Zgłoś nadużycie

Opinia użytkownika: Katarzyna_3418

Dotycząca firmy: DEICHMANN

Treść opinii: W październiku roku roku pańskiego 2011, w związku z nadchodzącym okresem zimowym, postanowiłam dokonać niezbędnego zakupu obuwia zimowego. Misja została wypełniona, obuwie czekało na chłodniejsze dni. Niedługo musiałam czekać. Oszczędzałam swój łup jak mogłam, ubierałam tylko na zjazdy (studiuję zaocznie) i tzw. "okazje". Niestety buty nie przetrwały nawet 5-ciu miesięcy. W opiniach na forach wyczytałam, że zwrot uszkodzonego towaru w Deichmannie nie jest żadnym problemem. Niestety ja zapamiętałam to zupełnie inaczej. W marcu roku 2012 udałam się z uszkodzonym obuwiem, gwarancją (paragonem) i pewnością, że szybko i łatwo załatwię sprawę do sklepu w którym dokonałam feralnego zakupu. Dziarsko podeszłam do kasy, długo nie czekałam choć klientów tego dnia było sporo.Wyłuszczyłam swój problem, okazałam zniszczone obuwie. W momencie, gdy Pani zza lady dowiedziała się, że ja nie kupuję, ale zwracam towar zmieniła podejście do mojej persony diametralnie! Stała się niemiła i opryskliwa! Próbowała mi wmówić, że zniszczenia jakie powstały są skutkiem niewłaściwego przeze mnie ich użytkowania (chodziło o sposób zdejmowania butów). Jako dowód swej niewinności pokazałam Pani buty które miałam akurat na nogach - wiek: 2 lata, zniszczeń: 0. Pani zabrakło argumentów machnęła ręką i kazała mi iść na sklep i wybrać sobie coś nowego. Na moje pytanie, czy w grę nie wchodzi oddanie pieniędzy, bo nie mam potrzeby kupna nowych butów, ponownie wydała mi polecenie udania się na halę sklepu. Westchnęłam, całe szczęście byłam z mamą, która wyraziła chęć posiadania nowych butów. W sklepie było tłoczno. Buty oglądałyśmy dość długo, nikt z obsługi nie podszedł, nie pomógł, choć miałyśmy problem ze zlokalizowaniem odpowiedniego kartonu z odpowiednim rozmiarem. Po trudach i znojach ze świeżo upolowanym towarem udałyśmy się do kasy. Do mych uszu doszły nawoływania załogi: ten szuka tamtego, ten jest tam, ten być powinien tam, a wcale go nie ma. I zrozpaczonych klientów posyłanych od Annasza do Kajfasza. Nie wzbudziłam zadowolenia Pani zza lady. Skasowała towar, rzuciła mi jakąś kartkę i długopis, po krótkim spojrzeniu domyśliłam się, że chodzi o wypełnienie reklamacji. Poleciła wkładki do butów, zwróciła różnicę w cenie (a można?). Na odchodne rzuciła "przemiłe": do widzenia! Ja z niesmakiem, mama z nowymi butami wyszłyśmy ze sklepu, odpowiadając w duchu : oby nie!