W dniu dzisiejszym udałam się do CH Promenada celem zakupienia typowo formalnego stroju. W popularnej sieciówce H&M znalazłam to co mnie interesowało. Dopasowałam sobie spodnie i żakiet, wszystko w komplecie kosztowało prawie 300 złotych. Przy kasie zauważyłam dosyć poważne zabrudzenie co znacznie obniżało wartość produktu. Zwróciłam na to uwagę ekspedientce. Zdegustowana sytuacją i chyba tym, że zauważyłam niezgodność towaru z umową, Pani Ania wezwała innego pracownika z sali sprzedaży (szczerze mówiąc myślałam, że jest to klient - osoba była ubrana w kamizelkę jeansową z naszytym dużym napisem CONFLICT, pod kamizelką była siatkowa bluzka, włosy wygolone), który poszedł do wieszaka z którego zdjęłam żakiet w celu sprawdzenia czy jest inna sztuka. Pomimo tego, że ja powiedziałam, że nie ma innej sztuki. Po chwili pracownik wrócił i potwierdził moje słowa. Zapytałam co w takiej sytuacji robią, Pani Ania niezbyt przyjemnym tonem z obrażoną miną powiedziała, że piszą na paragonie że towar jest np. brudny i w momencie gdy się nie spiera plama można oddać. Ale chwila moment - mówię. Ja nie mam pewności, że to czym jest pomazany towar (była to kreska długopisem bądź markerem tak to wyglądało na pierwszy rzut okiem) się spierze, więc dlaczego ja mam ponosić dodatkowe koszty prania? Przecież takie rzeczy oddaje się do pralni, a nie pierze w pralce. Pani Ania się oburzyła i podniesionym głosem zadała mi pytanie: "Ale to mamy Pani to uprać?". Zgodnie z ustawą o szczególnych warunkach sprzedaży konsumenckiej i zmianie kodeksu cywilnego z dnia 27.07.2002 w chwili gdy towar jest niepełno wartościowy (tak jak w tym przypadku, art. 8.4) mam prawo żądać obniżenia ceny. Pani Ania o tym nie decyduje, więc zapytałam kto - kierownik. No to proszę go zapytać. Pani Ania przewróciła oczami i w tym momencie wtrąciła się inna sprzedawczyni, której imienia nie zapamiętałam.
Ta nowa, zdecydowanie milej ze mną rozmawiała i tak przedstawiła sprawę, że kupiłam żakiet pomazany. Ale, że w promenadzie jest pralnia chemiczna bez zwłoki się do niej udałam. Tam pani powiedziała, że jest to flamaster i szanse na to, że to się spierze są niewielkie, więc wróciłam się po 15 minutach do sklepu.
Pani Ania znów zrobiła niezadowoloną minę, przedstawiłam jej (jako, że innego pracownika nie było) co usłyszałam. Pani Ania zeszła z kasy i poszła szukać wsparcia. Wróciła po chwili z drugą Panią Anią i zaczyna jej tłumaczyć całą sytuację.
Najbardziej mnie zdenerwowało to, że pani która mnie obsługiwała od samego początku powiedziała "twierdzi, że była..." no do jasnej ciasnej, jak można coś takiego powiedzieć przy kliencie, któremu zależy na zakupie towaru bez wady. Jej chyba się wydawało, że sobie to wszystko zmyśliłam - poczułam się jak jakiś oszust i kłamca czy nawet naciągacz. Zerowe przygotowanie z zakresu obsługi klienta. Nie wspomnę o tym, że "moja" Pani Ania nie potrafiła zrobić zwrotu towaru, a co więcej chciała mi drugi raz ściągnąć 150 złotych z karty. Po całym zajściu nie usłyszałam słowa przepraszam, nie zaproponowano mi sprawdzenia dostępności towaru w innym sklepie. Więcej do tego sklepu nie wrócę, ale widzę że większość opinni na temat tego sklepu jest negatywnych i zdecydowanie odradzam innym korzystanie z tej filii sklepu H&M.
Przyjechaliśmy do Dolnośląskiego na kilka dni, wybraliśmy nocleg w hostelu tu i teraz mieszczącego się zaledwie 5 minut od rynku starego miasta. Wszędzie w zasadzie było blisko, czy mieliśmy ochotę na kebab czy na kfc... nawet na świeże piwo, kino było nawet pod nosem.
Przyjechaliśmy, trzeba przyznać, że ciężko było trafić mimo nawigacji, kamienica przy kamienicy, ogromne podwórka zastawione samochodami - po prostu koszmar. Udało się.
