Opinia użytkownika: zarejestrowany-uzytkownik
Dotycząca firmy: PZU
Treść opinii: Jakiś czas temu miałam wypadek. Spadłam z konia i rozcięłam sobie powiekę, którą trzeba było zszywać. Dosyć poważnie oszpeciło to moją twarz. Dodatkowo miałam w gipsie rękę (przesunięta kość). Ubezpieczona jestem w PZU i tam też zgłosiliśmy wypadek. Wystawiono termin stawienia się na komisji lekarskiej. Wypadek był w czerwcu, a komisję wyznaczono na początek września! Gipsu już nie miałam. Naczekałam się w poczekalni. Zostałam przyjęta przez lekarza, który był bardzo niemiły. Wypytywał mnie o okoliczności wypadku i o pomoc, jakiej mi udzielono. Używał przy tym niezrozumiałych dla mnie słów. Jak każdy po wypadku, byłam w szoku, więc nie pamiętam dokładnie, jak to wszystko było. Zajmowałam się krwawiącą powieką i ratowaniem oka, a nie patrzeniem wokoło. Krzyczał wręcz, jak to możliwe, że nie pamiętam dokładnie i pewnie zmyślam (to było przecież kilka miesięcy wcześniej). Zszyta powieka wcale nie jest uszczerbkiem na zdrowiu i nie oszpeca według pana doktora. (Powieka opadała mi na połowę oka i nie mogłam go do końca otworzyć). Dodam, że jestem kobietą i się maluję, a to też ma znaczenie estetyczne. Na rękę nawet nie spojrzał, a co dopiero spawdzić ustawienie kości. Prawie w ogóle na mnie nie zaglądał, więc jak mógł ustalić prawidłowy procent uszczerbku na zdrowiu? Ustalił, że jest to zaledwie jeden procent, a przecież mogłam stracić oko! Mimo posiadania polisy i bycia klientem PZU od początku, nie chciano mi wypłacić odszkodowania. Dodam też, że musieliśmy z rodzicami wysyłać wielokrotnie pisma z potwierdzenieniami okoliczności zdarzenia. Złożyliśmy dwie skargi. Ostatecznie udało nam się uzyskać pieniądze, ów 1 procent, w lutym - osiem miesięcy po zdarzeniu, pięć po komisj lekarskiej. Nie było tego dużo, a i tak o tą niewielką sumę stoczyliśmy bój i straciliśmy sporo nerwów. Tak traktuje PZU swoich klientów w potrzebie.