W drodze do domu zachodzę do sklepu Społem, kiedyś kupiłam tam naprawdę smaczny ryż w kilogramowym opakowaniu za jakieś 3,80. Jakość ok, cena ok. Z góry wiem, że zapłacę kartą, więc muszę wydać minimum 10 zł, bo takie ma Społem wymogi. Myślę ok, kupię 2 opakowania ryżu i jakąś zapchajdziurę. Sądząc po tym co pokazuje zegarek, mam jakieś 40 min na zakupy. Sądząc po tym jak wygląda sklep, myślę, że nie powinnam nawet wchodzić, bo przeszkadzam. Panie ewidentnie szykują się do wyjścia. W sklepie nie ma ani jednego klienta. Podłogi pozmywane, maszyny do krojenia sera i wędlin już umyte. Ale ja właściwie tylko po ryż, więc nie czepiam się. Kupuję to po co przyszłam, chcę zapłacić. Przy kasie jednak okazuje się, że dopiero tutaj rozegra się całe przedstawienie pod tytułem „chcesz wrócić do czasów PRL, pójdź do Społem”. Mówię ze będę płacić kartą. Pani zdziwiona i tonem mającym mnie zniechęcić mówi: „Jak się da”. Ale dlaczego ma się nie dać? – pytam jeszcze uprzejmie. „ Bo rozliczamy kasę” Jest ok 15.30. Jeszcze macie panie pół godziny do zamknięcia sklepu – mówię już mniej uprzejmie. Odpowiada mi jedynie cisza. Po prostu cisza. W końcu Pani Ekspedientka zmienia front i woła coś w stylu KRYSIUUUUUU MOŻNA JESZCZE ZAPŁACIĆ KARTĄ??? Okazuje się że tak, czuję się wniebowzięta. Dobry nastrój szybko pryska po tym, jak widzę męczarnie pani przy terminalu. Wciska różne guziczki. Wkłada kartę. Wyjmuje kartę. Ponownie próbuje. Nic. W końcu woła koleżankę. Ta również męczy się jak poprzedniczka. Ja zaczynam coraz głośniej sapać. Panie zaczynają się tłumaczyć. W końcu wołają panią „Krysię”, tę która chwilę temu powiedziała, że można kartą. Ta przychodzi, instruuje koleżanki co mają robić i idzie tam, skąd przyszła. Kilka razy sprawdzam czy kwota jest wpisana poprawnie. Wszystko się zgadza, zatwierdzam. Tym razem transakcja zostaje zrealizowana. Panie wzdychają z ulgą. Ja także. Panie tłumaczą się, że one na co dzień tego nie robią, stąd też taka sytuacja. Chcę już wyjść. Takie sklepy mają swój urok, ale jak chcę wrócić do tamtych czasów, wolę włączyć sobie „Rejs”.
Na wstępie kieruję się w stronę kilkuosobowej kolejki na dziale mięso-wędliny-ser. Jak za każdym razem sprawdzam, czy do sera mogę stanąć w osobnej kolejce, czy trzeba udać się do tej z wędlin (niejednokrotnie zdarza się, że aby kupić ser należy stanąć w kolejce do wędlin i czekać dość długo aż nadejdzie czas, wtedy dopiero prosi się ekspedientkę do lady z serami. to jest bardzo denerwujące) Dziś mogę kupić ser na dziale ser. W promocji są trzy, jeden jest seropodobny, o czym sprzedawczyni od razu informuje. Waham się pomiędzy drugim a trzecim, więc sprzedawczyni daje mi kawałek sera do spróbowania. Wybieram, kupuję. Pakuję do koszyka.Sprzedawczyni ma ubrudzony fartuch, wprawdzie czarny, ale ma dużo jasnych smug. Wydaje mi się że fartuch jest co najmniej z wczoraj. Nie wygląda to świeżo, a powinno.W sklepie brak niektórych towarów, są ceny i puste miejsca na półkach. Nie są to towary z promocji. Przy kasie pełna kultura – Dzień dobry. Reklamówkę? Dziękuję do widzenia.
Godziny przedpołudniowe, w sklepie przebywa kilku klientów. Pracownice zajmują się głównie rozkładaniem towaru. W sklepie jest jasno (chyba trochę za jasno), czysto, ogólnie schludnie. Oglądam tusz do rzęs, który nie wiem czy jest w promocji, ponieważ informacja o obniżonej cenie jest umieszczona przy innym tuszu tego producenta, stojącym obok. Pytam sprzedawczynię, mówi że raczej tak, ale nie jest pewna (promocja obowiązuje od dzisiaj). Pani sama proponuje, że sprawdzi, nie czekając na moją prośbę. Tusz jest w promocji. Biorę do koszyka. Przy kasie nie ma kolejek. Czynne są dwie. Sprzedawczyni pyta czy zapakować zakupy do reklamówki. Zgadzam się. Nawiązuje kontakt wzrokowy, uśmiecha się. Płacę kartą, zbliżeniowo, wszystko działa ok.
W celu zapewnienia wyższej jakości usług używamy plików cookies. Kontynuując korzystanie z naszej strony internetowej bez zmiany ustawień prywatności przeglądarki, wyrażasz zgodę na wykorzystywanie ich.