Znajomy skorzystał z usług PZU w zakresie ubezpieczenia komunikacyjnego. Przy wyborze firmy ubezpieczeniowej kierował się bliżej nieuzasadnionym sentymentem, ale o tym, że entuzjazm jest przedwczesny przekonał się później. Kiedy wybrał się do placówki PZU w celu zasięgnięcia informacji nt. ubezpieczeń, spotkał się z bardzo miłą, życzliwą i wydawać by się mogło profesjonalną obsługą. Wnętrze PZU, także napawało optymizmem a pracownicy byli stosownie ubrani (koszule, bluzki, spódnice, spodnie, marynarki) jak na urząd. Zarówno korytarze jak i biura były czyste, przejrzyste, bez specjalnego przepychu. Pracownicy uśmiechnięci i chętni do pomocy. Rzeczowo odpowiadali na pytania a widząc niezdecydowanie jeden z nich podał wizytówkę i dał czas na zastanowienie. Ten brak nachalności zdecydował o ostatecznym wyborze ubezpieczyciela. Transakcja odbyła się w domu klienta sprawnie i z uśmiechem na ustach. Co prawda, już po fakcie okazało się, że właśnie ten ubezpieczyciel zaniża wartość samochodów, jednakże w obliczu tej całej sielankowej oprawy trudno było zaprzątać sobie tym głowę. Gdy po dwóch tygodniach okazało się, że klient miał wypadek samochodowy, na jego nieszczęście w Katowicach (jak się okazało sam wypadek był jednym z nieszczęść, zaś miejsce okazało się dodatkowym problemem). Kłopot z miejscem polegał na tym, że klient zdecydował się na oddanie samochodu do najbliższego warsztatu, który ma podpisaną umowę z PZU, ale o zgrozo z oddziałem katowickim. Dodatkowo ten sam uprzejmy agent, nagle stracił dużą dostępność czasową i przekierował klienta do oddziału w DG, gdyż jak powiedział, tam odbędzie się to szybciej. Klient zgłosił się do tego miejsca, o którym miał tak dobre zdanie w nadziei na podobne doświadczenia. Okazało się jednak, że odszkodowaniami, zajmuje się bardziej surowa i oschła część personelu. Klient w obliczu nieszczęścia jakie go spotkało, dodatkowo musiał się tłumaczyć i bronić swojego dobrego imienia. Spotkał się nawet z pytaniem typu: "a może komuś zależało na tej kolizji?" Tego dnia opuścił to miejsce myśląc, że więcej przykrych incydentów spotkać go nie może. Jak się jednak okazało, to nie było najgorsze doświadczenie z PZU. Zakład naprawczy wystawił rachunek, który oddział PZU w DG zakwestionował i tym samym klient nie mógł odebrać samochodu, chyba że wyłożyłby pieniądze własne a dalej prowadził spór z ubezpieczycielem. Dodatkowo zasugerowano mu, że to jakieś "kombinacje" zakładu naprawczego a oni płacić za to nie będą. Powiedziano mu także :"trzeba było wybrać, któryś z naszych zakładów a nie miałby pan dzisiaj problemów". Po odwołaniach, podwyższono proponowaną kwotę do zwrotu klientowi, ale nadal nie opiewała na cały rachunek z naprawy. Suma summarum, jakąś kwotę rzędu pięciuset złotych musiał podarować PZU, bo zabrakło mu energii i woli walki. Jak można się domyślić, znajomy wszystkim odradza PZU a wizytówkę agenta wrzucił do kosza.
Powodem wizyty w oddziale ZUS w Sosnowcu, było doinformowanie się a propos zmian w przepisach dotyczących działalności gospodarczej. Od 1 kwietnia 2009 roku wprowadzono tzw."jedno okienko", co powinno znacząco ułatwić zakładanie, zawieszanie i likwidowanie dział. gospodarczej. Powinno, wcale nie oznacza, że tak się stało. Otóż miesiąc po wejściu w życie nowych przepisów, nauczona złym doświadczeniem, postanowiłam upewnić się, czy dopełniłam wszystkich niezbędnych formalności. W czterech tzw. boksach na sali przygotowanej do "odpierania pierwszego ataku" ze strony klientów, żadna z pracownic, nie wiedziała jak należy interpretować nowe przepisy. W końcu przekierowano mnie do pokoju, chyba 212, gdzie udzielono mi następującej odpowiedzi: "proszę lepiej dopełnić formalności wg. starych zasad, bo z urzędów gmin dokumenty przychodzą z opóźnieniem. Poza tym, będzie pani spokojniejsza, że wszystko jest załatwione jak należy". O ile w pokoju na piętrze nadal nie uzyskałam odpowiedzi na swoje pytanie, to przynajmniej byłam potraktowana z uwagą i co trzeba przyznać dużą asekuracją dla obu stron. Co do obsługi na parterze, czyli tam gdzie trafia się "na pierwszy ogień", byłam potraktowana w kategoriach roszczeniowego intruza, który ma czas na czytanie jakiś nowych przepisów. Wszystkie cztery panie (z parteru) nie znały odpowiedzi na pytanie ("czy jeszcze powinnam dopełnić jakiś formalności, w związku ze zmianą tych przepisów?"), nie wykazały zainteresowania problemem, nie poczuwały się do obowiązku uzyskania informacji np. od przełożonych i tym samym udzielenia odpowiedzi na pytanie petenta. O ile mowa werbalna była skąpa i w zasadzie nic nie wnosiła, o tyle mowa niewerbalna, dawała jednoznaczne sygnały, typu: nie mam czasu na takie rzeczy, cóż mi pani głowę zawraca, no co ja mogę?- ja tu tylko pracuję i po prostu nie wiem, nic na to nie poradzę.
