Opinia użytkownika: Astrum
Dotycząca firmy: Bank Millennium
Treść opinii: Przez prawie 10 lat byłam zadowoloną klientką banku Millennium. Raz zdarzyło mi się pisać do banku reklamację, która została bardzo szybko rozpatrzona. Polecałam bank znajomym. Problemy zaczęły się pod koniec zeszłego roku. Zrobiłam współwłaścicielem konta mojego męża. Mąż poszedł do oddziału wyrobić sobie kartę bankomatową (na przełomie października i listopada 2008). W oddziale na ul. Powstania Warszawskiego poinformowano go, że pierwsza karta jest wydawana bezpłatnie. Otrzymał też PIN do karty, a samą kartę miał odebrać za kilka dni w oddziale. Kiedy poszliśmy po odbiór karty okazało się, że karta została do nas wysłana pocztą, ponieważ tak sobie mąż zażyczył. Kiedy mąż twierdził, że przecież miał odebrać tutaj kartę, pracownik wmawiał mu, że karta miała być wysłana pocztą. Nie zależało nam na odebraniu karty w tym akurat dniu, więc nie upieraliśmy się. Niestety karta nie nadeszła nigdy. Została nam natomiast z konta pobrana opłata za kartę (chociaż miała być bezpłatna). Po jakimś czasie poszliśmy wyjaśnić tą sytuację do oddziału na ul Prądnicką. Tam dowiedzieliśmy się, że zostaliśmy wprowadzeni w błąd, karta nie jest bezpłatna, ale skoro jej nie otrzymaliśmy, nie było podstaw do pobrania od nas opłaty. Pani była bardzo uprzejma. Powiedziała nam w jaki sposób napisać reklamację. Opłata za kartę została zwrócona, z karty po namyśle zrezygnowaliśmy. W połowie grudnia załatwiałam jakąś sprawę w oddziale. Pani poinformowała mnie, że jest dla mnie przygotowana oferta nowej karty kredytowej. Zgodziłam się. Pani zaproponowała również wyrobienie karty dodatkowej dla bliskiej osoby. Podziękowałam, powiedziałam, że się zastanowię. Kilka dni później (koło 20 grudnia) zadzwoniono do mnie z banku z propozycją tej samej dodatkowej karty. Zgodziłam się wyrobić taką kartę dla męża. Z kartą dodatkową była powiązana promocja – zwrot 1% kwoty wydanej za pośrednictwem tej karty przez 3 miesiące. PIN i karta miały być do mnie wysłane pocztą. Pani poinformowała mnie, że najpierw zostanie wysłany PIN, później zadzwoni do mnie pracownik banku, po upewnieniu się, że PIN dotarł zostanie wysłana karta. Odebrałam w banku swoją kartę i zaczęłam jej używać. Pomiędzy świętami a Nowym Rokiem przyszedł pocztą PIN do karty dodatkowej. Pracownikowi banku udało się do mnie dodzwonić dopiero po Nowym Roku. Karta została wysłana. Otrzymaliśmy ją 10 stycznia. Została uaktywniona od razu w tym samym dniu i od razu zaczęliśmy z niej korzystać. 10 lutego otrzymaliśmy zwrot jednego 1% zakupów, podobnie w marcu. Natomiast 10 kwietnia zwrotu nie otrzymaliśmy. W międzyczasie do męża zadzwoniono z propozycją karty kredytowej dla niego. Zgodził się, z dodatkową kartą dla mnie. Na przełomie kwietnia i maja mąż zrezygnował ze swojej karty dodatkowej. Po tygodniu – dwóch zadzwoniła pani z banku z pytaniem czy na pewno chcemy rezygnować z karty. Powiedziałam jej, że nie jestem zadowolona z karty i promocji, ponieważ miałam obiecany zwrot 1% zakupów przez 3 miesiące, a tymczasem, miałam go tylko przez dwa. Pani sprawdziła i potwierdziła, że istotnie, mieliśmy zwrot tylko dwa razy i w takim razie powinniśmy pisać reklamację do banku. Napisaliśmy reklamację, nadeszła odpowiedź, że reklamacja jest bezzasadna, ponieważ zwrot należy się za trzy miesiące, przy czym za pierwszy miesiąc uważa się miesiąc w którym wystąpiło się o kartę. Czyli w naszym przypadku grudzień. Drugi miesiąc to styczeń, a trzeci – luty. Ponieważ kartę dostaliśmy 10 stycznia z trzech miesięcy promocji zrobiło się trochę ponad półtora miesiąca. Niestety o takich warunkach promocji nie zostałam poinformowana podczas przedstawiania mi oferty. Napisaliśmy kolejną reklamację, w której opisaliśmy, że zostaliśmy wprowadzeni w błąd i promocja nam przedstawiana wyglądała zupełnie inaczej niż miała wyglądać. Napisaliśmy również w tej reklamacji, że rozważamy rezygnację z usług banku. Nigdy nie dostaliśmy odpowiedzi. Na przełomie czerwca i lipca oddałam moją kartę kredytową, jako powód podając niezadowolenie z usług banku. Koło połowy lipca zadzwonił do mnie pan z pytaniem czy jestem zdecydowana na rezygnację z karty. Odpowiedziałam, że pisałam reklamację, a ponieważ reklamacja nie została uwzględniona to zaczęłam przygotowywać się do rezygnacji z usług banku. Pan powiedział że