Zameldowaliśmy się. Na recepcji młody chłopak. Nie poinformował nas, że "tam jest aneks kuchenny" "taki jest kod do drzwi" "a takie jest hasło do wifi".
Ofertę znaleźliśmy na jakimś portalu noclegowym, w ofercie było napisane, że hostel zapewnia dostęp do internetu i telewizji. Co prawda zostało to przez nas zrozumiane jako iż telewizor jest w pokoju do naszej tak jakby dyspozycji. Zastaliśmy tylko ramię po nim ;). Nie mówie, że pojechaliśmy do Wrocławia aby oglądać tv, ale wieczorem fajnie jest obejrzeć wiadomości...
Po rozpakowaniu się poszliśmy się przejść na rynek. Zeszliśmy na recepcję i tam od młodej bardzo uprzejmej dziewczyny dostaliśmy dane do wifi i kod do drzwi.
Całość oceniam na 3+, dlatego, że źle nie było ale zawsze może być lepiej : )
W mieszkaniu mamy remont, więc od dłuższego czasu "stołujemy" się na przysłowiowym mieście. Tego dnia rozglądając się wcześniej za sprzętem uzupełniającym kuchnie w postaci zmywarki udaliśmy się do ElectoWorld w Promenadzie. Nie znaleźliśmy tego po co przyjechaliśmy, więc siłą rzeczy skorzystaliśmy z oferty restauracji Pizza Hut.
Nie można powiedzieć, że w tym danym momencie mieli duży ruch. Jakiś czas pracowałam w jednym ze sklepów w Promenadzie i wiem, że potrafią mieć 4x więcej ludzi niż w tej chwili.
Staliśmy przed wejściem może z 3-4 minuty, zanim podeszła do nas kelnerka, za nami utworzyła się już spora kolejeczka. Dała nam dwa stoliki do wyboru, oba zastawione resztkami. Szybko uprzątnęła ten, który wybraliśmy. Jednak sam stolik się kleił.
Obsługiwał nas kelner z identyfikatorem o imieniu Łukasz. Chłopak zadbany, ale niezbyt miły.
Grzecznie poprosiłam go, żeby ktoś przetarł stolik bo się lepi, spojrzał się na mnie jakbym zrobiła mu krzywdę prosząc o usunięcie czegoś czego w ogóle nie powinnam doznać.
Złożyliśmy zamówienie i czekaliśmy. Pan Łukasz przyniósł napoje, postawił je bez słowa i rzucił słomkami na blat stolika. DRAMAT!
Kontem oka widziałam, że w taki sam sposób podał słomki innym klientom.
Przynosząc jedzenie i życzył smacznego, nie odezwał się słowem.
Kelner nie zapomniał zapytać o deser, pamiętał też aby przyjść i zapytać podczas naszej konsumpcji czy wszystko smakuje. Jednak robił to z takim przymusem, że odechciewało się jedzenia...Podając rachunek bez słowa rzucił go w książeczce na stolik.
KOSZMAR! Nigdy więcej nie skorzystam z tego punktu PizzyHut.
Lubię to centrum handlowe, tam jest praktycznie wszystko... Diva to sklep mieszczący się w nowej części Promenady, niedaleko lodowiska. Asortymentem sklepu są głównie świecidełka, czyli kolczyki, wisiorki, opaski do włosów czy pierścionki.
W dniu 3 lipca odwiedziłam ten sklep w celu nabycia fajnych kolczyków. Zostałam ładnie przywitana, a po chwili podeszła do mnie sprzedawczyni i może niezbyt zgrabnie zapytała czy szukam czegoś konkretnego.
Ja nie lubię jak sprzedawca mnie atakuje... Później byłam strasznie obserwowana i czułam się jakby mnie podejrzewano że zamierzam coś ukraść.
Sprzedawczynie rozmawiały o pierścionkach, ogólnie o kolekcji, uważam to za pozytywne zachowanie. Sklep był czysty, a asortyment estetycznie ułożony.
No ale trudno pomyślałam, upatrzone kolczyki zaniosłam do kasy i tutaj niespodzianka! Sprzedawczyni podeszła do drugiej sprzedawczyni by wziąć od niej klucz jak się okazało od szuflady kasy fiskalnej. Kolczyki zostały mi zapakowane w torebkę i sprzedawczyni podziękowała za zakupy nie dając mi paragonu. Stałam przy kasie i czekałam na paragon, który sprzedawca ma obowiązek mi dać. Po chwili sprzedawczyni powiedziała coś takiego "a już zatwierdzam paragonik" zabiło mnie to. Paragon został zatwierdzony, a szuflada kasy się otworzyła sama. Morał z tego jest taki, że chciano mi sprzedać towar bez paragonu.
