Opinia użytkownika: Klient_Arf2
Dotycząca firmy: Trójmiejska Klinika Weterynaryjna
Treść opinii: Jedna gwiazdka za godziny otwarcia 24/7 . Pojechałam z moim psem na dyżur nocny, powód- co raz częstsze wymioty z nieznanej przyczyny, wymiotował już żółcią i krwią. Istotne jest , ze wczesniej zadzowniłam i uprzedziałam, że za chwilę przyjadę, więc zz uwagi na stan <co chwilę wymiotował> byłam pewna, że będziemy w pierwszej kolejności nad lżejszymi przypadkami. Gdyby nie oczekująca Pani w środku z pieskiem na kolanach <był w o wiele lepszym stanie, niż mój>, to nie wiem, po jakim czasie na mrozie weszłabym z psem do środka- otwarcie tylko od wewnątrz, na dzwonek nikt nie reaguje, bo jest aż jeden lekarz, nikogo na recepcji do spraw organizacyjnych, typu: otworzenie drzwi, wypełnienie z człowiekiem karty zwierzaka, płatność itp. W międzyczasie obsługi innego pacjenta lekarz(?) zapytał beż zadnego dzień dobry, ani nic, rzucając jakby w tło poczekalni: "pies ma kartę"? Gdy powiedziałam, ze nie, to rzucił znowu w ten sam sposób: "to trzeba wypełnić" i poszedł. Nawet nie wiedziałam, gdzie jest formularz, bo nie wskazał,a biurko długie, jak tasmy w Biedronce czy Lidlu, jeszcze obstawione różnymi ulotkami i innymi gadżetami. Po jakimś czasie usłyszałam, ze mam udac się pod piątkę, ale nie powiedział, gdzie to jest,a gabinety wszystkie pootwierane, że nie było widac numeru i człowiek czuje sie, jak w labiryncie. Jak dopytałam, to łaskawie powiedział, dokąd iść i zniknął., Po ok 10 min wrócił,a mój pies tak dzielnie ze stresu z powodu bardzo złego samopoczucia i nowego miejsca wstrzymywał przez cały czas oczekiwania kolejne wymioty, że wreszcie nie wytrzymał i zwymiotował w sali. Lekarz sprawiał wrażenie zobojętniałego, nieobecnego, jakby był pracy za karę, a nie z powołania i jakbym mu tam przeszkadzała . Nie czułam się z tym komfortowo. Usiadł przed komputerem i bez kontaktu wzrokowego zrobił krótki, szybki, niedoszczegóławiający wywiad. Na szczęście jestem gadułą i lubie doszczegóławiać, więc go "wyręczyłam", żeby miał pełen obraz sytuacji i mógł wydedukować, co się stało lub mogło stać. Wiem, że szczegóły i pełen wywiad sa szalenie istotne jesli chodzi o ratowanie czyjegoś zdrowia, tym bardzije życia! Zaczał pisac coś na komputerze, nie mówiąc mi potem, co stwierdził i co zaleca, po czym rzucił hasło, że mam położyć psa na stół. Podniosłam moje cudownego 22 kg amstaffa i położyłam, po czym wymacał mu brzuch przez ok 10 sekund i zmierzył temperaturę. Bez słowa poszedł do sali obok i wrócił po chwili ze strzykawkami i z informacją, ze zrobimy zastrzyki na podłodze. Tak, jakby nie mógł na podłodze wymacać brzucha mojego nie lekkiego psa..który już był wystarczająco przestraszony wszystkim , oc się aktualnie z nim działo i wokół niego, a tu jeszcze lekarz funduje mu wizytę na "wysokościach" na jakieś 30 sek. Pytam, co stwierdził i co mu chce wstrzyknąć, to wreszcie się dowiedziałam, co i jak. Mój pies dostal jeszcze 5 tabletek, bez instrukcji, jak je mu podawać, o wszytsko musiałam dopytać, no dramat, czułam się gorzej, niż w NFZ! Zapłaciłam za wizytę trwającą- licząc od przybycia lekarza do sali: max 5 min -130 pln! Co ważne- po tej tabletce mój pies od razu zwymiotował, na szczęście chociaż zastrzyki zadziałały. Dowiedziałam się dopiero na drugi dzień, któ nas przyjmował i był to Dr Łuczak, który jak wyczytałam z wielu opinii cieszy się bardzo złą "sławą", ale jak widac nie przeszkadza mu to w kontynuowaniu swojego braku "namiętności " w pracy ,bez empatii i zaangażowania i w stylu jak "od niechcenia". Miałam przyjechać na drugi dzień na kontrolę - oczywisćie tego nie zrobiłam, pojechałam na Kartuską 249 w Gdańsku i tam mialam cudowną obsługę i zapłaicłam za to samo ponad połowę mniej!!!