Musze przyznać, że w restauracji panuje bardzo miła atmosfera na kolację we dwoje, obsługa też bardzo miła, na dania nie musieliśmy długo czekać. Można się przyczepić jedynie do samego lokalu - nie jest zbyt duży a w piwnicy panował straszny gorąc, więc lepiej usiąść w sali głównej. Ogólnie jest całkiem nieżle.

Początkowo restauracja robi miłe wrażenie, tymbardziej jeśli ktoś odnajduje się białej, flinstonowej stylistyce (chyba, że zamiar nie był jaskiniowy), wygląd sal (i tej na górze i na dole - gdzie jest bardziej intymnie) jest dość spójny. Może z tej spójności wypada dziwny kwiatek i totalnie nie pasujący do nowoczesnego wnętrza, staromodny świecznik, ale to szczegóły. Kelner początkowo wydawał się miły i rzeczowy, jednak po podaniu dań w ogóle do nas nie zaglądał, nie pytał czy czegoś nam nie brakuje. Skończyło się na tym, że po odczekaniu 20minut od przyniesienia potraw na stół musieliśmy sami udać się na górę by poprosić o dodatkowy napój. Chore! W międzyczasie kelner stał i zabawiał swoje koleżanki z pracy... Menu bez opisów, co jest dużym minusem. Jakość jedzenia dość dobra, bez rewelacji, przeciętność, chociaż deser szarlotka z lodami bardzo, bardzo dobry!

Tragedia, kelnerka w ogóle nie zorientowana w karcie, nie miła i nie zadowolona, nie umiała wymienić oferowanych soków, kelner zajety kolegą przy stoliku. Zupa borowikowa z borowikami okazała się kremem o czym nas nieuprzedzono z tym samym kremem podany filet drobiowy w sałatce z frutti di mare miały być krewetki które zachwalała kelnerka zadnej nie znalazłem. Karta bez opisów. Jedzenie chyba odgrzewane. Tęsknimy za poprzednią restauracją