Odwiedziłam sklep w celu zakupu taniej kuchenki elektrycznej. Udałam się do działu AGD (na piętrze), gdzie przez ok. 10 minut czekałam na pojawienie się jakiegokolwiek pracownika. Całe piętro było puste, otwarte drzwi na zaplecze z widokiem na osobiste rzeczy pracowników, otwarte na oścież drzwi do magazynu...
Po 10 minutach straciłam cierpliwość i poszłam spowrotem na dół w poszukiwaniu pracownika. Znalazłam go po chwili, był zajęty pakowaniem towaru do transportu. Zachowywał się bardzo swobodnie i najwyraźniej "nie widział problemu". W końcu znalazł dla mnie chwilę. Powiedziałam mu, że szukam taniej kuchenki elektrycznej. Podszedł do komputera, sprawdził, i powiedział, że najtańsza kosztuje ok.1050zł. Podziękowałam i wyszłam. Na stronie internetowej tego sklepu widziałam kuchenkę elektryczną za 799zł.
Odwiedziłam sklep "Saturn" w celu zakupu klawiatury i myszy do komputera. Pracownik, którego poprosiłam o wskazanie produktów posiadających określone przeze mnie cechy, udzielił mi wprawdzie informacji, jednak była to informacja nader lakoniczna, a sposób jej udzielenia arogancki. Z postawy i sposobu wypowiedzi widać było, że klient jest tylko uciążliwym dodatkiem do pracy tego ekspedienta.
Po wybraniu produktów udałam się do kasy. Tam czekała mnie niemiła niespodzianka - kasjerka (młoda brunetka, kasa nr.4) wydawała się cierpieć na wyjątkowo uciążliwy ból zęba (a w każdym razie tylko to usprawiedliwiałoby taką minę). Była wyjątkowo nieuprzejma, a jej postawa zachęcała do podejścia do innego stanowiska. Teoria o bólu zęba została obalona, kiedy do rzeczonej kasjerki zagadnęła z plotkami koleżanka z kasy obok - wtedy dziewczę rozpromieniło się, i z szerokim uśmiechem wdało się w głośną rozmowę, nie bacząc na obsługiwanych klientów. Kiedy jednak po chwili znów odwróciła się w moją stronę, miała mi do pokazania jedynie marsowe oblicze. Ból zęba uderzył znowu.
Odwiedziłam sklep w celu zakupu kurtki. Poproszona o pomoc sprzedawczyni zadała kilka pytań, żeby ustalić, o jaką kurtkę mi chodzi, po czym pokazała mi kilka modeli. Sprawiała wrażenie bardzo zaangażowanej. Nie narzucała mi swojej opinii, a zapytana o nią, wyraziła ją w wyważony sposób. Kiedy spodobała mi się kurtka której nie było w moim rozmiarze, zaproponowano mi sprowadzenie dla mnie właściwego rozmiaru.
Odwiedziłam sklep w celu reklamacji zakupionej wcześniej sukienki. Sprzedawczynię zastałam opartą łokciem na ladzie. Zapytana, czy mogę reklamować w tym punkcie sukienkę zakupioną w innym sklepie tej sieci, sprzedawczyni była bardzo zdezorientowana, wreszcie po chwili niepewnie odpowiedziała, że tak. Kiedy opisałam wady sukienki, sprzedawczyni uśmiechnęła się z wyższością, i stwierdziła, że "może przyjąć reklamację, ale wątpi, żeby została uznana'. Zapytana nie potrafiła jednak określić dlaczego. Odniosłam wrażenie, że sugeruje, że sama uszkodziłam sukienkę. Formułowała pismo reklamacyjne tak, jak sama uważała za stosowne, nie uwzględniając moich uwag. Upomniana, stwierdziła, że to ona spisuje reklamację (a więc ona decyduje co w niej zawrzeć). Dopiero, gdy zagroziłam, że przyjdę z samodzielnie napisanym pismem, zgodziła się dopisać moje uwagi. Po spisaniu reklamacji natychmiast opuściłam sklep.
Dodam, ze reklamacja została uznana.
W celu zapewnienia wyższej jakości usług używamy plików cookies. Kontynuując korzystanie z naszej strony internetowej bez zmiany ustawień prywatności przeglądarki, wyrażasz zgodę na wykorzystywanie ich.