że bus na jednym kursie do mojej czy też z mojej miejscowości jest droższy od pociągu o 5 złotych.
Zdecydowałam się dojeżdżać w takim razie pociągiem. Kiedy kupowałam bilet mówiłam zawsze to samo zdanie: " Poproszę bilet do Legnicy na połączenie 20:52" W domyśle informując kasiera, że jest to osobowy, a nie żaden intercity bo chyba te są droższe. Po kilku dniach przyzwyczaiłam się do ceny 8 złotych i czasami przygotowywałam odliczoną sumę i tak też było 3 sierpnie kiedy to Pani w okienku mówi: "Dwanaście złotych proszę" Zdziwiłam się i zapytałam czy nie ma już tej promocji: "Bilet w dobrej cenie" - takim napisem był opatrzony każdy z moich poprzednich biletów. Miałam wrażenie, że owa Pani doskonale wiedziała, że takie bilety są w sprzedaży ale żeby zachować twarz i nie wyjść na naciągaczkę nieżyczliwą klientom PKP, na kilka sekund zanurzyła się w ekranie komputera i rzecze: "Tak są płączenia w takiej cenie". Kupiłam ten bilet i zastanawiam się nad tym, że skoro ta cena przyciągnęła mnie jako klienta i zrezygnowałam z busów, to jest to dowód, że nie dla zabawy ktoś wymyślił taką promocję, tylko dlaczego pracownica sabotuje ten pomysł?
Do pociągu miałam dużo ponad godzinę i zdecydowałam, że na drogę przydałaby się jakaś przekąska, a w związku z remontem dworca nie ma zbyt wielu możliwości aby kupić coś na tymczasowym dworcu czy jego bliskiej okolicy. Pomyślałam, że mam wystarczająco dużo czasu aby odwiedzić Arkady a w nich Almę i tam na pewno dostanę nie najgorszej jakości pieczywo i jogurt taki jak lubię. Gdy przekroczyłam wejście Galerii było ok 20:30 została mi godzina do odjazdu więc czasu miałam w sam raz aby zbobić małe zakupy i ruszyć w drogę powrotną. Gdy wchodziłam na teren sklepu nie zwróciłam uwagi niestety!! ile jest czynnych kas. W środku rozejrzałam się dookoła, było czysto i panowała harmonia wśród towarów jednym słowem ład i porządek przynajmniej na krótki rzut okiem. Wybrałam mój ulubiony jogurt i skierowałam się na pieczywo.. było więcej wyboru niż przypuszczałam, że będzie o tej godzinie, mogłam sobie pozwolić nawet na bułeczki maślane:)
Ruszyłam w kierunku kas i co widzą moje oczy, zamknięta, zamknięta, zamknięta, zamknięta i tak jakoś przy końcu od strony Punktu Obsługi Kienta czynne były dwie z kolejkami, tak długimi aż zakręcającymi, że musiałam kilka razy zaglądać aby przeliczyć osoby w mojej kolejce. W mojej było 11, w tej obok podobnie, spojrzałam na zegerek i liczę czas.. jest szansa, że zdążę: czas na dojście, bilet już mam, tylko żeby tutaj poszło w miarę sprawnie to będzie bardzo dobrze. Zmieniłam zdanie po czterech, pięciu minutach, kiedy to nic a nic się nie zmieniło nie został skasowany ani jeden klient! wtedy wiedziałam, że nie ma co ryzykować. Podeszłam do POK, położyłam Pani na stole moje rzeczy i powiedziałam, że niestety na takie długie klejki to mnie "nie stać". Pani oczywiście powiedziała: "dobrze, rozumiem".
Ja natomiast nie rozumiem, jak przy takim nasileniu klientów można zostawić dwie kasy czynne?
Byłam umówiona z przyjacielem w celu poszukiwania butów na dzisiejsze wyjście, miejscem, w którym mieliśmy się spotkać i rozpocząć potencjalne zakupy był właśnie sklep Quazi. Ponieważ kolega zadzwonił i zakomunikował, że jeszcze jest w drodze, choć stosunkowo blisko, postanowiłam, że wejdę i zerknę na asortyment bo szkoda każdej chwili. Wchodząc zobaczyłam dwie sprzedawczynie przy ladzie obsługujące jedną klientkę, więc moje "dzień dobry" poleciało w kosmos. Jeśli chodzi o ten salon Quazi to albo ja mam takie szczęście albo rzeczywiście tamtejsza obsługa lubi zajmować się klientami parami. Akurat ta sytuacja może była usprawiedliwiona, ponieważ przechodząc obok ich pulpitu, usłyszałam część rozmowy, w której jedna z dziewczyn przepraszała klientkę, że czegoś nie zauważyły, patrząc przy tym na paragon, który miała w ręku. Generalnie w sklepie ekspozycja wydała mi się marna, tym bardziej, że dzień wcześniej odwiedziłam inny salon Quazi, który może miał mniejszą ilość wystawionego towaru ale modelowo przewyższał ten legnicki, oczywiście to tylko subiektywne odczucie:) Po sklepie można było się snuć niczym duch przez nikogo nie zauważonym, Panie do końca mojej wizyty nie "rozłączyły się". Kiedy poraz kolejny przechodziłam obok pulpitu usłyszałam jak ta sama dziewczyna powiedziała do drugiej, że teraz musi wyjść bo mąż z dzieckiem na nią czeka (chyba kończyła zmianę) i żeby ta druga "przeliczyła kasę". Ja tymczasem skierowałam się do wyjścia a "do widzenia" postanowiłam sobie tym razem podarować.
