Zgłoś nadużycie

Opinia użytkownika: Klient_iw5d

Dotycząca firmy: Leroy Merlin

Treść opinii: Stanowczo odradzam i szczerze nie polecam zakupu mebli w sieci sklepów zwanej Leroy Merlin. Ta sieć sklepów, a w szczególności sklep w Komornikach k. Poznania to archetyp najgorszej jakościowo obsługi klienta! Dzisiaj przyjechały do mnie meble kuchenne, do których zamówiłam specjalne blaty na wymiar. Firma transportowa zamówiona (i niezbyt tania) w Leroy Merlin przywiozła blaty wcześnie rano. Dostawcy, nim jeszcze pojawili się na moim progu zdążyli ponarzekać przez telefon, jak to ciężko zaparkować, że nie można wjechać, że brama się nie otwiera, i że generalnie powinnam im dziękować, że w ogóle te meble mi przyniosą (nie mieszkam w ścisłym centrum miasta, tylko na dużym poznańskim osiedlu)... Co to się nie nagadali w trakcie wnoszenia mebli (do małej 5-metrowej kuchni w aneksie w bloku) – ile to razy będą musieli schodzić do busa i wjeżdżać tą windą i tachać ten wózek z tą dyktą na to piąte piętro – to tylko ja wiem (o zgrozo! Minęli się dżentelmeni z powołaniem chyba, skoro wnoszenie towarów sprawia im wielką trudność i wnoszą o pomstę do nieba! Może czas pomyśleć o innym sposobie na życie?).... O maseczkach u panów, czy innych środkach ochrony oczywiście mogłam tylko pomarzyć, mimo że premier zdążył jeszcze tego samego dnia odwołać lipcowe odwołanie pandemii. Ale to, co najgorsze miało dopiero nadejść... Ku mojemu zdziwieniu blaty przyjechały „sauté” – bez żadnego zabezpieczenia. Nie mówię tu o folii bąbelkowej, czy o grubym kartonie na brzegach blatów – oj nie – aż takich luksusów nie wymagam! Blaty nie były nawet owinięte papierem, po prostu przyjechały sobie takie kompletnie nagie, nagusieńkie – jak je pan stolarz stworzył! Jak się łatwo domyślić, takie doświadczenia nie mogły nie pozostawić po sobie śladu... Szkoda, że na blatach, na które czekałam ponad miesiąc czasu taki ślad pozostał w postaci obić i rys... Zauważyłam defekty niestety tuż po wyjściu dostawców „z powołania”. Refleks zadziałał i od razu do nich zadzwoniłam z informacją o zaistniałym fakcie. Poinformowali mnie, że to nie ich sprawa, oni przecież nie odpowiadają za źle zabezpieczony towar i żebym sobie z tym zadzwoniła do działu reklamacji Leroy Merlin, oni już mają inne zlecenia. Niestety z wcześniejszego doświadczenia już wiedziałam, że dodzwonienie się do któregokolwiek działu Leroy Merlin w Komornikach graniczy z cudem i może być przeprawą przez sławny, tolkienowski Mordor! Z przykrością muszę przyznać, że i tym razem się nie pomyliłam.... Bowiem po godzinie nieustannych prób dodzwonienia się, w końcu ktoś raczył odebrać telefon w dziale reklamacji (hurra!! – jest pierwszy sukces!). Miła pani wypytała mnie o szczegóły, po czym poprosiła o przesłanie dokładnego opisu sytuacji mailem. Tak też zrobiłam... Informację zwrotną miałam otrzymać, zgodnie z zapewnieniem ASAP! Sprawa była pilna, bo po pierwsze „primo” – żyłam już na gratach od 3 tygodni w oczekiwaniu na nowe mebelki, po drugie „primo” – mamy czwartek, a w poniedziałek ma się odbyć montaż mebli, więc co tu robić?! Niestety do południa nikt się ze mną nie skontaktował. Dostałam wcześniej informację, że