on niestety nic na ten temat nie wie i zakończył rozmowę. Po kilku dniach zadzwoniła pani znowu z pytaniem, czy na pewno chcę zrezygnować z karty. Powtórzyłam jej, z jakiego powodu chcę rezygnować. Pani stwierdziła bezczelnie, że może karta przyszła szybko, tylko my zwlekaliśmy z aktywacją. Powiedziałam jej, że w taki razie definitywnie rezygnuję z karty a po powrocie z urlopu z konta i żeby mi głupotami nie zawracała głowy. Pani powiedziała, że to wcale nie są głupoty. Odpowiedziałam że dla mnie są i rozłączyłam się. 30 lipca zrezygnowaliśmy z mężem z pozostałych kart, wypłaciliśmy wszystkie środki, które były na rachunkach i zamknęliśmy wszystkie konta. Dokonaliśmy tego w placówce przy ul. Bratysławskiej. Jedno z moich kont miałam wspólnie z moją mamą. Pytałam się, czy do zamknięcia tego konta musimy być obie, czy mogę ja sama. Dowiedziałam się, że musimy być obie. Zamknęliśmy więc razem z mężem wszystkie nasze rachunki. Przed wyjściem kilkakrotnie upewnialiśmy się, czy to już wszystko i czy wszystko jest na pewno prawidłowo zakończone. Pani poinformowała nas, że owszem. Trzy tygodnie później pojechałam do mamy i wspólnie pojechałyśmy do oddziału Millennium zamknąć konto. Bardzo się zdziwiłam, gdy okazało się, że jestem tu zupełnie niepotrzebna, gdyż do zamknięcia konta wystarczy jeden ze współwłaścicieli. Byłam bardzo zła na pracownicę banku, która naraziła mnie na niepotrzebna podróż do innego województwa, koszty i stratę czasu z tym związaną. 14 września mąż wystąpił w innym banku o kartę kredytową. Okazało się wówczas, że ma debet i kartę kredytową. W tak dużej łącznej wysokości, że może otrzymać kartę z bardzo niewielkim limitem. Zaczęliśmy sprawdzać i okazało się, że możemy w dalszym ciągu zalogować się na konto w Millennium, na którym mamy prawo do debetu, kartę kredytową, kartę płatniczą i ponad 50 zł zadłużenia. Zabraliśmy potwierdzenia które dostaliśmy podczas zamykania konta i poszliśmy do placówki, w której to załatwialiśmy. Trafiliśmy na tą samą pracownicę, u której zamykaliśmy konto. Bardzo spokojnie przedstawiłam jej sprawę. Kobieta zaczęła się ze mnie śmiać i drwiąco powiedziała, że skoro jestem taka nierozgarnięta że nie wiedziałam, że mam linię debetową przy koncie to co ja od niej chcę. Powiedziałam jej, że skoro zamykałam konto, to siłą rzeczy musiało nastąpić zamknięcie linii debetowej i zamykając rachunek kilkakrotnie pytałam, czy wszystkie sprawy są uregulowane. Pani zaśmiała się i powiedziała, że to moja wina. Zapytałam również, jak to jest możliwe, że mam naliczone opłaty za ubezpieczenie kart, które oddałam półtora miesiąca wcześniej. Pani odpowiedziała, że widocznie karty nie zostały zamknięte. Wyjęłam papier z jej własnoręcznym podpisem potwierdzającym zamknięcie karty. Odpowiedziała, że jej to nie interesuje, widocznie karty nie zostały zamknięte. Mąż w tym momencie już był bardzo poirytowany. Lekko podniesionym głosem zapytał pracownicy, dlaczego jest tak bezczelna. Na co ona odpowiedziała, że nie życzy sobie, żeby mówił do niej takim tonem, bo jeżeli będziemy nieuprzejmi, to ona nie zechce nam pomóc. Zapytałam, jak w takim razie może nam pomóc i w jaki sposób ta sprawa ma być rozwiązana. Drwiąco odpowiedziała, że nie może nam pomóc, a całe zadłużenie które narosło (nie z naszej winy) musimy zapłacić. Poprosiłam o rozmowę z kierownikiem placówki. Śmiejąc się odpowiedziała, że nie ma go, jest na urlopie i ona go zastępuje. Zapytałam się, gdzie jest w takim razie jednostka zwierzchnia nad nimi. Zaśmiała się i powiedziała, że jak chcemy to sobie możemy dzwonić do Warszawy. Wyszliśmy. Poszliśmy, do oddalonej około kilometr placówki na ul. Prądnickiej. Miły, uprzejmy i uczynny pan w tej placówce po zapoznaniu się ze sprawą powiedział, że faktycznie konto zostało nieprawidłowo zamknięte i wina leży po stronie pracownika banku, ponieważ nie ma możliwości zamknięcia konta bez zamknięcia linii debetowej i pracownik podczas zamykania konta powinien najpierw przeprowadzić operację jej zamykania a potem zamknięcia konta. Powiedział, że musimy w tej sprawie napisać reklamację i oczywiście wszystkie opłaty zostaną nam anulowane. Podał mi papier i podyktował pismo reklamacyjne. Złożyłam reklamację i dowiedziałam się, że do 14 dni reklamacja zostanie rozpatrzona a jak zostanę pisemnie o tym poinformowana. Pisma takiego nie dostałam do tej pory.