Po około dwóch godzinach shoppingu postanowiłam pójść na lody, tak naprawdę bardziaj potrzebowałam usiąść niż coś zjeść. Jednak przy lodziarni zrezygnowałam z zakupu lodów i skierowałm się w kierunku "prawdziwego" jedzenia. Minęłam Mc Donalda, tureckie przysmaki i znalazłam się przy azjatyckich: Asia Expres, pomyślałam to jest to.. Wieprzowina, czy kurczak, kurczak z ryżem czy z makaronem.. słodko-kwaśny czy ostry? W oddali stał młody mężczyzna, o wschodniej urodzie jak wskazywałaby nazwa miejsca. A po chwili pojawiła się tuż przede mną inna osoba, była płci żeńskiej trochę przy kości, wymalowana, za bardzo nie pasująca do miejsca.
Zapytałam o makaron z interesującego mnie najbardziej dania, czy jest taki gruby w rzeczywistości jak na zdjęciu? Kobieta krzyknęła na kolegę a ten zaprezentował talerz z makaronem, był rzeczywiście taki gruby jak na ilustracji. 15,50 i jest mój pomyślałam patrząc w górę na cenę i na zdjęcie dania, zapytałam jeszcze o sos czy jest naprawdę ostry (tak jak lubię:) Pani odpowiedziała, że mogą zrobić jeśli trzeba i mniej ostry i dodała coś o napoju w zestawie wskazując na chłodziarkę z napojami.. i to mnie przekonało, wyciągnęłam portfel i odbierając paragon usłyszałam 20,50.. pomyślałam - jakim cudem i zerknęłam na górę aby potwierdzić cenę. Oczywiście pod wielką ilustracją dania, pod dużą ceną 15,50, dopiero wtedy widoczny był dla mnie mały napis: "+ napój za 4 zł" a Pani wyjaśniła: "że to jest zestaw, przecież!" Tani chwyt ale ludzie się nabierają! zajęłam stolik, usiadłam ale mały niesmak pozostał. Niestety nie miał być mały!!! Patrzę na pargon: 20,50 pln, zerkam na tablicę i dedukuję: 15,50 ( duża cena) pod zdjęciem dania (Kurczak z makaronem na ostro), a nieco niżej ten felerny napis: "+ napój za 4 zł" co niby stworzyło ZESTAW - śmiechu warte, że ludzi można na takie sposoby oszukiwać. Liczę co najmniej trzy razy w pamięci ten prosty rachunek: 15,50 + 4 ,00 =19,50 i nie chce wyjść inaczej, wstaję, podchodzę do lady i wskazuję pani na jej błąd, ona patrzy na mnie cielęcymi a może tępymi oczyma i mówi: " ale zestaw kosztuje 20,50", wyjaśniam jej, że oferta, cennik, czy jadłospis nad jej szanowną głową sugeruje coś innego i że: 15,50 + 4 ,00 =19,50 i nie chce wyjść inaczej, o ona znowu swoje: "ale zestaw kosztuje 20,50". Ręce mi opadły do samej posadzki a jak by mogły to jeszcze niżej! Odwróciłam się i odeszłam do stolika. Zjadłam to danie, ale przez ten incydent nie potrafię określić czy było dobre czy też nie, dla mnie było bez smaku, za to pamiętam naburmuszoną twarz tej pani o niezbyt inteligentnym wyrazie, może dlatego sobie odpóściłam dalszą dyskusję..?
Przed salonem pojawiłam się około 18:40 okazało się, że jest 20 min do jego zamknięcia ( na szybie była przyklejona kartka z wydrukowaną informacją, że godziny pracy salonu zostały skrócone ) pomimo że Galeria jest czynna w dni robocze do 21:00.
W wejściu spotkałam się z osobą obsługującą, która właśnie wychodziła z osobami towarzyszącymi ( podejrzewałam, miałam przeczucie, że jest to jej rodzina) gdy mnie zobaczyła zapytała "Czy Pani do mnie?" Odpowiedziałam twierdząco i w odpowiedzi usłyszałam, że musi wyjść na chwilę i wróci za 5 min, po czym spuściła roletę zostawiając mnie przed salonem. 5 minut to niezbyt długo ale mnie się dłużyło, byłam zmęczona słońcem, nie czułam się najlepiej tego dnia, nie miałam gdzie usiąść... pomimo tego poczekałam.