sprawa została przekazana innym osobom i działom (reklamacje, magazyn, logistyka itp.) – i tak też sobie tę sprawę przekazywali jeden drugiemu, jak zgniłe jajko... A ty sobie czekaj człowieku i czekaj... przecież mamy czas... nikt nikogo nie goni... W końcu ze zniecierpliwieniem udałam się bezpośrednio do stacjonarnego punktu reklamacji w Komornikach. Kolejki na szczęście nie było (uf! – drugi sukces zaliczony!), szkoda tylko, że nie było i pani od reklamacji... Po kolejnych 10 minutach miła (w miarę) pani powiedziała, że tak jak wcześniej wspominała przekazała sprawę koleżance... Fajnie, tylko dlaczego koleżanka się do mnie nie odezwała, choćby potwierdzając wpłynięcie reklamacji? Przecież to nie jest zawiła sprawa na miarę rozkodowania Enigmy! Pani w końcu poszła po wsparcie kolegi – domniemam, że kierownika magazynu, który bezpardonowo poinformował mnie, że być może uszkodzone części mebli kuchennych to ich wina, a może producenta, albo może firmy transportowej, ale litościwie ma dla mnie kilka rozwiązań skrojonych na miarę moich potrzeb! Otóż zaproponowano mi: 1) Wymianę blatów na nowe, ale... za trzy tygodnie (czekałby mnie kolejny czas spędzony w jednym, malutkim pokoju bez dostępu do kuchni, co tu będę owijać w bawełnę – na gratach!). 2) Zwrot za blaty w postaci 20% wartości – jakieś 100 zł (cała kuchnia warta jest ponad 10 000 zł). Szczerze (teraz żarty na bok)? Uważam to za uwłaczające, że tak naprawdę firma od razu znała rozwiązania, które mogliby mi zaproponować, ale woleli zwodzić mnie i stresować przez cały dzień. Z zerowym poczuciem winy i wzięcia odpowiedzialności za nieprawidłowe zabezpieczenie towaru, zaproponowali rozwiązanie, które w miażdżący sposób wpłynęłoby na moje życie i poczucie komfortu (padła dodatkowa propozycja ze strony pani w obsłudze reklamacji, aby firma montażowa zamontowała uszkodzone blaty, po czym za 3 tygodnie na koszt LM zamontowano by nowe blaty – bez uszkodzeń; niestety (nie)miły pan kierownik (?) oświadczył, że LM na pewno nie zapłaci za ponowny montaż – mogę o tym zapomnieć!). A rabat? W sumie wyniósłby 100 zł – to naprawdę śmieszne pieniądze patrząc z jakim stresem i nerwami musiałam się zmierzyć. Przyrównując tę kwotę do wszystkich pieniędzy, które zostawiłam w tej sieci, to jest to tylko niecały 1%! Zaproponowano mi 1% za to, że w centralnym punkcie mojej wymarzonej kuchni (na którą odkładałam ładnych parę lat) przez najbliższe 10 lat codziennie będę wpatrywać się na dziurę w blacie, w myślach ich przeklinając! Poczułam się, po prostu jakby ktoś mi napluł w twarz, po czym uśmiechnął od ucha do ucha.... a dla mnie to wcale nie jest zabawne... to jest bardzo przykre, że w XXI wieku duże, międzynarodowe firmy pozwalają sobie na takie traktowanie klientów... Tak sobie teraz myślę... może to francuska mentalność? A może polskie podejście? A może trzeba było jednak postawić na skandynawskie sprawdzone metody? Następnym razem chyba tak zrobię... Na przekór reklamie Leroy Merlin – już nie zaufam i nie wybiorę u nich więcej swojej kuchni marzeń (jak to poleca pani Anna Starmach w reklamie)! #LeroyMerlin #KuchniaMarzen #KuchniaRozczarowan (opinia zmoderowana przez administratora z uwagi na treść)