Przyznaję, że to była trudna sytuacja dla mnie i myślę, że byłaby dla wielu innych. Czując, że nic nie mogę się dowiedzieć, podpytywałam oczekujących w kolejkach petentów, którzy zresztą byli na tyle uprzejmi, że pozwalali mi zapytać poza koleją, jakby przeczuwając, że nie zajmie mi to zbyt wiele czasu;) Od petentów właśnie dowiedziałam się, że lepiej przyjść do ZUS osobiście i na wszystko co się składa brać potwierdzenia oraz dodatkowo każdej informacji żądać na piśmie. Zastanawia więc, po co nam tak wielkie gmachy wypełnione niekompetentnymi urzędnikami? Jeśli nowoczesne wnętrza, specjalistyczny sprzęt, efektowne meble, mają nam zrekompensować niewiedzę i brak szacunku do nas jako petentów, to ja nie czuję się usatysfakcjonowana! Pozostaje mi jeszcze odnieść się do punktu informacji, gdzie siedziały dwie panie w pozycjach "barowych" i były tak bardzo zaangażowane w rozmowę, że zostałam skarcona wzrokiem, po grzecznym pytaniu dot. formularzy. Na koniec tylko drobne problemy ze znalezieniem wyjścia (przed budynkiem był plac budowy), gdyż ze względu na kolejne modernizacje, główne wejście zostało zamknięte. Gdyby nie fakt, że planowałam tam być znacznie krócej, powinnam być usatysfakcjonowana, bo to była cenna lekcja.
Odwiedziłam sklep w Katowicach w Silesia City Center. Był charakterystyczny nieład towarzyszący przecenom. Przymierzalnie były dostepne tylko za kasami, zaś w części męskiego asortymentu wszystkie przymierzalnie przystawione wieszakiem i stołem oraz pracownik pilnujący żeby nikt z nich nie korzystał. Dodam, że nic tym przymierzalniom nie brakowało - było światło, nie lała się woda itp. Chciałam skorzystać z lustra pomiędzy przymierzalniami i zostałam skrzyczana przez pracownika, którego głównym celem ewidentnie było dowartościowanie się kosztem klienta. Był głośny i nad wyraz sarkastyczny."Wyrzucał" z siebie potok słów: "tam nie wolno, co pani nie widzi?!!!! jest zamknięte! to pani nie rozumie!!! ja tu jestem od pilnowania!!! jak się nie chce pani stać w kolejce, to nie!!! tu pani nie wejdzie!!!jestem grzeczny!!! co ja, krzyczę?!!!!itp.. Poczułam się fatalnie.Wykrzyczał swoje imię, przeliterował z ironicznym usmiechem nazwisko i zachęcił do złożenia skargi, tak jakby wiedział, że nikt mu nic nie zrobi. Na koniec z szyderczym uśmiechem i sarkastycznym tonem powiedział "Życzę pani miłego dnia". (robił wszystko, żeby ostatnie słowo należało do niego)
Nie było w nim kszty profesjonalizmu a wdawanie się w utarczki słowne z klientami pewnie są jego specjalnością.
Dodam, że kolejka do jedynych dostępnych przymierzalni (za kasami) była tak długa, że należałoby w niej spędzić około 30 minut. W żadnym sklepie Reserved, nie ma szczególnie miłego personelu,(oni są tylko młodzi, ładni i nowoczesni), ale ten młody człowiek swoją arogancją przewyższa wszystkich.
duży nieład jak przy przecenach, ale personel dosyć sprawnie działał (w kwestii porządkowania sklepu i przymierzalni) Obsługa w sklepie własciwie nie istnieje, należy znaleźć sprzedawcę, zadać pytanie i cierpliwie czekać az np. znajdzie odpowiedź w komputerze. Ma sie wrażenie, że personel nie lubi klientów.
W celu zapewnienia wyższej jakości usług używamy plików cookies. Kontynuując korzystanie z naszej strony internetowej bez zmiany ustawień prywatności przeglądarki, wyrażasz zgodę na wykorzystywanie ich.