Opinia użytkownika: zarejestrowany-uzytkownik
Dotycząca firmy: LIDL
Treść opinii: Podczas zakupów w Lidlu postanowiłem być nierozgarniętym klientem. Poruszanie się po hali odbyło się ogólnie bez problemów, natomiast spotkanie z kasjerką sklepu jest godne opisania. Pierwszy problem z jakim się napotkałem była butelka białego wina. Powinno się za nią zapłacić w osobnej kasie na terenie stoiska alkoholowego, jednak ja postanowiłem zapłacić w kasach ogólnych. Kiedy butelka dojechała taśmą do kasjerki, ta poprosiła mnie o paragon. Powiedziałem, że nie wiem o jaki paragon chodzi - w efekcie w/w pani odstawiła bez słowa butelkę obok kasy i zaczęła liczyć dalej. Całkowita suma wyniosła około 14 i sumę tę chciałem uregulować kartą (warto zauważyć, że płatności obsługiwane są o 20 złotych). "Albo pan odkłada, albo coś dokupuje" - usłyszałem. Dorzuciłem do koszyka kilka rzeczy, tak żeby uzbierać 20 zł. Pani wzięła kartę, umieściła ją w terminalu i powiedziała: "ZIELONY PIN". Czym jest owy "zielony pin" nie wiem więc zapytałem z niedowierzaniem i dopiero wtedy pojawił się magiczny spójnik "i". Zielony i pin, co w żargonie ekspedientek znaczy naciśnięcie zielonego guzika i wprowadzenie pinu. (Spotkać można się również z wersją "zielony pin zielony", co znaczy, że pin należy poprzedzić i zatwierdzić zielonym guzikiem). Zapytałem jeszcze, skąd mam wiedzieć o limicie płatności kartą i palcem wskazano mi plakat zawieszony gdzieś pod sufitem z małą gwiazdką o treści "Płatności kartą od 20 złotych" - "tam jest!" - powiedziała pani. Zostałem pożegnany słowami "Proszę! To pana" i dostałem kartę i potwierdzenie. Jak widać, wciąż jeszcze istnieją sklepy, gdzie to klient musi uśmiechać się do sprzedawcy.