Po około pięciu minutach wróciła a ja przeszłam szybko do pytań i kwesti mnie interesujących, byłam już przygotowana na podpisanie umowy bo wcześniej odwiedzałam różne salony telefoniczne.
Okazało się, że do wybranego telefonu musiałam dopłacić 49 złotych gotówką a miałam tylko kartę, po uzgodnieniu zostało ustalone, że ja pobiegne do bankomatu a w międzyczasie będzie puszczona do systemu weryfikacja klienta. Tak też się stało. Tymczasem minęła 19:00.. ale nie czułam się niepożądanym klientem. Tylko jedno mnie zastanowiło: odpowiadała na wszystkie moje pytania, tylko czasem zbyt szybko.. Wyobraziłam sobie na moim miejscu osobę w wieku moich rodziców, takie szybkie odpowiedzi wymagają szybkiego zapamiętywania (co jak uruchomić, jak anulować , jak sprawdzić itp. nie dla wszystkich może to być takie łatwe).
Zapłaciłam kwotę za telefon i wałaściwie to miał być już koniec i tak już wydłużony :) ale zapytałam czy nie dostanę paragonu /faktury (jestem wyczulona na odbieranie dowodu jakiegokolwiek zakupu), usłyszałam, że mam go przypiętego do umowy, a że była spakowana w tekturową teczkę a dodatkowo w firmową reklamówkę i było już grubo po 19 - nie sprawdziłam na miejscu. Paragonu nie było, nie było również znamion przypięcia przez zszywacz - szukałam go w reklamówce do której Pani spakowała mi telefon teczkę z umową i parasolkę w gratisie:) bo pomyślałam, że może niefortunnie się odczepił, niestety..
Będę miała nauczkę, żeby łatwowiernie nie wierzyć tylko sprawdzać i jeszcze raz sprawdzać!
Zgłosiłam to zdarzenie na ich stronie internetowej zobaczymy jak się do tego problemu ustosunkują.
Chwilę po wejściu na teren sklepu usłyszałam: "dzień dobry" niezbędne minimum:) po kilku krokach usłyszałam jak pracownica wyjaśnia innym klientkom obok mnie zasady, a właściwie rozmiaszczenie wieszaków z obniżkami (50% ,30%), ( bardzo przdatna z punktu widzenia klienta informacja! często przyciągają klientów szarfy OBNIŻKA 50% niestety po wejściu na teren sklepu nie możemy znaleźć choćby jednego wieszaka z rzekomą obniżką!) Po udzieleniu tej informacji o rozmieszczeniu wieszaków z odzieżą w promocji , sprzedawczyni w Tally Weijl odwracając się w moim kierunku uśmiechnęła się do mnie, zdając sobie sprawę, że nie musi powtarzać tej informacji, gdyż stałam na tyle blisko by z niej skorzystać. Po chwili jakieś (4 min) pojawiła się inna bardzo młoda, trochę przestraszona pracownica z zapytaniem "czy może w czymś pomóc?" odpowiedziałam "nie dziękuję już sobie wybrałam" po czym ona się oddaliła a ja weszłam do przymierzalni. Wyglądnęłam z przymierzalni w celu przyciągnięcia wzrokiem pracownicy i poproszenia o pomoc lecz się nie udało spotkałam się wzrokiem sprzedawczyni ( innej) a ta za szybko odwróciła wzrok nie dając mi szansy na pytanie, mogłam tez powiedzieć głośno "przepraszam" w celu jej przywołania ale zdecydowałam się wyjść z przymierzalni i sama poszukac rozmiaru. Gdy byłam przy właściwym wieszaku pojawiła się ta młodziutka z chęcią pomocy, więc skorzystałam. Następnie kiedy wychodziłam z przymierzalni aby zobaczyć się w innym świetle, zapytała mnie "i jak leżą" odpowiedziałam, że nie mogę się zdecydować między M a L i próbowała mi doradzać, mówiąc że:" te (M) dobrze leżą a te (L) wcale się nie marszczą jak się obawiałam, ostatecznie padło ważne dla mnie zdanie: "że musi się Pani się zastanowić i sama zdecydować o rozmiarze spodni". Ja to doskonale wiedziałam! :) ale podziękowałam:)
Zakupiłam te spodnie, a młodziutka sprzedawczyni w moim odczuciu okazała się pomocna i nienachalna.
W celu zapewnienia wyższej jakości usług używamy plików cookies. Kontynuując korzystanie z naszej strony internetowej bez zmiany ustawień prywatności przeglądarki, wyrażasz zgodę na wykorzystywanie ich.