Zawiodłam się na załodze tego sklepu.
To zastanawiające, ale byłam w dwóch sklepach tej firmy. Jeden mieści się w Porcie Łódź, a drugi właśnie w Alfie. W obu przypadkach zostałam olana przez pracownika, w obu przypadkach pracownik leżał na ladzie i w obu przypadkach nikt się ze mną nie przywitał.
Może najpierw opiszę sytuację, która miała miejsce dużo wcześniej również w tym sklepie, ale daty nie pamiętam.
Weszłam do sklepu z koleżanką. Zainteresowały nas czółenka wyeksponowane na pierwszym meblu zaraz za wejściem. Trzy pracownice stały za ladą kasową i patrzyły się bardzo "namiętnie" w ekran monitora. Jedna z nich praktycznie leżała na ladzie... Nikt nam nie odpowiedział na przywitanie, nikt się nami nie zainteresował, nikt nam nie powiedział do widzenia. Spędziłyśmy w Leście około 15 minut.
Za drugim razem byłam sama. Nauczona doświadczeniem wchodząc już sama się nie witam. Oglądam sandały. Sytuacja się powtarza, zerowe zainteresowanie personelu. Na zmianie chłopak i dziewczyna bardzo podekscytowani i doszczętnie pochłonięci przestawianiem sandałów i balerinek na półkach.
Żenada, człowiekowi się odechciewa wszystkiego. Nie skorzystam z usług tej firmy, bo sądząc po tym co widziałam wszędzie jest tak samo.
Galeria Słoneczna to jedyne duże centrum handlowe w Radomiu, świeżo otwarte, przyjazne i kolorowe.
C&A, w którym zakupiłam bluzkę mnie oczarował. Jestem zszokowana jakością obsługi w tym miejscu.
Sprzedawca perfekcyjnie rozpoznał we mnie typ klienta, który nie lubi jak się go zaczepia czy doradza podczas wyboru.
Nikt do mnie nie podszedł by mnie nie zdenerwować, ale sprzedawca był w zasięgu wzroku gotowy w razie potrzeby pomóc.
Wybrałam bluzkę, przymierzyłam i poszłam do kasy. Tam miłe zaskoczenie zamiast "poproszę 49.90" krótka rozmowa na temat wybranego prze zemnie towaru.
było mi bardzo miło i na pewno wrócę do tego sklepu
Centrum miasta,a ta ulica jest znana jako najchętniej wybierany deptak zarówno przez mieszkańców miasta jak i turystów...
Tergo dnia wraz z koleżanką byłyśmy na spacerze w centrum, idąc Chmielną zauważyłyśmy, że lokal Grycana jest otwarty. Postanowiłyśmy skorzystać i kupić sobie po lodzie.
Obsługa w tym miejscu tego dnia była fatalna. Szczególnie za sprawą Pani Magdy (osoba średniego wzrostu, blondynka, brak czepka przy długich włosach).
W pomieszczeniu było głośno jak zwykle w tym punkcie z racji ulicznych grajków i dużej ilości przechodniów, ale to nie powód żeby wręcz krzyczeć na klienta "paragon" i być opryskliwym w stosunku do niego.
Szczerze mówiąc to odechciało mi się tych lodów patrząc w jaki sposób zwraca się do nas Pani Magda i jak się zachowuje, ale już były zapłacone...
Ot głupi przykład, widzę że rozgląda się za smakiem wskazanym przez koleżankę, więc miłym gestem z uśmiechem pokazałam w którym miejscu jest smak lodów, którego nie mogła znaleźć, a Pani Magda na to "Ta widzę". No brakowało jeszcze "nie jestem ślepa" z jej strony, odburknięcie na poziomie obrażonego 3 latka, który musi się wykąpać. Żenująca sytuacja, ludzie dookoła patrzyli się na sprzedawce to na nas - po prostu sensacja.
Po tym tekście miałam ochotę przy podaniu lodów przez tą Panią powiedzieć, żeby sama je sobie zjadła i oddała mi pieniądze - szczerze. Ja do tej chwili myśląc o tym czuje zawód, wstyd i złość. Nie rozumiem jak można tak potraktować klienta, przecież każdy klient to jej pensja.
W celu zapewnienia wyższej jakości usług używamy plików cookies. Kontynuując korzystanie z naszej strony internetowej bez zmiany ustawień prywatności przeglądarki, wyrażasz zgodę na wykorzystywanie ich.