Z legnicką Policją miałam styczność 2 razy. Pierwszy raz był w lutym 2009, kiedy na stoisku handlowym w Legnicy, na którym pracowałam, ktoś (prawdopodobnie jedna z klientek) ukradł mi telefon komórkowy. Po pracy pojechałam na Komendę Miejską Policji, aby zgłosić ten fakt. Trzeba było trochę poczekać na swoją kolej. Kiedy przyszła moja kolej, pan policjant przesłuchujący mnie najpierw poinformował, że źle zrobiłam, że od razu po fakcie nie zadzwoniłam na policję, w czym przyznałam mu rację (choć nie wiem czy by to coś zmieniło). Podczas przesłuchania mówił podniesionym głosem i wydawał się być oschły. Próbowałam mu tłumaczyć, jak wygląda układ stoiska (które miało swoją nazwę, a mieściło się w większym pasażu, który ma z kolei inna nazwę), a pan wydawał się być zniecierpliwiony, mówił np. "To jak się w końcu miejsce pani pracy nazywa? Najpierw mówiła pani jedno, a teraz drugie!" Kiedy miałam pytania odnośnie tego, w jaki sposób szukają skradzionych telefonów komórkowych (czy wykorzystują nr IMEI itp.), nie dowiedziałam się wiele, pan powiedział mi jedno zdanie, że "szanse na znalezienie są spore, bo co jakiś czas łapią paserów, którzy mają dużo skradzionych telefonów komórkowych i oddają telefony właścicielom" i żeby czekać. Po przesłuchaniu pan był już milszy, odprowadził mnie do wyjścia, gdyż korytarze były dość skomplikowane. Nie ma żadnych informacji na temat telefonu do dziś, a po niedługim czasie od zgłoszenia sprawy dostałam pismo o umorzeniu sprawy. Druga moja styczność (niestety tylko telefoniczna) z Komendą Miejską Policji była kilka miesięcy później. Do tego samego pasażu, w którym wtedy pracowałam, wbiegł młody mężczyzna, który podbiegł do mojego stoiska i poprosił mnie o pomoc. Okazało się, że robił on zakupy w galerii handlowej, która mieściła się obok i kupił markowe sportowe buty. Grupa młodych ludzi śledziła go i na ulicy rzucili się na niego, aby zabrać mu pudełko z butami, jednak zdołał on im uciec razem z butami. Mężczyzna miał problemy z oddychaniem, jak powiedział miał problemy z sercem i poprosił o zadzwonienie na policję, aby przyjechali, spisali zeznania i odeskortowali go do domu. Wyjść z pasażu nie chciał, ponieważ ludzie, którzy go napadli, krążyli pod drzwiami, a nawet na własne oczy widziałam, jak weszli do naszego pasażu, patrzyli w naszą stronę, podśmiewali się, udawali że oglądają towar, po czym wyszli. Zadzwoniłam na komendę i wyjaśniłam sytuację, podałam adres. Pan po drugiej stronie powiedział, że zaraz ktoś przyjedzie. Jednak nikt długo nie przyjeżdżał. Po pewnym czasie zadzwoniłam ponownie pytając o to, ile jeszcze będziemy czekać i co jest powodem opóźnienia. Pan odbierający telefon powiedział, że wszystko jest w porządku i zaraz ktoś przyjedzie. Mężczyzna, który uniknął bycia okradzionym, spędził na moim stoisku godzinę i nie chciał dłużej już czekać, zadzwonił więc po swojego szwagra, który akurat kończył pracę i za chwilę po niego przyjechał. Ja zadzwoniłam na Komendę raz jeszcze, aby odwołać wezwanie - powiedziałam, że po poszkodowanego przyjedzie szwagier. Pan po drugiej stronie powiedział "W porządku, dziękuję" i na tym rozmowa się zakończyła.
W celu zapewnienia wyższej jakości usług używamy plików cookies. Kontynuując korzystanie z naszej strony internetowej bez zmiany ustawień prywatności przeglądarki, wyrażasz zgodę na wykorzystywanie ich.