Zgłoś nadużycie

Opinia użytkownika: zalogowany_użytkownik

Dotycząca firmy: Carrefour

Treść opinii: Ostatnimi czasy, zakupy w sklepach Carrefour w Krakowie w CH zakopianka stanowią niezłe wyzwanie dla klientów. Ciągłe zmiany towarów na regałach, nieustanne krążenie między półkami w poszukiwaniu tego, co znajduje się na naszej liście, zniszczone lub uszkodzone towary znajdujące się w dodatku na półce z ceną dla zupełnie innych – to już właściwie codzienność. Mimo, że mam niezłą wprawę w kupowaniu w supermarketach, zazwyczaj i dla mnie stopień ich trudności wzrasta z każdą kolejną wizytą. Dla przeciętnego klienta dyskontowe realia to piekło, głównie przez nieustanne „migracje towarów”. Tam, gdzie jeszcze tydzień wcześniej swoje miejsce miały kosmetyki, obecnie jest kawa. Albo buty. Za każdym razem zmieniają one swoją pozycję w sposób tak chaotyczny, że znalezienie pożądanego produktu graniczy z cudem. Ale oczywiście nie ma co wylewać niepotrzebnie łez – z wyeksponowanych regałów „wołają” do nas wszystkie promocje artykułów, których co prawda nie potrzebujemy, ale przecież to nie ma większego znaczenia. Baleriny, cukier, oliwka czy piwo przecież przydadzą się w domu. Poszukiwanego towaru w dalszym ciągu brak. Może wobec tego rozterki klienta rozwieje ktoś z obsługi? Zapewne tak. O ile tylko byłby nieco łatwiejszy do namierzenia, niż poszukiwany przez klienta produkt. Ale dobrze, po kilkunastu minutach krążenia między regałami znaleźliśmy człowieka z dumnymi inicjałami sklepu na koszulce. Co zabawne (czy może raczej tragiczne), niewiele potrafi nam pomóc. Najczęściej jest równie zdezorientowany, co klient i nie ma pojęcia, dokąd produkty mogły zostać przeniesione. Czasami, zamiast pomocy w odnalezieniu poszukiwanych dóbr, kieruje nasze kroki w zupełnie inną alejkę, wprowadzając jeszcze większe zamieszanie. Jest i trzecia opcja – zamiast tego, co chcemy, pokaże nam substytuty. Wytłumaczę, biorąc za przykład szare mydło: pan/pani nie zaprowadzi nas do półki z SZARYM mydłem, ale za to pokaże nam półkę z tysiącem KOLOROWYCH. W dodatku pachnących wszystkimi zapachami, jakie nosi matka Ziemia. Wspaniale, szkoda tylko, że oferowane przez pracownika mydła są nie tylko droższe (co jeszcze mogę przeżyć), ale mogą również podrażniać skórę, co w przypadku moich wrażliwych rąk ma duże znaczenie. Ale dobrze, po zrezygnowaniu z pomocy pracownika sklepu i zdaniu się na zdrowy rozsądek, w końcu wychodzimy z pojedynku zwycięsko i szare mydło ląduje w naszym koszyku. Kontynuujemy zatem zakupy i identyczny problem pojawia się przy pieczywie – w miejscu, gdzie zwykle bywały bagietki i bułki, teraz mamy różnej maści drożdżówki, pączki i ciastka. I tak właściwie jest ze wszystkim – makaron, ser, masło, jajka, karma dla domowego zwierzaka, co zakupy zmieniają swoje położenie, żeby kupujący mógł pobawić się w odkrywanie sklepu na nowo. Po kilku satysfakcjonujących przechadzkach tam i z powrotem, spoglądamy na zegarek i – o zgrozo – okazuje się, że trzeba przyspieszyć, bo nasze poszukiwania zajęły prawie dwie godziny. Ale to standard, można się przyzwyczaić. Przynajmniej stoczyliśmy satysfakcjonującą bitwę, więc możemy krokiem zwycięzcy zmierzać do kasy, gdzie – uwaga – również czeka na nas niespodzianka: dwie kasy pękają w szwach, reszta stoi pusta. Klienci zniecierpliwieni, lecz kasjerki o kamiennych obliczach praktykują widać zen, bo zachowują się, jakby czas całego świata należał do nich. Pokornie uczymy się więc od nich cierpliwości, co na profesjonalnych kursach kosztuje, więc nie ma o co mieć pretensji. Wszak klient zrozumie i jeszcze ucieszy się, że dostaje coś za darmo. Jednakowoż, pomimo że my stoimy w miejscu, czas jednak preferuje cichutko przemknąć obok i w ten sposób tracimy kolejne 20-25 minut. W kolejce robi się nieprzyjemnie, zarzewie buntu rodzi się w ogonku i powoli przeciera się na front. Ale stoimy. Staliśmy za PRL-u, to i dziś możemy postać. Towaru w bród, więc przynajmniej to stanie zostaje czymś wynagrodzone. Jeszcze tylko głębsze od czeluści Rowu Mariańskiego spojrzenie kasjerki i tak oto – po prawie dwóch i pół godzinie – jesteśmy wreszcie poza centrum, gdzie oddychamy z ulgą i… zastanawiamy się, czy na kolejne duże zakupy nie lepiej wybrać się gdzie indziej. Wszak dyskontów ci u nas dostatek, więc może w innym nie praktykuje się robienia z klienta idioty, zmuszającego go do biegania między regałami. Takie zakupy są uciążliwe, męczące i stresujące, zwłaszcza dla tych, którzy nie mają tyle wolnego czasu co inni (kwestię matek z dziećmi czy ludzi pracujących na nocne zmiany litościwie pominę). Nawet dla tych, którzy mogą sobie pozwolić na spacerek między półkami, brak fachowej pomocy, ciągłe zmiany położenia towarów, opryskliwe kasjerki (tudzież ich kompletne przeciwieństwo, flegmatyczne posągi medytacyjne) – nie są szczytem marzeń, a wręcz przeczą logice i zdrowemu rozsądkowi, gdyż sprawiają, że sklep szkodzi sam sobie. Wszak w jego interesie jest, by życie klienta ułatwiać i uczynić zakupy przyjemniejszymi – tak, by kupujący wyszedł zadowolony i z chęcią jak najszybszego powrotu.