Opinia użytkownika: mirdo24
Dotycząca firmy: Regionalny Szpital Specjalistyczny im. dr. Władysława Biegańskiego w Grudziądzu
Treść opinii: W październiku trafiłam na oddział ginekologiczny szpitala w Grudziądzu, na moje szczęście był to pobyt jednodniowy. Rano zgłosiłam się w Izbie Przyjęć, cała procedura przyjęcia trwała ok. 1, 5 godziny ( wypisywanie dokumentów, badania wstępne). Tu dostałam do wypełnienia min. ankietę dotyczącą stanu zdrowia, a także zawierającą wyjaśnienia dotyczące różnego rodzaju znieczuleń, taki mały przewodnik anestezjologiczny. Musiałam też podać dane osoby, która w razie mojej śmierci będzie miała dostęp do dokumentacji medycznej. Nikt natomiast nie zapytał mnie o numer telefonu osoby, którą należy powiadomić w razie powikłań, czy nawet śmierci. Ok. godziny 10:00 zostałam przyjęta na oddział. Zajęła się mną Pani, opiekunka pacjenta- wskazała salę i przyniosła powłoczkę na poduszkę, które za nic nie pasowały do siebie- albo poduszka była za duża, albo powłoczka za mała. Po chwili dołączyły do mnie dwie towarzyszki niedoli. Na jednym z łózek brakowało pościeli, którą doniesiono dopiero po dłuższym czasie( podobno musiano pożyczyć z innego piętra). W sali było bardzo zimno, przez nieszczelne okna wiał wiatr. No, te nieszczelne okna można wybaczyć, bo już w grudniu szpital będzie przeniesiony w nowe miejsce i nie opłaca się już wymieniać. Najpierw wykonano nam badania i kazano czekać, aż zawołają na zabieg. Po pewnym czasie odwiedziła nas miła Pani pielęgniarka i poinformowała jedną z pacjentek, że coś nie udało się z badaniem i jeszcze raz muszą pobrać jej krew. Podeszła do niej i próbowała to wykonać, ale orzekła, że nie może trafić w żyłę i przyśle kogoś innego. Niestety nikt nie przyszedł i w rezultacie na zabieg pacjentka poszła bez badania. Umilając sobie czas rozmowami, oczekiwałyśmy na zabieg. Trwało to ponad 2 godziny, w tym czasie nikt do nas nie zaglądał. Ok. godz. 11:50 wyszłam do toalety i z korytarza wezwano mnie na salę operacyjną. Zaprowadziła mnie pielęgniarka, posadzono mnie na taborecie i przez ok. 15 minut przyglądałam się jak panie przygotowują sprzęt do zabiegu. Uważam, że było to absolutnie niepotrzebne, bo dodatkowo się denerwowałam. W końcu położono mnie na stole, podszedł anestezjolog i zadał 2 pytania:" Pali Pani?", "Ogólnie czuje się Pani zdrowa?". Gdy odpowiedziałam, rzucił tylko: " Standard". Obudziłam się po zabiegu (trwał ok. 30- 40 min.) na sali operacyjnej, na wózku zawieziono mnie na salę chorych ( bez żadnego opatrunku) i tu już musiałam sama wstać i przejść na łóżko. Było ok. godziny 12:40. I tak dochodziłam do siebie. Przez ponad 2 godziny nikt nie zajrzał do sali, nikt nie zapytał, czy wszystko jest OK, dopiero po 15 przyszła pielęgniarka (zresztą b. miła) i poinformowała, że mogę dzwonić po kogoś, kto o 16 może mnie zabrać do domu. Po wypis i zwolnienie lekarskie miałam zgłosić się do sekretariatu następnego dnia. Tak też zrobiłam. Niestety okazało się, że wypisu nie ma, bo lekarz robiący zabieg nie przygotował danych, zwolnienie dostałam, ale Pani z sekretariatu zapytała, czy lekarz mówił mi, ile dni wolnego mam dostać. Jaki lekarz? Widziałam tylko lekarza rano, podczas obchodu i na sali, przed "uśpieniem". To jeszcze nie koniec- z wypisu wynika, że po 4 tygodniach mam odebrać wynik badania histopatologicznego i z tym wynikiem zgłosić się do kontroli w Poradni Przyszpitalnej. W poniedziałek, 16 listopada 2009 r., odebrałam wynik, jest prawidłowy, ale ponieważ miałam pewne niepokojące mnie dolegliwości, odszukałam lekarza, który wykonywał zabieg. Pan doktor na korytarzu rzucił okiem na wynik, mruknął, że jest dobry, a gdy poprosiłam o poradę, bo dzieje się coś co mnie niepokoi , zostałam odesłana do Izby Przyjęć, a stamtąd do rejonu. Jedno jest pewne- nie życzę nikomu, by trafił na ten oddział.